ODPOWIEDZ
35 y/o, 188 cm
koroner, niegdyś śledczy Toronto Police Service
Awatar użytkownika
You're not my homeland anymore
So what am I defending now?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Can't not think of all the cost
And the things that will be lost
Oh, can we just get a pause?
To be certain, we'll be tall again

Czas. Upływał niemiłosiernie, płynął przez palce Clifforda bezczelnie i bez żadnego współczucia. Stał się jego jedynym towarzyszem przez ostatnie osiemnaście miesięcy – tak lojalnym jak cień, milczącym niczym grób. O nic nie pytał, nie wspominał dawnych spraw, zmartwień i bolączek. Po prostu był. Niezależnie od tego, czy Clifford tego chciał, czy też nie.
Żwirowa ścieżka pod podeszwami jego butów chrzęściła znajomo, wiatr smagał policzki z tą samą łagodnością, co dawniej. A jednak wszystko było obce. Jakby wrócił do planu filmowego serialu, który znał na pamięć, tylko że aktorzy mówili innymi głosami, a scenografia była przedziwnie odświeżona. Był przedziwnym epizodem we własnym życiu; chorym mariażem starych wspomnień i nowych blizn.
Bowiem nie był jeszcze gotów zadzwonić do rodziców. Ani pojawić się pod ich drzwiami z walizką pełną swoich gratów, ale i niewypowiedzianych przez długie miesiące słów. Słów, na które tak bardzo zasługiwali. Jednak jeśli chodzi o Winnie, z nią musiał porozmawiać. Po prostu musiał. Był jej to winien. Nie odpowiedz, ich nie miał. Ale obecność, spojrzenie, uścisk. Choćby jeden wieczór, zanim wszystko rozpadnie się na nowo za jego zasługą.
Nadszedł w końcu ten dzień, ten, na który czekał od dawna. Clifford stał oparty o szybę punktu widokowego CN Tower, wpatrując się w panoramę miasta; w ostrą linię budynków, które wciąż stały tam, gdzie je widział ostatnio. Jakby czas stał w miejscu. I choć zmieniło się tak niewiele, wszystko było inne. Miał na sobie dżinsy, które zbyt długo leżały w szafie, flanelową koszulę w szaro-niebieską, którą lubił nosić od zawsze, i prosty T-shirt w kolorze spłowiałej szarości, a raczej grafitu, przynajmniej kilkanaście prań temu. Nigdy nie był szczególnym fanem mody. Styl ubioru Clifforda od zawsze był mocno...niewymuszony, nieco zmęczony, jak przystało na człowieka, który nie próbował już wyglądać jak dawniej, ale nie umiał jeszcze do końca oderwać się od przeszłości.
Dlaczego właśnie tutaj? To miejsce było ich. Ten punkt widokowy, gdzie jako dzieci wymykali się, by patrzeć na światła miasta i wymyślali, jak będzie wyglądać ich przyszłość. Śmiali się z własnych marzeń. Mówili, że kiedyś kupią penthouse i będą mieć psa, albo nawet piątkę psów. Wtedy jeszcze wszystko wydawało się możliwe.
Teraz… teraz natomiast Clifford czuł się, jakby te osiemnaście miesięcy temu przekroczył granicę, z której nie ma już powrotu. Jakby przyniósł ze sobą kurz z samego dna trumny i dym spalonych tożsamości. Kilka dni temu bowiem siedział nad własnym nagrobkiem, patrzył na marmurową tablicę z datą i nazwiskiem i doszedł do wniosku, że może lepiej byłoby, jakby to naprawdę była prawda. Może właśnie tak powinno się to skończyć.
A jednak wrócił. Bo wciąż tliło się w nim coś, co pragnął nazywać nadzieją. Cichy głos, który mówił, że nie wszystko jest stracone. Do siostry również zadziwił tylko raz. Z budki telefonicznej, z jakiegoś zadupia, o trzeciej w nocy. Usłyszał jej głos, śpiący, zaskoczony. I rozłączył się. Nie był gotów. Ale ten dźwięk, jej halo?, on został z nim przez wiele nocy.
Teraz, dzięki kumplowi z pracy, z którym wypił kilka kaw w kostnicy, jego nowym azylu, Clifford poprosił o przysługę. Dyskretną. Żadnych dramatów. Po prostu miał powiedzieć, że on tam będzie. Będzie czekał. A co ona zrobi, to już jej decyzja.
Spojrzał na zegarek. Zawsze nosił ten sam, od wielu lat z czarnym skórzanym paskiem, trochę już przetartym. Prezent od ojca, jeszcze z czasu, gdy Clifford wierzył, że jego życie będzie przewidywalne jak wskazówki na tarczy. Czasem czuł, że to, co wydarzyło się podczas ostatniej akcji, wciąż krąży w jego organizmie, wręcz w nim buzuje, jak nikotyna, jak trucizna. Owszem, szkolono go na tego typu okoliczności. Pracował pod przykrywką tyle razy, że procedury znał na pamięć. Jednak, gdy po wszystkim wysłano go do Ameryki Południowej z nową tożsamością, wmawiano mu, że „to dla bezpieczeństwa”, że „to tylko czasowe”; już wtedy czuł, że każdy dzień w ukryciu będzie udręką. Miał nowy paszport, który wydawał się obcy. Twarz, taka jak dawniej, ale wciąż nie potrafił zmyć z niej kłamstwa. I wspomnienia, które nocami wracały pod powieki, jakby za punkt honoru wzięły sobie udręczenie Clifforda.
Winnie Bloomfield
28 y/o, 165 cm
rezydentka na pediatrii szpital
Awatar użytkownika
I will not fall for any of the following: alcoholics, workaholics, commitment phobics, people with girlfriends or wives, misogynists, megalomanics, chauvists, emotional fuckwits or freeloaders, perverts.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Doskonale pamiętała tamten dzień, kiedy w środku nocy zadzwoniła do niej mama i łamiącym się głosem wyrzuciła z siebie, zginął, Winnie, Cliffie zginął. Nie wierzyła w to do samego końca, myślała że to jest jakiś okrutny żart, że może śni jej się jeden z tych długich koszmarów z których nie można się wybudzić. Może sama miała wypadek, może to jej śpiączka podpowiada najgorsze scenariusze? Brak ciała nie pomagał jej w tym, żeby przejść z tym do porządku dziennego. Dzień pogrzebu do teraz wydaje się jej jakby był za mgłą - masa ludzi podchodząca do niej, do jej rodziców, do Sadie po to żeby złożyć kondolencje. Naprawdę, kto normalny to wymyślił? W tamtym momencie jedyne o czym myślała to jak najszybsza ewakuacja z cmentarza, czuła jakby sama zaczynała się dusić widząc opuszczaną trumnę. Nie spłynęła jej ani jedna łza przez całą ceremonię, była absolutnie odrętwiała, mowy pożegnalne słyszała jakby były wypowiadane z kompletnej oddali. Nie wytrzymała też do samego końca i pod sam koniec wyrwała się z uścisku mamy i ruszyła szybkim krokiem w stronę bram wyjściowych - słyszała za sobą zduszone szepty, ktoś chyba nawet pokręcił głową z dezaprobatą? Ale oni nie wiedzieli jak czuła się dziewczyna, nie. Clifford, jej starszy brat, najlepszy przyjaciel, osoba przy której dorastała, przy której czuła się w pełni pewna siebie, któremu mówiła wszystko nagle... Zniknęła? Od tak, bez żadnego ostrzeżenia, bez możliwości negocjacji, bez możliwości walki o niego. Po ucieczce z cmentarza pojechała prosto do CN Tower, pierwszy i ostatni raz po jego śmierci. Przesiedziała na szczycie budynku parę godzin, początkowo sztywno, siedząc na krześle i wbijając spojrzenie w widok za oknem, aż wszystkie jej mięśnie zaczęły się trząść z bólu, a ona zwyczajnie... Ryknęła najgorszym płaczem jaki kiedykolwiek jej się przydarzył. Nie mogła się opanować, nawet kiedy ochrona się nią zainteresowała i - chyba dla jej bezpieczeństwa - zaprowadziła do jakiejś salki w której próbowała się opanować. Ignorowała wszystkie telefony i esemesy, które dostawała od rodziców, od Bena, od znajomych i w domu pojawiła się dopiero przed północą, wcześniej zaliczając wszystkie punkty, które kojarzyły się jej z Cliffordem.
A kiedy pierwsza fala smutku minęła, Winnie była na brata zwyczajnie... Zła. Wściekła wręcz. Jak on mógł zginąć? Czy ktoś mu na to pozwolił? Gdzie jechał w środku nocy i dlaczego był taki nieuważny? Jak mógł ją zostawić kiedy tak bardzo potrzebowała starszego brata? I dlaczego zginął w tak banalny sposób? Był śledczym, do cholery, wszystkie jego akcje stresowały całą rodzinę do granic możliwości, a okazuje się, że to nie jego wyboru kariery powinni się bać, tylko... Samochodów. Tak. jakkolwiek to nie brzmi, była na niego zła, jak zresztą na rodzeństwo przystało. I nie omieszkała mu tego mówić, za każdym razem gdy odwiedzała jego grób (regularnie, każdy czwartek po pracy, niezależnie od tego co działo się w jej życiu), mówiła sama do siebie, licząc, że może to słyszy. Mówiła jak bardzo jest wściekła, jak bardzo jest głupi, a potem... Opowiadała co się wydarzyło w poprzednim tygodniu. Co więcej, nigdy nie usunęła jego numeru telefonu i kiedy potrzebowała się komuś wygadać to zwyczajnie wysyłała do niego wiadomości.
Kiedyś gdzieś przeczytała, że żałoba jest jak taki rozsypany brokat w mieszkaniu - możesz odkurzyć i umyć podłogi i wydaje ci się, że jest już czysto ale potem odsuniesz jakąś szafkę, fotel i znajdziesz resztki tego brokatu. Po osiemnastu miesiącach było lżej, ale nie było lekko. Za każdym razem jak wydarzyło się jej w życiu coś super chciała zobaczyć jego reakcje. Kiedy wydarzyło się coś złego chciała usłyszeć jakąkolwiek radę, albo głupi żart który by ją choć trochę podniósł na duchu. Ale musiała wrócić do normalności, musiała wrócić do pracy i udawać, że wszystko jest okej.
Aż nagle parę dni temu odezwał się do niej mężczyzna, mówiący, że jej brat, Clifford, będzie na nią czekał w ich miejscu, w CN Tower. Oczywiście, że nie uwierzyła, prychnęła nawet śmiechem i powiedziała, że ma się z nią więcej nie kontaktować. Bo co to jest za chory żart? Ale ta myśl nie wychodziła z jej głowy przez kolejne dwa dni kiedy zbliżał się ten dzień. Nie chciała tam jechać, bała się tego miejsca, ostatni raz była tam po jego pogrzebie. Zresztą co to znaczy będzie tam czekał? Clifford nie żył i zaczynała się z tym faktem godzić, a przynajmniej na tyle na ile można się z tym pogodzić. Co nie zmieniło faktu, że... Przyjechała. Spóźniona, stała zresztą na dole budynku i od parunastu minut wahała się czy powinna w ogóle tam wejść. Dlaczego ona się w ogóle tak stresowała? - Ducha przecież nie zobaczę... - mruknęła z irytacją do samej siebie, po czym wzięła głęboki wdech i kręcąc z niedowierzaniem głową, weszła do windy, która miała ją zawieźć na sam szczyt.
Rozejrzała się po punkcie obserwacyjnym, przerzucając spojrzenia po turystach i miała ochotę prychnąć sama do siebie. Co ona sobie wyobrażała? Czy to był jakiś test o który poprosiła kadra ze szpitala, żeby sprawdzić czy całkiem już jej odbiło? I miała się już odwrócić na pięcie i wyjść z tego przeklętego miejsca, gdy... Gdy zobaczyła znajomą jej posturę, mężczyznę patrzącego prosto przez okno. Stał do niej plecami ale doskonale poznała jego włosy, jego sposób stania i... Poczuła jak robi jej się słabo. Przecież to niemożliwe. Widziała jego akta śmierci. Rozmawiała ze służbami na miejscu wypadku. Widziała dogaszające się auto. Odwiedzała jego nagrobek KAŻDEGO TYGODNIA. Czuła jakby jej ciało zaczęło pracować jak na autopilocie i dystans dzielący ją i mężczyznę się zmniejszył, tak że stanęła zaraz za nim. Podniosła dłoń i dotknęła jego ramienia - Cliff... - głos ugrzązł jej w gardle, kiedy mężczyzna się odwrócił i mogła spojrzeć w jego twarz. Trochę zmienioną, bardziej zmęczoną, ale... Jego żywą twarz - Clifford? - powtórzyła zachrypniętym głosem, potrząsając głową - Czy ja oszalałam? Przepraszam, ja... Co się dzieje? Jak? To naprawdę ty? - wyrzucała szeptem z siebie te słowa, ze ściągniętymi brwiami i nie spuszczając z niego szeroko otwartych oczu. Jakby się bała, że zaraz zniknie, że to jej niewyspanie, przemęczenie robi sobie z niej żarty, a on tak naprawdę zaraz się rozpłynie w powietrzu. - Ja... Chyba muszę usiąść - wysapała czując jak pojawiają się pierwsze czarne plamki przed jej oczami, a ona sama ścisnęła go mocniej za przedramię. Nie, ona nie zemdleje - co jeśli odwróci wzrok choćby na sekundę a jej brat znowu zniknie?

Clifford Bloomfield
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
autor natchniony
35 y/o, 188 cm
koroner, niegdyś śledczy Toronto Police Service
Awatar użytkownika
You're not my homeland anymore
So what am I defending now?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Powietrze było gęste od niewypowiedzianych słów, a atmosfera tak gęsta, że Clifford przez moment miał wrażenie, że grunt niemalże osuwa mu się pod nogami. Tęsknota, smutek i żal wisiały nad nim niczym ciemne chmury. Jej głos, niczym cisza przed burzą, był jedynym znajomym lądem, tym, którego dryfując na łodzi, mógłby dopatrywać się, na pełnym morzu. Jej głos niczym latarnia, ten sam, który znał na pamięć. Ten sam, który brzmiał tak, jakby czas stanął w miejscu, jak gdyby Clifford nigdy nie zniknął, mimo iż w rzeczywistości wydarzyło się tak wiele. Nie chciał myśleć o tym, że ona również przychodziła na jego grób. Cholera. Jego grób. Na samo wspomnienie mimowolnie się wzdrygał. Niczym w koszmarze, z którego nie mógł się wybudzić. Widział swój nagrobek już kilkukrotnie, jednak wrażenie, które temu towarzyszyło, nie ustępowało wraz z czasem. Gula w gardle i ten przeszywający chłód, który przenikał go do szpiku kości, gdy przesuwał palcami po chłodnej płycie nagrobka.

Nie wiedział już sam, co powinien zrobić. Jak zgasić ogień, który samemu roznieciło się w najmniej oczekiwanym momencie. Spalił, bowiem wszystko, co było mu bliskie, nie tylko mosty, ale i całe miasta. Po chwili uniósł jednak rękę, mimowolnie, jakby chciał skrócić dystans, ale zatrzymał ją w połowie, gdyż niepewność wciąż nie pozwalała mu na pełną swobodę. Bał się, że jeden nieostrożny ruch sprawi, że to wszystko okaże się snem, a on naprawdę nie chciał teraz się budzić.
– Winnie… – wyszeptał w końcu, spuszczając wzrok w poczuciu wstydu, ale po chwili ponownie przenosząc go na siostrę. Chciał ją zapamiętać, w końcu zniknięcie nauczyło go tego, że nigdy nie można być pewnym kolejnego spotkania.– Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał. - wyznał, robiąc krok naprzód.– Wiem, że to za mało i nie zmienia wiele. Powinienem był być tu przez ten cały czas, ale nie mogłem. Kazali mi zniknąć, ale...-chciał powiedzieć jej wszystko, mówił tak szybko, że nie dawał sobie nawet czasu na wzięcie oddechu między kolejnymi słowami, jak katarynka. Mimo wszystko przerwał, bowiem to było ich pierwsze spotkanie po tak długim czasie i mimo wszystko nie chciał by zostało w pełni przysłonięte wspomnieniem policyjnych akt, ucieczek i sfingowanych wypadków.
Patrzył na nią z tęsknotą, wymieszaną z niepewnością. Co będzie dalej? Czy ma prawo prosić ją o wybaczenie? Sam już nie wiedział. Była jego ukochaną młodszą siostrzyczką, a wspomnienia ich dzieciństwa momentalnie uderzały go jeden po drugim. Zupełnie jakby jego świadomość nakazywała mu nasycić się przeszłością, wiedząc, że przyszłość tak naprawdę już nie jest mu pisana.
Sam środek upalnego jak na Toronto lata, on miał wtedy może ze dwanaście lat. Siedzieli na starym dachu szopy ich dziadków, takiej, w której trzyma się na ogół drewno i narzędzia. Pili oranżadę i jedli lodu na patyku, uciekając myślami od kłócących się rodziców. Była zdenerwowana, a on przysiągł jej wtedy, że zawsze będzie przy niej, niezależnie od tego co będzie się działo. Wtedy jeszcze był pewny, że żadna siła nie sprawi, że nie będzie mógł dotrzymać obietnicy. Jednak ją złamał. W dodatku w tak brutalny sposób.
– Chciałem zadzwonić tak wiele razy, ale nie mogłem.– powiedział cicho. W tym jednym słowie było więcej ciszy niż dźwięku, jakby sam chciał stłumić w sobie każde wypowiedziane słowo. Oczy miał wciąż utkwione w jej twarzy, wręcz do niej przyszpilone. Zupełnie jakby próbował zapamiętać ją od nowa.- Naprawdę tu jestem, ale jeśli powiesz teraz, że mam odejść… zrobię to.
Chciał wierzyć, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Kurczowo trzymał się tej myśli, będącej jego jedynym marzeniem. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni, lawirując spojrzeniem między ścianami a twarzą siostry. Jej milczenie, niepewność, bolały bardziej niż słowa. Mimo wszystko sam nasłuchiwał choć zdania, które pozwoli mu nadal łudzić, się, że może zostać. Myśli, która da mu wiarę na to, że jest, o co walczyć.
Clifford Bloomfield
ODPOWIEDZ

Wróć do „CN Tower”