-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Aiden Wang
Uwielbiała własną pracą. Siedzenie na dachach, by zbierać roślinność. Praca w laboratorium przy próbkach, przy mikroskopie była dla niej niezwykle satysfakcjonująca. Co najważniejsze nie wymagała zbytniego kontaktu z innym człowiekiem. Jednak praca na uniwersytecie, gdy jest sie doktorantem, wymagała jednej szczególnej rzeczy. Konsultacji. Nienawidziła ich całą sobą. Za każdym razem wyglądało to w ten sam sposób. Nic się nie działo.
Siedziała przy swoim biurku, próbując napisać nowy artykuł naukowy. Musiała posiedzieć nad wcześniejszymi badaniami w tym kierunku. Na szczęście, lub nie, botaników . w Kanadzie było stosunkowo mało. Rzadko kto szczycił się tym, by zajmować się roślinami. Nic dziwnego, skoro istniało zjawisko, mówiące o tym, że jeśli coś się nie porusza na naszych oczach, nie uważamy tego za istotne. Tak właśnie było z roślinami. Co skłoniło samą Cece do zajmowania się nimi? Prawdopodobnie pasja, którą matka w nią wczepiła od samego narodzenia. Nienawidziła chodzić do kwiaciarni, zajmować się tam pierdołami, ale po czasie zrozumiała moc roślin. Teraz siedziała cała pochłonięta, czytając analizę dotyczącą palinologii roślin na wysokościach. Rzadko kiedy badania wydawały się tak bardzo przełomowe. Miejsca zbrodni w górach były kiedyś nieskalane, a teraz? Doskonale będzie wiedziała, czego dokładnie ma szukać w próbkach. Badania, które zmieniają podejście naukowców zawsze były ważne. Z tego całego zachwytu wyrwało ją pukanie do drzwi. Serio? Student? Przecież zajęcia miała poprowadzić dopiero w kolejnym semestrze, każdemu dała zaliczenie. Kolejna męczybuła się pojawiła.
— Proszę! — krzyknęła, obracając się na swoim krześle. Cierpliwie czekała, aż jaśnie pan zajrzy do jej progu. Pytanie, co za osobnik postanowił przerwać jej pasjonującą lekturę?
Uwielbiała własną pracą. Siedzenie na dachach, by zbierać roślinność. Praca w laboratorium przy próbkach, przy mikroskopie była dla niej niezwykle satysfakcjonująca. Co najważniejsze nie wymagała zbytniego kontaktu z innym człowiekiem. Jednak praca na uniwersytecie, gdy jest sie doktorantem, wymagała jednej szczególnej rzeczy. Konsultacji. Nienawidziła ich całą sobą. Za każdym razem wyglądało to w ten sam sposób. Nic się nie działo.
Siedziała przy swoim biurku, próbując napisać nowy artykuł naukowy. Musiała posiedzieć nad wcześniejszymi badaniami w tym kierunku. Na szczęście, lub nie, botaników . w Kanadzie było stosunkowo mało. Rzadko kto szczycił się tym, by zajmować się roślinami. Nic dziwnego, skoro istniało zjawisko, mówiące o tym, że jeśli coś się nie porusza na naszych oczach, nie uważamy tego za istotne. Tak właśnie było z roślinami. Co skłoniło samą Cece do zajmowania się nimi? Prawdopodobnie pasja, którą matka w nią wczepiła od samego narodzenia. Nienawidziła chodzić do kwiaciarni, zajmować się tam pierdołami, ale po czasie zrozumiała moc roślin. Teraz siedziała cała pochłonięta, czytając analizę dotyczącą palinologii roślin na wysokościach. Rzadko kiedy badania wydawały się tak bardzo przełomowe. Miejsca zbrodni w górach były kiedyś nieskalane, a teraz? Doskonale będzie wiedziała, czego dokładnie ma szukać w próbkach. Badania, które zmieniają podejście naukowców zawsze były ważne. Z tego całego zachwytu wyrwało ją pukanie do drzwi. Serio? Student? Przecież zajęcia miała poprowadzić dopiero w kolejnym semestrze, każdemu dała zaliczenie. Kolejna męczybuła się pojawiła.
— Proszę! — krzyknęła, obracając się na swoim krześle. Cierpliwie czekała, aż jaśnie pan zajrzy do jej progu. Pytanie, co za osobnik postanowił przerwać jej pasjonującą lekturę?
-
kim jestem? nawet sam nie wiem. powiedz, jakie powinienem mieć na świat spojrzenie.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Studia były najlepszym okresem w życiu. Można było chlać całą noc, poznawać nowych ludzi, odwiedzać kluby i… nic z tego nie robił Aiden. Nie potrafił zrozumieć dlaczego właśnie to miało zdefiniować sens jego etapu w życiu, kiedy ani alkohol ani przelotne znajomości nie mogły mu zagwarantować stypendium, o którym tak marzył. Podchodził do tego na tyle sceptycznie, że nawet w swojej grupie studenckiej był odludkiem. Nie miał o czym z nimi rozmawiać, bo każde wspomnienie o weekendowych baletach wzbudzało w nim może nie tyle co obrzydzenie, co na pewno niechęć. Gdy pytali się go co robił odpowiadał zgodnie z prawdą - karmił agamę brodatą, wyprowadzał psa na spacer, był u weterynarza z kotem albo się uczył. Nie potrafił kłamać, było to dla niego niezgodne z moralnością i każde minięcie się z prawdą budowało w nim piętrzące się uczucie strachu, że w końcu ktoś to odkryje. Wolał być chyba niezwykle nudnym człowiekiem i bezpiecznie spać po nocach niż głupio panikować.
Dzięki swojej zawziętości (i tego, że naprawdę zależało mu na dobrych ocenach i nauce) dostał cynk, że po godzinach zajęć w gabinecie piątym, na samej górze budynku, będzie czekał na niego doktor, z którym będzie mógł omówić projekt. Sensoryczny ogród botaniczny dla dzieci był jego autorskim pomysłem, na który wpadł kilka miesięcy temu. Próbował zrealizować to przez cały semestr, a gdy udało mu się wybłagać prowadzącego zajęcia z metodyki pracy z dziećmi, żeby połączył obydwie rzeczy na raz, to szukał po całej uczelni kogoś, kto będzie potrafił dać mu jakiekolwiek sensowne wskazówki. Na szczęście byli ludzie na tyle życzliwi, że załatwili mu kontakt z prowadzącymi z innego wydziału. W końcu mógł zdobyć dodatkowe punkty, o które tak ciężko walczył.
Więc stanął pod drzwiami do pomieszczenia, kilka razy przeanalizował czy to na pewno gabinet numer pięć, przeszedł się nawet całym korytarzem aby mieć pewność, że nie wejdzie do obcej osoby i zapukał.
Słysząc kobiecy głos spiął całe swoje ciało. Obiecali mu doktora, faceta, przedstawiciela płci, którą jeszcze był w stanie znieść. A jednak teraz, zamiast spodziewanej ulgi, poczuł lęk. To była kobieta.
Stał chwilę w bezruchu, próbując pozbyć się gonitwy myśli i znaleźć jakieś rozwiązanie do tej sytuacji, zanim osoba w środku zdenerwuje się na tyle, że wyjdzie sama do drzwi, bo wtedy będzie spalony. By uniknąć jeszcze większego strachu dotknął klamki i otworzył je sam, ściskając w ręku zeszyt z pomysłami na swój projekt. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się szeroko, przechodząc przez próg.
On tam umrze.
Cece Marquis
Dzięki swojej zawziętości (i tego, że naprawdę zależało mu na dobrych ocenach i nauce) dostał cynk, że po godzinach zajęć w gabinecie piątym, na samej górze budynku, będzie czekał na niego doktor, z którym będzie mógł omówić projekt. Sensoryczny ogród botaniczny dla dzieci był jego autorskim pomysłem, na który wpadł kilka miesięcy temu. Próbował zrealizować to przez cały semestr, a gdy udało mu się wybłagać prowadzącego zajęcia z metodyki pracy z dziećmi, żeby połączył obydwie rzeczy na raz, to szukał po całej uczelni kogoś, kto będzie potrafił dać mu jakiekolwiek sensowne wskazówki. Na szczęście byli ludzie na tyle życzliwi, że załatwili mu kontakt z prowadzącymi z innego wydziału. W końcu mógł zdobyć dodatkowe punkty, o które tak ciężko walczył.
Więc stanął pod drzwiami do pomieszczenia, kilka razy przeanalizował czy to na pewno gabinet numer pięć, przeszedł się nawet całym korytarzem aby mieć pewność, że nie wejdzie do obcej osoby i zapukał.
Słysząc kobiecy głos spiął całe swoje ciało. Obiecali mu doktora, faceta, przedstawiciela płci, którą jeszcze był w stanie znieść. A jednak teraz, zamiast spodziewanej ulgi, poczuł lęk. To była kobieta.
Stał chwilę w bezruchu, próbując pozbyć się gonitwy myśli i znaleźć jakieś rozwiązanie do tej sytuacji, zanim osoba w środku zdenerwuje się na tyle, że wyjdzie sama do drzwi, bo wtedy będzie spalony. By uniknąć jeszcze większego strachu dotknął klamki i otworzył je sam, ściskając w ręku zeszyt z pomysłami na swój projekt. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się szeroko, przechodząc przez próg.
On tam umrze.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Aiden Wang
Nienawidziła denerwujących się studentów. W konsultacjach nie widziała nic stresującego. Wchodzisz, mówisz o co chodzi, rozmawiacie i wychodzisz. Na nieszczęście najwięcej studentów to Ci, którzy mieli poprawki. Zawsze doprowadzali ją do szału. Snuli się po całym wydziale, jak smród z osranych gaci. Sama miała problemy na studiach, ale po pierwszym niezdaniu brała się w garść. Przy drugim zaliczała na ocenę bardzo dobrą. Była niesamowita, jeśli wzięła coś sobie za cel. Latami będzie płaciła krocie za własną edukację. Z tego prostego powodu o nią dbała. Musiała mieć wszystko dopięte na najmniejszy guzik.
Westchnęła głośno, czekając, aż drzwi się otworzą. Miała wrażenie, że zrobi fikołka, a student dalej do niej nie wejdzie. Kątem oka spojrzała na godzinę. Trzydzieści minut i będzie musiała lecieć do baru. Dawno nie widziała się z matką. Przez napięty harmonogram na nic nie miała czasu. Musiała się spiąć, by móc zapewnić jej opiekę. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby zamieniła się w pielęgniarkę.
— Dzień dobry — rzuciła, spoglądając dość nieprzychylnym okiem na Aidena. Nie pamiętała go, klasyk. Tylko jak zapamiętać pięćdziesiąt twarzy? Może był jednym z tych, którzy postanowili wylać drogi odczynnik. Z różnymi debilami spotkała się w swoim zawodzie — pan w jakiej sprawie? — czekała na ten potok słów. Ręką położyła fotel, który stał na przeciwko jej biurka. Dłonią sięgnęła do swojego kubka z herbatą i upiła z niego solidnego łyka — mamy razem jakiś przedmiot? Poprawka z różnorodności roślin, czy fizjologii? Nie wiem, co mam dla Pana uszykować — zaraz zaczęła otwierać po kolei każdą szufladę, czekając aż jaśnie pan coś powie. Wyjęła swój przepiękny segregator, gdzie były wszystkie przeprowadzane przez nią kolokwia. Tam na pewno znajdzie to, czego potrzebuje — chyba że pan nie zdał laboratorium. Nie zmienię z nich oceny na Pana widzimisię — zabrzmiała jak prawdziwa królowa lodu. Prawda była taka, że to był najgorszy typ człowieka. Bezmyślny. Tacy ludzie nie powinni mieć nic związanego z laboratorium, a ona miałaby poświadczyć za ich wiedzę? Nigdy.
Nienawidziła denerwujących się studentów. W konsultacjach nie widziała nic stresującego. Wchodzisz, mówisz o co chodzi, rozmawiacie i wychodzisz. Na nieszczęście najwięcej studentów to Ci, którzy mieli poprawki. Zawsze doprowadzali ją do szału. Snuli się po całym wydziale, jak smród z osranych gaci. Sama miała problemy na studiach, ale po pierwszym niezdaniu brała się w garść. Przy drugim zaliczała na ocenę bardzo dobrą. Była niesamowita, jeśli wzięła coś sobie za cel. Latami będzie płaciła krocie za własną edukację. Z tego prostego powodu o nią dbała. Musiała mieć wszystko dopięte na najmniejszy guzik.
Westchnęła głośno, czekając, aż drzwi się otworzą. Miała wrażenie, że zrobi fikołka, a student dalej do niej nie wejdzie. Kątem oka spojrzała na godzinę. Trzydzieści minut i będzie musiała lecieć do baru. Dawno nie widziała się z matką. Przez napięty harmonogram na nic nie miała czasu. Musiała się spiąć, by móc zapewnić jej opiekę. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby zamieniła się w pielęgniarkę.
— Dzień dobry — rzuciła, spoglądając dość nieprzychylnym okiem na Aidena. Nie pamiętała go, klasyk. Tylko jak zapamiętać pięćdziesiąt twarzy? Może był jednym z tych, którzy postanowili wylać drogi odczynnik. Z różnymi debilami spotkała się w swoim zawodzie — pan w jakiej sprawie? — czekała na ten potok słów. Ręką położyła fotel, który stał na przeciwko jej biurka. Dłonią sięgnęła do swojego kubka z herbatą i upiła z niego solidnego łyka — mamy razem jakiś przedmiot? Poprawka z różnorodności roślin, czy fizjologii? Nie wiem, co mam dla Pana uszykować — zaraz zaczęła otwierać po kolei każdą szufladę, czekając aż jaśnie pan coś powie. Wyjęła swój przepiękny segregator, gdzie były wszystkie przeprowadzane przez nią kolokwia. Tam na pewno znajdzie to, czego potrzebuje — chyba że pan nie zdał laboratorium. Nie zmienię z nich oceny na Pana widzimisię — zabrzmiała jak prawdziwa królowa lodu. Prawda była taka, że to był najgorszy typ człowieka. Bezmyślny. Tacy ludzie nie powinni mieć nic związanego z laboratorium, a ona miałaby poświadczyć za ich wiedzę? Nigdy.
-
kim jestem? nawet sam nie wiem. powiedz, jakie powinienem mieć na świat spojrzenie.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Do tej pory był pewien siebie, bo szedł na spotkanie z płcią męską, którą załatwił mu inny pracownik, jego wydziału, na którym studiował. Był pewien, że nikt go nie zrobił w bambuko, nie oszukał, bo w końcu był umówiony na rozmowę o swoim projekcie, który był jedną z najważniejszych rzeczy na studiach i w całej jego uczelnianej karierze.
Przeszedł przez ten próg z udawaną wiarą w siebie, ale z każdym krokiem, kiedy był bliżej biurka (dlaczego zawsze biurka są na samym końcu pomieszczenia?) czuł, że dłonie zaczynają mu drżeć. Nie pomagało, że ta kobieta dostała jakiegoś słowotoku i wypowiedziała już cztery pełne zdania, zanim on zdążył się przedstawić. Nienawidził ich gadatliwości, złośliwości, denerwowania się bez powodu i tego, że gdy spojrzał jej w twarz to miał wrażenie, że próbuje go zabić laserem z oczu. Czuł się tak jakby wkraczał na jakieś bagno, do wiedźmy, która pstryknięciem palców może do związać, wrzucić do kotła z gotującą się wodą i przygotować jakąś zupę.
Zupa z autysty.
Prychnął cicho pod nosem. Miał szczerą nadzieję, że tego nie usłyszała ani nie zauważyła jego uśmiechu, chociaż wbijała w niego ten swój wzrok i raczej… był skończony. Nie mógł się powstrzymać, bo wyobrażenia, które zaczęły powstawać w jego mózgu były irracjonalne i śmieszne.
— Dzień dobry — powiedział gdy znalazł się bliżej i w końcu nie musiał krzyczeć, aby go usłyszała. Ona miała donośny głos, który wcześniej odbijał się echem od pustych ścian. On takiego nie miał, wolał mówić ze spokojem i dodatkowo musiał przemyśleć każde zdanie, które chce wypowiedzieć, aby przez przypadek nie doszło do nieporozumienia.
— Przyszedłem tutaj, bo miałem się spotkać z doktorem — podkreślił ostatnie słowo wpatrując się w nią — w sprawie mojego projektu. Niestety nie pamiętam jego nazwiska, zostałem tutaj przysłany z mojego wydziału, miał być w sali numer pięć… Czyli tej.
Nie zdecydował się na opcję, którą ręką mu zaproponowała. Raczej nie powinien tutaj zostać dłużej niż te nadprogramowe kilkanaście sekund. Powinna mu teraz powiedzieć gdzie jest osoba, której szuka i tym samym zakończyć ich spotkanie. Nie chciał siadać, bo dałby się wkręcić w jej chorą gierkę, którą prowadzi każda kobieta. Nie miał żadnego problemu, który musiałby zostać z nią rozwiązany, no prócz tego, że nie ta osoba znajdowała się w gabinecie.
— Tworzę sensoryczny ogród dla dzieci z potrzebami rozwojowymi i trudnościami poznawczymi. — Zdecydował się na wyjaśnienie tematu z ogromną nadzieją, że gdzieś rozeszło się, że powinien się stawić na ten wydział. Raczej to były jego głupie przypuszczenia, bo na uczelni profesorzy i doktorzy rzadko rozmawiali ze sobą, ich życie polegało na przyjściu, odbębnieniu zajęć i… wrócenia do domu, albo pojechania do innej pracy.
— Nie mamy razem żadnych zajęć, proszę Pani. Nie muszę niczego poprawiać — powiedział prędko, gdy wyciągnęła wielki segregator, na którego widok zrobiło mu się aż słabo. Modlił się, by nie była jakąś ignorantką, która ma gdzieś jego słowa i nie rzuci mu zaraz w twarz kartką z jakimś kolokwium. Nie znał się w ogóle na roślinach, prócz jakiś podstawowych informacji. Trochę czytał książek naukowych, ale wątpił, że pomogłoby mu to.
Cece Marquis
Przeszedł przez ten próg z udawaną wiarą w siebie, ale z każdym krokiem, kiedy był bliżej biurka (dlaczego zawsze biurka są na samym końcu pomieszczenia?) czuł, że dłonie zaczynają mu drżeć. Nie pomagało, że ta kobieta dostała jakiegoś słowotoku i wypowiedziała już cztery pełne zdania, zanim on zdążył się przedstawić. Nienawidził ich gadatliwości, złośliwości, denerwowania się bez powodu i tego, że gdy spojrzał jej w twarz to miał wrażenie, że próbuje go zabić laserem z oczu. Czuł się tak jakby wkraczał na jakieś bagno, do wiedźmy, która pstryknięciem palców może do związać, wrzucić do kotła z gotującą się wodą i przygotować jakąś zupę.
Zupa z autysty.
Prychnął cicho pod nosem. Miał szczerą nadzieję, że tego nie usłyszała ani nie zauważyła jego uśmiechu, chociaż wbijała w niego ten swój wzrok i raczej… był skończony. Nie mógł się powstrzymać, bo wyobrażenia, które zaczęły powstawać w jego mózgu były irracjonalne i śmieszne.
— Dzień dobry — powiedział gdy znalazł się bliżej i w końcu nie musiał krzyczeć, aby go usłyszała. Ona miała donośny głos, który wcześniej odbijał się echem od pustych ścian. On takiego nie miał, wolał mówić ze spokojem i dodatkowo musiał przemyśleć każde zdanie, które chce wypowiedzieć, aby przez przypadek nie doszło do nieporozumienia.
— Przyszedłem tutaj, bo miałem się spotkać z doktorem — podkreślił ostatnie słowo wpatrując się w nią — w sprawie mojego projektu. Niestety nie pamiętam jego nazwiska, zostałem tutaj przysłany z mojego wydziału, miał być w sali numer pięć… Czyli tej.
Nie zdecydował się na opcję, którą ręką mu zaproponowała. Raczej nie powinien tutaj zostać dłużej niż te nadprogramowe kilkanaście sekund. Powinna mu teraz powiedzieć gdzie jest osoba, której szuka i tym samym zakończyć ich spotkanie. Nie chciał siadać, bo dałby się wkręcić w jej chorą gierkę, którą prowadzi każda kobieta. Nie miał żadnego problemu, który musiałby zostać z nią rozwiązany, no prócz tego, że nie ta osoba znajdowała się w gabinecie.
— Tworzę sensoryczny ogród dla dzieci z potrzebami rozwojowymi i trudnościami poznawczymi. — Zdecydował się na wyjaśnienie tematu z ogromną nadzieją, że gdzieś rozeszło się, że powinien się stawić na ten wydział. Raczej to były jego głupie przypuszczenia, bo na uczelni profesorzy i doktorzy rzadko rozmawiali ze sobą, ich życie polegało na przyjściu, odbębnieniu zajęć i… wrócenia do domu, albo pojechania do innej pracy.
— Nie mamy razem żadnych zajęć, proszę Pani. Nie muszę niczego poprawiać — powiedział prędko, gdy wyciągnęła wielki segregator, na którego widok zrobiło mu się aż słabo. Modlił się, by nie była jakąś ignorantką, która ma gdzieś jego słowa i nie rzuci mu zaraz w twarz kartką z jakimś kolokwium. Nie znał się w ogóle na roślinach, prócz jakiś podstawowych informacji. Trochę czytał książek naukowych, ale wątpił, że pomogłoby mu to.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Aiden Wang
Słyszała prychnięcie. Tylko Cecille nie była jednym z tych wykładowców, która sprowadziłaby studenta do zera. Znaczy, była. Wszystko musiało zostać odwleczone w odpowiednim czasie. Nie startowała od razu z wielką pogardą, budowała ją stopniowo. W trakcie rozmowy wychodziło dopiero, jak bardzo gardziła daną osobą, ale zawsze w atmosferze kultury. Podobnie miała zamiar potraktować Aidena, fałszywy uśmiech na jej twarzy zdążył delikatnie drgnąć. Mogła być miła w życiu codziennym, na uczelni wymagała szacunku.
— Jak się Pan nazywa? — spytała chłodnym tonem, unosząc jedną ze swoich brwi. Musiała w jakiś sposób zidentyfikować nieznaną jej twarz. Normalnie miała pamięć do twarzy. Doskonale pamiętała wszystkich klientów z baru. Robiła sobie na ich temat notatki w głowie, by móc w stu procentach usatysfakcjonować ich. Zresztą podawanie dobrego drink kwitowali wrzuceniem napiwku. To liczyło się dla niej bardziej niż studenci poprawkowi. Ich pamiętała najczęściej przez głupoty, które mówili. Za to na temat tego azjatyckiego chłopaka jej głowa wywalała błąd. Nie mogła go wcześniej zobaczyć. W żaden racjonalny sposób się jej nie kojarzył.
— Tak, to zdecydowanie sala numer pięć — skwitowała krótko. Jej własny gabinet doktorski. Mało studentów deklarowało się na prace w botanice. Z kilku roczników była jedyna. Stąd miała własny gabinet, nie musiała go z nikim współdzielić. To zawsze budowało komfort pracy, ale momentami brakowało jej przekazywania informacji — pytanie w jakiej konkretnie sprawie Pan przyszedł? — dopytała, zanim dostała odpowiedź. Student z innego wydziału? No ma całkiem spore jaja, skoro przyszedł na jeden z bardziej wymagających. Cokolwiek tu robi, nie przeżyłby miesiąca, poznając na wylot cykl Krebsa (nie kebsa!), czy cykl Calvina.
— Ogród sensoryczny dla dzieci? — spytała lekko zdziwiona, ale po chwili lampka zapaliła się nad jej głową. Gdzieś jej przeleciało coś na ten temat — moment — odparła, chowając segregator do szuflady. Za to w myślach pojawiła się jej stosunkowo krótka myśl, Kurwa... wiedziałam, że czegoś nie przeczytałam... Weszła w skrzynce mailingową. W wyszukiwarce wpisała słowo ogród. Jak był stał mail od prodziekana na temat studenta, który do niej przyszedł. Cudownie.
— Widocznie trafił Pan do dobrego gabinetu, bo prodziekan zlecił mi pomoc dla Pana — rzuciła, z powrotem obracając się na krześle w stronę Aidena. Czekała. Musiała wpierw dowiedzieć się, na czym ten sensoryczny ogród miał polegać.
Słyszała prychnięcie. Tylko Cecille nie była jednym z tych wykładowców, która sprowadziłaby studenta do zera. Znaczy, była. Wszystko musiało zostać odwleczone w odpowiednim czasie. Nie startowała od razu z wielką pogardą, budowała ją stopniowo. W trakcie rozmowy wychodziło dopiero, jak bardzo gardziła daną osobą, ale zawsze w atmosferze kultury. Podobnie miała zamiar potraktować Aidena, fałszywy uśmiech na jej twarzy zdążył delikatnie drgnąć. Mogła być miła w życiu codziennym, na uczelni wymagała szacunku.
— Jak się Pan nazywa? — spytała chłodnym tonem, unosząc jedną ze swoich brwi. Musiała w jakiś sposób zidentyfikować nieznaną jej twarz. Normalnie miała pamięć do twarzy. Doskonale pamiętała wszystkich klientów z baru. Robiła sobie na ich temat notatki w głowie, by móc w stu procentach usatysfakcjonować ich. Zresztą podawanie dobrego drink kwitowali wrzuceniem napiwku. To liczyło się dla niej bardziej niż studenci poprawkowi. Ich pamiętała najczęściej przez głupoty, które mówili. Za to na temat tego azjatyckiego chłopaka jej głowa wywalała błąd. Nie mogła go wcześniej zobaczyć. W żaden racjonalny sposób się jej nie kojarzył.
— Tak, to zdecydowanie sala numer pięć — skwitowała krótko. Jej własny gabinet doktorski. Mało studentów deklarowało się na prace w botanice. Z kilku roczników była jedyna. Stąd miała własny gabinet, nie musiała go z nikim współdzielić. To zawsze budowało komfort pracy, ale momentami brakowało jej przekazywania informacji — pytanie w jakiej konkretnie sprawie Pan przyszedł? — dopytała, zanim dostała odpowiedź. Student z innego wydziału? No ma całkiem spore jaja, skoro przyszedł na jeden z bardziej wymagających. Cokolwiek tu robi, nie przeżyłby miesiąca, poznając na wylot cykl Krebsa (nie kebsa!), czy cykl Calvina.
— Ogród sensoryczny dla dzieci? — spytała lekko zdziwiona, ale po chwili lampka zapaliła się nad jej głową. Gdzieś jej przeleciało coś na ten temat — moment — odparła, chowając segregator do szuflady. Za to w myślach pojawiła się jej stosunkowo krótka myśl, Kurwa... wiedziałam, że czegoś nie przeczytałam... Weszła w skrzynce mailingową. W wyszukiwarce wpisała słowo ogród. Jak był stał mail od prodziekana na temat studenta, który do niej przyszedł. Cudownie.
— Widocznie trafił Pan do dobrego gabinetu, bo prodziekan zlecił mi pomoc dla Pana — rzuciła, z powrotem obracając się na krześle w stronę Aidena. Czekała. Musiała wpierw dowiedzieć się, na czym ten sensoryczny ogród miał polegać.
-
kim jestem? nawet sam nie wiem. powiedz, jakie powinienem mieć na świat spojrzenie.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Poczuł się dosłownie tak, jakby cały jego świat pękł na mikroelementy. Był okropnie zawiedziony, że jednak sala, do której trafił była tą, do której powinien. Znaczy się, był pewien, że nie zabłądził, chociaż na tym wydziale był pierwszy raz w życiu. Po prostu osoba przyjmująca go w środku powinna być kimś innym. Spiął się na sekundę, a następnie zrezygnowany podszedł do krzesła, które wcześniej mu wskazała i usiadł.
— Aiden Wang — mruknął w odpowiedzi, a swoją teczkę położył na blacie. Nie chciał z nią omawiać swojego projektu, była kobietą, nie będzie potrafiła go zrozumieć. Żadna płeć piękna, w jego marnym życiu, tego nie potrafiła. Jedyne co otrzymywał od nich to zawiedzenie i krzyk. Pani Doktor wyglądała jak prawdziwa wiedźma.
Jednak zrobi z niego zupę i będzie ją jadła przez następny tydzień.
Powtórzył się znów, by na pewno dobrze go zrozumiała. Chciał omówić z kimś ogród sensoryczny dla dzieci, dostać jakieś informacje, które mógł ominąć w książkach przyrodniczych, które często czytał. Nie chciał wziąć trujących roślin, musiał znaleźć takie o różnych fakturach, zapachach lub kolorach, które są ogólnodostępne.
Uniósł brew, gdy kobieta zdziwiona zaczęła przeszukiwać coś w komputerze. Znów zaczął wierzyć w to, że może jednak któryś z męskich prowadzących jej coś o tym powiedział i zaraz zostanie przekierowany w inne miejsce. Miał nadzieję, że moc manifestacji działa, złożył nawet ręce w modlitwie (pod biurkiem, aby nie widziała), by wybłagać nieistniejące bóstwa, aby pozwoliły mu stąd wyjść. Ale ani Bóg, ani inne nieistniejące istoty nie potrafiły go wybronić przed znalezieniem się w paszczy wiedźmy.
— No okej… — powiedział cicho, próbując ukryć swoje niezadowolenie. Okłamali go, mówiąc, że dostanie Doktora, musiał w takim razie, jakoś, współpracować z nią. — No to chciałbym zrobić sensoryczny ogród dla najmłodszych do pracy z uczniami, którzy mają potrzeby rozwojowe, trudności w komunikacji… Mówiłem wcześniej. Trochę czytałem o roślinach, ale nie wiem na ile jest to prawdziwe — przerwał na chwilę swoją wypowiedź i drżącymi dłońmi otworzył teczkę i wyciągnął pierwsze szkice, które poczynił w domu. Rękę do malowania miał, więc kobieta nie powinna mieć problemów z rozpoznaniem każdej rośliny. — Nie wiem, które z nich tak naprawdę się nadadzą. Potrzebuję konkretnych informacji jakie inne rośliny mają wyraźne zapachy, nietypowe faktury, wie Pani o czym mówię? Coś musi zainteresować dzieci i też pokazać im, że na takie można się natknąć na najzwyklejszym spacerze. — Podał jej kilka kartek przez biurko, próbując opanować niekontrolowane ruchy ręką, ale bezskutecznie. Resztę po prostu położył na jej dokumentach, by uniknąć tej stresowej sytuacji. — Też zależałoby mi na tym, aby to był trwały projekt. Muszę wiedzieć jak utrzymać je w dobrej kondycji, ile potrzebują światła, które mogą zostać w sali…
Cece Marquis
— Aiden Wang — mruknął w odpowiedzi, a swoją teczkę położył na blacie. Nie chciał z nią omawiać swojego projektu, była kobietą, nie będzie potrafiła go zrozumieć. Żadna płeć piękna, w jego marnym życiu, tego nie potrafiła. Jedyne co otrzymywał od nich to zawiedzenie i krzyk. Pani Doktor wyglądała jak prawdziwa wiedźma.
Jednak zrobi z niego zupę i będzie ją jadła przez następny tydzień.
Powtórzył się znów, by na pewno dobrze go zrozumiała. Chciał omówić z kimś ogród sensoryczny dla dzieci, dostać jakieś informacje, które mógł ominąć w książkach przyrodniczych, które często czytał. Nie chciał wziąć trujących roślin, musiał znaleźć takie o różnych fakturach, zapachach lub kolorach, które są ogólnodostępne.
Uniósł brew, gdy kobieta zdziwiona zaczęła przeszukiwać coś w komputerze. Znów zaczął wierzyć w to, że może jednak któryś z męskich prowadzących jej coś o tym powiedział i zaraz zostanie przekierowany w inne miejsce. Miał nadzieję, że moc manifestacji działa, złożył nawet ręce w modlitwie (pod biurkiem, aby nie widziała), by wybłagać nieistniejące bóstwa, aby pozwoliły mu stąd wyjść. Ale ani Bóg, ani inne nieistniejące istoty nie potrafiły go wybronić przed znalezieniem się w paszczy wiedźmy.
— No okej… — powiedział cicho, próbując ukryć swoje niezadowolenie. Okłamali go, mówiąc, że dostanie Doktora, musiał w takim razie, jakoś, współpracować z nią. — No to chciałbym zrobić sensoryczny ogród dla najmłodszych do pracy z uczniami, którzy mają potrzeby rozwojowe, trudności w komunikacji… Mówiłem wcześniej. Trochę czytałem o roślinach, ale nie wiem na ile jest to prawdziwe — przerwał na chwilę swoją wypowiedź i drżącymi dłońmi otworzył teczkę i wyciągnął pierwsze szkice, które poczynił w domu. Rękę do malowania miał, więc kobieta nie powinna mieć problemów z rozpoznaniem każdej rośliny. — Nie wiem, które z nich tak naprawdę się nadadzą. Potrzebuję konkretnych informacji jakie inne rośliny mają wyraźne zapachy, nietypowe faktury, wie Pani o czym mówię? Coś musi zainteresować dzieci i też pokazać im, że na takie można się natknąć na najzwyklejszym spacerze. — Podał jej kilka kartek przez biurko, próbując opanować niekontrolowane ruchy ręką, ale bezskutecznie. Resztę po prostu położył na jej dokumentach, by uniknąć tej stresowej sytuacji. — Też zależałoby mi na tym, aby to był trwały projekt. Muszę wiedzieć jak utrzymać je w dobrej kondycji, ile potrzebują światła, które mogą zostać w sali…
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Aiden Wang
— Magister Cecille Marquis — ale to już powinien wiedzieć. Pani Magister, mały studencie. Nie każdy kierunek wydaje się tak prosty, jak ten na który uczęszczasz. To jedne, z myśli które grały jej w głowie. Nie mogła się od nich w żaden sposób odwrócić. Mógł to być student z innego wydziału, ale jednak zaczynało się jej śpieszyć do domu. Marzyła już jedynie o wyjściu stąd i udaniu się prosto na skazanie do baru. Tam zostałaby umaszczona drogim alkoholem.
— Ładne, masz rękę — odparła, spoglądając na jego szkice. Ogród sensoryczny wydawał się całkiem ambitnym projektem. Ciekawiło ją, w jaki sposób będzie to wyglądało w przyszłości. Jeden sezon, albo tylko teoretyczne pojęcie, a potem już nic? Ona by zdobyć wykształcenie musiała chodzić na studia, a on zdobywa punkty jakby nic się nie stało — to chcesz zrobić ogród, czy bardziej kącik w sali? Ogród będzie sezonowy, musi się zmieniać w czasie — dopytała, by uszczegółowić wszystkie zebrane informacje. Wolała być pewna, zanim przekaże konkretniejsze informacje — przede wszystkim postawiłabym na zioła, je widzę, że już tu masz. Tymianek, rozmaryn, bazylię, a miętę dodałabym jeszcze w takiej kolorowej odmianie. Wyglądała przepięknie, zwłaszcza kiedy kwitnie — stwierdziła całkiem rozczulonym tonem. Mimo wszystko gdy zaczynała mówić o czymś, na czym się znała, przychodziło jej to z łatwością — lawenda, róże bezkolcowe, miskanty... —mruknęła pod nosem, obserwując jego ogród. Łatwiej byłoby, gdyby dodał z boku spis gatunków — dodałabym stachys byzantina, sedum, cosmos, calendule — brzmiała, jakby była wycięta z innej planty. Przedziwne nazwy, co konkretniej mogły znaczyć? — i przede wszystkim brakuje mi tu Helianthus annuus — stwierdziła, pukając w szkice — przepraszam, ja omawiam rośliny jedynie w łacinie i szczerze zapominam ich nazwy. Dasz radę to zapisać? — spytała już odrobinę słodszym i sympatyczniejszym głosem. No tak, szalona to ona była. Nie było co ukrywać. Jednak gdy przychodziło do botaniki, mogła się skupić tylko na niej.
— Magister Cecille Marquis — ale to już powinien wiedzieć. Pani Magister, mały studencie. Nie każdy kierunek wydaje się tak prosty, jak ten na który uczęszczasz. To jedne, z myśli które grały jej w głowie. Nie mogła się od nich w żaden sposób odwrócić. Mógł to być student z innego wydziału, ale jednak zaczynało się jej śpieszyć do domu. Marzyła już jedynie o wyjściu stąd i udaniu się prosto na skazanie do baru. Tam zostałaby umaszczona drogim alkoholem.
— Ładne, masz rękę — odparła, spoglądając na jego szkice. Ogród sensoryczny wydawał się całkiem ambitnym projektem. Ciekawiło ją, w jaki sposób będzie to wyglądało w przyszłości. Jeden sezon, albo tylko teoretyczne pojęcie, a potem już nic? Ona by zdobyć wykształcenie musiała chodzić na studia, a on zdobywa punkty jakby nic się nie stało — to chcesz zrobić ogród, czy bardziej kącik w sali? Ogród będzie sezonowy, musi się zmieniać w czasie — dopytała, by uszczegółowić wszystkie zebrane informacje. Wolała być pewna, zanim przekaże konkretniejsze informacje — przede wszystkim postawiłabym na zioła, je widzę, że już tu masz. Tymianek, rozmaryn, bazylię, a miętę dodałabym jeszcze w takiej kolorowej odmianie. Wyglądała przepięknie, zwłaszcza kiedy kwitnie — stwierdziła całkiem rozczulonym tonem. Mimo wszystko gdy zaczynała mówić o czymś, na czym się znała, przychodziło jej to z łatwością — lawenda, róże bezkolcowe, miskanty... —mruknęła pod nosem, obserwując jego ogród. Łatwiej byłoby, gdyby dodał z boku spis gatunków — dodałabym stachys byzantina, sedum, cosmos, calendule — brzmiała, jakby była wycięta z innej planty. Przedziwne nazwy, co konkretniej mogły znaczyć? — i przede wszystkim brakuje mi tu Helianthus annuus — stwierdziła, pukając w szkice — przepraszam, ja omawiam rośliny jedynie w łacinie i szczerze zapominam ich nazwy. Dasz radę to zapisać? — spytała już odrobinę słodszym i sympatyczniejszym głosem. No tak, szalona to ona była. Nie było co ukrywać. Jednak gdy przychodziło do botaniki, mogła się skupić tylko na niej.
-
kim jestem? nawet sam nie wiem. powiedz, jakie powinienem mieć na świat spojrzenie.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Czyli nieźle zrobili go w bambuko. Miał być facet, doktor z doświadczeniem, a ostatecznie wysłali go na pożarcie kobiecie, która dopiero miała magistra. Nie wątpił oczywiście w jej wiedzę i umiejętności, bo często tytuł naukowy nie miał nic wspólnego z tym, co prowadzący mógł przekazać. Śmiech na sali, ale nawet i jeśli dowie się, kto go tak oszukał to nic z tym nie zrobi, bo nie był typem awanturnika.
Kiwnął głową, gdy mu się przedstawiła, ale nawet nie wiedział co ma zrobić z tą informacją. Raczej więcej tu nie przyjdzie, no chyba, że znowu pojawi się problem roślinny. Kiwnął znów, gdy pochwaliła jego rysunki i szkice. Doskonale wiedział o tym, że ma rękę, rysował całe życie, autyzm obdarzył go zdolnościami artystycznymi. Mógł bez zawahania pójść na jakąś akademię sztuk pięknych i sprzedawać później obrazy po zawyżonych cenach, ale po co? Rodzina byłaby dumna, że on też kontynuuje ich dziwną tradycję rozpoznawalności w branży kreatywnej. Go to w ogóle nie jarało, wolał zrobić coś lepszego dla świata i społeczeństwa.
— Wstępnie to prototyp. Później chciałbym aby to było pełnowymiarowym ogrodem, w oddzielonej części każdego ośrodka — powiedział uważnie. Wyobrażeń na ten temat miał sporo, teraz chciał aby była to konstrukcja modułowa w donicach i skrzyniach z elementami sensorycznymi, gdzie dzieci mogłyby tworzyć własne kompozycje roślinne. Coś, co łatwo przewieźć, rozłożyć i dostosować w zależności od grupy odbiorców, która akurat się nawinie. Później widział to jako otwartą przestrzeń, z różnymi ścieżkami podłoża i większą ilość roślin. Ale to później to raczej było coś naprawdę odległego, bo nie wiedział czy w ogóle gdziekolwiek się przyjmie… czy tylko w stworzonym przez niego centrum terapeutycznym.
— Mhm — mruknął zapisując uważnie na czystej kartce to co wypowiadała. Tymianek, rozmaryn, bazylia, mięta + kolor, lawenda, róże, miskanty lądowało w notesie, jedno pod drugim, przy niektórych, które sam wypisał dodawał ptaszki, by nie musiał później przeglądać co już uwzględnił w szkicach. Problem powstał, gdy zaczęła rzucać łacińskimi nazwami. Pewnie miał jakiś przedmiot dodatkowy jak łacina, ale było to na tyle ogólne, że zdecydowanie nie wiedział czym jest stachys byzantina. Zatrzymał się i przeniósł wzrok na Cecille, próbując dać jej do zrozumienia, że nie za bardzo rozumie co ma pisać. Kilka próbował fonetycznie, ale wątpił, że później da radę wyszukać w internecie.
— Próbuję… Można przeliterować? — uśmiechnął się nerwowo, obawiając się krzyku. Nie interesowało go to, że zmieniła głos na słodszy, znał takie wiedźmy jak ona i był przygotowany, że jeżeli coś mu nie idzie, to ta sympatyczna chwila zamieni się w zdenerwowanie.
Nienawidził kobiet. Ugh.
Cece Marquis
Kiwnął głową, gdy mu się przedstawiła, ale nawet nie wiedział co ma zrobić z tą informacją. Raczej więcej tu nie przyjdzie, no chyba, że znowu pojawi się problem roślinny. Kiwnął znów, gdy pochwaliła jego rysunki i szkice. Doskonale wiedział o tym, że ma rękę, rysował całe życie, autyzm obdarzył go zdolnościami artystycznymi. Mógł bez zawahania pójść na jakąś akademię sztuk pięknych i sprzedawać później obrazy po zawyżonych cenach, ale po co? Rodzina byłaby dumna, że on też kontynuuje ich dziwną tradycję rozpoznawalności w branży kreatywnej. Go to w ogóle nie jarało, wolał zrobić coś lepszego dla świata i społeczeństwa.
— Wstępnie to prototyp. Później chciałbym aby to było pełnowymiarowym ogrodem, w oddzielonej części każdego ośrodka — powiedział uważnie. Wyobrażeń na ten temat miał sporo, teraz chciał aby była to konstrukcja modułowa w donicach i skrzyniach z elementami sensorycznymi, gdzie dzieci mogłyby tworzyć własne kompozycje roślinne. Coś, co łatwo przewieźć, rozłożyć i dostosować w zależności od grupy odbiorców, która akurat się nawinie. Później widział to jako otwartą przestrzeń, z różnymi ścieżkami podłoża i większą ilość roślin. Ale to później to raczej było coś naprawdę odległego, bo nie wiedział czy w ogóle gdziekolwiek się przyjmie… czy tylko w stworzonym przez niego centrum terapeutycznym.
— Mhm — mruknął zapisując uważnie na czystej kartce to co wypowiadała. Tymianek, rozmaryn, bazylia, mięta + kolor, lawenda, róże, miskanty lądowało w notesie, jedno pod drugim, przy niektórych, które sam wypisał dodawał ptaszki, by nie musiał później przeglądać co już uwzględnił w szkicach. Problem powstał, gdy zaczęła rzucać łacińskimi nazwami. Pewnie miał jakiś przedmiot dodatkowy jak łacina, ale było to na tyle ogólne, że zdecydowanie nie wiedział czym jest stachys byzantina. Zatrzymał się i przeniósł wzrok na Cecille, próbując dać jej do zrozumienia, że nie za bardzo rozumie co ma pisać. Kilka próbował fonetycznie, ale wątpił, że później da radę wyszukać w internecie.
— Próbuję… Można przeliterować? — uśmiechnął się nerwowo, obawiając się krzyku. Nie interesowało go to, że zmieniła głos na słodszy, znał takie wiedźmy jak ona i był przygotowany, że jeżeli coś mu nie idzie, to ta sympatyczna chwila zamieni się w zdenerwowanie.
Nienawidził kobiet. Ugh.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Aiden Wang
— Nie myślałeś, by porozmawiać z władzami uczelni, aby wykonali taki ogród? — spytała całkiem poważnie, wpatrując się w obcego dla niej studenta. Skoro był na tyle ambitny, by znaleźć się przed nią, to ze starymi dziekanami też mógłby sobie poradzić — wasz wydział mógłby z niego korzystać w trakcie zajęć. Odpowiednio przygotowany projekt mógłby się fajnie sprzedać — zajęcia dla studentów pedagogiki specjalnej, botaniczne dla biologów. Projekt miał potencjał, ale trzeba było zainwestować w niego sporo czasu. Zastanawiało ją, czy go to nie odstraszy. Skoro był takim zapaleńcem może zostałby na uczelni, ucząc kolejne pokolenia?
— Rozumiem, że nadążasz — odparła, słysząc jego mruknięcie. Widocznie miała przed sobą całkiem pilnego studenta. Nie to co jej gnomy, których musiała uczyć najprostszych spraw. Nigdy nie potrafiła ich zrozumieć. Widocznie przyjdzie taki dzień w jej karierze, w którym będzie musiała zainwestować w rekrutację studentów. By przychodziło do niej tylko oświecone jednostki, a nie byle buraki spod żabki.
— Oh... poczekaj sprawdzę we wyszukiwarce —stwierdziła, przesuwając się do klawiatury. Wklepała pierwszą nazwę i miała wszystko na monitorze. Łącznie z tym jak wyglądała dana roślina — czyścieć wełnisty. Ma bardzo ciekawą fakturę liści i jest byliną, więc wystarczy raz go zasadzić — faktura tkaniny, stąd ten nazwa gatunkowa wełnisty. Sama bardzo go lubiła, zwłaszcza kiedy kwitnął. Był stosunkowo łatwą rośliną w uprawie — sedum to rozchodnik, one tworzą przepiękne skalniaki. Warte są do rozważenia przez kolory i kształty — tym razem pokazała rośliny przypominające kaktusy, ale bez kolców — teraz lepiej? — spytała miękkim głosem, wpatrując się w mężczyznę. Poszukiwała od niego jakiegoś konkretnego sygnału. Była dosyć elastyczna, jeśli komuś zależało na danej sprawie.
— Nie myślałeś, by porozmawiać z władzami uczelni, aby wykonali taki ogród? — spytała całkiem poważnie, wpatrując się w obcego dla niej studenta. Skoro był na tyle ambitny, by znaleźć się przed nią, to ze starymi dziekanami też mógłby sobie poradzić — wasz wydział mógłby z niego korzystać w trakcie zajęć. Odpowiednio przygotowany projekt mógłby się fajnie sprzedać — zajęcia dla studentów pedagogiki specjalnej, botaniczne dla biologów. Projekt miał potencjał, ale trzeba było zainwestować w niego sporo czasu. Zastanawiało ją, czy go to nie odstraszy. Skoro był takim zapaleńcem może zostałby na uczelni, ucząc kolejne pokolenia?
— Rozumiem, że nadążasz — odparła, słysząc jego mruknięcie. Widocznie miała przed sobą całkiem pilnego studenta. Nie to co jej gnomy, których musiała uczyć najprostszych spraw. Nigdy nie potrafiła ich zrozumieć. Widocznie przyjdzie taki dzień w jej karierze, w którym będzie musiała zainwestować w rekrutację studentów. By przychodziło do niej tylko oświecone jednostki, a nie byle buraki spod żabki.
— Oh... poczekaj sprawdzę we wyszukiwarce —stwierdziła, przesuwając się do klawiatury. Wklepała pierwszą nazwę i miała wszystko na monitorze. Łącznie z tym jak wyglądała dana roślina — czyścieć wełnisty. Ma bardzo ciekawą fakturę liści i jest byliną, więc wystarczy raz go zasadzić — faktura tkaniny, stąd ten nazwa gatunkowa wełnisty. Sama bardzo go lubiła, zwłaszcza kiedy kwitnął. Był stosunkowo łatwą rośliną w uprawie — sedum to rozchodnik, one tworzą przepiękne skalniaki. Warte są do rozważenia przez kolory i kształty — tym razem pokazała rośliny przypominające kaktusy, ale bez kolców — teraz lepiej? — spytała miękkim głosem, wpatrując się w mężczyznę. Poszukiwała od niego jakiegoś konkretnego sygnału. Była dosyć elastyczna, jeśli komuś zależało na danej sprawie.
-
kim jestem? nawet sam nie wiem. powiedz, jakie powinienem mieć na świat spojrzenie.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Kiwnął głową. Fajnie byłoby coś takiego zrealizować tutaj na uczelni, więcej osób mogłoby skorzystać z jego pomysłu. Pomyślał chwilę, nic nie odpowiadając. Nie miał takiego przebicia jako jedna osoba. Potrzebował do tego jakiegoś poparcia prowadzących, którzy również uważaliby to za dobry pomysł.
— Może dopiero, jeśli naprawdę coś sensownego mi wyjdzie. Stworzę na razie prowizoryczną makietę i dopiero przejdę się z tym, ze szkicami i wyjaśnieniem — wytłumaczył spokojnie. Ciężko było mu ukryć, że myślenie o tym go nie nakręciło. Oczywiście, że chciałby zrobić coś takiego, ale samemu byłoby mu trudno. Zajęłoby to za dużo czasu, ale jeśli nikt się tego z nim nie podejmie to spróbuje. Może zapewni mu to późniejszy doktorat?
— Tak — rzucił cicho, próbując zanotować wszystko, co powiedziała. Trudno było mu ukryć, że z niektórymi rzeczami było ciężej, ale starał się chociaż zostawić krótką adnotację, albo pisać skrótami. Później jak wróci to przepisze sobie na czysto i poszuka w swoich książkach resztę informacji. A na sam koniec stworzy dokument, który będzie mógł w przyszłości zanieść do władz uczelni, nie tylko do prowadzącego jego przedmiot.
Uniósł głowę do góry, wpatrując się w nią, gdy powiedziała, że wyszuka. Trochę go to dziwiło, że nie pamiętała angielskich nazw roślin tylko te łacińskie. Wątpił, że częściej używała obcojęzycznych, szczególnie gdy nauczała studentów. Pokręcił głową, próbując przestać o tym myśleć, było to całkowicie głupie. Przecież on też często miał problem z językiem, nawet i jeśli mieszkał w Kanadzie od prawie że urodzenia.
— Okej… — mruknął, zapisując w notesie czyścieć wełnisty, ni cholery nie wiedział co to, ale pod tym dopisał - faktura liści. Sprawdzi później, nie będzie zadawał jej głupich (i dla niej pewnie oczywistych) pytań. Był dużym chłopcem, da sobie radę. Albo przyjdzie do niej na kolejne konsultacje, tym razem bez zbędnego stresu. Sedum też pojawiło się obok i dopisał, żeby zwrócić uwagę na kolory.
— Tak, dziękuję. Trochę mi Pani rozjaśniła, będę wiedział na co mam uważać. — Jego notatki nie należały do najładniejszych i najsensowniejszych, ale w swoim bałaganie zawsze odnaleźć się potrafił.
Dopisał jeszcze kilka ważnych fraz, którymi go uraczyła, a po krótkiej rozmowie spakował cały swój dobytek, przeprosił za zajęcie czasu i wyszedł z sali. Dopiero, gdy drzwi się zamknęły odetchnął głęboko, czując jak mrowi mu całe ciało.
Nienawidził kobiet. Szczególnie kobiet-prowadzących.
Ale jeśli będzie musiał, to przyjdzie do niej następnym razem bardziej przygotowany.
A przed tym wyjaśni u siebie na wydziale, dlaczego ktoś wysłał go na taką misję. Wręcz samobójczą.
Cece Marquis
z/t x2
— Może dopiero, jeśli naprawdę coś sensownego mi wyjdzie. Stworzę na razie prowizoryczną makietę i dopiero przejdę się z tym, ze szkicami i wyjaśnieniem — wytłumaczył spokojnie. Ciężko było mu ukryć, że myślenie o tym go nie nakręciło. Oczywiście, że chciałby zrobić coś takiego, ale samemu byłoby mu trudno. Zajęłoby to za dużo czasu, ale jeśli nikt się tego z nim nie podejmie to spróbuje. Może zapewni mu to późniejszy doktorat?
— Tak — rzucił cicho, próbując zanotować wszystko, co powiedziała. Trudno było mu ukryć, że z niektórymi rzeczami było ciężej, ale starał się chociaż zostawić krótką adnotację, albo pisać skrótami. Później jak wróci to przepisze sobie na czysto i poszuka w swoich książkach resztę informacji. A na sam koniec stworzy dokument, który będzie mógł w przyszłości zanieść do władz uczelni, nie tylko do prowadzącego jego przedmiot.
Uniósł głowę do góry, wpatrując się w nią, gdy powiedziała, że wyszuka. Trochę go to dziwiło, że nie pamiętała angielskich nazw roślin tylko te łacińskie. Wątpił, że częściej używała obcojęzycznych, szczególnie gdy nauczała studentów. Pokręcił głową, próbując przestać o tym myśleć, było to całkowicie głupie. Przecież on też często miał problem z językiem, nawet i jeśli mieszkał w Kanadzie od prawie że urodzenia.
— Okej… — mruknął, zapisując w notesie czyścieć wełnisty, ni cholery nie wiedział co to, ale pod tym dopisał - faktura liści. Sprawdzi później, nie będzie zadawał jej głupich (i dla niej pewnie oczywistych) pytań. Był dużym chłopcem, da sobie radę. Albo przyjdzie do niej na kolejne konsultacje, tym razem bez zbędnego stresu. Sedum też pojawiło się obok i dopisał, żeby zwrócić uwagę na kolory.
— Tak, dziękuję. Trochę mi Pani rozjaśniła, będę wiedział na co mam uważać. — Jego notatki nie należały do najładniejszych i najsensowniejszych, ale w swoim bałaganie zawsze odnaleźć się potrafił.
Dopisał jeszcze kilka ważnych fraz, którymi go uraczyła, a po krótkiej rozmowie spakował cały swój dobytek, przeprosił za zajęcie czasu i wyszedł z sali. Dopiero, gdy drzwi się zamknęły odetchnął głęboko, czując jak mrowi mu całe ciało.
Nienawidził kobiet. Szczególnie kobiet-prowadzących.
Ale jeśli będzie musiał, to przyjdzie do niej następnym razem bardziej przygotowany.
A przed tym wyjaśni u siebie na wydziale, dlaczego ktoś wysłał go na taką misję. Wręcz samobójczą.
Cece Marquis
z/t x2