ODPOWIEDZ
31 y/o, 172 cm
ex - Royal Navi; koordynator logistyczny Port of Scarborough
Awatar użytkownika
Fata viam invenient, sed animus facit iter
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

#2Hurt with silence, not with wounds outfit

Wyjście ze strefy komfortu… dziwne to było i obce, jakby szło się boso po linii granicznej pomiędzy jawą a echem wspomnień, które nie prosiły o powrót. Uciążliwe, jak ciasna klatka klatki piersiowej, w której cisnęło się serce wyrywające w zbyt szybkim rytmie. Bolesne, choć nie fizycznie — przytykające, jakby ktoś wbijał ostrożne igły w podświadomość, mówiąc: nie pasujesz. Nie tutaj. Nie teraz. I choć chciała, naprawdę chciała, wyjść w świat, wyciągnąć ręce ku słońcu, ku miejskiej normalności, to jednak zniewalające okowy strachu wiązały jej myśli.
Wszędzie czaiły się rany. Cienie w ruchach przechodniów. Drobne zawahania kroków. Stłumione głosy. Oddechy. Zmęczenie. Wrogość? Nie, nie była już tam. Nie była już na misji. Nie śnił się jej piach, huk, metaliczny smak krwi w ustach, trzask przeładowania. Teraz miała spokojne życie. Pracę, która nie raniła. Łóżko, które pachniało świeżością. Rytuały — poranna kawa, popołudniowa siłownia, wieczorne milczenie. Próbowała. Naprawdę. Ale przecież nie mogła tak całkiem uciec od przeszłości.
Bo tamta przeszłość trzymała ją za kark. Nie ręką brata. Nie wspomnieniem o polu walki. A śmiercią matki. Kobiety obcej, a jednak krwi. Twardej, wymagającej, wiecznie nieobecnej i nieprzyjmującej do siebie, że Tara też oddycha. Też czuje. I że zawsze chciała — cholera, zawsze — by spojrzała na nią nie jak na cień po ojcu, a jak na nią samą. Córkę. Dziewczynę. Nie były sobie bliskie. Nie musiały być. Ale Tara znała profesjonalizm. Rozumiała, kiedy ktoś popełnia błąd, a kiedy zostaje wciągnięty w coś, czego nie da się przewidzieć. A matka była dokładna. Prawdziwa. Jak zegar. Nie popełniała błędów. Więc czemu zginęła?
Dziękuję — Oddała niepewnie klucze do kochanego auta mężczyźnie stojącemu przed przybytkiem. Przez chwilę się zawachała, spoglądając na znikający za rogiem samochód. Nie, był bezpieczny. Wiedzieli, co robią. Dlatego dziś, zamiast dresu i potu sączącego się ze skroni, przywdziała małą czarną, zapiętą jak zbroję. Pociągnęła usta kolorem odwagi. Włosy rozpuściła tylko na tyle, by wydawać się swobodna, choć w środku była napięta jak struna. Półuśmiech ćwiczyła w lustrze — nie dla kokieterii, lecz by nikt nie dostrzegł pęknięć. — Stolik był zarezerwowany na piątą — Uśmiechnęła się, by zakryć niepewność. Chwila i dwie, zaraz była prowadzona do wytwornie udekorowanego stolika. Po co i na co? Tego miała się dowiedzieć, ile zdołał jej subtelny pomocnik wyciągnąć z kartotek i archiwów komendy.
Usiadła z pozorną swobodą, chociaż każdy mięsień w jej ciele nosił znamiona gotowości — tej wyuczonej, wyrytej w kościach przez lata służby, jak niezmywalna farba wojskowego drylu. Poprosiła o wodę — zwyczajną, bez lodu, bez cytryny — bo mimo że otaczał ją cywil, ona wciąż nosiła mundur pod skórą. Nie chciała łamać zasad, nawet tych najdrobniejszych, jak kieliszek czegoś mocniejszego w miejscu publicznym. Chociaż… wino znikało z organizmu szybciej, niż wracały wspomnienia. Spojrzenia — kilka, z pozoru niewinnych, a jednak wystarczająco rozedrganych, by jej zmysły zadrżały. Ciekawskie, niekoniecznie wrogie, ale przypominające o tym, że kiedyś nie miała luksusu ignorowania ludzi zbyt długo. Wdech. Policzyła do trzech. Nie było tu zagrożenia. Żadnego wybuchu, żadnego cienia kryjącego się w kącie.
A mimo to, dłoń — ta przeklęta, lojalna, wyćwiczona dłoń — drgnęła mimowolnie w stronę biodra, tam, gdzie zwykle spoczywał nóż. Oddech zatrzymał się na ułamek sekundy. Tylko ułamek. Potem wrócił. I ona wróciła — na powrót kobieta przy stoliku, nie żołnierz pośród ruin.

Maverick Summers
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
mentolowy sztorm
Wszystko i nic
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”