ODPOWIEDZ
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

-1- Tarianne Sullivan

Dean Palmer siedział przy niskim stoliku z czarnego marmuru, stukając palcami w ekran smartfona. Na szkle odbijało się jego idealnie wypielęgnowane oblicze – gładko ogolona linia szczęki, lekko rozczochrane włosy w kontrolowanym chaosie, oczy w kolorze chłodnego błękitu. Gdyby nie to, że był sobą – mógłby powiedzieć, że wygląda doskonale.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj jego puls nie był spokojny.
– Tarianne wróciła – mruknął do siebie, uśmiechając się półgębkiem, jakby ta informacja była czymś więcej niż tylko wiadomością od starego znajomego z portierni jednego z lepszych apartamentowców w mieście. – A więc jednak zatęskniła, hmm?
Wstał. Ruch był płynny, niemal koci. Pewny siebie do granic możliwości. Podszedł do barku, nalał sobie odrobinę szkockiej – bez lodu. Dłoń lekko zadrżała. Tylko raz. Tylko na moment. Cholera, nawet teraz… nawet teraz potrafiła zasiać zamęt. A przecież miał ją dawno wykreślić ze swojego życia. Jak resztę. Jak wszystkich.

Ale ona była inna.

Nie mówił tego nikomu – nawet sobie. Nie lubił myśli, że jakaś kobieta może zostawić po sobie rysę na jego gładkim, zimnym obrazie. Ona jednak nie tylko zostawiła rysę. Ona wyryła coś ostrym paznokciem w środku jego cholernego ego i uciekła zanim zdążył zrozumieć co. I teraz wróciła. Bez słowa. Bez zapowiedzi.
– Więc chcesz zagrać jeszcze raz, księżniczko? – szepnął, odkładając szklankę. – Zobaczmy, czy dalej lubisz niespodzianki.

Kilka telefonów. Parę kliknięć. Nazwisko. Adres. Kod do domofonu? To nie problem. Znał ludzi. Miał wpływy. I znał Tarianne – wiedział, że jej zasady zmieniają się szybciej niż kierunek wiatru, ale jeśli coś zostało niezmienne, to jej zbyt wielkie zaufanie do rutyny i… zapachów.

Wszedł do apartamentu tuż po tym, jak portierka wyszła na przerwę. Klucz? Nie był potrzebny. Elektronika potrafi być wdzięczna wobec odpowiedniego człowieka z odpowiednim nazwiskiem.
Mieszkanie pachniało znajomo – nuty wanilii, lawendy i czegoś nieokreślonego, co zawsze kojarzyło mu się z nią. Nie ruszał niczego. Jeszcze nie. Przeszedł przez salon, położył na stole czerwoną różę i kopertę z jednym zdaniem, pisanym jego charakterystycznym pismem:

"Zabawa się jeszcze nie skończyła. Twoja kolej."


Usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę, nonszalancko, jakby to był jego dom. I może trochę był. Przynajmniej przez chwilę. Oczekiwał na jej przybycie - chcąc zrobić byłej kochance niespodziankę.
31 y/o, 172 cm
ex - Royal Navi; koordynator logistyczny Port of Scarborough
Awatar użytkownika
Fata viam invenient, sed animus facit iter
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

#3 You ruined me for anyone
else-and you know it
outfit

Nic nie zwiastowało wieczoru innego niż poprzednie — bez alarmów, bez świateł patrolówek odbijających się w szybach, bez tych ukradkowych spojrzeń zza firanek. Ot, kolejny dzień po pracy, wyczerpujący umysł bardziej niż ciało, lecz wciąż nie dość, by uzasadniał zupełne milczenie wnętrza mieszkania, do którego właśnie wracała. Z przyzwyczajenia, zamiast iść w miasto, zamiast zaszyć się w barze na rogu, znów wybrała opustoszałe ściany i piętrzące się notatki. Chaos w dokumentacji, niedopatrzenia w procedurach, krzywe spojrzenia w porcie — wszystko to zbierała metodycznie, skrzętnie, niczym puzzle z niekompletnego obrazu. Port of Scarborough potrzebował kogoś, kto się nie cofnie. A ona była już zbyt daleko, by się zatrzymać.
Ramiona niosły projektowe tuby i nadgryzione krawędzie segregatorów, a odblaskowa kamizelka wciąż spoczywała na ramionach niczym pancerz roboczego dnia. Podeszwy stuknęły o próg, klamka poddała się naciskowi kolana, a łokieć, bez większego ceremoniału, odpalił boczne światła korytarza. Miękka poświata spłynęła po ścianach jak mleczny sen. Cisza. Niezwykła, kojąca, nieomal osobista. Jeszcze tylko zsunąć buty, jeszcze tylko odłożyć papierowy ciężar — i być może, choć przez chwilę, nie myśleć. Albo właśnie zacząć.
Z westchnieniem porzuciła rozgrzane dotykiem dłoni papierzyska w gabinecie, jakby odrzucała nie tylko obowiązki dnia, ale i bagaż niepokoju, który z każdym kolejnym raportem zaczynał drążyć jej spokój niczym kropla skałę. Ciężkie buciory stuknęły o podłogę, a wyświechtana kurtka powędrowała na hak przy wejściu, wisząc jak znicz po kolejnym przetrwanym dniu. Okiem sprawdziła mieszkanie — każdy centymetr znajomy, nieruchomy, bezpieczny. We własnym rytuale zsunęła włosy ze związania, pozwalając im opaść na ramiona, i cicho zanuciła jedną z tych starych szant, które latami niosły ją przez fale, wśród spiekoty i ciszy morza. Wzrok zatrzymał się na ukochanej gadziej mordce — wielkie terrarium w kącie salonu pulsowało ciepłym światłem, jedynym w tym zmierzchu, który z wolna oplatał mury mieszkania. Pokrzepiający znak, że wszystko było jak zwykle. A jednak coś zgrzytnęło. Napięcie. Intuicja. Ten znajomy ucisk między łopatkami. Przystanęła przy stole, dostrzegając przedmiot, którego wcześniej tam nie było. Nie zostawiła go. Wiedziała to z absolutną pewnością, tak jak znała rytm własnych kroków po pokładzie.
Róża. Czerwona, bez liści. Obcy kwiat wśród przewidywalnego krajobrazu. Serce zadrżało, a myśli, niby wilki, rozszarpały pierwsze teorie. Jej brat? Nie. On nie bawił się w teatr. To nie jego styl. Poczuła to — nieprzyjemny, obcy zapach, który zniekształcił znany aromat kadzideł z wczoraj. Coś weszło w jej przestrzeń. Dotknęło jej codzienności.
Koperta. Czarna jak noc bez księżyca. Gruba, porządna, z przytłaczającą obecnością. Jej palce zadrżały, kiedy ją unosiła, badając teksturę, znajomą aż do bólu. Litery, tak ostre, jakby cięły skórę samą formą.
Twoja kolej.
Nie potrzeba było więcej. Znała to pismo. Znała je aż za dobrze.
Niebezpiecznie jest nachodzić zawodowego żołnierza — Mruknęła ostrzegawczo, przełykając czarę goryczy. Był tutaj? Cholera, dlatego właśnie teraz przeszłość postanowiła uderzyć ją w twarz? Świruje, czynniki podchodziły już przez przesadne szaleństwo iście napastliwie. Przecięła szybko dystans do włącznika, wystawiając wzrok na nagły szok nagłego nastania światła. Dopiero wtedy go dojrzała; pewnego siebie, z tym uśmieszkiem maszkary rysującej się na krzywiznach warg. Jej największy horror i porażka życiowa. — Zakrawasz pod ostrego psychola, dewastując mi spokój nawet tutaj...

Dean Palmer
mentolowy sztorm
Wszystko i nic
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

-Tarianne Sullivan -

Dean nie drgnął, kiedy usłyszał zgrzyt klucza w zamku. Nawet nie uniósł głowy – siedział dokładnie tam, gdzie wcześniej, jak gdyby całe mieszkanie było jego od zawsze. Z nogą nonszalancko założoną na drugą, szklanką z resztką whisky balansującą na palcach i tym cholernie spokojnym uśmiechem, który zawsze irytował każdego, kto nie był nim.
Ale kiedy ją zobaczył – naprawdę zobaczył – nie tylko przez filtr wspomnień i dawnych uniesień, lecz tu i teraz, w świetle brutalnie załączonego halogenu – westchnął, prawie niezauważalnie.
Bo wyglądała lepiej niż zapamiętał. Albo po prostu to wspomnienia wyblakły – jakby jego własny umysł próbował ochronić się przed tym, co właśnie wróciło.

I wtedy usłyszał jej głos. Ten ton, ten chłodny profesjonalizm, przeszyty irytacją i… strachem? Nie, nie strachem. Czymś głębszym. Instynktem.

– Zakrawasz pod ostrego psychola, dewastując mi spokój nawet tutaj...

Słowa padły ostro. Ale przecież znał ją. Każdą jej reakcję. Każdy sarkazm, który miał ukryć bicie serca zbyt mocno, zbyt głośno.
Wstał bez pośpiechu. Zbliżył się tylko na kilka kroków – wystarczająco blisko, by dotrzeć do niej zapachem swojej skóry i szkockiej, ale nie na tyle, by mogła się cofnąć bez zdradzenia emocji.
Patrzył. Długo. Uważnie. Jak ktoś, kto widzi obraz, którego nie da się już kupić – bo kiedyś był jego, a potem nagle zniknął.
Uśmiechnął się. Kąciki ust uniosły się w tym jego firmowym geście pół-ironicznego zwycięzcy, który nie przegrał żadnej partii – tylko jedną odpuścił.

— Nie prosiłem o wybaczenie, prawda?
— rzucił cicho, niemal jakby to było coś więcej niż tylko pytanie. — Nie przyszedłem tu się tłumaczyć. Przyszedłem zobaczyć, czy dalej będziesz się okłamywała.

Zbliżył się o krok. Potem o drugi. Dystans między nimi malał, ale coś w jego ruchach nie było nachalne – to był test. Chciał zobaczyć, jak blisko pozwoli mu podejść, zanim znowu ucieknie.
Dotknął lekko palcami jej brody – tylko na moment, jakby nieśmiało badał granice, które kiedyś przekraczał bez pytania. A potem, bez ostrzeżenia, złożył powolny, głęboki pocałunek na jej wargach.
Nie łapczywy. Nie pożądliwy. Ale cholernie świadomy. I pełen ładunku, którego nie chciał nazywać. Zakończył go z opanowaniem, które u każdego innego mężczyzny mogłoby wyglądać na kontrolę – u niego było strategią.

– Myślałem, że wrócisz inaczej. A tu proszę – zaskoczyłaś mnie. Jeden zero dla ciebie, panno Sullivan. – Uśmiech przeciął mu twarz niczym blizna po wygranej walce.

Zrobił krok w tył, by zostawić jej przestrzeń – i ją właśnie zburzyć z kolejnym zdaniem:
— Ale nie pomyślałaś, że przeszłość… czasem nie czeka skruszona w kącie. Czasem siedzi już wygodnie, z kieliszkiem w dłoni, z nowym pomysłem, stawką i regułami?.
Spojrzał na nią z tym chłodnym błyskiem w oku – nieczytelnym, zbyt dumnym, by pytać.
— Nie każdy ma odwagę usiąść do nowej - innej gry z byłym kochankiem. Zwłaszcza, gdy wie, jak się skończyła ostatnim razem.

Nie powiedział nic więcej. Usiadł z powrotem, nonszalancko, jakby wszystko było już powiedziane. Spojrzał na nią przez ramię. Nie pytająco. Po prostu… czekając.
31 y/o, 172 cm
ex - Royal Navi; koordynator logistyczny Port of Scarborough
Awatar użytkownika
Fata viam invenient, sed animus facit iter
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Był obrzydliwie śliski — jak ropa na falach, jak niedomyte szkło po wódce z brudnych rąk. Najbardziej toksyczny z reliktów przeszłości, której tak pieczołowicie próbowała się wyzbyć, kiedy całe jej jestestwo kształtowało się według reguł musztry, nie emocji. Wojsko, nie czułość. Obowiązek, nie bliskość. A jednak on, żywy cień dawnych błędów, śmiał zakłócić jej obecny porządek, jakby jego własna obecność nie była już wystarczającym pogwałceniem granic, które z takim trudem wyznaczyła. Poczuła to natychmiast — żarliwość niepokoju przeplatającą się z ledwie hamowaną furią. Jakby całe ciało stanęło w gotowości, niczym na patrolu. Jakby znów miała sięgnąć po broń. Znów naruszył jej przestrzeń, tę wyrywaną z bezsenności, tę zbudowaną nie z zaufania, a ze zmęczenia. Nienawidziła go. Całym ciałem. Całą duszą. Pieprzony manipulator, który zawsze wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało.
Jesteś bardziej walnięty, niż miałam okazję założyć lata wcześniej... — Zagryzła policzek od środka tak mocno, że niemal poczuła smak krwi — jedyny skuteczny sposób, by nie uderzyć pięścią prosto w jego fałszywie obojętną twarz. Dlaczego znowu? Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego znów miał czelność wejść w jej życie, jakby wciąż miał w nim miejsce? — Magicznie myślałam, że trafiłeś na wakacje w jedną stronę, czyli za kraty. Och, oni już by Cię ustawili do pionu.
Zatkało ją; nie z zachwytu, a z szoku, czystego obrzydzenia, które zalało ją falą jak toksyna rozchodząca się po układzie nerwowym. O mało nie zadławiła się własnym oddechem, kiedy bez ostrzeżenia naruszył jej przestrzeń jednym z najbardziej obrzydliwych, parszywie pewnych siebie pocałunków, które smakowały bardziej zdradą niż czułością. Zareagowała instynktownie — odruchowo, z całym gniewem, który nosiła w sobie od lat — zacisnęła zęby na jego wardze, kąsając z brutalnością, która nie wymagała żadnych słów. Cios w mostek posłał jego ciało kilka kroków wstecz, ale zamiast bólu, jego twarz rozkwitła satysfakcją. Jakby był drapieżnikiem, który wywęszył krew, a nie ofiarą, która powinna posmakować wstydu. Jej dłoń zadrżała, nie, tyle że strachu, ile z odruchu walki, który nie zgasł przez lata. Powinna była go powalić, ostatecznie. Ale nie zrobiła tego. Jeszcze nie.
Jesteś śmieszny, wiesz? — Prychnęła tylko, przecierając wierzchem dłoni wargi splamione tym gorzkim dotykiem — zatruciem, którego nie zamierzała w sobie nosić. Oczy miała zimne, twarde, nieustępliwe. — Chciałeś cholernej dominacji i władzy, niczym marionetkarz władający kukiełką... Cóż, najwidoczniej słabo się starałeś — Historia nie miała się powtórzyć. Nie tym razem. Nie z nim. — Jednak to ja wygrałam, skoro widząc moją obecność w mieście, przylazłeś z brudnymi buciorami.
Przylazł znowu, jak ten wierny kundel, który za nic ma własną dumę, byle tylko poczuć zapach przeszłości pod drzwiami, których nigdy nie powinien był przekraczać. Uzależniony od echa dawnej bliskości, od złudzenia, że cokolwiek jeszcze mogło między nimi zaistnieć poza chłodem i pogardą. Wdech. Wydech. I jeszcze raz — przetrzymanie powietrza tak długo, aż serce przestanie bić jak oszalałe. Obserwacja. Nie z sympatii, a konieczności — jak każdej twarzy przeciwnika. Koncentracja była jedynym, co miała. Jakby to od niej zależało wszystko, każda komórka jej ciała gotowa była na odwet. Bo wiedziała, co planował. Znała te gesty, zbyt dobrze znała jego scenariusze. Chciał znowu rozegrać ich osobliwą partię zwaną życiem — pełną półsłówek, testów siły, psychologicznych pętli. Problem polegał na tym, że zawsze przegrywał. Bo ona miała nawyk wygrywania.
Skończyłam z hazardem już długie miesiące temu — Poruszyła się nieznacznie, wspierając ciało o krawędź blatu. Ukryć skołowanie, dewastującą ciszę w myślach, jakby ciało nie reagowało na niebezpieczeństwo z jego strony. — Głupio przegrywać z kobietą, hm?

Dean Palmer
mentolowy sztorm
Wszystko i nic
ODPOWIEDZ

Wróć do „#8”