-
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Mimmo's stało się garnkiem pod wysokim ciśnieniem, a on również nie zamierzał przebywać w tym miejscu gdy ten eksploduje ponownie. Gdy znikał szok, w oczach Rosjan pojawiała się kalkulacja - ta, o którą wcześniej by ich nie posądzał. Nawet nie patrząc na czerwoną z wściekłości twarz ich przywódcy, wiedział, że ten rozglądał się, zastanawiając - nad tym, czy dalszy rozlew krwi jest wart utraconego honoru, czy nauczka, którą miałby otrzymać Lippi, była warta rozpoczęcia walki na terytorium nieprzyjaciela.
Ktoś będzie musiał ten burdel posprzątać, Madden.
Broń przy jego pasie uwierała, nagle wbijając się w miękką tkankę schowaną po drugiej stronie czarnej koszulki. Świadomość tego, że rozpętany przez Lippi'ego burdel zmusi go do powrotu do Mimmo's później sprawiała, że chciało mu się rzygać.
Jednak nie tak bardzo, jak chciało mu się rzygać na widok wychodzącego z nimi Santiago.
- Nie słyszałem, żeby Lippi pozwolił ci wyjść - wycedził w odpowiedzi, gdy widok stojącego przy Zannie mężczyzny z jakiegoś powodu rozjuszył go jeszcze bardziej, niż wypowiedziane przez niego słowa. - Wypierdalaj stąd, Mancini.
Santiago cieszył się w równej mierze szacunkiem ludzi Lippi'ego, jak i całkowitym ich strachem. Irytowanie mężczyzny, który mógł pozwolić sobie na więcej niż pozostali nie należało do walk wartych świeczki - przynajmniej nie zwykle. Teraz jednak, gdy dostrzegał drobne kropki zasychającej krwi na butach stojącej obok Morán, gdy Lippi stworzył im sytuację szczególną, Madden pozwalał sobie na szczególne słowa.
I ignorował przeciągłe spojrzenie, którym obdarzył go ten wierny pies na posyłki, gdy wymijając ich ruszał z powrotem do baru.
- Wiem - odparł drętwo, ruszając za kobietą gdy ta wystrzeliła naprzód - o ile wystrzeleniem można było nazwać jej niepewny krok, jakby ciało pragnęło zdystansować się do tego miejsca, choć umysł nie do końca wiedział jeszcze j a k. - Zaczekaj.
Spędził zbyt wiele lat w swoim fachu, zbyt wiele miesięcy w tym drugim, by wystrzał i krew na posadzce Mimmo's wywołała w nim reakcję, której nie byłby w stanie z siebie strząsnąć. Śmierć Rosjanina nie wzbudziła w nim współczucia ani strachu, jego złość zaś ukierunkowana była w stronę tego, który tę śmierć wywołał - i nie była nim stojąca przed nim kobieta.
A jednak spoglądając na Morán, na jej drżące dłonie siłujące się z kurtką, nieobecne spojrzenie i kamienną twarz, spowitą w blasku ulicznych latarni, coś w jego trzewiach zacisnęło się w supeł. Nie wiedział, w jaki sposób mógł choćby przez chwilę myśleć, że wrosła w ten świat, upodabniając się do niego.
- Zaparkowałem obok - dodał ciszej, stając naprzeciw gdy wreszcie się zatrzymała. Ostrożnie sięgnął ku niej rękoma, w odruchu, którego źródła nie potrafił się u siebie doszukać. Zawisły w powietrzu, w bezpiecznej odległości, nim nie dostrzegł w jej oczach, bądź gestach, przyzwolenia - czy też braku zaprzeczenia dla tego, co chciał zrobić. Dopiero wtedy jego palce musnęły zaciśnięte na zamku ręce, rozgrzaną skórę kontrastującą z zimnym powietrzem. Delikatnie odsunął jej dłonie, rozplątał je ze skostniałego węzła, w którym utkwiły, wydobywając schowany w środku zamek. Zapiął jej kurtkę, chowając przed lodowatym powietrzem wdzierającym się do środka.
- Zabiorę cię do domu - dodał, zerkając na nią by sprawdzić, czy ta informacja do niej dotarła. Wyciągnął ku niej dłoń, w której trzymał zabraną z baru torebkę. Po tym wskazał podbródkiem swój samochód, wtapiający się czarnym lakierem w półmrok panujący w alejce.
zanna morán
ztx2