29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Nie zamierzała się z nim poszarpać, a i przy okazji chciała uniknąć rozmowy – czy na pewno uważa to za dobry pomysł i czy sama jest przekonana. Wydawało się to być czymś, może nie tyle co – normalnym – ale co nie powinno sprawiać problemu. Nie zapraszała go do fizycznej bliskości i faktycznie do łóżka w tym drugim znaczeniu. Ale bóg jeden wiedział, co jeszcze przed nimi, a wolałaby, aby dał swojemu ciału wypocząć.
To nie tak, że teraz próbowała go zwabić do swojego łóżka, żeby potem go wykorzystać. Była raczej ostatnią osobą do tego.
A poza tym – już wszyscy widzą, jak ona by sobie poradziła z wyrośniętym Koreańczykiem, który żołnierzy zdmuchiwał ledwie kichnięciem.
Ale skoro się dostosował, to może i lepiej.
Nie, żeby już uczyła się go rozstawiać po kątach. I nie, żeby on się do tego stosował. Jak choćby w kwestii wybierania filmu, miejsca do spania i teraz jedzenia. Oczywiście, jeśli ktoś go zapyta o zdanie, to pewnie powie, że on po prostu dostosował się do sugestii, bo była logiczna, albo „nie robiło mu to problemu, bo miał to gdzieś”
Wylosowała coś, co faktycznie miało być dokumentem – nie miała tego za wiele.
— O, to narodowy specjał NK? — sarknęła. Przejęła jednak podaną jej rację żywnościową. Smak, powiedzmy, już znała. Chociaż chyba w amerykańskich standardach, a nie rosyjskich. Nie mogło się to chyba jednak za bardzo różnić? Chociaż – nie zdziwiłaby się, gdyby wszystko tutaj smakowało jak gorzała. I nie zdziwiłaby się, gdyby suchary okazały się nie być sucharami, tylko też namoczone w spirytusie.
Gardło wciąż ją bolało, możliwe że wskutek wychłodzenia rozwijała się w niej infekcja. Ale zmusić się zmusiła do przegryzienia tego, co jej dał. Zerknęła tylko krótko na niego, gdy się układał, zostawiając miedzy nimi miejsce dla Jezusa. Zupełnie jak ona na początku ich znajomości. Tylko, że u niej ten Jezus to chyba miał srogą nadwagę.
Ale po tej jeździe, jaką mu zrobiła, było nawet zrozumiałe, dlaczego tak się zachowywał. I wolał zostawić rezerwę w przestrzeni, niż znowu się mierzyć z tym, co parę godzin wcześniej. Choć to, co miało miejsce parę godzin wcześniej było mocno uzasadnione. Ale tylko dla niej.
Jemu, wyprutemu z głębszej empatii, raczej ciężko byłoby to faktycznie zrozumieć-zrozumieć.
Sięgnęła po koc z ziemi, gdy uporała się już z przepyszną kolacją. A potem rozłożyła go na swoim towarzyszu. Tak, aby jej przypadkiem nie zmarzł. Choć mogła się spodziewać, że pewnie i spać w temperaturach ujemnych potrafił. Ale to był ten z jej ludzkich odruchów. Zwykłej troski.
Tej, której tak bardzo nie lubił.
— O biednym, smutnym cywilu, który miał takie smutne życie w swoim kraju, że zdecydował się uciec na drugi koniec świata. Tak po prostu. Aż tak mu smutno było. — To, że była sarkastyczna, to jedno. Ale to nie było, a przynajmniej – nie miało być, nieprzyjemnie uszczypliwe czy bezpośrednio prowokacyjne. Jeśli już, to niewinną zaczepką. Taką, która do niczego – a już na pewno nie do żądania wyjaśnień – nie prowadziła.
Zerknęła na niego kontrolnie. Miała wrażenie, że nie do końca skupia się na filmie. I, choć być może się myliła, miała wrażenie z czym to się wiąże. W zasadzie też z tym, co mówił na lotniskowcu, kiedy to ona miała próbować spać spokojnie, bo on zapewnił ją, że będzie czuwał.
Wyplątała się z kołdry na chwilę, by odłożyć laptopa na stolik przed łóżkiem, a potem usadowiła się z powrotem po turecku w okolicach głowy. Ułożyła sobie na nogach swoją poduszkę i spojrzała w jego kierunku znowu. Już teraz oficjalnie. A raczej tak, aby widział.
— Chodź, zawrzemy układ. Ty mi dasz pierwszą wartę, w zamian zrobię ci coś miłego. — I nie chodziło o nic zboczonego, Damon. Przykro mi. Ciekawe, czy ktokolwiek w twoim życiu, poza Senną i mamą, robił ci coś miłego. Poza dawaniem ci dupy faktycznie. — Kładź się. — Na poduszce. Nie na niej. I chyba raczej uznała, że deal został przyjęty, tak czy siak.
Damon Tae
To nie tak, że teraz próbowała go zwabić do swojego łóżka, żeby potem go wykorzystać. Była raczej ostatnią osobą do tego.
A poza tym – już wszyscy widzą, jak ona by sobie poradziła z wyrośniętym Koreańczykiem, który żołnierzy zdmuchiwał ledwie kichnięciem.
Ale skoro się dostosował, to może i lepiej.
Nie, żeby już uczyła się go rozstawiać po kątach. I nie, żeby on się do tego stosował. Jak choćby w kwestii wybierania filmu, miejsca do spania i teraz jedzenia. Oczywiście, jeśli ktoś go zapyta o zdanie, to pewnie powie, że on po prostu dostosował się do sugestii, bo była logiczna, albo „nie robiło mu to problemu, bo miał to gdzieś”
Wylosowała coś, co faktycznie miało być dokumentem – nie miała tego za wiele.
— O, to narodowy specjał NK? — sarknęła. Przejęła jednak podaną jej rację żywnościową. Smak, powiedzmy, już znała. Chociaż chyba w amerykańskich standardach, a nie rosyjskich. Nie mogło się to chyba jednak za bardzo różnić? Chociaż – nie zdziwiłaby się, gdyby wszystko tutaj smakowało jak gorzała. I nie zdziwiłaby się, gdyby suchary okazały się nie być sucharami, tylko też namoczone w spirytusie.
Gardło wciąż ją bolało, możliwe że wskutek wychłodzenia rozwijała się w niej infekcja. Ale zmusić się zmusiła do przegryzienia tego, co jej dał. Zerknęła tylko krótko na niego, gdy się układał, zostawiając miedzy nimi miejsce dla Jezusa. Zupełnie jak ona na początku ich znajomości. Tylko, że u niej ten Jezus to chyba miał srogą nadwagę.
Ale po tej jeździe, jaką mu zrobiła, było nawet zrozumiałe, dlaczego tak się zachowywał. I wolał zostawić rezerwę w przestrzeni, niż znowu się mierzyć z tym, co parę godzin wcześniej. Choć to, co miało miejsce parę godzin wcześniej było mocno uzasadnione. Ale tylko dla niej.
Jemu, wyprutemu z głębszej empatii, raczej ciężko byłoby to faktycznie zrozumieć-zrozumieć.
Sięgnęła po koc z ziemi, gdy uporała się już z przepyszną kolacją. A potem rozłożyła go na swoim towarzyszu. Tak, aby jej przypadkiem nie zmarzł. Choć mogła się spodziewać, że pewnie i spać w temperaturach ujemnych potrafił. Ale to był ten z jej ludzkich odruchów. Zwykłej troski.
Tej, której tak bardzo nie lubił.
— O biednym, smutnym cywilu, który miał takie smutne życie w swoim kraju, że zdecydował się uciec na drugi koniec świata. Tak po prostu. Aż tak mu smutno było. — To, że była sarkastyczna, to jedno. Ale to nie było, a przynajmniej – nie miało być, nieprzyjemnie uszczypliwe czy bezpośrednio prowokacyjne. Jeśli już, to niewinną zaczepką. Taką, która do niczego – a już na pewno nie do żądania wyjaśnień – nie prowadziła.
Zerknęła na niego kontrolnie. Miała wrażenie, że nie do końca skupia się na filmie. I, choć być może się myliła, miała wrażenie z czym to się wiąże. W zasadzie też z tym, co mówił na lotniskowcu, kiedy to ona miała próbować spać spokojnie, bo on zapewnił ją, że będzie czuwał.
Wyplątała się z kołdry na chwilę, by odłożyć laptopa na stolik przed łóżkiem, a potem usadowiła się z powrotem po turecku w okolicach głowy. Ułożyła sobie na nogach swoją poduszkę i spojrzała w jego kierunku znowu. Już teraz oficjalnie. A raczej tak, aby widział.
— Chodź, zawrzemy układ. Ty mi dasz pierwszą wartę, w zamian zrobię ci coś miłego. — I nie chodziło o nic zboczonego, Damon. Przykro mi. Ciekawe, czy ktokolwiek w twoim życiu, poza Senną i mamą, robił ci coś miłego. Poza dawaniem ci dupy faktycznie. — Kładź się. — Na poduszce. Nie na niej. I chyba raczej uznała, że deal został przyjęty, tak czy siak.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— Tak. Brak przypraw, smaku i nadziei. Na pewno ci posmakuje — powiedział. Generalnie w Korei Północnej jedzenie nie było zbyt dobre. Może i były jakieś podstawowe przyprawy, ale były drogie. Najlepsza kuchnia była zarezerwowana dla góry, dla ludzi, którzy coś znaczyli, a nie dla zwykłych cywili. Może nie byli aż tak zacofani jak czasami ich opisywano, ale byli biedni, a w sklepach rzeczy często były po prostu drogie. Plus ich dostępność była także ograniczona. U nich podstawą był ryż czy jakieś inne kasze, a jak już jedli potrawy, to zwykle były one jednogarnkowe. A restauracje? Nikt do nich nie chodził, zwłaszcza, że i tak były dostępne jedynie w większych miastach. W dodatku były drogie i niedostępne dla większości mieszkańców, chyba, że byli członkami elity partyjnej. Albo turystami.
Tak więc… Damon nigdy nie narzekał na smak potraw, bo zwyczajnie przywykł do ich braku.
Zjadł więc to co miał bez żadnego zająknięcia czy grymasu twarzy. Nie smakowało jak to, co kiedyś przygotowywała mu Senna, ale nie oczekiwał cudów po prowiancie, który miał przede wszystkim dostarczyć energii. Może jak się stąd w końcu wydostaną, to dziewczyna znowu popisze się swoją kuchnią, bo musiał przyznać, że jak już jej zasmakował, to lubił do niej wracać myślami.
Niemniej szanował jej przestrzeń, dlatego nawet nie musiała mu mówić, aby się odsuwał. Sam o to zadbał, aby przypadkiem nie czuła się niekomfortowo. Wcześniej było to konieczne, aby przypadkiem nie umarła i nie zamarzła na śmierć, ale teraz? Teraz czuła się o wiele lepiej, więc nie potrzebowała jego ciepła. Nie mówiąc o tym, że wtedy nie miał też pojęcia, że trauma sięga tak głęboko, że nawet w takich warunkach będzie kazała mu się odsunąć. I nawet o tym nie myślał, przynajmniej do momentu w którym to się nie stało. A że Damon miał doskonałą pamięć i szybko łączył fakty, to nie zamierzał przy niej popełniać ponownie tych samych błędów. Nawet jeśli nie do końca rozumiał i zapewne nie był w stanie zrozumieć.
Ona jednak była tym dziwnym wyjątkiem od reguły w jego działaniach.
Zerknął na nią kątem oka, gdy przykrywała go kocem, ale już tego nie skomentował. To był kolejny raz, jak pokazywała mu troskę, chociaż nie musiała. Nie przywykł do takich gestów. Takich drobnych czynności, które miały drugiej osobie poprawić komfort czy pokazać, że ktoś o ciebie dba. O niego raczej nie dbano. Jak już, to robiła to matka, ale wiadomo - wszystko w swoich granicach, bo Północ miała swoje zasady, nawet jak chodziło o wychowywanie dzieci.
Prychnął pod nosem jednak na jej odpowiedź co do jego pytania. Wiedział do czego piła, ale nie zamierzał sam wychodzić z inicjatywą. Jakkolwiek naginał swoje reguły oraz naturę, tak w tym przypadku nie zamierzał zdradzać więcej, niż to było konieczne.
— Jeśli chcesz o coś zapytać, Senna, to pytaj — powiedział. Wiedział, że nie była głupia. Że łatwo szło się domyślić, że raczej daleko mu było do normalnego cywila, który zbierał ryż w polu i posłusznie zginał kark przed każdym, bojąc się nawet oddychać. Owszem, zginał go przed odpowiednimi ludźmi, gdy było trzeba, bo gdyby tego nie robił, już dawno byłby martwy. On i jego matka. Nawet jeśli nie uznawał dyktatora i uważał go za rozpuszczonego idiotę, który po prostu miał farta urodzić się jako syn poprzedniego władcy, to i tak musiał pokazywać swoje poddaństwo. Przynajmniej wtedy, gdy ktoś patrzył.
I mimo pozorów, nie zamierzał oczywiście odpocząć jak normalny człowiek. Każdy jeden zapewne poszedłby w kimę życia, gdyby tylko poczuł chociaż ułamek bezpieczeństwa po tym, co miało miejsce. Niestety, Damon nie miał tak łatwo. Był inaczej zaprogramowany, więc chociaż wydawał się leżeć i nic nie robić, to w dalszym ciągu pracował. Dlatego też zaskoczył się nieco, kiedy znowu się odezwała, tym razem oferując mu układ.
— Co? — wtrącił, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli. Wiedział, że warta odnosi się do czuwania, ale niespecjalnie podobał mu się pomysł tego, że on miał… no, nie brać obu wart. — Co zamierzasz zrobić? — spytał, zerkając na poduszkę na jej nogach, a potem na nią. Nie wiedział co oznacza „coś miłego” i nawet nie podejrzewał ją o żadne zboczone rzeczy. Na pewno nie ją i na pewno nie po tym wszystkim. Niemniej nie bardzo wiedział, co miało się kryć za tym hasłem.
I chociaż powiedział, że nie trzeba, a także, że lepiej będzie, aby ona odpoczęła, bo jej organizm stracił masę energii na to, aby znowu produkować ciepło, to… w końcu westchnął ciężko i się poddał. Znowu. Miała jakieś magiczne sztuczki na to, aby faktycznie jej ulegał nawet w takich pierdołach. A może tyczyło się to głównie pierdół.
Dość ostrożnie ułożył głowę na poduszce, zupełnie jakby jej nie ufał i przygotowywał się na ewentualną obronę, ale… to był jego naturalny odruch. Taki już był, a tego typu rzeczy były dla niego nowością, więc też nie miał obycia. Niemniej skupił wzrok na niej, zerkając na nią z dołu.
— Chcę wiedzieć czym jest „coś miłego”? — Zaraz się przekonasz, Damon. I pewnie, jak twoja opiekunka, jak już to poczujesz, nie będziesz chciał, aby się kończyło.
Candace Callahan
Tak więc… Damon nigdy nie narzekał na smak potraw, bo zwyczajnie przywykł do ich braku.
Zjadł więc to co miał bez żadnego zająknięcia czy grymasu twarzy. Nie smakowało jak to, co kiedyś przygotowywała mu Senna, ale nie oczekiwał cudów po prowiancie, który miał przede wszystkim dostarczyć energii. Może jak się stąd w końcu wydostaną, to dziewczyna znowu popisze się swoją kuchnią, bo musiał przyznać, że jak już jej zasmakował, to lubił do niej wracać myślami.
Niemniej szanował jej przestrzeń, dlatego nawet nie musiała mu mówić, aby się odsuwał. Sam o to zadbał, aby przypadkiem nie czuła się niekomfortowo. Wcześniej było to konieczne, aby przypadkiem nie umarła i nie zamarzła na śmierć, ale teraz? Teraz czuła się o wiele lepiej, więc nie potrzebowała jego ciepła. Nie mówiąc o tym, że wtedy nie miał też pojęcia, że trauma sięga tak głęboko, że nawet w takich warunkach będzie kazała mu się odsunąć. I nawet o tym nie myślał, przynajmniej do momentu w którym to się nie stało. A że Damon miał doskonałą pamięć i szybko łączył fakty, to nie zamierzał przy niej popełniać ponownie tych samych błędów. Nawet jeśli nie do końca rozumiał i zapewne nie był w stanie zrozumieć.
Ona jednak była tym dziwnym wyjątkiem od reguły w jego działaniach.
Zerknął na nią kątem oka, gdy przykrywała go kocem, ale już tego nie skomentował. To był kolejny raz, jak pokazywała mu troskę, chociaż nie musiała. Nie przywykł do takich gestów. Takich drobnych czynności, które miały drugiej osobie poprawić komfort czy pokazać, że ktoś o ciebie dba. O niego raczej nie dbano. Jak już, to robiła to matka, ale wiadomo - wszystko w swoich granicach, bo Północ miała swoje zasady, nawet jak chodziło o wychowywanie dzieci.
Prychnął pod nosem jednak na jej odpowiedź co do jego pytania. Wiedział do czego piła, ale nie zamierzał sam wychodzić z inicjatywą. Jakkolwiek naginał swoje reguły oraz naturę, tak w tym przypadku nie zamierzał zdradzać więcej, niż to było konieczne.
— Jeśli chcesz o coś zapytać, Senna, to pytaj — powiedział. Wiedział, że nie była głupia. Że łatwo szło się domyślić, że raczej daleko mu było do normalnego cywila, który zbierał ryż w polu i posłusznie zginał kark przed każdym, bojąc się nawet oddychać. Owszem, zginał go przed odpowiednimi ludźmi, gdy było trzeba, bo gdyby tego nie robił, już dawno byłby martwy. On i jego matka. Nawet jeśli nie uznawał dyktatora i uważał go za rozpuszczonego idiotę, który po prostu miał farta urodzić się jako syn poprzedniego władcy, to i tak musiał pokazywać swoje poddaństwo. Przynajmniej wtedy, gdy ktoś patrzył.
I mimo pozorów, nie zamierzał oczywiście odpocząć jak normalny człowiek. Każdy jeden zapewne poszedłby w kimę życia, gdyby tylko poczuł chociaż ułamek bezpieczeństwa po tym, co miało miejsce. Niestety, Damon nie miał tak łatwo. Był inaczej zaprogramowany, więc chociaż wydawał się leżeć i nic nie robić, to w dalszym ciągu pracował. Dlatego też zaskoczył się nieco, kiedy znowu się odezwała, tym razem oferując mu układ.
— Co? — wtrącił, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli. Wiedział, że warta odnosi się do czuwania, ale niespecjalnie podobał mu się pomysł tego, że on miał… no, nie brać obu wart. — Co zamierzasz zrobić? — spytał, zerkając na poduszkę na jej nogach, a potem na nią. Nie wiedział co oznacza „coś miłego” i nawet nie podejrzewał ją o żadne zboczone rzeczy. Na pewno nie ją i na pewno nie po tym wszystkim. Niemniej nie bardzo wiedział, co miało się kryć za tym hasłem.
I chociaż powiedział, że nie trzeba, a także, że lepiej będzie, aby ona odpoczęła, bo jej organizm stracił masę energii na to, aby znowu produkować ciepło, to… w końcu westchnął ciężko i się poddał. Znowu. Miała jakieś magiczne sztuczki na to, aby faktycznie jej ulegał nawet w takich pierdołach. A może tyczyło się to głównie pierdół.
Dość ostrożnie ułożył głowę na poduszce, zupełnie jakby jej nie ufał i przygotowywał się na ewentualną obronę, ale… to był jego naturalny odruch. Taki już był, a tego typu rzeczy były dla niego nowością, więc też nie miał obycia. Niemniej skupił wzrok na niej, zerkając na nią z dołu.
— Chcę wiedzieć czym jest „coś miłego”? — Zaraz się przekonasz, Damon. I pewnie, jak twoja opiekunka, jak już to poczujesz, nie będziesz chciał, aby się kończyło.
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Jeśli chcesz o coś zapytać, Senna, to pytaj
Mądrala się znalazł.
— Nie będę pytała. Poczekam, aż sam zdecydujesz się mi zaufać i powiedzieć. — Nie chciała naciskać.
Od samego początku postanowiła sobie, że nie będzie z niego nic wyciskać. Nie tak oficjalnie. Ale pokazać, że wie nieco więcej, że trochę się domyśla mogła. Ona też niekoniecznie chciała mu mówić i może mogła zostawić go na lotniskowcu z tylko właśnie domysłami na temat historii rozgrzebanej przez „skrzydłowego” (ciekawe gdzie teraz był?). Ale zdecydowała się powiedzieć prawdę. Choćby tylko dlatego, że obawiała się, że jego domysły pójdą w złą stronę, a on zmieni o niej zdanie. To, mimo wszystko, liczyło się dla niej. Nawet bardziej, niż sama chciałaby przed sobą przyznać.
— A, i ten twój argument „im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, ma kiepski przekład na rzeczywistość. Więc wymyśl proszę coś nowego. — Byłaby go szturchnęła, w ten zaczepny sposób, ale nie był w jej zasięgu.
Problemy ze snem to ona miała już od dawna. Nie tylko na lotniskowcu i nie od dnia, w którym go poznała.
Nie mówiła mu dokładnie, co zamierza zrobić. Nie mówiła mu wcale. Miało mu wystarczyć, że to będzie „coś miłego”, choć każdy mógł nosić inną definicję dla tego hasła. Może się zaraz okazać, że dla Damona to wcale nie będzie miłe, ale jak coś, to przecież może jej powiedzieć.
Najpierw musiał się dać.
I powiedzmy, że się dawał. Na swój czujny sposób. Ale to i tak był jakiś postęp.
— Przestań panikować. — Wywróciła teatralnie oczami. Milion pytań (aż dwa) na minutę, ani krzty zaufania. Była medykiem, więc raczej z jej powołaniem mijało się robienie faktycznej krzywdy czy zabijanie go. No, chyba że by jej podpadł. A ciężko powiedzieć, żeby na przestrzeni zeszłych wydarzeń jakoś ciężko i niewybaczalnie podpadł. Denerwował ją od czasu do czasu, ale to było tak niewinne i nieprzeładowane ciężarem zdenerwowanie, że wystarczyło po prostu strzelić oczami w sufit i przechodziło. — Chcę coś sprawdzić na tobie., więc chyba będziesz musiał mi trochę zaufać. — Chcę coś sprawdzić nie brzmiało jakoś zbyt przekonująco. Może trzeba było spróbować inaczej. — Obiecuję, że nie skręcę ci karku. O ile przestaniesz oglądać moje dziurki w nosie. — Bo z jego pespektywy to i gile w nosie mógłby oglądać i niesławny drugi podbródek. Z jego perspektywy wszystko pewnie wyglądało źle, więc niech nie patrzy.
Poprawiła się na swoim miejscu, aby i jej i jemu było wygodniej. Jak miała testować na nim pradawne metody, to musiał być dobrze wyłożony.
— Zamknij oczy. — Jak do hipnozy. — I nie podglądaj. — I tak wiedziała, że będzie. Na pewno na początku. Dalej – to się miało okazać, jak to się ułoży. Jak już go upomniała ten kolejny raz czy dwa razy, że ma nie podglądać, to finalnie sięgnęła obiema dłońmi do jego głowy. Zanurzyła, dość ostrożnie, swoje palce w jego ciemnych puklach. Zmierzwiła je lekko, przeczesując krótko z jednej strony. Leniwie jeden raz i drugi, możliwie że po to, aby oswoić go z tym, że ktoś w ogóle go… czochrał. Dopiero potem musnęła opuszkami skórę jego głowy, zataczając niespiesznie niewielkie koła na niej. Przesuwała się od linii nad czołem na potylicę, by potem zakręcić na jego skronie. Poświęciła ciut więcej czasu, uciskając je łagodnie, ale i z pewną stanowczością.
Jakby ktoś pytał – to mu dziękowała. Za to, że po nią wystartował. Niby marne podziękowania, ale jak go ulula, to będzie to jakiś sukces. Bo może w końcu odpocznie.
Ze skroni przeniosła się z tym samym ruchem na przestrzeń za jego uszami, a potem wślizgnęła się na nowo palcami między jego gęste, czarne pukle. Wślizgnęła się na jego kark, do linii włosów, znów stanowczo, ale i nienachalnie uciskając jego pospinane mięśnie.
Aż w końcu jej ruchy przestały być tak… stanowcze. A były po prostu głaszczące. Spokojnym ruchem jednej dłoni przeczesywała jego włosy, od jego czoła aż po kark.
Witchcraft na miarę Syanny, ale bez faktycznych mocy.
Ciekawe czy czytał Aberrację.
Damon Tae
Mądrala się znalazł.
— Nie będę pytała. Poczekam, aż sam zdecydujesz się mi zaufać i powiedzieć. — Nie chciała naciskać.
Od samego początku postanowiła sobie, że nie będzie z niego nic wyciskać. Nie tak oficjalnie. Ale pokazać, że wie nieco więcej, że trochę się domyśla mogła. Ona też niekoniecznie chciała mu mówić i może mogła zostawić go na lotniskowcu z tylko właśnie domysłami na temat historii rozgrzebanej przez „skrzydłowego” (ciekawe gdzie teraz był?). Ale zdecydowała się powiedzieć prawdę. Choćby tylko dlatego, że obawiała się, że jego domysły pójdą w złą stronę, a on zmieni o niej zdanie. To, mimo wszystko, liczyło się dla niej. Nawet bardziej, niż sama chciałaby przed sobą przyznać.
— A, i ten twój argument „im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, ma kiepski przekład na rzeczywistość. Więc wymyśl proszę coś nowego. — Byłaby go szturchnęła, w ten zaczepny sposób, ale nie był w jej zasięgu.
Problemy ze snem to ona miała już od dawna. Nie tylko na lotniskowcu i nie od dnia, w którym go poznała.
Nie mówiła mu dokładnie, co zamierza zrobić. Nie mówiła mu wcale. Miało mu wystarczyć, że to będzie „coś miłego”, choć każdy mógł nosić inną definicję dla tego hasła. Może się zaraz okazać, że dla Damona to wcale nie będzie miłe, ale jak coś, to przecież może jej powiedzieć.
Najpierw musiał się dać.
I powiedzmy, że się dawał. Na swój czujny sposób. Ale to i tak był jakiś postęp.
— Przestań panikować. — Wywróciła teatralnie oczami. Milion pytań (aż dwa) na minutę, ani krzty zaufania. Była medykiem, więc raczej z jej powołaniem mijało się robienie faktycznej krzywdy czy zabijanie go. No, chyba że by jej podpadł. A ciężko powiedzieć, żeby na przestrzeni zeszłych wydarzeń jakoś ciężko i niewybaczalnie podpadł. Denerwował ją od czasu do czasu, ale to było tak niewinne i nieprzeładowane ciężarem zdenerwowanie, że wystarczyło po prostu strzelić oczami w sufit i przechodziło. — Chcę coś sprawdzić na tobie., więc chyba będziesz musiał mi trochę zaufać. — Chcę coś sprawdzić nie brzmiało jakoś zbyt przekonująco. Może trzeba było spróbować inaczej. — Obiecuję, że nie skręcę ci karku. O ile przestaniesz oglądać moje dziurki w nosie. — Bo z jego pespektywy to i gile w nosie mógłby oglądać i niesławny drugi podbródek. Z jego perspektywy wszystko pewnie wyglądało źle, więc niech nie patrzy.
Poprawiła się na swoim miejscu, aby i jej i jemu było wygodniej. Jak miała testować na nim pradawne metody, to musiał być dobrze wyłożony.
— Zamknij oczy. — Jak do hipnozy. — I nie podglądaj. — I tak wiedziała, że będzie. Na pewno na początku. Dalej – to się miało okazać, jak to się ułoży. Jak już go upomniała ten kolejny raz czy dwa razy, że ma nie podglądać, to finalnie sięgnęła obiema dłońmi do jego głowy. Zanurzyła, dość ostrożnie, swoje palce w jego ciemnych puklach. Zmierzwiła je lekko, przeczesując krótko z jednej strony. Leniwie jeden raz i drugi, możliwie że po to, aby oswoić go z tym, że ktoś w ogóle go… czochrał. Dopiero potem musnęła opuszkami skórę jego głowy, zataczając niespiesznie niewielkie koła na niej. Przesuwała się od linii nad czołem na potylicę, by potem zakręcić na jego skronie. Poświęciła ciut więcej czasu, uciskając je łagodnie, ale i z pewną stanowczością.
Jakby ktoś pytał – to mu dziękowała. Za to, że po nią wystartował. Niby marne podziękowania, ale jak go ulula, to będzie to jakiś sukces. Bo może w końcu odpocznie.
Ze skroni przeniosła się z tym samym ruchem na przestrzeń za jego uszami, a potem wślizgnęła się na nowo palcami między jego gęste, czarne pukle. Wślizgnęła się na jego kark, do linii włosów, znów stanowczo, ale i nienachalnie uciskając jego pospinane mięśnie.
Aż w końcu jej ruchy przestały być tak… stanowcze. A były po prostu głaszczące. Spokojnym ruchem jednej dłoni przeczesywała jego włosy, od jego czoła aż po kark.
Witchcraft na miarę Syanny, ale bez faktycznych mocy.
Ciekawe czy czytał Aberrację.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— Mhm — mruknął, ale nie dopowiadając nic więcej. To nie tak, że jej nie ufał, bo musiał ufać na tym etapie ich znajomości. Niemniej w dalszym ciągu miał pewne obawy co do podzielenia się z nią swoją przeszłością oraz pewnymi informacjami, które mogły być na wagę złota. W momencie jak jej je poda, będzie mieć go jak na tacy. Może nie w przypadku umiejętności, bo uciekać i ukrywać się jednak potrafił. Nie zwykł jednak zdradzać o sobie więcej niż to było konieczne, bo wiedział jak cenne informacje oraz wiedza były.
Czy jednak, gdyby wiedziała co nieco, to by tak wiele zmieniało? A może po prostu potwierdziłby to, czego już się domyśla i… w zasadzie nic by się nie stało. Znała jego imię i nazwisko. Gdyby chciała, mogłaby go zgłosić policji już dawno temu, mówiąc, że ma swoje podejrzenia co do cywila z Korei Północnej, który zapewne nie jest tylko zwykłym mieszkańcem. Zwłaszcza, że teraz dał jej naprawdę porządne powody, aby w to wątpić.
Wiedział to, ale nie odezwał się więcej. Nawet nie skomentował jej wzmianki, że powinien znaleźć sobie inną wymówkę. Nie zwykł jednak wychodzić przed szereg bardziej niż to konieczne, zwłaszcza kiedy chodziło o rozmowę oraz informacje, zwłaszcza o samym sobie. Nawet jeśli druga strona podzieliła się czymś dla siebie ważnym. U niego wymagało to o wiele więcej czasu, bo chociaż mogła się pewnych rzeczy domyślać, to dopóki nie dostała od niego potwierdzenia - to dalej były tylko domysły.
Ufał jej, ale miał problemy z wykładaniem się drugiej osobie. To było takie… dziwne poddaństwo. Był trochę jak kot. Nie kładł się na brzuchu i nie pozwalał go dotykać, bo to było najwrażliwsze miejsce, które zawsze się chroniło. I dopóki nie miało się do drugiej osoby bezgranicznego zaufania, to nie pozwalało się tego miejsca dotykać. Teraz więc czuł się jak ten kot, który się przed nią rozpłaszczał, pozwalając dotknąć jego delikatnych na zranienie partii. Tym razem fizycznych. Bo faktycznie miała dostęp do jego karku. Mogła zacząć go dusić. I chociaż fizycznie był silniejszy, nie mówiąc już o przeszkoleniu oraz samoobronie, dzięki której mógłby bardzo szybko odwrócić role… to po prostu podświadomie nie czuł się bezpiecznie, gdy się tak odsłaniał.
To nie było nic takiego. Tylko głowa na poduszce, która znajdowała się na jej nogach. A jednak był ostrożny, nawet jeśli wiedział, że nic mu nie grozi, a ona nie zrobi niczego głupiego. To już po prostu był nawyk, coś na tyle wyuczonego, zakorzenionego przez wychowanie oraz środowisko, że nie łatwo było to wyplenić. Ten instynkt też pomagał mu przetrwać. Od lat.
Ale teraz nie musiał się pilnować. A jednak widać było po nim tą powściągliwość. Chociaż miał partnerki, to zwykle rozchodziło się tylko o chwilową cielesność. Sam akt. Nie było przytulania przed czy po, nie było tych drobnych gestów czułości, rozmów. Dlatego teraz czuł się dziwnie, gdy kładł głowę, poddając się jej w pewnym stopniu. Wysłuchał jej, ale zanim zamknął oczy, o co poprosiła, wpatrywał się jeszcze w nią przez chwilę, jak gdyby chcąc z jej twarzy wyczytać co planowała zrobić. I w jakim stopniu będzie z tego zadowolony, a w jakim nie.
Tylko nie umiał tego odczytać.
Co jakiś czas otwierał oczy, gdy tylko wyczuł ruch z jej strony. To było silniejsze od niego. To był odruch, niekontrolowany, bezwarunkowy. To była jego natura. To się po prostu działo. I kiedy po raz enty nakazała mu przestać patrzeć, w końcu odetchnął ciężko i mimo drgania mięśni oraz cichego impulsu w głowie, który kazał mu obserwować co robi… to nie zrobił tego. Pozwolił sobie po prostu czuć.
A czuł… w zasadzie nie wiedział co.
Gdy tylko poczuł jak jej drobne palce wczepiają się w jego czarne włosy, zmarszczył brwi nie bardzo wiedząc co początkowo o tym sądzić. To było dziwnie przyjemne, ale w taki sposób, jaki odczuwał po raz pierwszy. I chociaż jego mięśnie były mocno spięte, a on sam napięty, jakby w oczekiwaniu na jakiś zły ruch z jej strony, to z biegiem czasu, powoli, bardzo stopniowo zaczynał się rozluźniać. Nie rozlewał się, ale zaczynał czuć po sobie, że to co robiła działało na niego relaksująco. Nawet oddech zaczął się uspokajać, chociaż jego instynkty nie potrafiły się tak po prostu wyłączyć. Nie od razu.
Słuchał głosów płynących z laptopa, a jego ciało oraz świadomość wydawała się coraz bardziej poddawać jej delikatnym, kojącym ruchom. Długo jednak walczył z tym przyjemnym odczuciem spokoju, który powoli odsyłał go do krainy Morfeusza, bo… podświadomość kazała mu pilnować. Siebie. Pomieszczenia. Jej. Wszystkiego. Kazała mu zachować czujność. Ciężko jednak było to robić, kiedy Senna tak skutecznie go usypiała, a on się nie stawiał.
W pewnym momencie nawet nie zauważył kiedy jego oddech zwolnił.
Przerzucił się na brzuch. Odruchowo. Często tak spał, albo raczej - odpoczywał. Nawet nie wiedział, że nie tyle co wtula się w poduszkę, ale przede wszystkim obejmuje rękami częściowo też ją. Nieświadomie. Musiał jej jednak przyznać, że odpoczywał. A dawno tego nie robił. I na pewno nie w taki sposób.
To był dowód zaufania. Nie chodziło tylko o jej umiejętności głaskania. Chodziło o to, że potrafiła go wyciszyć, a on umiał się zrelaksować w jej obecności na tyle, aby faktycznie zasnąć. Chociażby na moment, zanim ponownie się coś nie zjebie.
Candace Callahan
Czy jednak, gdyby wiedziała co nieco, to by tak wiele zmieniało? A może po prostu potwierdziłby to, czego już się domyśla i… w zasadzie nic by się nie stało. Znała jego imię i nazwisko. Gdyby chciała, mogłaby go zgłosić policji już dawno temu, mówiąc, że ma swoje podejrzenia co do cywila z Korei Północnej, który zapewne nie jest tylko zwykłym mieszkańcem. Zwłaszcza, że teraz dał jej naprawdę porządne powody, aby w to wątpić.
Wiedział to, ale nie odezwał się więcej. Nawet nie skomentował jej wzmianki, że powinien znaleźć sobie inną wymówkę. Nie zwykł jednak wychodzić przed szereg bardziej niż to konieczne, zwłaszcza kiedy chodziło o rozmowę oraz informacje, zwłaszcza o samym sobie. Nawet jeśli druga strona podzieliła się czymś dla siebie ważnym. U niego wymagało to o wiele więcej czasu, bo chociaż mogła się pewnych rzeczy domyślać, to dopóki nie dostała od niego potwierdzenia - to dalej były tylko domysły.
Ufał jej, ale miał problemy z wykładaniem się drugiej osobie. To było takie… dziwne poddaństwo. Był trochę jak kot. Nie kładł się na brzuchu i nie pozwalał go dotykać, bo to było najwrażliwsze miejsce, które zawsze się chroniło. I dopóki nie miało się do drugiej osoby bezgranicznego zaufania, to nie pozwalało się tego miejsca dotykać. Teraz więc czuł się jak ten kot, który się przed nią rozpłaszczał, pozwalając dotknąć jego delikatnych na zranienie partii. Tym razem fizycznych. Bo faktycznie miała dostęp do jego karku. Mogła zacząć go dusić. I chociaż fizycznie był silniejszy, nie mówiąc już o przeszkoleniu oraz samoobronie, dzięki której mógłby bardzo szybko odwrócić role… to po prostu podświadomie nie czuł się bezpiecznie, gdy się tak odsłaniał.
To nie było nic takiego. Tylko głowa na poduszce, która znajdowała się na jej nogach. A jednak był ostrożny, nawet jeśli wiedział, że nic mu nie grozi, a ona nie zrobi niczego głupiego. To już po prostu był nawyk, coś na tyle wyuczonego, zakorzenionego przez wychowanie oraz środowisko, że nie łatwo było to wyplenić. Ten instynkt też pomagał mu przetrwać. Od lat.
Ale teraz nie musiał się pilnować. A jednak widać było po nim tą powściągliwość. Chociaż miał partnerki, to zwykle rozchodziło się tylko o chwilową cielesność. Sam akt. Nie było przytulania przed czy po, nie było tych drobnych gestów czułości, rozmów. Dlatego teraz czuł się dziwnie, gdy kładł głowę, poddając się jej w pewnym stopniu. Wysłuchał jej, ale zanim zamknął oczy, o co poprosiła, wpatrywał się jeszcze w nią przez chwilę, jak gdyby chcąc z jej twarzy wyczytać co planowała zrobić. I w jakim stopniu będzie z tego zadowolony, a w jakim nie.
Tylko nie umiał tego odczytać.
Co jakiś czas otwierał oczy, gdy tylko wyczuł ruch z jej strony. To było silniejsze od niego. To był odruch, niekontrolowany, bezwarunkowy. To była jego natura. To się po prostu działo. I kiedy po raz enty nakazała mu przestać patrzeć, w końcu odetchnął ciężko i mimo drgania mięśni oraz cichego impulsu w głowie, który kazał mu obserwować co robi… to nie zrobił tego. Pozwolił sobie po prostu czuć.
A czuł… w zasadzie nie wiedział co.
Gdy tylko poczuł jak jej drobne palce wczepiają się w jego czarne włosy, zmarszczył brwi nie bardzo wiedząc co początkowo o tym sądzić. To było dziwnie przyjemne, ale w taki sposób, jaki odczuwał po raz pierwszy. I chociaż jego mięśnie były mocno spięte, a on sam napięty, jakby w oczekiwaniu na jakiś zły ruch z jej strony, to z biegiem czasu, powoli, bardzo stopniowo zaczynał się rozluźniać. Nie rozlewał się, ale zaczynał czuć po sobie, że to co robiła działało na niego relaksująco. Nawet oddech zaczął się uspokajać, chociaż jego instynkty nie potrafiły się tak po prostu wyłączyć. Nie od razu.
Słuchał głosów płynących z laptopa, a jego ciało oraz świadomość wydawała się coraz bardziej poddawać jej delikatnym, kojącym ruchom. Długo jednak walczył z tym przyjemnym odczuciem spokoju, który powoli odsyłał go do krainy Morfeusza, bo… podświadomość kazała mu pilnować. Siebie. Pomieszczenia. Jej. Wszystkiego. Kazała mu zachować czujność. Ciężko jednak było to robić, kiedy Senna tak skutecznie go usypiała, a on się nie stawiał.
W pewnym momencie nawet nie zauważył kiedy jego oddech zwolnił.
Przerzucił się na brzuch. Odruchowo. Często tak spał, albo raczej - odpoczywał. Nawet nie wiedział, że nie tyle co wtula się w poduszkę, ale przede wszystkim obejmuje rękami częściowo też ją. Nieświadomie. Musiał jej jednak przyznać, że odpoczywał. A dawno tego nie robił. I na pewno nie w taki sposób.
To był dowód zaufania. Nie chodziło tylko o jej umiejętności głaskania. Chodziło o to, że potrafiła go wyciszyć, a on umiał się zrelaksować w jej obecności na tyle, aby faktycznie zasnąć. Chociażby na moment, zanim ponownie się coś nie zjebie.
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Po mniejszy czy większym cyrku w końcu udało jej się go spacyfikować i nakłonić do zastosowania się do jej niewinnego polecenia. Mogła mu, tak w zasadzie, już na początku powiedzieć, czego od niego chce i co naprawdę planuje mu zrobić, ale miała wrażenie, że zaraz będzie musiała mu tłumaczyć po co i dlaczego chciała mu zrobić to, co planowała. A słowami jakoś przełożyć się tego nie dało.
To znaczy – dało. Ale nie niosło się to tak dobrze, jak faktyczne wrażenie, które płynęło z ruchu. „Będę cię głaskać, żeby ci było miło” brzmiało raczej głupio.
Nie sposób było nie zauważyć, że trochę nerwów go to kosztowało. Aby się ugiąć i zaufać jej na tyle, aby zamknąć przy niej oczy. W pewnym stopniu to rozumiała, chociaż najprawdopodobniej geneza była znacznie inna. Sprowadzało się to jednak do jednego – do pewnego testu na zaufanie. Takiego samego, jakim było dla niej przytulenie się do niego – nawet jeśli miało chodzić o jej przetrwanie, a nie, jak w tym przypadku, po prostu o coś miłego.
Pewnie jakby wcześniej próbował ją objąć, tłumacząc że chce jej zrobić „coś miłego” to też by na niego krzywo i podejrzliwie patrzyła.
Ale był grzeczny. A ona nie robiła mu niczego złego, tylko to – co obiecała. I obserwowała, jak się z minuty na minutę, z każdym kolejnym ruchem, powoli a nawet ślamazarnie, poddaje. Tak samo fizycznie, gdy z wolna malało napięcie w mięśniach, tak i też psychicznie. Bo się nie rzucał i nie drgał pod nią.
W zasadzie dążyła do tego, żeby spróbować mu zrobić „coś tak miłego”, że się zrelaksuje i podda. Innych narzędzi nie posiadała. To znaczy – posiadała, ale w życiu by ich do tego nie wykorzystała. No, może nie „w życiu”. Po prostu nie teraz.
Obserwowała jak jej własne palce przesuwają się między jego czarnymi puklami, a on sam jest coraz bardziej rozluźniony. Aż w końcu nie dało się nie zauważyć, że zwyczajnie jej odlatuje. Tego, że jednak w tym wszystkim zmieni swoje ułożenie, to się nie spodziewała. On pewnie też nie. Ale ona spięła się w pierwszym odruchu – bo zaskoczyło to ją, pomimo tego, jak subtelne to było. Przestała też go głaskać, kiedy jej serce zabiło mocniej w wyrzucie adrenaliny i stresu. Ale jak miała go przy sobie, to wyglądał tak niegroźnie, że wkrótce jej dłoń znów sunęła spokojnie po jego skalpie, przeczesując ciemne włosy.
Sama się teraz musiała oswoić. Bo czym innym było to, jak zwyczajnie spoczywał na wyznaczonym przez nią miejscu i zaplanowanej dla niego pozycji, a czym innym to, jak zagarniał ją do siebie.
A na takie rzeczy jej umysł, ale przede wszystkim ciało, przez długi czas nie będą po prostu gotowe.
Chociaż były na dobrej drodze. Psychika na znacznie lepszej, wbrew pozorom.
Była, heh, senna. Jej organizm był zmęczony przeciągającą się walką z wychłodzeniem, a teraz – kiedy było jeszcze dodatkowo ogrzewane, to zwyczajnie trzymało się na skraju. Jej powieki były ciężkie, a ona sama walczyła z tym, aby nie zasnąć.
Bo wiedziała, że jak się przekima, a tamten obudzi się przed nią, to jeszcze przestanie jej ufać z tym „oddawaniem jej pierwszej warty”. A nie po to się tak gimnastykowała.
Skupiała się tyle samo na gładzeniu jego skalpu, a później też, drugą dłonią, linii jego włosów na karku, co na filmie – ale tam nawet głos narratora usypiał. Głowa jej leciała, ale upominała się na kolejną minutę i odzyskiwała trzeźwość umysłu.
Aż zamknęła powieki tylko na tę zdradliwą chwilę, żeby dać im odpocząć. To był ten moment, kiedy jeszcze jawa grała w umyśle. I zagrała tak, że szelest, ledwie słyszalny i minimalna zmiana w ruchu powietrza, obudziły najpierw jej umysł – ten zarejestrował postać i jej ruch, a dopiero później, z opóźnieniem, jej ciało. To w ostatniej chwili zatrzymało ruch błyszczącego w półmroku noża. Nie za rękojeść, ani za rękę która je dzierżyła, a za ostrze. To boleśnie ześlizgnęło się po jej tkankach, jej mięśniach i ścięgnach, rozcinając je, ale zatrzymało się, zanim sięgnęło swojego celu. Całego na czarno (prawie, skóra raczej żółta).
Ból, jaki towarzyszył ostrzu przeżynającemu się przez jej tkanki był tak ogromny, że głos – ten sam, który miał zaalarmować Damona – uwiązł jej w gardle, ale być może się nauczy tego, że jak spał, to nie na tyle, by nie wyczuć, że ktoś próbuje go zaciukać. A jeśli jednak tak – to sama będzie sobie winna. Ona i jej witchcraft.
Damon Tae
To znaczy – dało. Ale nie niosło się to tak dobrze, jak faktyczne wrażenie, które płynęło z ruchu. „Będę cię głaskać, żeby ci było miło” brzmiało raczej głupio.
Nie sposób było nie zauważyć, że trochę nerwów go to kosztowało. Aby się ugiąć i zaufać jej na tyle, aby zamknąć przy niej oczy. W pewnym stopniu to rozumiała, chociaż najprawdopodobniej geneza była znacznie inna. Sprowadzało się to jednak do jednego – do pewnego testu na zaufanie. Takiego samego, jakim było dla niej przytulenie się do niego – nawet jeśli miało chodzić o jej przetrwanie, a nie, jak w tym przypadku, po prostu o coś miłego.
Pewnie jakby wcześniej próbował ją objąć, tłumacząc że chce jej zrobić „coś miłego” to też by na niego krzywo i podejrzliwie patrzyła.
Ale był grzeczny. A ona nie robiła mu niczego złego, tylko to – co obiecała. I obserwowała, jak się z minuty na minutę, z każdym kolejnym ruchem, powoli a nawet ślamazarnie, poddaje. Tak samo fizycznie, gdy z wolna malało napięcie w mięśniach, tak i też psychicznie. Bo się nie rzucał i nie drgał pod nią.
W zasadzie dążyła do tego, żeby spróbować mu zrobić „coś tak miłego”, że się zrelaksuje i podda. Innych narzędzi nie posiadała. To znaczy – posiadała, ale w życiu by ich do tego nie wykorzystała. No, może nie „w życiu”. Po prostu nie teraz.
Obserwowała jak jej własne palce przesuwają się między jego czarnymi puklami, a on sam jest coraz bardziej rozluźniony. Aż w końcu nie dało się nie zauważyć, że zwyczajnie jej odlatuje. Tego, że jednak w tym wszystkim zmieni swoje ułożenie, to się nie spodziewała. On pewnie też nie. Ale ona spięła się w pierwszym odruchu – bo zaskoczyło to ją, pomimo tego, jak subtelne to było. Przestała też go głaskać, kiedy jej serce zabiło mocniej w wyrzucie adrenaliny i stresu. Ale jak miała go przy sobie, to wyglądał tak niegroźnie, że wkrótce jej dłoń znów sunęła spokojnie po jego skalpie, przeczesując ciemne włosy.
Sama się teraz musiała oswoić. Bo czym innym było to, jak zwyczajnie spoczywał na wyznaczonym przez nią miejscu i zaplanowanej dla niego pozycji, a czym innym to, jak zagarniał ją do siebie.
A na takie rzeczy jej umysł, ale przede wszystkim ciało, przez długi czas nie będą po prostu gotowe.
Chociaż były na dobrej drodze. Psychika na znacznie lepszej, wbrew pozorom.
Była, heh, senna. Jej organizm był zmęczony przeciągającą się walką z wychłodzeniem, a teraz – kiedy było jeszcze dodatkowo ogrzewane, to zwyczajnie trzymało się na skraju. Jej powieki były ciężkie, a ona sama walczyła z tym, aby nie zasnąć.
Bo wiedziała, że jak się przekima, a tamten obudzi się przed nią, to jeszcze przestanie jej ufać z tym „oddawaniem jej pierwszej warty”. A nie po to się tak gimnastykowała.
Skupiała się tyle samo na gładzeniu jego skalpu, a później też, drugą dłonią, linii jego włosów na karku, co na filmie – ale tam nawet głos narratora usypiał. Głowa jej leciała, ale upominała się na kolejną minutę i odzyskiwała trzeźwość umysłu.
Aż zamknęła powieki tylko na tę zdradliwą chwilę, żeby dać im odpocząć. To był ten moment, kiedy jeszcze jawa grała w umyśle. I zagrała tak, że szelest, ledwie słyszalny i minimalna zmiana w ruchu powietrza, obudziły najpierw jej umysł – ten zarejestrował postać i jej ruch, a dopiero później, z opóźnieniem, jej ciało. To w ostatniej chwili zatrzymało ruch błyszczącego w półmroku noża. Nie za rękojeść, ani za rękę która je dzierżyła, a za ostrze. To boleśnie ześlizgnęło się po jej tkankach, jej mięśniach i ścięgnach, rozcinając je, ale zatrzymało się, zanim sięgnęło swojego celu. Całego na czarno (prawie, skóra raczej żółta).
Ból, jaki towarzyszył ostrzu przeżynającemu się przez jej tkanki był tak ogromny, że głos – ten sam, który miał zaalarmować Damona – uwiązł jej w gardle, ale być może się nauczy tego, że jak spał, to nie na tyle, by nie wyczuć, że ktoś próbuje go zaciukać. A jeśli jednak tak – to sama będzie sobie winna. Ona i jej witchcraft.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Nie spodziewał się, że to tak na niego podziała.
Wystarczyło kilka jej spokojnych ruchów, aby czuł jak jego ciało, oddech, a nawet umysł wpadając w jakiś dziwny, niespotykany dotąd trans. Relaksował się, a on… przecież nigdy nie był zrelaksowany. Wiecznie na chodzie, gotowy do pracy i ataku. Na ciągłej czujce i włączonym alarmie, w razie jakby coś miało pójść nie tak w jego życiu. I teraz byłoby tak samo. Zamknąłby oczy, ale nie zasnął. Czuwałby, czekał na coś, co odbiega od normy. Na hałas, poruszenie powietrza, cokolwiek.
Ale odleciał bardziej niż normalnie. To stało się niezależnie od niego. Jej palce sunące po jego włosach oraz skalpie, były tak wyciszające jak nic innego. Nie znał tego odczucia, bo też nikogo wcześniej do siebie nie dopuścił na tyle, aby mu na to pozwolić. To już wymagało dużego zaufania, a on nie miał go do zbyt wielu osób. Jak się jednak okazywało, Senna znajdowała się na tej bardzo skąpej, wąskiej liście.
Nigdy jednak nie spuszczał gardy. Nie tak bardzo.
I teraz miał dostać nauczkę za to, że zasnął bardziej niż powinien, w niepewnym miejscu.
To nie był twardy sen, chociaż był zmęczony. Nie umiał w pełni się wyspać, nie umiał wpaść w tą głęboką fazę REM, ale musiał przyznać, że jej działania sprawiły, że zasnął mocniej, niż zwykle. I przez to nie zauważył zmiany powietrza, delikatnego podmuchu, który mógłby go zaalarmować. Zignorował wszystkie znaki, które kazałyby mu się obudzić i zareagować zanim stałaby się tragedia.
Obudził się jednak w ułamku sekundy, kiedy on drgnęła bardziej niż powinna, a on nie wyczuł obecności osoby trzeciej. Blisko. O wiele za blisko. Zanim jego powieki rozchyliły się całkowicie, już działał. Nie było krzyku, ani zaskoczenia. Był tylko skurcz mięśni pleców oraz ramion. Sięgnął do ręki przeciwnika, ściskając jego nadgarstek z pełnej siły, zmuszając go do wypuszczenia noża, który przecinał dłoń Senny.
Wkurwił się. I widać to było w jego spojrzeniu.
Druga jego dłoń sięgnęła do krtani napastnika. Agresywnie, jakby chciała rozdzielić mu tchawicę na pół. Napastnik wydał z siebie przydławiony jęk i w ramach desperacji sięgnął po stojącą szklankę na stoliku nocnym, co by cisnąć nią w łeb Damona. Szkło rozbiło się na drobne kawałki, a po twarzy Koreańczyka zaczęła spływać krew. Sęk w tym, że Tae był w fazie ataku. Trybie walki, który dawał mu magiczną zdolność ignorowania bólu, dopóki akcja nie ustała. Dopóki niebezpieczeństwo nie zostało zniwelowane.
Dlatego wydawał się nie czuć. I nie być zrażonym raną, która bolała.
Nawet wtedy nie wypuścił z ręki gardzieli napastnika. Zszedł z łóżka, oddalając się jak najdalej od Senny. Cisnął przeciwnikiem o ścianę, a puścił go dopiero wtedy, kiedy poczuł, jak krtań pod jego dłonią zapada się z dziwnym, gulgoczącym dźwiękiem. Nie było to całkowite przerwanie tchawicy, ale wystarczające zmiażdżenie, by każdy następny oddech był torturą.
Napastnik zawył, ale był to bezdźwięczny ryk. Jego usta otworzyły się szeroko, oczy rozwarły z bólu i szoku. Walczył. Dalej. Jak zdenerwowane zwierzę, próbujące się ratować. Wbił łokieć w bok Damona, raz, drugi, celując pod żebra, żeby chociaż rozluźnić uchwyt. Damon zacisnął mocniej zęby, ale nie puścił. Rzucił nim o ścianę raz jeszcze, ale mocniej. Ciało napastnika uderzyło o tynk, ale to wtedy też nieznajomy sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niego scyzoryk. Mały, z ząbkowanym ostrzem. I to właśnie nim drapnął Damona po ramieniu, głęboko, do mięsa. Koreańczyk warknął, ale zamiast się cofnąć, czuł jak chęć mordu w nim rośnie. Napastnik znów próbował wbić nóż, ale tym razem Damon złapał go za nadgarstek i uderzył dłonią w łokieć przeciwnika, od spodu. Słychać było trzask, a ręka mężczyzny wygięła się w nienaturalny sposób, zmuszając go do wypuszczenia ostrza.
Ale nawet wtedy gość nie odpuszczał.
Chwycił Damona za włosy, próbował go odepchnąć, jakimś cudem jeszcze sięgał po oddech, jakby czysta adrenalina pchała go dalej. To właśnie wtedy Tae wbił kolano między jego żebra. Te pękły. Raz. Drugi. Trzeci. I kolejny. Tracił już grunt, działał na oślep. Damon znowu schwycił go za gardło i przycisnął do gleby, z całej siły wciskając w ziemię.
W końcu napastnik zadrżał. Całe jego ciało wygięło się w skurczu… a potem zwiotczało. Z ust wypływała mu krew, ale Damon w dalszym ciągu zaciskał mocno palce na jego gardzieli. I nie przestawał, gdy już wiedział, że mężczyzna nie żyje.
Jeszcze przez kilka sekund siedział nad nim, upewniając się, że ten już nie wstanie, aż w końcu odpuścił. Wypuścił nieznajomego sukinsyna z rąk i nieco chwiejnie wstał z ziemi.
— Nie mogę, kurwa, nawet raz zasnąć jak człowiek… — rzucił, wycierając ręką krew z twarzy. Już nawet nie wiedział czy to była jego, czy przeciwnika.
Przeniósł spojrzenie na dziewczynę i podszedł do niej, kompletnie ignorując zwłoki psychopaty, który przed chwilą chciał ich zajebać. Jakby to było nic. Jak spaczonym trzeba było być?
Przykucnął obok, nie zważając na swoje obrażenia oraz ból, który mu towarzyszył. Spojrzał na jej rękę. I chociaż medykiem nie był, to wiedział, że dobrze nie było. Kurwa, geniusz.
— Czego potrzebujesz? — Bo to ona była mózgiem z ratowania życia, ran i… całej reszty.
Candace Callahan
Wystarczyło kilka jej spokojnych ruchów, aby czuł jak jego ciało, oddech, a nawet umysł wpadając w jakiś dziwny, niespotykany dotąd trans. Relaksował się, a on… przecież nigdy nie był zrelaksowany. Wiecznie na chodzie, gotowy do pracy i ataku. Na ciągłej czujce i włączonym alarmie, w razie jakby coś miało pójść nie tak w jego życiu. I teraz byłoby tak samo. Zamknąłby oczy, ale nie zasnął. Czuwałby, czekał na coś, co odbiega od normy. Na hałas, poruszenie powietrza, cokolwiek.
Ale odleciał bardziej niż normalnie. To stało się niezależnie od niego. Jej palce sunące po jego włosach oraz skalpie, były tak wyciszające jak nic innego. Nie znał tego odczucia, bo też nikogo wcześniej do siebie nie dopuścił na tyle, aby mu na to pozwolić. To już wymagało dużego zaufania, a on nie miał go do zbyt wielu osób. Jak się jednak okazywało, Senna znajdowała się na tej bardzo skąpej, wąskiej liście.
Nigdy jednak nie spuszczał gardy. Nie tak bardzo.
I teraz miał dostać nauczkę za to, że zasnął bardziej niż powinien, w niepewnym miejscu.
To nie był twardy sen, chociaż był zmęczony. Nie umiał w pełni się wyspać, nie umiał wpaść w tą głęboką fazę REM, ale musiał przyznać, że jej działania sprawiły, że zasnął mocniej, niż zwykle. I przez to nie zauważył zmiany powietrza, delikatnego podmuchu, który mógłby go zaalarmować. Zignorował wszystkie znaki, które kazałyby mu się obudzić i zareagować zanim stałaby się tragedia.
Obudził się jednak w ułamku sekundy, kiedy on drgnęła bardziej niż powinna, a on nie wyczuł obecności osoby trzeciej. Blisko. O wiele za blisko. Zanim jego powieki rozchyliły się całkowicie, już działał. Nie było krzyku, ani zaskoczenia. Był tylko skurcz mięśni pleców oraz ramion. Sięgnął do ręki przeciwnika, ściskając jego nadgarstek z pełnej siły, zmuszając go do wypuszczenia noża, który przecinał dłoń Senny.
Wkurwił się. I widać to było w jego spojrzeniu.
Druga jego dłoń sięgnęła do krtani napastnika. Agresywnie, jakby chciała rozdzielić mu tchawicę na pół. Napastnik wydał z siebie przydławiony jęk i w ramach desperacji sięgnął po stojącą szklankę na stoliku nocnym, co by cisnąć nią w łeb Damona. Szkło rozbiło się na drobne kawałki, a po twarzy Koreańczyka zaczęła spływać krew. Sęk w tym, że Tae był w fazie ataku. Trybie walki, który dawał mu magiczną zdolność ignorowania bólu, dopóki akcja nie ustała. Dopóki niebezpieczeństwo nie zostało zniwelowane.
Dlatego wydawał się nie czuć. I nie być zrażonym raną, która bolała.
Nawet wtedy nie wypuścił z ręki gardzieli napastnika. Zszedł z łóżka, oddalając się jak najdalej od Senny. Cisnął przeciwnikiem o ścianę, a puścił go dopiero wtedy, kiedy poczuł, jak krtań pod jego dłonią zapada się z dziwnym, gulgoczącym dźwiękiem. Nie było to całkowite przerwanie tchawicy, ale wystarczające zmiażdżenie, by każdy następny oddech był torturą.
Napastnik zawył, ale był to bezdźwięczny ryk. Jego usta otworzyły się szeroko, oczy rozwarły z bólu i szoku. Walczył. Dalej. Jak zdenerwowane zwierzę, próbujące się ratować. Wbił łokieć w bok Damona, raz, drugi, celując pod żebra, żeby chociaż rozluźnić uchwyt. Damon zacisnął mocniej zęby, ale nie puścił. Rzucił nim o ścianę raz jeszcze, ale mocniej. Ciało napastnika uderzyło o tynk, ale to wtedy też nieznajomy sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niego scyzoryk. Mały, z ząbkowanym ostrzem. I to właśnie nim drapnął Damona po ramieniu, głęboko, do mięsa. Koreańczyk warknął, ale zamiast się cofnąć, czuł jak chęć mordu w nim rośnie. Napastnik znów próbował wbić nóż, ale tym razem Damon złapał go za nadgarstek i uderzył dłonią w łokieć przeciwnika, od spodu. Słychać było trzask, a ręka mężczyzny wygięła się w nienaturalny sposób, zmuszając go do wypuszczenia ostrza.
Ale nawet wtedy gość nie odpuszczał.
Chwycił Damona za włosy, próbował go odepchnąć, jakimś cudem jeszcze sięgał po oddech, jakby czysta adrenalina pchała go dalej. To właśnie wtedy Tae wbił kolano między jego żebra. Te pękły. Raz. Drugi. Trzeci. I kolejny. Tracił już grunt, działał na oślep. Damon znowu schwycił go za gardło i przycisnął do gleby, z całej siły wciskając w ziemię.
W końcu napastnik zadrżał. Całe jego ciało wygięło się w skurczu… a potem zwiotczało. Z ust wypływała mu krew, ale Damon w dalszym ciągu zaciskał mocno palce na jego gardzieli. I nie przestawał, gdy już wiedział, że mężczyzna nie żyje.
Jeszcze przez kilka sekund siedział nad nim, upewniając się, że ten już nie wstanie, aż w końcu odpuścił. Wypuścił nieznajomego sukinsyna z rąk i nieco chwiejnie wstał z ziemi.
— Nie mogę, kurwa, nawet raz zasnąć jak człowiek… — rzucił, wycierając ręką krew z twarzy. Już nawet nie wiedział czy to była jego, czy przeciwnika.
Przeniósł spojrzenie na dziewczynę i podszedł do niej, kompletnie ignorując zwłoki psychopaty, który przed chwilą chciał ich zajebać. Jakby to było nic. Jak spaczonym trzeba było być?
Przykucnął obok, nie zważając na swoje obrażenia oraz ból, który mu towarzyszył. Spojrzał na jej rękę. I chociaż medykiem nie był, to wiedział, że dobrze nie było. Kurwa, geniusz.
— Czego potrzebujesz? — Bo to ona była mózgiem z ratowania życia, ran i… całej reszty.
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Jak to się szybko potrafiło odwrócić.
W jednej chwili było dobrze. Spokojnie, ciepło i komfortowo – pomimo tego, że sytuacja była dla niej nowa. Przyzwyczajała się do niej i wsiąkała w nią. Adaptowała się całkiem sprawnie.
A w drugiej?
W drugiej Damon szamocze się z jakimś psychopatą, który dosłownie ułamek sekundy wcześniej próbował najzwyczajniej w świecie ich zabić. Bo co innego mógł chcieć zrobić z tym nożem? Raczej nie przyszedł tu zapytać, czy ukroić im pajdę chleba, bo akurat upiekł i jest świeży.
Obserwowała to wszystko, ale miała wrażenie, że nie nadążała za tempem ich akcji. Była osłabiona i przez to spowolniona. Jak gdyby została w tyle, kiedy oni, w swojej walce, byli już daleko, daleko na przodzie.
Rejestrowała tylko pojedyncze momenty, kiedy role się odwracały i to nie Damon okładał ich napastnika, tylko on zdołał sięgnąć jego. A robił to w taki sposób, że jej rozlany umysł i tak potrafił stwierdzić, że będzie ślad. Lekko mówiąc.
Serce zabiło jej mocniej, kiedy obcy mężczyzna gruchnął na ziemię i jeszcze tam był w chwycie Damona. Nie zrobiło tego ze stresu, ale tak jakby sobie przypomniało, że pora zacząć pompować adrenalinę, bo jej ciału stała się krzywda.
Lata w wojsku przygotowały ją jednak na widok martwego ciała, więc kiedy psychopata w końcu stracił życie, nie wstrząsnęło to nią. Może nie była martwa, jak niektórzy tutaj, w środku, jak niektórzy tutaj, ale nie czuła nic w związku ze śmiercią faceta, który ledwie chwilę temu chciał pozabijać ich we śnie.
Albo to oni mieli szczególnego pecha, albo to z Rosją było coś nie tak.
Jej umysł zarejestrował przytłumiony głos Damona.
— Możesz — odpowiedziała, dość automatycznie ale ze słyszalnym zmęczeniem. — Jak wrócimy do domu. — Jak wrócą do domu to go tak ulula, że będzie spał przez tydzień.
Tyle tylko, że po pierwsze – musieliby do tego domu wrócić. A Kanada była daleko i na razie nie zapowiadało się, żeby poszło to lekko – biorąc pod uwagę, że nikt raczej nie chce im pomóc, a szybciej: zabić.
A po drugie – może lepiej, żeby lulała go w bunkrze, żeby przypadkiem znowu świat się na nich, a może właśnie: na niego, nie uwziął.
Ale, mimo słabości w głosie, powiedziała to tak, jakby to było już postanowione.
Potrzebowała na czymś zaczepić myśli.
Nawet jeśli teraz miała zupełnie co innego do roboty.
Zsunęła się z łóżka, choć nawet to wydawało się ciężkie. Oparła grzbietem o łóżko i sięgnęła zdrową ręką, na moment odrywając ją od rany, po survival kit, ale bezskutecznie. Musiał jej pomóc, musiał go otworzyć. W tym czasie ona wróciła do uciskania palcami zdrowej rany, chociaż to była kropla w morzu jej potrzeb.
— Gazę mi daj. — A w zasadzie nie jedną. — Odpakuj wszystkie. — A jak już to zrobił, to przejęła pierwszy arkusz i drżącą, ale zdrową ręką obłożyła ranę. Oczywista oczywistość, że biała gaza zaraz przesiąknęła. Dołożyła jeszcze kilka, a potem wyciągnęła rękę w jego stronę. — Uciskaj. Mocno. — Nie jak jakiś delikates. Konkretnie. Tak ,aby sama nie musiała po nim poprawiać i dociskać kolanem. — I trzymaj ją tutaj. — Podniosła swoją rękę znacznie wyżej, niż znajdowała się jej klatka piersiowa a nawet ramię.
I jak już trzymał, to sama sięgnęła do kita, by przekopać jego zawartość w poszukiwaniu tego, co potrzebowała. Wyciągnęła bandaż, w tym czasie zerkając kontrolnie na ranę. Bardzo szybko biel zajmowała się czerwienią. Krwawienie było paskudne. Ale tak miało być. A raczej – no tak będzie. Nie mogła zmieniać opatrunku. Dołożyła jeszcze gazę, zgrywając się jakoś z Damonem, a potem poprosiła go, by dalej uciskał, ale jednocześnie zatańczyła z nim a raczej jego dłonią, zakładając ciasny opatrunek wokół własnej ręki.
— Trzymaj dalej. — Nie prowadziła większego dialogu, bo nawet jeśli pierwszy kryzys opanowała, to jeszcze nic się nie rozwiązało. A poza tym, na jego ciele doszukała się co najmniej jednego kryzysu. I jednego dramatu.
A jej została tylko lewa ręka.
Wyjęła nożyczki i dość nieporadnie, ale całkiem sprawnie rozharatała mu rękaw tak, aby materiał nie znajdował się już przy ranie. Obejrzała ją na szybko i wiedziała, że jest brzydka na tyle, że aż problematyczna. Ale i tak nie widziała jej pod tą górą krwi. Wydłubała z kita ampułkę soli fizjologicznej i odkorkowała ją w najbardziej sterylny z możliwych sposobów – zębami.
Przemyła ją, na tyle na ile mogła. Ale wystarczyła jej chwila, żeby zobaczyć, że rana jest poszarpana. Nieregularna. Chwila, zanim znowu nie zalała się krwią. Obłożyła ją jałowymi gazami, które jej zostały. Sterylność tego wszystkiego była godna pożałowania, więc jak któreś z nich miało HIV to już są w tym wszystkim razem.
Jak Dzikie Koty.
Niezgrabnie i z pewną frustracją – wynikłą z braku drugiej ręki – owinęła go ciasno. Ale jak to dalej będzie wyglądało to pokaże czas. Jak rana nie przestanie krwawić w godzinę, to będą mieli jeszcze większy problem. A znając ich, to będą mieli.
Sepsę to oboje dostaną.
— Ale jeśli chcesz mi powiedzieć, że już nigdy nie dasz się uśpić, to lepiej uważaj. Nie mówiąc już o tym, że spróbujesz zasugerować, że nie oddasz mi już żadnej warty. Masz tę ranę blisko oka. Jeszcze się tym tak przejmę i mi się ręka omsknie. — I palec do oka mu wsadzi. Nie to, żeby jakoś szczególnie zależało jej, na lulaniu go. Albo pilnowaniu jak śpi. Ale to był tylko brzydki zbieg okoliczności, kiedy ona próbowała coś na nim sprawdzić.
I sprawdziła.
I zadziałało.
— Przysuń się. — Tak, aby mogła mu ten palec w oko włożyć.
Damon Tae
W jednej chwili było dobrze. Spokojnie, ciepło i komfortowo – pomimo tego, że sytuacja była dla niej nowa. Przyzwyczajała się do niej i wsiąkała w nią. Adaptowała się całkiem sprawnie.
A w drugiej?
W drugiej Damon szamocze się z jakimś psychopatą, który dosłownie ułamek sekundy wcześniej próbował najzwyczajniej w świecie ich zabić. Bo co innego mógł chcieć zrobić z tym nożem? Raczej nie przyszedł tu zapytać, czy ukroić im pajdę chleba, bo akurat upiekł i jest świeży.
Obserwowała to wszystko, ale miała wrażenie, że nie nadążała za tempem ich akcji. Była osłabiona i przez to spowolniona. Jak gdyby została w tyle, kiedy oni, w swojej walce, byli już daleko, daleko na przodzie.
Rejestrowała tylko pojedyncze momenty, kiedy role się odwracały i to nie Damon okładał ich napastnika, tylko on zdołał sięgnąć jego. A robił to w taki sposób, że jej rozlany umysł i tak potrafił stwierdzić, że będzie ślad. Lekko mówiąc.
Serce zabiło jej mocniej, kiedy obcy mężczyzna gruchnął na ziemię i jeszcze tam był w chwycie Damona. Nie zrobiło tego ze stresu, ale tak jakby sobie przypomniało, że pora zacząć pompować adrenalinę, bo jej ciału stała się krzywda.
Lata w wojsku przygotowały ją jednak na widok martwego ciała, więc kiedy psychopata w końcu stracił życie, nie wstrząsnęło to nią. Może nie była martwa, jak niektórzy tutaj, w środku, jak niektórzy tutaj, ale nie czuła nic w związku ze śmiercią faceta, który ledwie chwilę temu chciał pozabijać ich we śnie.
Albo to oni mieli szczególnego pecha, albo to z Rosją było coś nie tak.
Jej umysł zarejestrował przytłumiony głos Damona.
— Możesz — odpowiedziała, dość automatycznie ale ze słyszalnym zmęczeniem. — Jak wrócimy do domu. — Jak wrócą do domu to go tak ulula, że będzie spał przez tydzień.
Tyle tylko, że po pierwsze – musieliby do tego domu wrócić. A Kanada była daleko i na razie nie zapowiadało się, żeby poszło to lekko – biorąc pod uwagę, że nikt raczej nie chce im pomóc, a szybciej: zabić.
A po drugie – może lepiej, żeby lulała go w bunkrze, żeby przypadkiem znowu świat się na nich, a może właśnie: na niego, nie uwziął.
Ale, mimo słabości w głosie, powiedziała to tak, jakby to było już postanowione.
Potrzebowała na czymś zaczepić myśli.
Nawet jeśli teraz miała zupełnie co innego do roboty.
Zsunęła się z łóżka, choć nawet to wydawało się ciężkie. Oparła grzbietem o łóżko i sięgnęła zdrową ręką, na moment odrywając ją od rany, po survival kit, ale bezskutecznie. Musiał jej pomóc, musiał go otworzyć. W tym czasie ona wróciła do uciskania palcami zdrowej rany, chociaż to była kropla w morzu jej potrzeb.
— Gazę mi daj. — A w zasadzie nie jedną. — Odpakuj wszystkie. — A jak już to zrobił, to przejęła pierwszy arkusz i drżącą, ale zdrową ręką obłożyła ranę. Oczywista oczywistość, że biała gaza zaraz przesiąknęła. Dołożyła jeszcze kilka, a potem wyciągnęła rękę w jego stronę. — Uciskaj. Mocno. — Nie jak jakiś delikates. Konkretnie. Tak ,aby sama nie musiała po nim poprawiać i dociskać kolanem. — I trzymaj ją tutaj. — Podniosła swoją rękę znacznie wyżej, niż znajdowała się jej klatka piersiowa a nawet ramię.
I jak już trzymał, to sama sięgnęła do kita, by przekopać jego zawartość w poszukiwaniu tego, co potrzebowała. Wyciągnęła bandaż, w tym czasie zerkając kontrolnie na ranę. Bardzo szybko biel zajmowała się czerwienią. Krwawienie było paskudne. Ale tak miało być. A raczej – no tak będzie. Nie mogła zmieniać opatrunku. Dołożyła jeszcze gazę, zgrywając się jakoś z Damonem, a potem poprosiła go, by dalej uciskał, ale jednocześnie zatańczyła z nim a raczej jego dłonią, zakładając ciasny opatrunek wokół własnej ręki.
— Trzymaj dalej. — Nie prowadziła większego dialogu, bo nawet jeśli pierwszy kryzys opanowała, to jeszcze nic się nie rozwiązało. A poza tym, na jego ciele doszukała się co najmniej jednego kryzysu. I jednego dramatu.
A jej została tylko lewa ręka.
Wyjęła nożyczki i dość nieporadnie, ale całkiem sprawnie rozharatała mu rękaw tak, aby materiał nie znajdował się już przy ranie. Obejrzała ją na szybko i wiedziała, że jest brzydka na tyle, że aż problematyczna. Ale i tak nie widziała jej pod tą górą krwi. Wydłubała z kita ampułkę soli fizjologicznej i odkorkowała ją w najbardziej sterylny z możliwych sposobów – zębami.
Przemyła ją, na tyle na ile mogła. Ale wystarczyła jej chwila, żeby zobaczyć, że rana jest poszarpana. Nieregularna. Chwila, zanim znowu nie zalała się krwią. Obłożyła ją jałowymi gazami, które jej zostały. Sterylność tego wszystkiego była godna pożałowania, więc jak któreś z nich miało HIV to już są w tym wszystkim razem.
Jak Dzikie Koty.
Niezgrabnie i z pewną frustracją – wynikłą z braku drugiej ręki – owinęła go ciasno. Ale jak to dalej będzie wyglądało to pokaże czas. Jak rana nie przestanie krwawić w godzinę, to będą mieli jeszcze większy problem. A znając ich, to będą mieli.
Sepsę to oboje dostaną.
— Ale jeśli chcesz mi powiedzieć, że już nigdy nie dasz się uśpić, to lepiej uważaj. Nie mówiąc już o tym, że spróbujesz zasugerować, że nie oddasz mi już żadnej warty. Masz tę ranę blisko oka. Jeszcze się tym tak przejmę i mi się ręka omsknie. — I palec do oka mu wsadzi. Nie to, żeby jakoś szczególnie zależało jej, na lulaniu go. Albo pilnowaniu jak śpi. Ale to był tylko brzydki zbieg okoliczności, kiedy ona próbowała coś na nim sprawdzić.
I sprawdziła.
I zadziałało.
— Przysuń się. — Tak, aby mogła mu ten palec w oko włożyć.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Nienawidził być zaskakiwany. Zawsze był przygotowany na najgorsze, a teraz… dał się zaskoczyć. Pozwolił sobie na odpoczynek, na chwilę wytchnienia i jak to się skończyło? Dla niego to był błąd w działaniu, taki, który nigdy nie powinien się wydarzyć. To było coś, na co zawsze uważał, a teraz jego czujność została uśpiona. Dosłownie i w przenośni. Może nie tak do końca, bo nie zapadł w sen zimowy i nie odciął się całkowicie, ale na tyle, aby nie zauważyć pierwszych sygnałów niebezpieczeństwa, które potem eskalowały.
Będzie sobie pluć w brodę. To pewne. Ale wewnętrznie. Dostał nauczkę, a on bardzo szybko wyciągał wnioski ze swoich własnych błędów. Na błędach innych również się uczył.
I chociaż mężczyzna był martwy, to nie o siebie teraz się martwił. Ale o nią. On w tym momencie nawet nie odczuwał bólu czy dyskomfortu, chociaż nie, coś odczuwał, ale nie zwracał na to takiej uwagi. Wolał skupić się na jej rozjebanej poważnie dłoni, która uratowała mu życie. Najprawdopodobniej, bo gdyby nie ona, to ten nóż miałby w plecach. I możliwe, że w sercu.
Czy to znaczyło, że byli kwita?
Gdy usłyszał polecenie gazy, sięgnął po ich prowizoryczną apteczkę, gdzie mieli znaleźć całą resztę potrzebnych im rzeczy. Nie było tego dużo, ale musiało wystarczyć. Odpakował wszystkie gazy, które mieli w zapasie i jej podał. Obserwował jej działania przynajmniej do momentu jak nie kazała mu uciskać rany. Mocno. Nie potrzebował drugiego polecenia. Chwycił za jej dłoń, przyciskając do niej opatrunki, tak jak kazała. Musiało ją porządnie napierdalać, ale zgadywał, że przez adrenalinę która płynęła w jej żyłach, zacznie odczuwać skutki cięcia dopiero za jakiś czas.
Działał zgodnie z jej instrukcjami. Nawet nie dyskutował. Jak raz. W ten sposób się też uczył. Przez obserwacje, zapamiętując jej schematy oraz kolejne kroki. Starał się z nią też zgrywać ruchami, gdy bandaż zaczynał owijać się wokół jej zakrwawionej dłoni. I nie miał problemu z tym, że jej krew teraz znajdowała się na jej rękach, przynajmniej dopóki była to taka krew. A ona żyła i miała się dobrze. No… o ile dobrze można się trzymać w takiej sytuacji.
Trzymał. Cały czas trzymał, ale zerknął w jej stronę w momencie jak sięgała po nożyczki. Już miał pytać po co jej, skoro ręka już jest owinięta, ale właśnie wtedy rozcięła mu rękaw koszulki. Nawet nie zauważył tej rany. Spojrzał kątem oka w bok i jak raz nic nie powiedział. Miał wrażenie, że już nie musiał, bo też przywykł w jakiś sposób do jej troskliwych odruchów. Można było więc powiedzieć, że w pewien sposób go wychowywała.
Miała jedną sprawną rękę, ale całkiem nieźle sobie z nią radziła. Nie drgnął nawet, nie wydał z siebie żadnego słowa. Po prostu obserwował. Zacisnął też mocniej zęby, gdy przemywała mu ranę, dopiero wtedy czując jak napierdala. Bo musiała być całkiem głęboka jak się okazywało. Kolejna blizna do jego licznej kolekcji. Nie wypuszczał jednak jej ręki nawet wtedy, gdy owijała jego.
Kącik ust mu drgnął wyżej na jej słowa.
— Grozisz mi? — spytał, przerzucając wzrok z bandaża, na nią. — Zasnąłem i patrz, masz rozjebaną rękę. — Której w dalszym ciągu nie puszczał, bo dopóki kazała mu trzymać, to to robił. Był zadaniowem. I dostał zadanie, więc je robił, póki go z niego nie zwolnił. — Lepiej się módl, abyś zachowała sprawność. Potem będziesz mi grozić, mańkucie — rzucił, ale przysunął się bliżej tak jak nakazała, bo czuł jak posoka ścieka mu po mordzie, aby skapywać na łóżko oraz starą wykładzinę. Byli chyba beznadziejnymi gośćmi. Nabrudzili.
— Powinniśmy stąd spierdalać. Kto wie ile jeszcze psychopatów tu mieszka — rzucił, pozwalając się jej opatrzeć. Jego wzrok jednak przeskakiwał po ciemnym pomieszczeniu, które było rozjaśnione migającym w dalszym ciągu ekranem laptopa. — Może ta stara baba go nasłała i faktycznie zżerają swoich gości. — Chuj ich wiedział, ale skoro byli tu jedynymi gośćmi, a on pojawił się znikąd, to uważał, że babcia wiedziała o nim. I nie miała problemu, że morduje im klientów. W końcu kto by kogokolwiek szukał na takim zadupiu?
Candace Callahan
Będzie sobie pluć w brodę. To pewne. Ale wewnętrznie. Dostał nauczkę, a on bardzo szybko wyciągał wnioski ze swoich własnych błędów. Na błędach innych również się uczył.
I chociaż mężczyzna był martwy, to nie o siebie teraz się martwił. Ale o nią. On w tym momencie nawet nie odczuwał bólu czy dyskomfortu, chociaż nie, coś odczuwał, ale nie zwracał na to takiej uwagi. Wolał skupić się na jej rozjebanej poważnie dłoni, która uratowała mu życie. Najprawdopodobniej, bo gdyby nie ona, to ten nóż miałby w plecach. I możliwe, że w sercu.
Czy to znaczyło, że byli kwita?
Gdy usłyszał polecenie gazy, sięgnął po ich prowizoryczną apteczkę, gdzie mieli znaleźć całą resztę potrzebnych im rzeczy. Nie było tego dużo, ale musiało wystarczyć. Odpakował wszystkie gazy, które mieli w zapasie i jej podał. Obserwował jej działania przynajmniej do momentu jak nie kazała mu uciskać rany. Mocno. Nie potrzebował drugiego polecenia. Chwycił za jej dłoń, przyciskając do niej opatrunki, tak jak kazała. Musiało ją porządnie napierdalać, ale zgadywał, że przez adrenalinę która płynęła w jej żyłach, zacznie odczuwać skutki cięcia dopiero za jakiś czas.
Działał zgodnie z jej instrukcjami. Nawet nie dyskutował. Jak raz. W ten sposób się też uczył. Przez obserwacje, zapamiętując jej schematy oraz kolejne kroki. Starał się z nią też zgrywać ruchami, gdy bandaż zaczynał owijać się wokół jej zakrwawionej dłoni. I nie miał problemu z tym, że jej krew teraz znajdowała się na jej rękach, przynajmniej dopóki była to taka krew. A ona żyła i miała się dobrze. No… o ile dobrze można się trzymać w takiej sytuacji.
Trzymał. Cały czas trzymał, ale zerknął w jej stronę w momencie jak sięgała po nożyczki. Już miał pytać po co jej, skoro ręka już jest owinięta, ale właśnie wtedy rozcięła mu rękaw koszulki. Nawet nie zauważył tej rany. Spojrzał kątem oka w bok i jak raz nic nie powiedział. Miał wrażenie, że już nie musiał, bo też przywykł w jakiś sposób do jej troskliwych odruchów. Można było więc powiedzieć, że w pewien sposób go wychowywała.
Miała jedną sprawną rękę, ale całkiem nieźle sobie z nią radziła. Nie drgnął nawet, nie wydał z siebie żadnego słowa. Po prostu obserwował. Zacisnął też mocniej zęby, gdy przemywała mu ranę, dopiero wtedy czując jak napierdala. Bo musiała być całkiem głęboka jak się okazywało. Kolejna blizna do jego licznej kolekcji. Nie wypuszczał jednak jej ręki nawet wtedy, gdy owijała jego.
Kącik ust mu drgnął wyżej na jej słowa.
— Grozisz mi? — spytał, przerzucając wzrok z bandaża, na nią. — Zasnąłem i patrz, masz rozjebaną rękę. — Której w dalszym ciągu nie puszczał, bo dopóki kazała mu trzymać, to to robił. Był zadaniowem. I dostał zadanie, więc je robił, póki go z niego nie zwolnił. — Lepiej się módl, abyś zachowała sprawność. Potem będziesz mi grozić, mańkucie — rzucił, ale przysunął się bliżej tak jak nakazała, bo czuł jak posoka ścieka mu po mordzie, aby skapywać na łóżko oraz starą wykładzinę. Byli chyba beznadziejnymi gośćmi. Nabrudzili.
— Powinniśmy stąd spierdalać. Kto wie ile jeszcze psychopatów tu mieszka — rzucił, pozwalając się jej opatrzeć. Jego wzrok jednak przeskakiwał po ciemnym pomieszczeniu, które było rozjaśnione migającym w dalszym ciągu ekranem laptopa. — Może ta stara baba go nasłała i faktycznie zżerają swoich gości. — Chuj ich wiedział, ale skoro byli tu jedynymi gośćmi, a on pojawił się znikąd, to uważał, że babcia wiedziała o nim. I nie miała problemu, że morduje im klientów. W końcu kto by kogokolwiek szukał na takim zadupiu?
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Czuła jak jej serce dudniło w jej piersi. Bardziej z obowiązku, niż ze strachu. Obowiązku, wiążącego się z pompowaniem adrenaliny w jej ciało. Po to, aby mogła działać. Aby przytłumić ból, bo ten niechybnie się pojawi. Już się pojawił. Wcześniej, jak zatrzymywała ostrze własną, gołą dłonią.
Nie tak gołą, jak goła była Senna w trakcie gdy ją Damon przytulał w magazynie, według wersji Chat GPT poproszonego o streszczenie.
Rozprawiała się z ranami według schematów. Kilku z setek, a może tysięcy już, wgranych w jej mózg w wyniku podjętej i wykonywanej już pracy. To, czego nauczono ją w wojsku o medycynie to był ledwie zalążek. Większość zawdzięczała intensywnym szkoleniom.
Choć wszystko utrzymane było w luźnym żartobliwym tonie, gdy Damon zrzucił na nią widoczną rzeczywistość, która wynikała z jej ran, poczuła się ciężko Bo faktycznie – groziła jej utrata sprawności w dominującej dłoni. A to znaczyło tak samo utratę możliwości wykonywania obowiązków jako ratownik medyczny, jak i ryzyko utraty licencji pilota. Nie mówiąc już o tym, że o ewentualnej, podobnej akcji, gdzie wsadziliby ją za stery myśliwca, mogła po prostu zapomnieć. Pilotowanie jeta wymagało drobnych, bardzo precyzyjnych ruchów.
I choć miało bawić, nie bawiło.
I niby chciała się uśmiechnąć, ale ten grymas nie był przekonujący. A brak odpowiedzi na jego zaczepkę chyba wystarczająco wymowny.
Sięgnęła do jego rany na skroni, wcześniej zgarniając jeden z ostatnich jałowych gazików. Jednocześnie słuchała go i tego, co mówił. Nawet jeśli w teorii brzmiało to głupio – bo jak to: kanibalizm? To jednak były udokumentowane przypadki. A ciężko było doszukiwać się logiki w działaniach gościa, który w nocy wyrósł im z nożem nad łóżkiem.
I to pomimo tej chwalebnej szklanki na klamce.
— Myślisz? No to się nie dziwię, że wybrał akurat ciebie. Taka kupa mięcha. — Bo ona przy nim to raczej kiepska inwestycja. No, chyba że domyślnie miała być następna, ale w niej to niewiele do jedzenia było. Przynajmniej nie tyle, ile było w Damonie. Względnie cycki, ale piersiami to się mało kto naje na dłuższą metę. — Ale osobiście uważam, że kiepski byłby z ciebie gulasz. Gorzki na pewno. I słony.— Ha-ha, bardzo zabawne.
Chociaż, dokuczając mu, mogła zająć swoje myśli czymś zgoła innym niż brutalna rzeczywistość, którą spuścił jej na głowę ledwie chwilę temu.
Oczyściła jego lejącą się ranę, na tyle ile mogła, posługując się otwartą wcześniej – zębami! – ampułką z solą fizjologiczną. Nie miała drugiej ręki, więc ciężko było podłożyć gazę, żeby mu nie ciekło po gębie. Trudno. Wytarła wszystko świeżą gazą, a następnie przyłożyła kolejną do rany.
— Musisz przestać dawać sobie gębę zdzierać — stwierdziła, stemplując suchą częścią gazy po jego skórze na twarzy. — Jeszcze trochę i nie będzie na co patrzeć. — Bo najpierw w magazynie dostał po papie, chwilę temu znowu, więc faktycznie jak się pozdziera, to nie będzie czego oglądać. I nie mówiła tego w ramach upośledzonego tekstu na podryw, choć pewnie brzmiało to jak brzmiało.
Jakby faktycznie próbował go poderwać ktoś, kto nigdy w życiu nikogo nie poderwał. I teraz by nawet było wiadomo czemu.
Zabrała rękę od jego twarzy, kiedy upewniła się, że krew nie leje się już po jego gębie.
— Nie mamy nic więcej. Więc na razie tyle musi starczyć. — Poskładała i siebie i jego tym, co mieli dostępne. Istniało prawdopodobieństwo, że może była tutaj apteczka, ale na chwilę obecną i tak przecież więcej zrobić nie mogła. A już na pewno nie z taką ręką. — Twoje ramię raczej też potrzebuje szycia. Więc dobrze by było wrócić do Toronto jak najszybciej, bo raczej wątpię, że znajdziemy tu dobrego samarytanina. Potrzebny będzie nam Rohan. — W zasadzie jemu jak i jej. A to oznaczało rzecz wiadomą – kolejny dług.
Zwłaszcza, że ten transport to tak średnio przejęła. Aby nie powiedzieć, że wcale.
— Swoją drogą — zaczęła, odsuwając od siebie zużyte i puste opakowania po wyposażeniu niewielkiej apteczki z survival kita. — Chcesz mi powiedzieć, jak się tu dostałeś? Nie było jakoś okazji o to spytać, ale rozumiem, że to nie była też opcja z powrotem.
Damon Tae
Nie tak gołą, jak goła była Senna w trakcie gdy ją Damon przytulał w magazynie, według wersji Chat GPT poproszonego o streszczenie.
Rozprawiała się z ranami według schematów. Kilku z setek, a może tysięcy już, wgranych w jej mózg w wyniku podjętej i wykonywanej już pracy. To, czego nauczono ją w wojsku o medycynie to był ledwie zalążek. Większość zawdzięczała intensywnym szkoleniom.
Choć wszystko utrzymane było w luźnym żartobliwym tonie, gdy Damon zrzucił na nią widoczną rzeczywistość, która wynikała z jej ran, poczuła się ciężko Bo faktycznie – groziła jej utrata sprawności w dominującej dłoni. A to znaczyło tak samo utratę możliwości wykonywania obowiązków jako ratownik medyczny, jak i ryzyko utraty licencji pilota. Nie mówiąc już o tym, że o ewentualnej, podobnej akcji, gdzie wsadziliby ją za stery myśliwca, mogła po prostu zapomnieć. Pilotowanie jeta wymagało drobnych, bardzo precyzyjnych ruchów.
I choć miało bawić, nie bawiło.
I niby chciała się uśmiechnąć, ale ten grymas nie był przekonujący. A brak odpowiedzi na jego zaczepkę chyba wystarczająco wymowny.
Sięgnęła do jego rany na skroni, wcześniej zgarniając jeden z ostatnich jałowych gazików. Jednocześnie słuchała go i tego, co mówił. Nawet jeśli w teorii brzmiało to głupio – bo jak to: kanibalizm? To jednak były udokumentowane przypadki. A ciężko było doszukiwać się logiki w działaniach gościa, który w nocy wyrósł im z nożem nad łóżkiem.
I to pomimo tej chwalebnej szklanki na klamce.
— Myślisz? No to się nie dziwię, że wybrał akurat ciebie. Taka kupa mięcha. — Bo ona przy nim to raczej kiepska inwestycja. No, chyba że domyślnie miała być następna, ale w niej to niewiele do jedzenia było. Przynajmniej nie tyle, ile było w Damonie. Względnie cycki, ale piersiami to się mało kto naje na dłuższą metę. — Ale osobiście uważam, że kiepski byłby z ciebie gulasz. Gorzki na pewno. I słony.— Ha-ha, bardzo zabawne.
Chociaż, dokuczając mu, mogła zająć swoje myśli czymś zgoła innym niż brutalna rzeczywistość, którą spuścił jej na głowę ledwie chwilę temu.
Oczyściła jego lejącą się ranę, na tyle ile mogła, posługując się otwartą wcześniej – zębami! – ampułką z solą fizjologiczną. Nie miała drugiej ręki, więc ciężko było podłożyć gazę, żeby mu nie ciekło po gębie. Trudno. Wytarła wszystko świeżą gazą, a następnie przyłożyła kolejną do rany.
— Musisz przestać dawać sobie gębę zdzierać — stwierdziła, stemplując suchą częścią gazy po jego skórze na twarzy. — Jeszcze trochę i nie będzie na co patrzeć. — Bo najpierw w magazynie dostał po papie, chwilę temu znowu, więc faktycznie jak się pozdziera, to nie będzie czego oglądać. I nie mówiła tego w ramach upośledzonego tekstu na podryw, choć pewnie brzmiało to jak brzmiało.
Jakby faktycznie próbował go poderwać ktoś, kto nigdy w życiu nikogo nie poderwał. I teraz by nawet było wiadomo czemu.
Zabrała rękę od jego twarzy, kiedy upewniła się, że krew nie leje się już po jego gębie.
— Nie mamy nic więcej. Więc na razie tyle musi starczyć. — Poskładała i siebie i jego tym, co mieli dostępne. Istniało prawdopodobieństwo, że może była tutaj apteczka, ale na chwilę obecną i tak przecież więcej zrobić nie mogła. A już na pewno nie z taką ręką. — Twoje ramię raczej też potrzebuje szycia. Więc dobrze by było wrócić do Toronto jak najszybciej, bo raczej wątpię, że znajdziemy tu dobrego samarytanina. Potrzebny będzie nam Rohan. — W zasadzie jemu jak i jej. A to oznaczało rzecz wiadomą – kolejny dług.
Zwłaszcza, że ten transport to tak średnio przejęła. Aby nie powiedzieć, że wcale.
— Swoją drogą — zaczęła, odsuwając od siebie zużyte i puste opakowania po wyposażeniu niewielkiej apteczki z survival kita. — Chcesz mi powiedzieć, jak się tu dostałeś? Nie było jakoś okazji o to spytać, ale rozumiem, że to nie była też opcja z powrotem.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Śmieszki śmieszkami, ale nawet jako laik widział jak poważna była jej rana. Sam o siebie raczej się nie martwił, bo blizn już miał od ciula. Dźgnięty był wiele razy, tak samo jak postrzelony. Jego ciało nosiło wiele oznak walki o przetrwanie, więc nie przejmował się już kolejnymi ranami. Nie zwykł też troszczyć się o swoich towarzyszy, ale jak już sobie uzmysłowił, ona była innym rodzajem towarzysza. Takiego, o którego się dbało. Przynajmniej w jego przypadku.
I chociaż nie był zbyt delikatny w swoich słowach, to chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nawet, kiedy spostrzegł jej minę, która niewiele mu powiedziała. Brawo, Damon.
Prychnął pod nosem w odpowiedzi na jej słowa, pozwalając w dalszym ciągu się opatrywać.
— Zepsuty, to na pewno — stwierdził. Jego mięśnie nie byłyby zbyt dobre. Pożywne na pewno, bo patrząc na to ile ich miał na sobie, to zapewne wyżywiłby kanibali na długi czas i może dzięki temu oszczędził kilka żyć. O ile ktokolwiek poza nimi by się tu jeszcze zapuścił. No ale nie dane będzie im tego sprawdzić, bo jeden ze sprawców leżał martwy na ziemi. Co prawda nie wiedział czy faktycznie to kanibale, ale w jego głowie mogli równie dobrze nimi być. — Raczej nie jestem smakowo najlepszy, ale myślę, że ich to raczej mało interesują, jeśli mają do wyboru kogoś takiego jak my, albo nic. — Nie odżywiał się najlepiej swego czasu, a jego mięśnie były mocno pocięte i z licznymi bliznami, a te powodowały zrosty, więc… lepiej byłoby wybrać kogoś innego.
Ale co on się tam znał na ludzkim mięsie i jego smakowitości.
Brew mu lekko drgnęła wyżej na jej słowa. Aż przeniósł na nią spojrzenie, gdy stemplowała jego mordę suchym już gazikiem.
— To w ogóle jest na co patrzeć? — spytał w zaskoczeniu. On jako Damon nawet nie brał tego zdania jako tekstu na podryw, bo też wiadomo z kim miał do czynienia. Nie mówiąc o tym, że raczej nie bawił się w podrywy i śliskie teksty tylko po to, aby zrobić na kimś wrażenie. Nie był Hunterem, który miał cały słowniczek.
Odetchnął i wyprostował się, czując jak mięśnie go napieprzają. Pobudkę mieli nienajlepszą, ale chociaż trochę zregenerował siły. Teraz mogli ruszać dalej w podróż, bo tu już raczej nie zostaną. Nie po tym, jak ktoś chciał ich zajebać w środku nocy. Kto wie co ten motel jeszcze skrywał? Wiedział jednak, że raczej go to nie interesowało i nie chciał wiedzieć więcej.
Nieświadomie wywrócił oczami na nazwisko lekarza.
— O świetnie, tęskniłem za nim — rzucił. Ich ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych i raczej nie przypadli sobie do gustu, ale musiał przyznać, że Rohan chociaż zrobił dobrą robotę. W dodatku Damon zdawał sobie sprawę, że odkąd pracował dla Gio, będzie widział się z mężczyzną częściej niż by chciał. Na pewno się obydwoje cieszyli.
Kącik ust mu drgnął w wyrazie zażenowania i jednoczesnego, ukrytego rozbawienia.
— Otóż przyleciałem tu ukradzionym śmigłowcem. — Bardzo sprytne, bardzo logiczne. Lotniskowiec w końcu miał wiele różnych, latających maszyn. — Jakiś ziomek zrobił mi szybki kurs jak wystartować i się nie zabić w locie, ale nie powiedział jak wylądować, więc… nasz plan B rozbił się o drzewo i pewnie teraz płonie w promieniu czterdziestu kilometrów stąd. — O tyle dobrze, że Damon się wyczołgał z wraku i nie odniósł poważniejszych obrażeń. Co prawda miał trochę obić i nowych ran, ale na jego ciele to już niewiele było widać. Blizna na bliźnie, niewiadomo co jest nowe, a co stare. Nie mówiąc o tym, że świeżynki nie robiły już na nikim wrażenia. — Dobrze więc byłoby znaleźć coś innego latającego, co nie jest zrobione z sowieckich marzeń i rdzy. — To akurat ciężkie zadanie, ale… — Jak tu leciałem, to widziałem stary pas lotniczy. Może wojskowy, może przemytniczy. — Cholera wiedziała, ale z ich szczęściem to nie będzie nic dobrego. — Na tej szerokości geograficznej nasze opcje są ograniczone, ale jak skierujemy się na północ, to jest szansa, że jakiś lokalny rzezimieszek ma jakiś ultralekki samolot czy, nie wiem, jebany zaprzęg z niedźwiedzi. — Albo reniferów. Chociaż to nie Laponia, i to nie tutaj mieszkał Święty Mikołaj.
Podniósł się z kucków przed nią i podszedł do okna, aby ukradkiem rozsunąć jedną z zasłon i zerknąć na śnieżny, nocny krajobraz za oknem.
— Nasz samochód jest prawie bez paliwa, ale zgaduję, że babcia z wnuczkiem psychopatą — Bo już stwierdził, że to wnuczek, albo syn. — coś mają. Mieszkać tu bez pojazdu to wyrok śmierci — stwierdził, rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniej drogi ucieczki. Jakby miał z gwiazd wyczytać w którą stronę jechać. Na szczęście miał przy sobie stary, niezawodny kompas, który mógł ich poprowadzić mniej więcej w dobrym kierunku.
Candace Callahan
I chociaż nie był zbyt delikatny w swoich słowach, to chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nawet, kiedy spostrzegł jej minę, która niewiele mu powiedziała. Brawo, Damon.
Prychnął pod nosem w odpowiedzi na jej słowa, pozwalając w dalszym ciągu się opatrywać.
— Zepsuty, to na pewno — stwierdził. Jego mięśnie nie byłyby zbyt dobre. Pożywne na pewno, bo patrząc na to ile ich miał na sobie, to zapewne wyżywiłby kanibali na długi czas i może dzięki temu oszczędził kilka żyć. O ile ktokolwiek poza nimi by się tu jeszcze zapuścił. No ale nie dane będzie im tego sprawdzić, bo jeden ze sprawców leżał martwy na ziemi. Co prawda nie wiedział czy faktycznie to kanibale, ale w jego głowie mogli równie dobrze nimi być. — Raczej nie jestem smakowo najlepszy, ale myślę, że ich to raczej mało interesują, jeśli mają do wyboru kogoś takiego jak my, albo nic. — Nie odżywiał się najlepiej swego czasu, a jego mięśnie były mocno pocięte i z licznymi bliznami, a te powodowały zrosty, więc… lepiej byłoby wybrać kogoś innego.
Ale co on się tam znał na ludzkim mięsie i jego smakowitości.
Brew mu lekko drgnęła wyżej na jej słowa. Aż przeniósł na nią spojrzenie, gdy stemplowała jego mordę suchym już gazikiem.
— To w ogóle jest na co patrzeć? — spytał w zaskoczeniu. On jako Damon nawet nie brał tego zdania jako tekstu na podryw, bo też wiadomo z kim miał do czynienia. Nie mówiąc o tym, że raczej nie bawił się w podrywy i śliskie teksty tylko po to, aby zrobić na kimś wrażenie. Nie był Hunterem, który miał cały słowniczek.
Odetchnął i wyprostował się, czując jak mięśnie go napieprzają. Pobudkę mieli nienajlepszą, ale chociaż trochę zregenerował siły. Teraz mogli ruszać dalej w podróż, bo tu już raczej nie zostaną. Nie po tym, jak ktoś chciał ich zajebać w środku nocy. Kto wie co ten motel jeszcze skrywał? Wiedział jednak, że raczej go to nie interesowało i nie chciał wiedzieć więcej.
Nieświadomie wywrócił oczami na nazwisko lekarza.
— O świetnie, tęskniłem za nim — rzucił. Ich ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych i raczej nie przypadli sobie do gustu, ale musiał przyznać, że Rohan chociaż zrobił dobrą robotę. W dodatku Damon zdawał sobie sprawę, że odkąd pracował dla Gio, będzie widział się z mężczyzną częściej niż by chciał. Na pewno się obydwoje cieszyli.
Kącik ust mu drgnął w wyrazie zażenowania i jednoczesnego, ukrytego rozbawienia.
— Otóż przyleciałem tu ukradzionym śmigłowcem. — Bardzo sprytne, bardzo logiczne. Lotniskowiec w końcu miał wiele różnych, latających maszyn. — Jakiś ziomek zrobił mi szybki kurs jak wystartować i się nie zabić w locie, ale nie powiedział jak wylądować, więc… nasz plan B rozbił się o drzewo i pewnie teraz płonie w promieniu czterdziestu kilometrów stąd. — O tyle dobrze, że Damon się wyczołgał z wraku i nie odniósł poważniejszych obrażeń. Co prawda miał trochę obić i nowych ran, ale na jego ciele to już niewiele było widać. Blizna na bliźnie, niewiadomo co jest nowe, a co stare. Nie mówiąc o tym, że świeżynki nie robiły już na nikim wrażenia. — Dobrze więc byłoby znaleźć coś innego latającego, co nie jest zrobione z sowieckich marzeń i rdzy. — To akurat ciężkie zadanie, ale… — Jak tu leciałem, to widziałem stary pas lotniczy. Może wojskowy, może przemytniczy. — Cholera wiedziała, ale z ich szczęściem to nie będzie nic dobrego. — Na tej szerokości geograficznej nasze opcje są ograniczone, ale jak skierujemy się na północ, to jest szansa, że jakiś lokalny rzezimieszek ma jakiś ultralekki samolot czy, nie wiem, jebany zaprzęg z niedźwiedzi. — Albo reniferów. Chociaż to nie Laponia, i to nie tutaj mieszkał Święty Mikołaj.
Podniósł się z kucków przed nią i podszedł do okna, aby ukradkiem rozsunąć jedną z zasłon i zerknąć na śnieżny, nocny krajobraz za oknem.
— Nasz samochód jest prawie bez paliwa, ale zgaduję, że babcia z wnuczkiem psychopatą — Bo już stwierdził, że to wnuczek, albo syn. — coś mają. Mieszkać tu bez pojazdu to wyrok śmierci — stwierdził, rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniej drogi ucieczki. Jakby miał z gwiazd wyczytać w którą stronę jechać. Na szczęście miał przy sobie stary, niezawodny kompas, który mógł ich poprowadzić mniej więcej w dobrym kierunku.
Candace Callahan