-
Mamacita, cita, cita
You know I really need yah, need yah, need yah, right nownieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Bywały dni, rzadkie zresztą, kiedy nawet on mógł sobie pozwolić na faktyczny luksus – nie tylko ten udawany. Na drobne, niewinne i niedrogie szaleństwo które było realną, choć niedrogą opcją, mocno kontrastową dla jego fałszywego przepychu, w otoczeniu którego miał żyć na co dzień. Dzisiaj jego luksusem była pizza. Idealnie włoska? Niekoniecznie. Wolał grube ciasto, a nie zabiedzony placek. Średnia pepperoni z dodatkowym serem, zakupiona za faktyczne i istniejące – w odróżnieniu do jego nowobogackiego życia – ostatnie zaskórniaki wygrzebane z kieszeni spodni, które James od dawna uznawał za niemodne. I ich po prostu nie nosił. A Phoenix jednak twierdził, wcale nie z braku innych opcji, że styl vintage robił absolutny comeback do świata mody.
Otrząsnąwszy się z rozmyślań o tym, jak to on nie chrupnie, wgryzając się w sławetną dupkę placka, pewnym krokiem wszedł do środka i odebrał swoje złożone wcześniej zamówienie, wyciągając odliczoną kwotę. Miał dobry dzień, więc w przypływie nagłej i nieplanowanej hojności rzucił na ladę dwadzieścia centów, które wcześniej przylepiło mu się do palca, obdarzając przy tym kasjerkę czarującym uśmiechem numer cztery. — Reszty nie trzeba. — I powiedział to mając na gębie minę godną Mr Beasta, który właśnie sprezentował komuś kluczyki do nowej Tesli i to kompletnie bez powodu. Gest był na pewno porównywalny.
Nie czekając na reakcję, bo ta na pewno byłaby pełna zachwytu oraz ochów i achów, odwrócił się na pięcie, wolną od pudełka z świeżą pizzą ręką sięgając po telefon, który właśnie zawibrował w jego kieszeni. Wiadomość, którą otrzymał na swojego smartfona była na tyle frapująca, że zapomniał o całym bożym świecie, a przede wszystkim zapomniał o fundamentalnej zasadzie, która każde dziecko powinno recytować od małego, by przed wkroczeniem na jezdnię rozejrzeć się w obie strony. A on po prostu wlazł na ulicę.
Przeciągły dźwięk ryczącego klaksonu przeciął powietrze. Zaraz za nim słyszalny był pisk opon, on mógł dostrzec rozmazane światła reflektorów zbliżających się w jego kierunku, a raczej – będących już stanowczo za blisko. I spadła na niego nagła, ciężka a nawet brutalna wręcz świadomość, że jego kolacja (a może podwieczorek?) za chwilę wyląduje na asfalcie. Ułamek sekundy później, pizza efektownie wzbiła się w powietrze, katapultując się z pudełka, po czym plasnęła dramatycznie i bez życia na ziemię, a on sam potoczył się po asfalcie kilka dobrych metrów (jak będzie o tym opowiadał, to powie, że nawet kilkadziesiąt) z dramatyzmem i gracją godną Neymara po lekkim kontakcie z rywalem na boisku. Zasadniczo nie stało się mu nic. Bolało go biodro, za nim dupa na którą padł i na koniec chyba ego. Ale najbardziej chyba świadomość straty. Straty obiadu.
Mitch Birdman
Otrząsnąwszy się z rozmyślań o tym, jak to on nie chrupnie, wgryzając się w sławetną dupkę placka, pewnym krokiem wszedł do środka i odebrał swoje złożone wcześniej zamówienie, wyciągając odliczoną kwotę. Miał dobry dzień, więc w przypływie nagłej i nieplanowanej hojności rzucił na ladę dwadzieścia centów, które wcześniej przylepiło mu się do palca, obdarzając przy tym kasjerkę czarującym uśmiechem numer cztery. — Reszty nie trzeba. — I powiedział to mając na gębie minę godną Mr Beasta, który właśnie sprezentował komuś kluczyki do nowej Tesli i to kompletnie bez powodu. Gest był na pewno porównywalny.
Nie czekając na reakcję, bo ta na pewno byłaby pełna zachwytu oraz ochów i achów, odwrócił się na pięcie, wolną od pudełka z świeżą pizzą ręką sięgając po telefon, który właśnie zawibrował w jego kieszeni. Wiadomość, którą otrzymał na swojego smartfona była na tyle frapująca, że zapomniał o całym bożym świecie, a przede wszystkim zapomniał o fundamentalnej zasadzie, która każde dziecko powinno recytować od małego, by przed wkroczeniem na jezdnię rozejrzeć się w obie strony. A on po prostu wlazł na ulicę.
Przeciągły dźwięk ryczącego klaksonu przeciął powietrze. Zaraz za nim słyszalny był pisk opon, on mógł dostrzec rozmazane światła reflektorów zbliżających się w jego kierunku, a raczej – będących już stanowczo za blisko. I spadła na niego nagła, ciężka a nawet brutalna wręcz świadomość, że jego kolacja (a może podwieczorek?) za chwilę wyląduje na asfalcie. Ułamek sekundy później, pizza efektownie wzbiła się w powietrze, katapultując się z pudełka, po czym plasnęła dramatycznie i bez życia na ziemię, a on sam potoczył się po asfalcie kilka dobrych metrów (jak będzie o tym opowiadał, to powie, że nawet kilkadziesiąt) z dramatyzmem i gracją godną Neymara po lekkim kontakcie z rywalem na boisku. Zasadniczo nie stało się mu nic. Bolało go biodro, za nim dupa na którą padł i na koniec chyba ego. Ale najbardziej chyba świadomość straty. Straty obiadu.
Mitch Birdman
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
nie znacie typiary
bardzo nie lubię ucieczek i czytania w myślach