-
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie potrafił tego zrobić.
Gdzieś na przestrzeni myśli, a działań, pojawił się zgrzyt. Gdy widział, jak życie powoli ulatuje z jej oczu, tych samych, które pamiętał – tak zmiennych w swoim blasku przy emocjach, wiedział że musi i chciał to zrobić. Ale nie zrobił. Choć dłoń wciąż miał bezlitośnie zaciśniętą na jej chudej szyi i wystarczyłoby jedynie nic nie zmieniać, on jednak sam przełamał swój własny chwyt, w natychmiastowej frustracji ciskając kobietą na ziemię. Z dala od siebie, jak gdyby w podświadomym przeświadczeniu, że jeśli znów znajdzie się w jego zasięgu, to zmusi się, żeby w końcu ją zabić.
W jego umyśle dwa wilki toczyły ze sobą zajadłą walkę. Jeden, który stanowił obowiązek, zaplanowany i utrzymany porządek, i drugi, którego jeszcze nie potrafił nazwać, ale który nie był mu obcy. Czuł jego obecność już wcześniej; pamiętał nawet dzień, w którym do niego przyszedł i osiadł z tyłu jego czaszki, niby niczego nie zmieniając, a jednak będąc.
Zjawił się, gdy Salvatore odnalazł Navi w Tajlandii i trzymał jej kruche ciało we własnych dłoniach.
Nie był to sentyment, na pewno nie. Nie mogła to być empatia, bo przecież w jego kodzie genetycznym nie było na nią miejsca. Nie umiał nazwać tego, czym był, ale wiedział, że to był problem. Bo jeśli ten sam wilk zatrzymał go przed wykonaniem tego, co było oczywiste i obowiązkowe, gdzie w jego układzie nie było wyjątków, to stanowiło ogromny problem.
Bo wytrącało mu kontrolę z jego własny dłoni.
Navi była problemem.
A skoro nie mógł jej zabić, ani pomyśleć o tym, żeby spróbować to zrobić raz jeszcze, to musiała zniknąć. Musiał ją zdystansować, dopóki sam nie odzyska w pełni władzy nad samym sobą i nie zrozumie, co się działo i dlaczego, tylko po to, by wiedzieć jak tym manipulować.
Nie zamierzał jednak wyrzucać jej na bruk; ot, przed swoją posiadłość. Wbrew temu, co zaszło, miał jednak swoje własne zasady, które były niezachwiane i szacunek. Nawet do niej.
Ruszył z miejsca, opuszczając ukryte pomieszczenie i zamykając za sobą panel. Ciężkim, obolałym krokiem przeszedł do biurka, tego które miało być tylko wygodną atrapą w sypialni, a następnie wyciągnął telefon, aby wykonać parę telefonów, naciągając własne znajomości.
Concetta w międzyczasie przyszła zmienić mu opatrunek. Gdy tylko zamknęła drzwi, Giovanni po raz pierwszy od dłuższego czasu, a pierwszy w ogóle wobec kobiety, podniósł głos. Na nią. Zrzucając na nią odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. Bo nie powinna była zostawiać Navi samej w posiadłości.
Nawet gdyby wcześniej nie miałby sam z tym problemu.
Po czasie Concetta pojawiła się pod sypialnią Navi, aby zasygnalizować, aby udała się z nią. Zabrała nawet jej bagaż, aby przekazać go mężczyźnie, który czekał na nich w głównym hallu. Tam również znajdował się Giovanni. Odwrócony tyłem do całego zgromadzenia, pogrążony w rozmowie przez telefon. Po chwili jednak zakończył połączenie, aby odwrócić się do Concetty towarzyszącej Navi.
Jego twarz – niewzruszona fasada ze skały. Jego spojrzenie – niczym nie zmącone. Nigdy nie patrzył na nią w podobny sposób. Nawet pierwszego dnia, gdy dopiero się poznali. A nawet zanim w ogóle mieli okazję się poznać.
Krótko i po włosku, rzucił do mężczyzny w hallu, że jadą. Było to raczej zrozumiałe dla Navi. Concetta pożegnała się z nią krótko i poczekała, aż cała trójka opuści posiadłość. Szofer otworzył drzwi od czarnego SUV-a, a Giovanni odsunął się, robiąc jej miejsce.
Gdy wsiadła, nachylił się nieco, opierając przedramieniem o dach samochodu.
— Jedziesz do Castiglione della Pescaia, w Toskanii. Klucze do mieszkania odbierzesz w Ristorante il 13, razem z nowymi dokumentami. Załatwiłem ci tam też pracę. — Nie można powiedzieć, że o nią nie zadbał. Mógł ją faktycznie wyrzucić na bruk. — I, Navi – jeśli kiedykolwiek, choćby przypadkiem, podzielisz się swoją wiedzą stąd z kimkolwiek, to wiedz, że cię znajdę, rozumiesz? — wypowiedział to powoli, podszyte chłodem. — Pamiętaj, że znalazłbym cię na drugim końcu świata, w zapomnianej przez Boga dziurze. — To mogło być romantyczną deklaracją, ale przez chłodną precyzję, z jaką to wyartykułował i przez zimne spojrzenie, nie wydawało się nią być. — Addio, mia debolezza. — Wyprostował się i pchnął drzwi, zamykając je, nim cokolwiek zdołała powiedzieć.
Navi Yun
-
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
W trakcie walczyła z trzęsącymi się dłońmi, własnymi rozchwianymi emocjami, które z całych sił starała się trzymać za fasadą stabilności i wszystkim tym, co się w niej kłębiło. Zabrała tylko to, co najważniejsze, nie sprawdzając czy na pewno wszystko wzięła, aby przypadkiem nie pozostawić za sobą śladów czy jakiejś koszuli, której nie powinno tu być.
Miała tylko piętnaście minut.
Było jej wstyd, była wystraszona i po raz pierwszy chciała jak najdalej stąd uciec.
Gdziekolwiek miałaby się nie udać, wiedziała, że nie mogła i zwyczajnie nie chciała tu zostać. Nie po tym, co właśnie miało miejsce. Nie po tym jak dosłownie ułamki sekund dzieliły ją od śmierci. Z jego rąk. Wiedziała, że przekroczyła granicę, której nie powinna i po tym, co zobaczyła, domyśliła się, że kara będzie surowa. I chociaż przywykła do bólu fizycznego, bo jej ciało przez lata życia w Korei znosiło wiele… to teraz bolało ją to wszystko gdzieś w środku.
Bolało to, że ten sam człowiek, któremu ufała, przed chwilą prawie ją zabił gołymi rękami.
Był bezwzględny. Bezlitosny, a swoje zasady traktował jak prawo. Nie czuł nic, czego mogłaby się chwycić. Żadnego przywiązania, sentymentu czy uczucia. Powinna była się domyślić, że gdy dojdzie co do czego, to stanie się tylko przeszkodą na drodze.
A jednak naiwnie miała nadzieję.
To, że jej ostatecznie nie zabił nic nie znaczyło. Może to była jego gra. Może o to mu chodziło, aby wzbudzić w niej jeszcze większy strach. Aby chciała uciec i się nie oglądać za siebie. Bo o nic innego, niż strategiczne zagranie, go nie podejrzewała. Już nie.
Zanim wyszła z pokoju, na szyję ostrożnie założyła jeszcze aksamitną chustę. Tak, aby dokładnie zakryć czerwony, mocno odznaczający się na jej jasnej skórze ślad. Ten sam, który jej przypominał jak krucha była i kogo powinna się obawiać. Znak informującym o tym, że jej całe życie odwróciło się, raz kolejny, o sto osiemdziesiąt stopni.
Poprawiła makijaż, aby ukryć różowe policzki. Poprawiła rozmazaną maskarę i wzięła kilka płytkich, bolesnych oddechów, aby chociaż spróbować się uspokoić i doprowadzić do porządku załzawione oczy.
Gdy Concetta przyszła, bez słowa się za nią skierowała.
Przeszła za nią, a jak tylko dostrzegła sylwetkę Giovanniego, poczuła jak nieprzyjemny dreszcz strachu przechodzi po jej kręgosłupie. Salvatore przestał wzbudzać w niej te przyjemne odczucia. Teraz był po prostu przerażający. Był napastnikiem. Drapieżnikiem, a ona ofiarą, której z jakiegoś powodu pozwolił żyć. Widziała to w jego oczach, w spojrzeniu, którego wcześniej nie uświadczyła, a które teraz było tak namacalne.
Spojrzała na niego krótko, tylko raz, zanim odwróciła wzrok.
Nie odzywając się cały czas, skierowała się do auta, do którego wsiadła.
Nie wiedziała gdzie ją wysyła. I szczerze mówiąc, nie zdziwiłaby się, gdyby zostawił ją pod mostem, z dala od wszystkich i wszystkiego, aby radziła sobie sama. Mógł ją zwyczajnie wywieźć na jakąś pieprzoną pustynię, aby zdechła tam z braku wody i jedzenia.
Nie spodziewała się, że zapewni jej nowy, świeży start. Tylko, że z dala od niego.
Gdy mówił, nie patrzyła na niego. Nie odważyła się. Spojrzenie miała utkwione w zagłówku siedzenia przed nią. Sam fakt, że ponownie był tak blisko sprawiał, że cała się napięła, a czerwone ślady, tak dobrze skryte pod aksamitną chustką, zaczęły na nowo piec. Słuchała go, nieświadomie zaciskając mocno palce na materiale sukienki, którą nosiła.
Słyszała jego groźbę. Słyszała to ostrzeżenie. Jego słowa, które wcześniej poprzedzały czyny, a także ton głosu były odpowiednim argumentem, aby trzymać język za zębami. Zwłaszcza, że nigdy nie myślała o tym, aby wynieść to, czego się dowiedziała, poza tamto pomieszczenie. Umiała dochować tajemnicy, o tym powinien wiedzieć.
Ale przypomnieć musiał. Aby pamiętała o tym dzisiaj, jutro, za tydzień, miesiąc czy rok.
/eot
Giovanni Salvatore