-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Nie sposób się z tym nie zgodzić. Chociaż zwykle unikał deserów, bo znów – jeśli jakieś wybierał, to nie były szczególnie słodkie. Szczególnie, oczywiście, upodobał sobie włoskie tiramisu i to w niezmienionym wariancie. Ale był w stanie spróbować wszystkiego i eksperymentować ze smakiem. Lub robić to dla zwykłego doświadczenia. Podobnie też miało być z jej kuchnią, bo gdy mówiła o przepisach, które chciałaby umieścić w menu restauracji, to nie wnosił sprzeciwu, aby przetestować jeden z nich – znów, dla doświadczenia. Nie zamierzał wyrokować po wszystkim czy powinna a może czy nie powinna tę konkretną pozycję sprawdzić, bo uważał, że to była jej decyzja. I pewnie też to, że według jednej osoby nie dało się sądzić.
Jemu mogło wykręcić mordę, bo okażą się to nie jego smaki, ale całej reszcie globu mogłoby pasować. Chociaż z tym wykręceniem mordy to gruba przesada, wiadomo. Z drugiej strony – ciekawe czy mistrz maski potrafiłby tę maskę utrzymać, gdyby faktycznie dostał coś niezjadliwego i wywołującego odruch wymiotny.
Raczej nie – maska była do emocji, a raczej wynikała z ich braku, a nie służyła do maskowania naturalnych odruchów obronnych ciała.
Nie mówiąc nic, po prostu podtrzymał swoją złożoną wcześniej propozycję, którą ona zaakceptowała. Wcześniejsza jej sugestia, że być może mogłaby mu to i owo w kuchni pokazać nie została wtedy przez niego ani odrzucona, ani nie została przyjęta. Pozostawił ją bez odpowiedzi. Być może po to, aby odczekała na moment znacznie lepszy, niż luźno rzucona sugestia bez realnej szansy na szybkie pokrycie.
Nie spiesząc się zanadto, przeszedł za nią do kuchni, ściągając z ramion marynarkę od idealnie skrojonego garnituru. Odwiesił okrycie na jedno z krzeseł, podchodząc powoli do kobiety, która już krzątała się w kuchni, wyciągając potrzebne produkty.
Podwinął rękawy białej koszuli – idealny wybór kolor na wspólne gotowanie – pod sam łokieć, jeszcze wygładzając je na koniec.
— Skąd tak śmiałe przypuszczenie? — spytał, tonem minimalnie zabarwionym żartem, jednocześnie podnosząc narzędzie, aby obejrzeć je uważnie. Przeciągnął spojrzeniem po samym ostrzu, jakby chcąc ocenić jego stan, a następnie opuścił nóż, wracając spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
Śmiałe przypuszczenie, bo przecież nie gotował nic a nic, ale z drugiej strony – każdy debil chyba potrafił coś pokroić. A on nie wyglądał na idiotę, który wpadłby na koncept próbowania przekrojenia czegokolwiek tą nieostrą stroną.
Wysłuchał bez słowa jej instrukcji dotyczących tego, co i jak powinien przygotować, a potem rzuconą luźno propozycję. Albo raczej: możliwość wyboru.
— Sama powiedziałaś – jestem dzisiaj twoją pomocą — powtórzył, parafrazując jej własne słowa. — Ty tu rządzisz tego wieczoru — dodał, zatrzymując na niej spojrzenie na dłużej. To dopiero był fikołek w kwestii układu ról. Dla niego – nie było to aż tak niezgodne z jego ja. Mógł oddać jej poletko, w którym ona była o wiele bardziej biegła niż on. To było nawet bardzo logiczne.
Niezależnie od zadania, które ostatecznie mu przydzieliła, zabrał się do jego realizacji. Ciężko było go nazwać wirtuozem gastronomii, bo ciężko żeby ktoś, kto nie szlifował jakiejś umiejętności w ogóle ją miał. No, chyba że była tu mowa o całkiem popularnym typie osoby zwanym dalej: mary sue.
Ale Giovanni miał swoje słabości. Potrafił mówić biegle w wielu językach, potrafił całkiem dobrze posługiwać się bronią palną, potrafił czytać ludzkie zachowania i postawę, ale gotować – nie potrafił. Bardziej z braku czasu, niż braku chęci czy zainteresowania tym tematem.
Gdyby chodziło o to drugie, to w ogóle nie złożyłby takiej propozycji.
Szło mu pewnie tak dobrze, jak jego sympatycznemu kapitanowi, kiedy tamten był zmuszony do gotowania przez niedyspozycję jedynego „żywiciela rodziny”.
I nie chodziło o to, że pokroił sobie przy tym całe ręce, po prostu nie szło to tak szybko jak w masterchefie. Innego sposobu na spierdolenie krojenia warzyw, według wcześniejszej instrukcji, chyba nikt jeszcze nie wymyślił.
— Gotować nauczyłaś się sama czy to była inspiracja zrzucona na ciebie przez kogoś? — spytał, odsuwając od siebie jedno z pokrojonych warzyw, aby wziąć się za drugie. Zerknął przy tym krótko na nią, aby sprawdzić jak ona sobie radziła, chociaż to było raczej oczywiste, że bardzo dobrze. Więc dokładniej: nie patrzył na to czy sobie radzi, a raczej jak dobrze sobie radzi. I jak wygląda w tym konkretnym żywiole, bo wcześniej nie miał okazji jej obserwować przy całym procesie.
Pojawiał się zwykle na gotowe.
Navi Yun
Jemu mogło wykręcić mordę, bo okażą się to nie jego smaki, ale całej reszcie globu mogłoby pasować. Chociaż z tym wykręceniem mordy to gruba przesada, wiadomo. Z drugiej strony – ciekawe czy mistrz maski potrafiłby tę maskę utrzymać, gdyby faktycznie dostał coś niezjadliwego i wywołującego odruch wymiotny.
Raczej nie – maska była do emocji, a raczej wynikała z ich braku, a nie służyła do maskowania naturalnych odruchów obronnych ciała.
Nie mówiąc nic, po prostu podtrzymał swoją złożoną wcześniej propozycję, którą ona zaakceptowała. Wcześniejsza jej sugestia, że być może mogłaby mu to i owo w kuchni pokazać nie została wtedy przez niego ani odrzucona, ani nie została przyjęta. Pozostawił ją bez odpowiedzi. Być może po to, aby odczekała na moment znacznie lepszy, niż luźno rzucona sugestia bez realnej szansy na szybkie pokrycie.
Nie spiesząc się zanadto, przeszedł za nią do kuchni, ściągając z ramion marynarkę od idealnie skrojonego garnituru. Odwiesił okrycie na jedno z krzeseł, podchodząc powoli do kobiety, która już krzątała się w kuchni, wyciągając potrzebne produkty.
Podwinął rękawy białej koszuli – idealny wybór kolor na wspólne gotowanie – pod sam łokieć, jeszcze wygładzając je na koniec.
— Skąd tak śmiałe przypuszczenie? — spytał, tonem minimalnie zabarwionym żartem, jednocześnie podnosząc narzędzie, aby obejrzeć je uważnie. Przeciągnął spojrzeniem po samym ostrzu, jakby chcąc ocenić jego stan, a następnie opuścił nóż, wracając spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
Śmiałe przypuszczenie, bo przecież nie gotował nic a nic, ale z drugiej strony – każdy debil chyba potrafił coś pokroić. A on nie wyglądał na idiotę, który wpadłby na koncept próbowania przekrojenia czegokolwiek tą nieostrą stroną.
Wysłuchał bez słowa jej instrukcji dotyczących tego, co i jak powinien przygotować, a potem rzuconą luźno propozycję. Albo raczej: możliwość wyboru.
— Sama powiedziałaś – jestem dzisiaj twoją pomocą — powtórzył, parafrazując jej własne słowa. — Ty tu rządzisz tego wieczoru — dodał, zatrzymując na niej spojrzenie na dłużej. To dopiero był fikołek w kwestii układu ról. Dla niego – nie było to aż tak niezgodne z jego ja. Mógł oddać jej poletko, w którym ona była o wiele bardziej biegła niż on. To było nawet bardzo logiczne.
Niezależnie od zadania, które ostatecznie mu przydzieliła, zabrał się do jego realizacji. Ciężko było go nazwać wirtuozem gastronomii, bo ciężko żeby ktoś, kto nie szlifował jakiejś umiejętności w ogóle ją miał. No, chyba że była tu mowa o całkiem popularnym typie osoby zwanym dalej: mary sue.
Ale Giovanni miał swoje słabości. Potrafił mówić biegle w wielu językach, potrafił całkiem dobrze posługiwać się bronią palną, potrafił czytać ludzkie zachowania i postawę, ale gotować – nie potrafił. Bardziej z braku czasu, niż braku chęci czy zainteresowania tym tematem.
Gdyby chodziło o to drugie, to w ogóle nie złożyłby takiej propozycji.
Szło mu pewnie tak dobrze, jak jego sympatycznemu kapitanowi, kiedy tamten był zmuszony do gotowania przez niedyspozycję jedynego „żywiciela rodziny”.
I nie chodziło o to, że pokroił sobie przy tym całe ręce, po prostu nie szło to tak szybko jak w masterchefie. Innego sposobu na spierdolenie krojenia warzyw, według wcześniejszej instrukcji, chyba nikt jeszcze nie wymyślił.
— Gotować nauczyłaś się sama czy to była inspiracja zrzucona na ciebie przez kogoś? — spytał, odsuwając od siebie jedno z pokrojonych warzyw, aby wziąć się za drugie. Zerknął przy tym krótko na nią, aby sprawdzić jak ona sobie radziła, chociaż to było raczej oczywiste, że bardzo dobrze. Więc dokładniej: nie patrzył na to czy sobie radzi, a raczej jak dobrze sobie radzi. I jak wygląda w tym konkretnym żywiole, bo wcześniej nie miał okazji jej obserwować przy całym procesie.
Pojawiał się zwykle na gotowe.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Skąd tak śmiałe przypuszczenie?
— Intuicja — odpowiedziała z delikatnym, nieco rozbawionym uśmiechem na twarzy. Może nie przypuszczała, że miał utajone zdolności kuchenne, bo też nigdy nie widziała go aby przygotowywał sobie coś innego, poza kawą. Niemniej domyślała się, że każdy potrafił posługiwać się nożem do krojenia. Nie była to jakaś niesamowita zdolność. Każdy potrafił pokroić ostrą stroną warzywa, a przynajmniej tak jej się wydawało. A dopóki to miało być ich wspólne danie, to nawet nie zamierzała go ganiać o to, aby wszystko było równe.
W Masterchefie nawet mieli zawody z porównaniem poszczególnych kawałków.
— Muszę zapamiętać ten wieczór. To będzie pamiętna data — powiedziała, nie spuszczając z niego spojrzenia. Zapewne jakby usłyszała to jakaś osoba trzecia, która znała jego osobę, to mogłaby się sama zaskoczyć, bo oto właśnie Giovanni oddawał jej kontrolę. Przynajmniej w kuchni. Co z jednej strony nie było takie zaskakujące, bo przecież to miał być jej przepis i jej danie. Ale wychodziło na to, że będzie go rozstawiać po kątach, przynajmniej w tym jednym temacie. Przez jakąś godzinę.
Lepsze to niż nic, nie? Nie żeby jej to przeszkadzało.
Niemniej poleciła mu krojenie warzyw, które miały odegrać i tak ważną rolę w daniu, bo dzięki nim wszystko składało się w całość. Dopełniały, dodawały smaku oraz tekstury. Ona postanowiła zająć się główną potrawą - mięsem. Nie pozostawiła go jednak bez dokładnych instrukcji. Ba, nawet pokazała na jednym przykładzie jak powinny wyglądać pokrojone warzywa, które potem dodadzą do wywaru oraz sosu. Tak, aby mógł to powtórzyć.
Samej zabrała się za mięso. Kupioną wcześniej, dużą porcję żeberek przepłukała w zimnej wodzie, włożyła do garnka i zalała zimną wodą, którą potem zagotowała. I gotowała mięso jedynie pięć minut, aby zaraz potem je odcedzić i przepłukać, bo miało to usunąć nadmiar krwi i sprawić, że bulion będzie czysty.
Odstawiła mięso na bok i sięgnęła po jedną z misek, aby wymieszać w niej sos sojowy, mirin, miód, świeżo wyciśnięty czosnek, starty imbir, olej sezamowy i pieprz. To miało być serce całego dania. To miało sprawić, że będzie ono pachnieć słodko-słono, ale też bardzo aromatycznie. Czyli dokładnie tak, jak chciała. I gdy wszystko wydawało się być gotowe, do jednego garnka przerzuciła żeberka oraz przygotowaną przez siebie marynatę, do których dolała wody, co by ledwo przykryć mięso.
I przez cały ten czas, zerkała w kierunku Giovanniego, z jakiegoś powodu uśmiechając się nieco pod nosem, jakby ten widok sprawiał jej dziwną… przyjemność. A może satysfakcje? W sumie nie do końca wiedziała co.
— Uczyła mnie matka — odpowiedziała dość naturalnie. Nie było to złe wspomnienie, ale wiedziała, że nie wiązała z tym żadnych ciepłych odczuć. Tam samo jak z całą rodziną, która była dla niej czymś w rodzaju obowiązku, niż emocjonalnym przywiązaniem. — W moim domu nie istniała opcja, żeby kobieta nie potrafiła gotować. To się po prostu zakładało. Tak samo jak to, że umie posprzątać, zadbać o dom i o męża. — Bo wychowana była w patriarchacie, a jej matka była jedną z tych kobiet, które nie pragnęły niczego więcej, niż wychowywać dzieci i prać gacie męża. Dobra to była kobieta, ale bardzo naiwna i zaślepiona, a Navi… Navi nie poszła w jej ślady, jak widać. — Od dziecka słyszałam, że „kobieta, która nie zna się na kuchni, nic nie jest warta”. — Bo co z niej za kura domowa, skoro nie umiała łączyć smaków i zrobić smacznego obiadu dla całej rodziny? — Więc uczyłam się. Najpierw podpatrywałam, potem pomagałam. Z czasem przejęłam większość gotowania, bo ode mnie tego wymagano. Nikt nie pytał, czy to lubię, czy nie. — Zatrzymała się na chwilę, podchodząc go garnka, co by zerknąć na temperaturę wody. I gdy ta zaczęła wrzeć, zmniejszyła ogień. — Ale z czasem zaczęło mi to dawać coś więcej niż tylko spełnianie oczekiwań — dodała, odwracając się do niego i opierając tyłem o blat. — To była jedyna przestrzeń, w której mogłam mieć choć odrobinę kontroli. Mogłam decydować, co dodam, jak doprawię. To było moje. — A jak wiadomo, jako kobieta nie mogła mieć zdania prawie w niczym. To był jeden z niewielu tematów, gdzie mogła wnieść coś od siebie, improwizować, wymyślać. — A kiedy okazało się, że ludzie naprawdę chwalą to, co robię, zaczęłam czuć satysfakcję. — I zaczęła gotować więcej, częściej. — Subin jednak nie lubił żadnego „wydziwiania”, więc gotowałam mu to, co chciał. Standardowe, dość oklepane dania. Eksperymentowałam jednak dla siebie, tak długo, aż coś mnie zadowoliło. Teraz okazuje się, że wyszłam z patriarchatu, w którym to był obowiązek i skończyłam z czymś, co stało się częścią mnie. — W dodatku wychodziło na to, że było to coś tak bardzo „jej”, że dostanie swoją własną restaurację, gdzie będzie mogła się spełniać.
Giovanni Salvatore
— Intuicja — odpowiedziała z delikatnym, nieco rozbawionym uśmiechem na twarzy. Może nie przypuszczała, że miał utajone zdolności kuchenne, bo też nigdy nie widziała go aby przygotowywał sobie coś innego, poza kawą. Niemniej domyślała się, że każdy potrafił posługiwać się nożem do krojenia. Nie była to jakaś niesamowita zdolność. Każdy potrafił pokroić ostrą stroną warzywa, a przynajmniej tak jej się wydawało. A dopóki to miało być ich wspólne danie, to nawet nie zamierzała go ganiać o to, aby wszystko było równe.
W Masterchefie nawet mieli zawody z porównaniem poszczególnych kawałków.
— Muszę zapamiętać ten wieczór. To będzie pamiętna data — powiedziała, nie spuszczając z niego spojrzenia. Zapewne jakby usłyszała to jakaś osoba trzecia, która znała jego osobę, to mogłaby się sama zaskoczyć, bo oto właśnie Giovanni oddawał jej kontrolę. Przynajmniej w kuchni. Co z jednej strony nie było takie zaskakujące, bo przecież to miał być jej przepis i jej danie. Ale wychodziło na to, że będzie go rozstawiać po kątach, przynajmniej w tym jednym temacie. Przez jakąś godzinę.
Lepsze to niż nic, nie? Nie żeby jej to przeszkadzało.
Niemniej poleciła mu krojenie warzyw, które miały odegrać i tak ważną rolę w daniu, bo dzięki nim wszystko składało się w całość. Dopełniały, dodawały smaku oraz tekstury. Ona postanowiła zająć się główną potrawą - mięsem. Nie pozostawiła go jednak bez dokładnych instrukcji. Ba, nawet pokazała na jednym przykładzie jak powinny wyglądać pokrojone warzywa, które potem dodadzą do wywaru oraz sosu. Tak, aby mógł to powtórzyć.
Samej zabrała się za mięso. Kupioną wcześniej, dużą porcję żeberek przepłukała w zimnej wodzie, włożyła do garnka i zalała zimną wodą, którą potem zagotowała. I gotowała mięso jedynie pięć minut, aby zaraz potem je odcedzić i przepłukać, bo miało to usunąć nadmiar krwi i sprawić, że bulion będzie czysty.
Odstawiła mięso na bok i sięgnęła po jedną z misek, aby wymieszać w niej sos sojowy, mirin, miód, świeżo wyciśnięty czosnek, starty imbir, olej sezamowy i pieprz. To miało być serce całego dania. To miało sprawić, że będzie ono pachnieć słodko-słono, ale też bardzo aromatycznie. Czyli dokładnie tak, jak chciała. I gdy wszystko wydawało się być gotowe, do jednego garnka przerzuciła żeberka oraz przygotowaną przez siebie marynatę, do których dolała wody, co by ledwo przykryć mięso.
I przez cały ten czas, zerkała w kierunku Giovanniego, z jakiegoś powodu uśmiechając się nieco pod nosem, jakby ten widok sprawiał jej dziwną… przyjemność. A może satysfakcje? W sumie nie do końca wiedziała co.
— Uczyła mnie matka — odpowiedziała dość naturalnie. Nie było to złe wspomnienie, ale wiedziała, że nie wiązała z tym żadnych ciepłych odczuć. Tam samo jak z całą rodziną, która była dla niej czymś w rodzaju obowiązku, niż emocjonalnym przywiązaniem. — W moim domu nie istniała opcja, żeby kobieta nie potrafiła gotować. To się po prostu zakładało. Tak samo jak to, że umie posprzątać, zadbać o dom i o męża. — Bo wychowana była w patriarchacie, a jej matka była jedną z tych kobiet, które nie pragnęły niczego więcej, niż wychowywać dzieci i prać gacie męża. Dobra to była kobieta, ale bardzo naiwna i zaślepiona, a Navi… Navi nie poszła w jej ślady, jak widać. — Od dziecka słyszałam, że „kobieta, która nie zna się na kuchni, nic nie jest warta”. — Bo co z niej za kura domowa, skoro nie umiała łączyć smaków i zrobić smacznego obiadu dla całej rodziny? — Więc uczyłam się. Najpierw podpatrywałam, potem pomagałam. Z czasem przejęłam większość gotowania, bo ode mnie tego wymagano. Nikt nie pytał, czy to lubię, czy nie. — Zatrzymała się na chwilę, podchodząc go garnka, co by zerknąć na temperaturę wody. I gdy ta zaczęła wrzeć, zmniejszyła ogień. — Ale z czasem zaczęło mi to dawać coś więcej niż tylko spełnianie oczekiwań — dodała, odwracając się do niego i opierając tyłem o blat. — To była jedyna przestrzeń, w której mogłam mieć choć odrobinę kontroli. Mogłam decydować, co dodam, jak doprawię. To było moje. — A jak wiadomo, jako kobieta nie mogła mieć zdania prawie w niczym. To był jeden z niewielu tematów, gdzie mogła wnieść coś od siebie, improwizować, wymyślać. — A kiedy okazało się, że ludzie naprawdę chwalą to, co robię, zaczęłam czuć satysfakcję. — I zaczęła gotować więcej, częściej. — Subin jednak nie lubił żadnego „wydziwiania”, więc gotowałam mu to, co chciał. Standardowe, dość oklepane dania. Eksperymentowałam jednak dla siebie, tak długo, aż coś mnie zadowoliło. Teraz okazuje się, że wyszłam z patriarchatu, w którym to był obowiązek i skończyłam z czymś, co stało się częścią mnie. — W dodatku wychodziło na to, że było to coś tak bardzo „jej”, że dostanie swoją własną restaurację, gdzie będzie mogła się spełniać.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Oddał jej kontrolę, w pewnym tylko aspekcie. Nawet nie wiedział, czy może się po niej spodziewać faktycznego rozstawiania po kątach, godnego legendarnego Gordona Ramseya, ale jednocześnie nie wiedział też, czy by mu się to spodobało. Niby dało się to oszacować, bo przecież był maniakiem kontroli i ucisku na innych, ale z drugiej strony – Navi była pewnym wyjątkiem od tej reguły. Poruszała jego umysł w sposób inny niż wszyscy i docierała w zwoje jego mózgu, o których istnieniu chyba sam nie wiedział.
Może nie spodobałoby mu się, gdyby się na niego darła tutaj w kuchni, wyzywając go od kanapki z idioty, przytrzymując dwie pajdy chleba przy jego policzkach, ale może w innych okolicznościach kontrola po jej stronie by mu nie przeszkadzała? A może nawet więcej?
Powinien to sprawdzić.
Zarejestrował, że powiedziała matka. A to było prostą instrukcją, która zdradzała, że nie miała z rodzicielką najbliższych stosunków. To akurat nie było jakimś wielkim zaskoczeniem, bo trochę o niej wiedział; wiedział jak traktowała ją rodzina, bo sam przecież jej to powiedział. Sam uświadamiał jej, że robili z niej towar. Ale jednocześnie, mimo to wszystko, mogła przecież czuć więź z kobietą, która ją urodziła.
A wychodziło, że nie czuła. Przynajmniej tyle, na ile pozwalała założyć tak banalna rzecz, jak nazewnictwo.
Słuchał jej, nie przerywając jej. To była część jej historii, a on lubił o niej słuchać. Nie tylko o rzeczach, które opowiadały o tym, co lubi. Lubił też wiedzieć dlaczego coś się działo. Dlatego gotowała i dlaczego to lubiła. Chociaż historia wcale nie wskazywała na to, że miałaby to pokochać.
Bo zaczęło się od przymusu. A to rzadko przekuwane było do czegoś innego niż niechęć.
— Więc możemy stwierdzić, że gotowanie było większym aktem buntu przeciwko Subinowi. Cichego, to prawda, ale twojego. — Wiedział też, że robiła też inne rzeczy wbrew jemu, ale gotowanie wydawało się być z nią od samego początku.
Tylko, że nabrało tego cieplejszego skojarzenia niż faktyczny przymus. Nie złamało jej, a nadało pewien kierunek w życiu.
— Czy to nie takie typowe dla dalekiego wschodu, aby zakładać głęboki patriarchat i aby kobiety miały pełnić rolę swojego rodzaju służących dla mężczyzn? Cały czas w domu, opiekujące się nim, a później opiekujące się mężem, który wrócił z pracy? — U niej tak było, to już wiedział. Ale o tym, jak głęboko był zakorzeniony taki układ w Azji to się dopiero niedawno dowiadywał, gdy sam postanowił zgłębić swoją wiedzę przez jej przypadek.
Niby to były kraje postępowe, ale nie we wszystkim. I jej rodzina była raczej konserwatywna, a na pewno nie postępowa. W dodatku, w wymiarze tego wszystkiego, szła po ostrej bandzie, skoro sprzedała córkę za dług. Aranżowane małżeństwa wynikłe z ruchów politycznych, mniejszych lub większych, były mu znane – w la famiglii zdarzały się takie ruch, ale handel własnym dzieckiem to była nieco wyższa skala… zepsucia.
— W Italii to raczej mężczyźni gotują. Nie dlatego, że im ktoś każe — powiedział, wycierając nóż. Odłożył go na blat, obok zlewu. — Włosi mają nieco inne podejście do relacji damsko-męskich. Tam kobiety są na piedestale i mają taki temperament, że niekiedy po prostu ustawiają mężczyzn. Mężczyźni z kolei zawsze, a raczej – z zasady, bo nie mówię tu o wyjątkach od reguły, traktują swoją kobietę jak królową. Nawet nie księżniczkę. Świat jest dla tej jednej, a każdego starają się o tym jej przypominać. — To była oczywiście zasada, która nie miała zastosowania do wszystkich, ale do znacznej większości. Nie mówiąc już o tym, że byli uważani za jednych z najprzystojniejszych na świecie, więc… Pewne rzeczy, chociaż były tylko słowem znajdowały pokrycie w realiach.
W domu rodzinnym czy wujostwa tego nie było, ale to dlatego, że kalabryjskie rody były bardziej… zżyte z tradycją, a nie postępem. Ale wystarczyło wyjść na ulicę, by co lokal oglądać mężczyzn wpatrzonych w swoje partnerki.
Co kraj, to obyczaj. Czy jakoś tak.
— Co dalej? — spytał, po prostu przeskakując do zupełnie innego tematu. Nie mieli przecież tylko tu stać i rozmawiać, dokładniej: obijać się. Swoje pierwsze zadanie skończył, więc mogła oceniać jego skutki. I nawet wydać opinię lub coś poprawić.
Navi Yun
Może nie spodobałoby mu się, gdyby się na niego darła tutaj w kuchni, wyzywając go od kanapki z idioty, przytrzymując dwie pajdy chleba przy jego policzkach, ale może w innych okolicznościach kontrola po jej stronie by mu nie przeszkadzała? A może nawet więcej?
Powinien to sprawdzić.
Zarejestrował, że powiedziała matka. A to było prostą instrukcją, która zdradzała, że nie miała z rodzicielką najbliższych stosunków. To akurat nie było jakimś wielkim zaskoczeniem, bo trochę o niej wiedział; wiedział jak traktowała ją rodzina, bo sam przecież jej to powiedział. Sam uświadamiał jej, że robili z niej towar. Ale jednocześnie, mimo to wszystko, mogła przecież czuć więź z kobietą, która ją urodziła.
A wychodziło, że nie czuła. Przynajmniej tyle, na ile pozwalała założyć tak banalna rzecz, jak nazewnictwo.
Słuchał jej, nie przerywając jej. To była część jej historii, a on lubił o niej słuchać. Nie tylko o rzeczach, które opowiadały o tym, co lubi. Lubił też wiedzieć dlaczego coś się działo. Dlatego gotowała i dlaczego to lubiła. Chociaż historia wcale nie wskazywała na to, że miałaby to pokochać.
Bo zaczęło się od przymusu. A to rzadko przekuwane było do czegoś innego niż niechęć.
— Więc możemy stwierdzić, że gotowanie było większym aktem buntu przeciwko Subinowi. Cichego, to prawda, ale twojego. — Wiedział też, że robiła też inne rzeczy wbrew jemu, ale gotowanie wydawało się być z nią od samego początku.
Tylko, że nabrało tego cieplejszego skojarzenia niż faktyczny przymus. Nie złamało jej, a nadało pewien kierunek w życiu.
— Czy to nie takie typowe dla dalekiego wschodu, aby zakładać głęboki patriarchat i aby kobiety miały pełnić rolę swojego rodzaju służących dla mężczyzn? Cały czas w domu, opiekujące się nim, a później opiekujące się mężem, który wrócił z pracy? — U niej tak było, to już wiedział. Ale o tym, jak głęboko był zakorzeniony taki układ w Azji to się dopiero niedawno dowiadywał, gdy sam postanowił zgłębić swoją wiedzę przez jej przypadek.
Niby to były kraje postępowe, ale nie we wszystkim. I jej rodzina była raczej konserwatywna, a na pewno nie postępowa. W dodatku, w wymiarze tego wszystkiego, szła po ostrej bandzie, skoro sprzedała córkę za dług. Aranżowane małżeństwa wynikłe z ruchów politycznych, mniejszych lub większych, były mu znane – w la famiglii zdarzały się takie ruch, ale handel własnym dzieckiem to była nieco wyższa skala… zepsucia.
— W Italii to raczej mężczyźni gotują. Nie dlatego, że im ktoś każe — powiedział, wycierając nóż. Odłożył go na blat, obok zlewu. — Włosi mają nieco inne podejście do relacji damsko-męskich. Tam kobiety są na piedestale i mają taki temperament, że niekiedy po prostu ustawiają mężczyzn. Mężczyźni z kolei zawsze, a raczej – z zasady, bo nie mówię tu o wyjątkach od reguły, traktują swoją kobietę jak królową. Nawet nie księżniczkę. Świat jest dla tej jednej, a każdego starają się o tym jej przypominać. — To była oczywiście zasada, która nie miała zastosowania do wszystkich, ale do znacznej większości. Nie mówiąc już o tym, że byli uważani za jednych z najprzystojniejszych na świecie, więc… Pewne rzeczy, chociaż były tylko słowem znajdowały pokrycie w realiach.
W domu rodzinnym czy wujostwa tego nie było, ale to dlatego, że kalabryjskie rody były bardziej… zżyte z tradycją, a nie postępem. Ale wystarczyło wyjść na ulicę, by co lokal oglądać mężczyzn wpatrzonych w swoje partnerki.
Co kraj, to obyczaj. Czy jakoś tak.
— Co dalej? — spytał, po prostu przeskakując do zupełnie innego tematu. Nie mieli przecież tylko tu stać i rozmawiać, dokładniej: obijać się. Swoje pierwsze zadanie skończył, więc mogła oceniać jego skutki. I nawet wydać opinię lub coś poprawić.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Jej stosunki z rodziną były… dość chłodne, chociaż jako dziecko wpatrzona była w rodzicielkę. Obserwowała z zachwytem to, jak opiekowała sią nią, braćmi, ojcem i całym domem. W tamtym czasie wydawała się być wpatrzona w kobietę i chciała być taka jak ona, ale z biegiem czasu zaczęło się to zmieniać. Gdy Navi zaczęła dorastać, zaczęła zauważać więcej i rozumieć więcej. Przez to też dostrzegała, że kobieta nie była dobrą żoną i matką z wyboru, tylko przymusu społecznego. Nie miała w niej wsparcia, nie chroniła jej, a gdy się pomyliła lub przekraczała granice, szła się skarżyć mężowi, że córka nie jest posłuszna i ma „głupie pomysły”. Pomysły, które były normalnym zjawiskiem w środowisku nastoletnim.
Ale ona nie mogła wychodzić ze znajomymi, zwłaszcza kolegami. Nie mogła mieć własnego hobby, ani iść na studia, które były tylko wymysłem. I chociaż wcześniej było to dla niej normalne, bo przecież… tak jej został przedstawiony świat, bo tak funkcjonowało jej środowisko, tak mimo wszystko czuła się jak w klatce. Bo widziała więcej i chciała więcej, ale zapewne gdyby nie Gio, to nigdy by się stamtąd nie wyrwała.
Bo w nikim nie miała oparcia. Nawet w rodzinie. Albo zwłaszcza w niej.
— Po części tak. Ale dobrze na tym wyszłam — powiedziała. Bunty były zakazane, ale właśnie dlatego tak się nazywały. Nie umiała, albo raczej, nie mogła zbuntować się w pełni, bo miała swoje ograniczenia, przywiązania. Nie mówiąc o tym, że gdy przesadzała, to dość szybko i brutalnie została sprowadzana do pionu - wcześniej przez ojca, później przez męża.
Kącik ust jej się podniósł wyżej, ale nie w faktycznym, zadowolonym uśmiechu, a raczej przez grymas smutnego rozbawienia, że… w zasadzie miał rację. Że nawet jeśli był już dwudziesty pierwszy wiek, to Korea w dalszym ciągu uważała, że kobiety powinny być dla mężczyzn. Przecież jak jedna idolka poleciła feministyczną książkę, to została zjechana, a gdy zespół kobiecy śpiewał o sile kobiet, to powiedziano, że to za dużo.
Niby technologicznie szli do przodu, ale mentalnie…
— Typowe, chociaż zdążyłam zauważyć, że wraz z nowymi pokoleniami i wpływem krajów wschodnich, Korea zaczyna z tego wychodzić — powiedziała. To się na szczęście działo samoczynnie i nie dało się już raczej tego powstrzymać. Tak samo dało się zauważyć na ulicach masę turystów, którzy jak wcześniej byli ciekawym zjawiskiem, tak teraz byli… naturalną częścią krajobrazu. Nie mówiąc o tym, że związki dwukulturowe nie były już tak szokujące. — Może za sto lat już nie będzie takich skrajnych przypadków jak mój — dodała.
Bardzo możliwe, że wkrótce, gdy to stare pokolenie wymrze, Korea otworzy się na nowe standardy, ale wiadomo, pewne przyzwyczajenia oraz kulturę ciężko było zmienić, ale świat się cały czas adaptował do nowych warunków.
Słuchała go, a uśmiech delikatnie się powiększał, kiedy dopatrywała gotującego się mięsa. Jego wersja, a raczej świat, był tak zupełnie różny od wszystkiego co znała. Skrajny wręcz. U niej, to ona musiała odpowiadać za wszystko. Miała usługiwać, być grzeczna, ułożona, nie pyskować i przychylać nieba biednemu, zapracowanemu mężu. A tu? Tu wychodziło na to, że to kobieta była na piedestale i miała układać partnera.
U niej nigdy by to nie przeszło, a jakby spróbowała, to zostałoby to ukrócone. Ale Koreanki nie były tak temperamentne. Większość była grzeczna, uległa, a jeśli były wychowane w takim domu co Navi… to już nie było mowy o jakimkolwiek postawieniu się.
— To kompletnie inne od tego co znam — powiedziała, chociaż wiedziała, że to było coś, co już wiedział. W końcu od początku ich znajomości jasnym było, w jakich warunkach się wychowywała. — Brzmi trochę jak abstrakcja. Inny świat. Taki, w którym trudno mi się siebie wyobrazić, bo wszystko, co znam, stoi do tego w opozycji. — Ciekawe czy jakby ktokolwiek, chociażby jej matka, postawiła się takiemu wychowaniu, to Navi skończyłaby inaczej. Może nigdy nie byłaby sprzedana za spłatę długu? Może poszłaby na studia? — Może właśnie dlatego brzmi to tak pięknie, bo jest zupełnie poza moim doświadczeniem. — Bo jak dla jednych miało to być coś normalnego, codziennego i oczywistego, tak dla niej… brzmiało nierealnie, nawet jeśli Giovanni już od jakiegoś czasu pokazywał jej jak powinna być traktowana kobieta.
No, chyba, że wjeżdżał temat seksu, ale łóżko miało inne zasady.
— Patrząc na pana, faktycznie coś w tym jest. Ma pan to we krwi — przyznała, przenosząc na niego spojrzenie. Bo jakby nie patrzeć, to Salvatore odnosił się do niej z szacunkiem, zabierał na kolacje, dawał prezenty. Dbał o nią, słuchał jej, rozmawiał z nią jak z równym sobie człowiekiem, a nie służbą. I takie zachowanie sprawiało, że Navi powoli uczyła się jak żyć w tej nowej rzeczywistości, gdzie nie była tylko popychadłem mężczyzny.
Co dalej?
— Bierzemy warzywa i wrzucamy do gotowania — powiedziała, podchodząc do deski do krojenia na której znajdowały się pokrojone rzeczy. Zerknęła na przygotowane przez niego kawałki. — Nieźle. Wiedziałam, że umie się pan obchodzić z nożem — pochwaliła, zaraz instruując go, że może wrzucić wszystko do drugiego garnka z wodą, w którym gotowała się woda.
I gdy to zrobił, ona w międzyczasie dość sprawnie posprzątała wyspę, aby zrobić miejsce na kolejne, kuchenne przeboje.
— Teraz weźmiemy się za banchan, czyli małe dodatki. Jak pan wie, w Korei jest to nieodłączna część posiłku. — Bo trochę posiedział w jej kraju, więc zgadywała, że co nieco zapoznał się z tamtejszą kulturą. To nie były przystawki, tylko część wspólnego stołu.
— Kimchi mam już gotowe, więc nie będziemy go przygotowywać, bo i tak sporo czasu by na to zeszło. — W końcu kapusta musiała się odpowiednio sfermentować. — Do Kongnamul-muchim, fasolkę gotujemy w wodzie — powiedziała, sięgając do siatki w której znajdowała się fasola, której jeszcze nie używali. U niej w kuchni zawsze było kolorowo i z dużą ilością warzyw. — A przy Japchae musimy pokroić jeszcze trochę marchewki, pół papryki, a cebulę pokroić w piórka — poinstruowała, wskazując drobnym palcem na resztę warzyw, które jeszcze zostały, jakby samej w głowie obliczając co jeszcze należało zrobić. Nie było to coś bardzo ciężkiego, ale dość pracochłonnego. Na szczęście, miała swoją prawą, kuchenkę rękę.
Giovanni Salvatore
Ale ona nie mogła wychodzić ze znajomymi, zwłaszcza kolegami. Nie mogła mieć własnego hobby, ani iść na studia, które były tylko wymysłem. I chociaż wcześniej było to dla niej normalne, bo przecież… tak jej został przedstawiony świat, bo tak funkcjonowało jej środowisko, tak mimo wszystko czuła się jak w klatce. Bo widziała więcej i chciała więcej, ale zapewne gdyby nie Gio, to nigdy by się stamtąd nie wyrwała.
Bo w nikim nie miała oparcia. Nawet w rodzinie. Albo zwłaszcza w niej.
— Po części tak. Ale dobrze na tym wyszłam — powiedziała. Bunty były zakazane, ale właśnie dlatego tak się nazywały. Nie umiała, albo raczej, nie mogła zbuntować się w pełni, bo miała swoje ograniczenia, przywiązania. Nie mówiąc o tym, że gdy przesadzała, to dość szybko i brutalnie została sprowadzana do pionu - wcześniej przez ojca, później przez męża.
Kącik ust jej się podniósł wyżej, ale nie w faktycznym, zadowolonym uśmiechu, a raczej przez grymas smutnego rozbawienia, że… w zasadzie miał rację. Że nawet jeśli był już dwudziesty pierwszy wiek, to Korea w dalszym ciągu uważała, że kobiety powinny być dla mężczyzn. Przecież jak jedna idolka poleciła feministyczną książkę, to została zjechana, a gdy zespół kobiecy śpiewał o sile kobiet, to powiedziano, że to za dużo.
Niby technologicznie szli do przodu, ale mentalnie…
— Typowe, chociaż zdążyłam zauważyć, że wraz z nowymi pokoleniami i wpływem krajów wschodnich, Korea zaczyna z tego wychodzić — powiedziała. To się na szczęście działo samoczynnie i nie dało się już raczej tego powstrzymać. Tak samo dało się zauważyć na ulicach masę turystów, którzy jak wcześniej byli ciekawym zjawiskiem, tak teraz byli… naturalną częścią krajobrazu. Nie mówiąc o tym, że związki dwukulturowe nie były już tak szokujące. — Może za sto lat już nie będzie takich skrajnych przypadków jak mój — dodała.
Bardzo możliwe, że wkrótce, gdy to stare pokolenie wymrze, Korea otworzy się na nowe standardy, ale wiadomo, pewne przyzwyczajenia oraz kulturę ciężko było zmienić, ale świat się cały czas adaptował do nowych warunków.
Słuchała go, a uśmiech delikatnie się powiększał, kiedy dopatrywała gotującego się mięsa. Jego wersja, a raczej świat, był tak zupełnie różny od wszystkiego co znała. Skrajny wręcz. U niej, to ona musiała odpowiadać za wszystko. Miała usługiwać, być grzeczna, ułożona, nie pyskować i przychylać nieba biednemu, zapracowanemu mężu. A tu? Tu wychodziło na to, że to kobieta była na piedestale i miała układać partnera.
U niej nigdy by to nie przeszło, a jakby spróbowała, to zostałoby to ukrócone. Ale Koreanki nie były tak temperamentne. Większość była grzeczna, uległa, a jeśli były wychowane w takim domu co Navi… to już nie było mowy o jakimkolwiek postawieniu się.
— To kompletnie inne od tego co znam — powiedziała, chociaż wiedziała, że to było coś, co już wiedział. W końcu od początku ich znajomości jasnym było, w jakich warunkach się wychowywała. — Brzmi trochę jak abstrakcja. Inny świat. Taki, w którym trudno mi się siebie wyobrazić, bo wszystko, co znam, stoi do tego w opozycji. — Ciekawe czy jakby ktokolwiek, chociażby jej matka, postawiła się takiemu wychowaniu, to Navi skończyłaby inaczej. Może nigdy nie byłaby sprzedana za spłatę długu? Może poszłaby na studia? — Może właśnie dlatego brzmi to tak pięknie, bo jest zupełnie poza moim doświadczeniem. — Bo jak dla jednych miało to być coś normalnego, codziennego i oczywistego, tak dla niej… brzmiało nierealnie, nawet jeśli Giovanni już od jakiegoś czasu pokazywał jej jak powinna być traktowana kobieta.
No, chyba, że wjeżdżał temat seksu, ale łóżko miało inne zasady.
— Patrząc na pana, faktycznie coś w tym jest. Ma pan to we krwi — przyznała, przenosząc na niego spojrzenie. Bo jakby nie patrzeć, to Salvatore odnosił się do niej z szacunkiem, zabierał na kolacje, dawał prezenty. Dbał o nią, słuchał jej, rozmawiał z nią jak z równym sobie człowiekiem, a nie służbą. I takie zachowanie sprawiało, że Navi powoli uczyła się jak żyć w tej nowej rzeczywistości, gdzie nie była tylko popychadłem mężczyzny.
Co dalej?
— Bierzemy warzywa i wrzucamy do gotowania — powiedziała, podchodząc do deski do krojenia na której znajdowały się pokrojone rzeczy. Zerknęła na przygotowane przez niego kawałki. — Nieźle. Wiedziałam, że umie się pan obchodzić z nożem — pochwaliła, zaraz instruując go, że może wrzucić wszystko do drugiego garnka z wodą, w którym gotowała się woda.
I gdy to zrobił, ona w międzyczasie dość sprawnie posprzątała wyspę, aby zrobić miejsce na kolejne, kuchenne przeboje.
— Teraz weźmiemy się za banchan, czyli małe dodatki. Jak pan wie, w Korei jest to nieodłączna część posiłku. — Bo trochę posiedział w jej kraju, więc zgadywała, że co nieco zapoznał się z tamtejszą kulturą. To nie były przystawki, tylko część wspólnego stołu.
— Kimchi mam już gotowe, więc nie będziemy go przygotowywać, bo i tak sporo czasu by na to zeszło. — W końcu kapusta musiała się odpowiednio sfermentować. — Do Kongnamul-muchim, fasolkę gotujemy w wodzie — powiedziała, sięgając do siatki w której znajdowała się fasola, której jeszcze nie używali. U niej w kuchni zawsze było kolorowo i z dużą ilością warzyw. — A przy Japchae musimy pokroić jeszcze trochę marchewki, pół papryki, a cebulę pokroić w piórka — poinstruowała, wskazując drobnym palcem na resztę warzyw, które jeszcze zostały, jakby samej w głowie obliczając co jeszcze należało zrobić. Nie było to coś bardzo ciężkiego, ale dość pracochłonnego. Na szczęście, miała swoją prawą, kuchenkę rękę.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Świat niby dążył to zmiany, ale to był jednak proces. Bardzo, bardzo mozolny.
— Sto lat to dość optymistyczny wariant — stwierdził, spoglądając na nią. — Tym bardziej, że nawet w młodych pokoleniach są zakorzeniane takie przekonania. — Jedni są bardziej postępowi, inni nieco mniej. I powielali generacyjne traumy i wierzenia. Niby młode społeczeństwo wielu krajów akceptowało LGBT, ale nie wszyscy. Bo wychowani przez rodziny z zamkniętymi umysłami nie chcieli się otworzyć, nie chcieli być postępowi. Nie chcieli dokonać zmian. Wystarczy też spojrzeć, jak rasizm wciąż istniał, a przecież był on od wielu wieków. I dalej nie zapowiadało się – czytając na przykład komentarze w Internecie – że się wszystko magicznie zmieni, a na świat wejdzie pełna tolerancja.
To, co zgubi rasę ludzką, to ona sama. Ludzie w końcu sami się wytłuką przez różnice poglądów i brak tolerancji.
— Myślę, że brzmi to tak pięknie, bo podświadomie wiesz, że szacunek ci się należy. — Każdemu człowiekowi się należał. Tak twierdzono. Godność i szacunek to była taka rzekoma podstawa ludzkich praw. A tak często odbierana i uciśniona pod naporem zasad społecznych. Ale prawda była taka, że chociaż ludzie żyli w różnych kulturach i krainach, to przecież podstawowe potrzeby, nie tylko cielesne, ale też psychicznie były niezmiennie takie same. Jeśli już coś miało to zmienić, to tylko uciszanie tego, jak głośno psychika o to mogła wołać.
Ale podświadomie zawsze była przecież pewna tego, co jej należne.
— Szacunek do kobiet to najwyraźniej coś, co ma się wkodowane we włoskie DNA. Chociaż… nigdzie nie brakuje zwyrolstwa. I nie jest to niepodważalną zasadą, że Włoch zawsze będzie dobrze traktował kobietę, ale jeśli spojrzeć na statystyki… — Nie dokończył, zawieszając to bez dalszego komentarza bo czuł, że ów nie był potrzebny. Statystycznie wypadali lepiej. Chociaż zdarzą się też tacy, że nie powiedzą, że to wcale nie jest dobre. I powiedzą, że mężczyźni, którzy szanują kobiety i liczą się z ich zdaniem to pantoflarze.
Mogliby i o nim spróbować tak powiedzieć. Chociaż jego to by raczej nie ruszyło.
— Z drugiej strony nie uważam tego za coś, z czym można się obnosić, jakoby była to cecha godna podziwu. Z mojej perspektywy to jest po prostu standard. — Tak zwane bare minimum. — Ale to są właśnie te różnice kulturalne i pokoleniowe.
No w Chinach czy Japonii by patrzyli na niego jak na oszołoma. W ogóle na Włochów spoglądano tak jak na oszołomów, bo byli mocno wylewni i okazywali otwarcie uczucia, a tam ceniono z kolei powściągliwość i te emocje nie były aż tak widoczne.
Jak to już stwierdził – co kraj to obyczaj.
Bez żadnej dyskusji, ani też komentarza co do jej pochwały, po prostu zabrał się do wykonywania tego, co mu kazała. Nie było to jakieś wielkie zadanie, bo jedynie zrzucenie pokrojonych wcześniej warzyw do gotującej się wody. Nikt nie ucierpiał, nikt nie zginął.
Słuchał jej dalej i nic nie mówił. Samo gotowanie go jakoś nie bujało, ale spędzanie z nią czasu w kuchni już dawało pewną satysfakcję. Co prawda – doceniał czas spędzony z nią w zasadzie wszędzie, ale tutaj też było dobrze. Chociaż jednocześnie to było jak nieco niepewne terytorium. Niby jego dom, jego pomieszczenia, ale chodziło bardziej o kuchennie kuluary.
Zabrał się do krojenia warzyw, oczywiście zaczynając od tych najbezpieczniejszych opcji, czyli tych, od których jego męskość nie ucierpi, bo się nie popłacze. Co prawda koło dupy mu to latało, bo widział w tym tylko naturalną reakcję ciała – zarówno przy płaczu w momencie krojenia cebuli jak i z emocji, tylko że tego drugiego nie doświadczał nigdy z powodów wiadomych. A to pierwsze było bliżej łzawienia niż faktycznego płaczu.
— Wydaje się tego być strasznie dużo — stwierdził, zerkając na nią. Choć bez jakiejś większej wątpliwości. — Zapraszałaś kogoś jeszcze na kolację i mi nie powiedziałaś? Myślałem, że będziemy tylko we dwoje — odezwał się, unosząc przy tym delikatnie brew, celem zaakcentowania powątpiewania, które wyrażał. Tylko że on się tak naprawdę nie znał, zaraz się okaże, że z tego wyjdą dwie porcje i tyle. Dobrze, że nie miał problemu z marnowaniem jedzenia. Nie to, żeby notorycznie to robił, ale nie bóldupił, kiedy coś jednak musiało trafić do kosza, bo było nie do przejedzenia.
Na pewno nie próbował tego w siebie wciskać, jak niektórzy.
Navi Yun
— Sto lat to dość optymistyczny wariant — stwierdził, spoglądając na nią. — Tym bardziej, że nawet w młodych pokoleniach są zakorzeniane takie przekonania. — Jedni są bardziej postępowi, inni nieco mniej. I powielali generacyjne traumy i wierzenia. Niby młode społeczeństwo wielu krajów akceptowało LGBT, ale nie wszyscy. Bo wychowani przez rodziny z zamkniętymi umysłami nie chcieli się otworzyć, nie chcieli być postępowi. Nie chcieli dokonać zmian. Wystarczy też spojrzeć, jak rasizm wciąż istniał, a przecież był on od wielu wieków. I dalej nie zapowiadało się – czytając na przykład komentarze w Internecie – że się wszystko magicznie zmieni, a na świat wejdzie pełna tolerancja.
To, co zgubi rasę ludzką, to ona sama. Ludzie w końcu sami się wytłuką przez różnice poglądów i brak tolerancji.
— Myślę, że brzmi to tak pięknie, bo podświadomie wiesz, że szacunek ci się należy. — Każdemu człowiekowi się należał. Tak twierdzono. Godność i szacunek to była taka rzekoma podstawa ludzkich praw. A tak często odbierana i uciśniona pod naporem zasad społecznych. Ale prawda była taka, że chociaż ludzie żyli w różnych kulturach i krainach, to przecież podstawowe potrzeby, nie tylko cielesne, ale też psychicznie były niezmiennie takie same. Jeśli już coś miało to zmienić, to tylko uciszanie tego, jak głośno psychika o to mogła wołać.
Ale podświadomie zawsze była przecież pewna tego, co jej należne.
— Szacunek do kobiet to najwyraźniej coś, co ma się wkodowane we włoskie DNA. Chociaż… nigdzie nie brakuje zwyrolstwa. I nie jest to niepodważalną zasadą, że Włoch zawsze będzie dobrze traktował kobietę, ale jeśli spojrzeć na statystyki… — Nie dokończył, zawieszając to bez dalszego komentarza bo czuł, że ów nie był potrzebny. Statystycznie wypadali lepiej. Chociaż zdarzą się też tacy, że nie powiedzą, że to wcale nie jest dobre. I powiedzą, że mężczyźni, którzy szanują kobiety i liczą się z ich zdaniem to pantoflarze.
Mogliby i o nim spróbować tak powiedzieć. Chociaż jego to by raczej nie ruszyło.
— Z drugiej strony nie uważam tego za coś, z czym można się obnosić, jakoby była to cecha godna podziwu. Z mojej perspektywy to jest po prostu standard. — Tak zwane bare minimum. — Ale to są właśnie te różnice kulturalne i pokoleniowe.
No w Chinach czy Japonii by patrzyli na niego jak na oszołoma. W ogóle na Włochów spoglądano tak jak na oszołomów, bo byli mocno wylewni i okazywali otwarcie uczucia, a tam ceniono z kolei powściągliwość i te emocje nie były aż tak widoczne.
Jak to już stwierdził – co kraj to obyczaj.
Bez żadnej dyskusji, ani też komentarza co do jej pochwały, po prostu zabrał się do wykonywania tego, co mu kazała. Nie było to jakieś wielkie zadanie, bo jedynie zrzucenie pokrojonych wcześniej warzyw do gotującej się wody. Nikt nie ucierpiał, nikt nie zginął.
Słuchał jej dalej i nic nie mówił. Samo gotowanie go jakoś nie bujało, ale spędzanie z nią czasu w kuchni już dawało pewną satysfakcję. Co prawda – doceniał czas spędzony z nią w zasadzie wszędzie, ale tutaj też było dobrze. Chociaż jednocześnie to było jak nieco niepewne terytorium. Niby jego dom, jego pomieszczenia, ale chodziło bardziej o kuchennie kuluary.
Zabrał się do krojenia warzyw, oczywiście zaczynając od tych najbezpieczniejszych opcji, czyli tych, od których jego męskość nie ucierpi, bo się nie popłacze. Co prawda koło dupy mu to latało, bo widział w tym tylko naturalną reakcję ciała – zarówno przy płaczu w momencie krojenia cebuli jak i z emocji, tylko że tego drugiego nie doświadczał nigdy z powodów wiadomych. A to pierwsze było bliżej łzawienia niż faktycznego płaczu.
— Wydaje się tego być strasznie dużo — stwierdził, zerkając na nią. Choć bez jakiejś większej wątpliwości. — Zapraszałaś kogoś jeszcze na kolację i mi nie powiedziałaś? Myślałem, że będziemy tylko we dwoje — odezwał się, unosząc przy tym delikatnie brew, celem zaakcentowania powątpiewania, które wyrażał. Tylko że on się tak naprawdę nie znał, zaraz się okaże, że z tego wyjdą dwie porcje i tyle. Dobrze, że nie miał problemu z marnowaniem jedzenia. Nie to, żeby notorycznie to robił, ale nie bóldupił, kiedy coś jednak musiało trafić do kosza, bo było nie do przejedzenia.
Na pewno nie próbował tego w siebie wciskać, jak niektórzy.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
— Fakt, ale może chociaż części społeczeństwa będzie lepiej. — Bo nie każdy miał tak przejebane życie co ona. Nie wszyscy wywodzili się z takich rygorystycznych rodzin, gdzie kobieta miała usługiwać mężczyznom. Niektórzy mieli łatwiej, byli bardziej postępowi. Otwarci. Oczywiście, że nie ze wszystkim szło się tak szybko do przodu. LGBT to był o wiele cięższy temat niż prawa kobiet, ale hej… małymi kroczkami do przodu, prawda?
No i ważnym było, że chociaż ona się wyrwała ze swojego piekła.
Ale wiedziała, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wystarczyło poprzebywać w ulubionym środowisku jej męża, aby zobaczyć ile kobiet było uprzedmiotowianych, traktowanych jako dodatek i służba, a nie partner na całe życie. I nawet nie musiała daleko patrzeć, bo przecież jej matka w tym żyła i nie znała innego traktowania.
Kącik ust jej drgnął wyżej, ale nie skomentowała jego słów. To akurat było prawdą. Podświadomie wiedziała, że szacunek jej się należał, jak każdej osobie. Wiedziała, że była kimś więcej niż tylko służka, której praca ograniczała się do gotowania, sprzątania i dbania o męża. Wierzyła, że jest warta więcej i mogła robić więcej, niż to, co jej codziennie wmawiano.
— Wszędzie znajdą się wyjątki od reguły. Włoch może być zwyrolem, a Koreańczyk cudownym i dbającym mężem. — Chociaż niestety ona nie znała tych drugich, ale to przez środowisko. Jej mąż przecież nie obracał się wśród tych, którzy mogliby mu nie przyklaskiwać. Nie znała też takiego Jiwoonga, który nieba by przychylił swojej partnerce, aby była szczęśliwa. Dla niej to było niespotykane zjawisko.
Z jej doświadczenia jednak mogła stwierdzić, że Włosi bardziej jej pasowali.
— Jakby mnie zapytać, to wolę jednak pańskie standardy. — Ale to też chyba nic dziwnego, że wolała szacunek, niż deptanie i poniżanie. Chociaż przecież znała kobiety, którym to pasowało, bo uważały, że w ten sposób mężczyzna okazywał im troskę, bo przez to pokazywał im nad czym powinny pracować. Dzięki temu też je od siebie tak uzależniał, że potem uważały, że bez męża sobie w życiu nie poradzą, bo są przecież nieumiejętne i niesamodzielne.
Ją też Subin tak próbował zmanipulować.
Cała ta akcja ze wspólnym gotowaniem z jakiegoś powodu sprawiała jej przyjemność. Zupełnie inną niż dotychczas. Mąż przecież nigdy nie chciał z nią gotować, uważając to za uwłaczające. Nie wchodził jej do kuchni, tylko na gotowe. Nie pytał, nie chciał poznać, ani jej pomagać, więc to, że Giovanni tu z nią siedział i kroił te nieszczęsne warzywa, pomagając przy całej procedurze, było… zwyczajnie satysfakcjonujące. Bo nie tylko jej pomagał, ale też rozmawiał i poznawał.
To było coś, czego wcześniej dotychczas nie znała, ale mogłaby do tego przywyknąć.
Kąciki ust jej drgnęły na jego słowa, w trakcie jak wyjmowała już kiełki fasoli z wody do miski, aby przelać je zimną wodą, zatrzymując proces gotowania.
— W koreańskiej kulturze mówi się, że stół powinien być kolorowy - czerwony od papryki czy kimchi, zielony od warzyw, biały od ryżu lub tofu, żółty na przykład od jajka i czarny od grzybów czy wodorostów. To ma tworzyć harmonię i sytość nie tylko dla ciała, ale i dla oka — wyjaśniła, odkładając miskę na stół, aby chwycić za olej sezamowy, aby polać nim nieco warzywa. — Jedzenie w Korei nie jest czymś indywidualnym, tylko wspólnym doświadczeniem. Małe porcje sprawiają, że każdy próbuje wszystkiego i nikt nie zostaje „tylko przy jednym daniu”. I nie ma znaczenia, czy je się samemu, z partnerem, czy całą rodziną, bo zasada jest taka sama — powiedziała, doprawiając już do końca pierwszą przystawkę. — A banchan dopełniają główne danie — dodała, sięgając po szklisty makaron, co by go wrzucić na trzy minuty do nowego garnka z wodą. — No i mówi się, że im więcej i bardziej różnorodne banchan, tym bardziej gospodarz okazuje szacunek gościowi. — Bo była większa różnorodność, zdrowotność, równowaga smaków i tekstur. Dobry gospodarz musiał o to dbać. To także ją matka nauczyła. — W restauracjach tradycyjnych, jeśli zje pan banchan, kelnerzy po prostu doniosą kolejną porcję. One nie są traktowane jak „przystawka przed daniem głównym”, tylko integralna część posiłku. — I w jej restauracji miało być podobnie. Każdy miał się czuć zaopiekowany, zadbany. Każdy miał dostać małe porcje banchan, aby się zajadać, dzielić, doceniać różne smaki i zapachy. To po prostu było dla niej normalne.
Sięgnęła pałeczkami po odrobinę pierwszego mini dania, które stało już doprawione i wyciągnęła je w stronę mężczyzny, drugą dłonią pilnując, aby nic nie skapnęło na ziemię. Czy jego koszulę.
— Proszę posmakować i ocenić. — Bo nie tylko jej miało to smakować, ale także jemu.
Giovanni Salvatore
No i ważnym było, że chociaż ona się wyrwała ze swojego piekła.
Ale wiedziała, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wystarczyło poprzebywać w ulubionym środowisku jej męża, aby zobaczyć ile kobiet było uprzedmiotowianych, traktowanych jako dodatek i służba, a nie partner na całe życie. I nawet nie musiała daleko patrzeć, bo przecież jej matka w tym żyła i nie znała innego traktowania.
Kącik ust jej drgnął wyżej, ale nie skomentowała jego słów. To akurat było prawdą. Podświadomie wiedziała, że szacunek jej się należał, jak każdej osobie. Wiedziała, że była kimś więcej niż tylko służka, której praca ograniczała się do gotowania, sprzątania i dbania o męża. Wierzyła, że jest warta więcej i mogła robić więcej, niż to, co jej codziennie wmawiano.
— Wszędzie znajdą się wyjątki od reguły. Włoch może być zwyrolem, a Koreańczyk cudownym i dbającym mężem. — Chociaż niestety ona nie znała tych drugich, ale to przez środowisko. Jej mąż przecież nie obracał się wśród tych, którzy mogliby mu nie przyklaskiwać. Nie znała też takiego Jiwoonga, który nieba by przychylił swojej partnerce, aby była szczęśliwa. Dla niej to było niespotykane zjawisko.
Z jej doświadczenia jednak mogła stwierdzić, że Włosi bardziej jej pasowali.
— Jakby mnie zapytać, to wolę jednak pańskie standardy. — Ale to też chyba nic dziwnego, że wolała szacunek, niż deptanie i poniżanie. Chociaż przecież znała kobiety, którym to pasowało, bo uważały, że w ten sposób mężczyzna okazywał im troskę, bo przez to pokazywał im nad czym powinny pracować. Dzięki temu też je od siebie tak uzależniał, że potem uważały, że bez męża sobie w życiu nie poradzą, bo są przecież nieumiejętne i niesamodzielne.
Ją też Subin tak próbował zmanipulować.
Cała ta akcja ze wspólnym gotowaniem z jakiegoś powodu sprawiała jej przyjemność. Zupełnie inną niż dotychczas. Mąż przecież nigdy nie chciał z nią gotować, uważając to za uwłaczające. Nie wchodził jej do kuchni, tylko na gotowe. Nie pytał, nie chciał poznać, ani jej pomagać, więc to, że Giovanni tu z nią siedział i kroił te nieszczęsne warzywa, pomagając przy całej procedurze, było… zwyczajnie satysfakcjonujące. Bo nie tylko jej pomagał, ale też rozmawiał i poznawał.
To było coś, czego wcześniej dotychczas nie znała, ale mogłaby do tego przywyknąć.
Kąciki ust jej drgnęły na jego słowa, w trakcie jak wyjmowała już kiełki fasoli z wody do miski, aby przelać je zimną wodą, zatrzymując proces gotowania.
— W koreańskiej kulturze mówi się, że stół powinien być kolorowy - czerwony od papryki czy kimchi, zielony od warzyw, biały od ryżu lub tofu, żółty na przykład od jajka i czarny od grzybów czy wodorostów. To ma tworzyć harmonię i sytość nie tylko dla ciała, ale i dla oka — wyjaśniła, odkładając miskę na stół, aby chwycić za olej sezamowy, aby polać nim nieco warzywa. — Jedzenie w Korei nie jest czymś indywidualnym, tylko wspólnym doświadczeniem. Małe porcje sprawiają, że każdy próbuje wszystkiego i nikt nie zostaje „tylko przy jednym daniu”. I nie ma znaczenia, czy je się samemu, z partnerem, czy całą rodziną, bo zasada jest taka sama — powiedziała, doprawiając już do końca pierwszą przystawkę. — A banchan dopełniają główne danie — dodała, sięgając po szklisty makaron, co by go wrzucić na trzy minuty do nowego garnka z wodą. — No i mówi się, że im więcej i bardziej różnorodne banchan, tym bardziej gospodarz okazuje szacunek gościowi. — Bo była większa różnorodność, zdrowotność, równowaga smaków i tekstur. Dobry gospodarz musiał o to dbać. To także ją matka nauczyła. — W restauracjach tradycyjnych, jeśli zje pan banchan, kelnerzy po prostu doniosą kolejną porcję. One nie są traktowane jak „przystawka przed daniem głównym”, tylko integralna część posiłku. — I w jej restauracji miało być podobnie. Każdy miał się czuć zaopiekowany, zadbany. Każdy miał dostać małe porcje banchan, aby się zajadać, dzielić, doceniać różne smaki i zapachy. To po prostu było dla niej normalne.
Sięgnęła pałeczkami po odrobinę pierwszego mini dania, które stało już doprawione i wyciągnęła je w stronę mężczyzny, drugą dłonią pilnując, aby nic nie skapnęło na ziemię. Czy jego koszulę.
— Proszę posmakować i ocenić. — Bo nie tylko jej miało to smakować, ale także jemu.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
— Ale statystycznie wiadomo, która grupa powinna być liderem w danej kwestii. — To wiedzieli oboje, więc była to luźna i niepotrzebna uwaga, na domknięcie ich dyskusji w tym temacie. Jeśli kierunek wychowania dzieci był znacznie inny we Włoszech, to mimo wyjątków po jednej czy po drugiej stronie, powinni mieć oni przewagę w kwestii podejścia do traktowania kobiet. Ale też nie chodziło o to, że grupa reprezentowana przez Azjatów tego szacunku do kobiet nie miała. Bo miała, na swój niezrozumiały dla zwykłego Europejczyka sposób.
A jednak przychodziło co do czego, to Navi, jako reprezentującą tę konserwatywną, staromodną część Korei, wybierała obcy standard. Może to kwestia tego, że jak to się mówiło – trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie ogrodzenia. A może to kwestia tego, że nie wiedział, jaki bardzo uciemiężyć mogły ją faktyczne warunki, w których żyła.
Mógł je sobie wyobrazić i robił to, ale nigdy nie poczuje tego tak głęboko, do szpiku, jak ona. Nie tylko dlatego, że nie odczuwał emocji w sposób tak głęboki, ale przez fakt, że nie grał w podobnym dramacie głównej roli.
— Cóż, teraz tylko musisz dopilnować, abyś nie trafiła w żadne inne — odpowiedział, nie patrząc na nią, choć na usta wpuszczając zagadkowy uśmiech. Nie musiało znaczyć to wprost, że sugerował, aby została bezpośrednio przy nim. Mogło to znaczyć tyle, że jeśli miałaby przy kimś być to o podobnych priorytetach co i jego; aby nie robić kroku wstecz i nie wpadać w patriarchat.
Najgorsze było w tym jednak to, że nie zawsze z początku dało się wyczuć. Chociaż z drugiej strony – Navi była całkiem bystra i spostrzegawcza. Ale zaraz z kolejnej – nie wszystkie niebezpieczeństwa i nie każdy fałsz.
Był tego dobrym przykładem.
Słuchał jej, jak opowiadała o tradycji i o kuchni, w tym samym czasie skrajając wskazane wcześniej warzywa. Od czasu do czasu zerknął na nią, w tym wszystkim – wiadomo – skupiając się bardziej na tym, jak mówiła, niż dokładniej: co mówiła. Oczywiście informacji tych nie puszczał mimo uszu, bo jednak słuchaczem był dobrym. Ale to nie znaczyło, że nie mógł więcej uwagi poświęcać nieco innym detalom, które całej opowieści towarzyszyły.
Chociaż co nieco się nauczył. Bo znał podstawy tego wszystkiego, jak na przykład fakt, że posiłkiem normalnie się dzielono i niczym wielkim było pozwalanie komuś skosztować z tego samego widelca. Niczym wielkim było karmienie drugiej osoby. Wiedział, że należało z jedzeniem zaczekać, aż osoba najstarsza w towarzystwie zacznie. I wiedział, że nie powinno się pić alkoholu patrząc w oczy najstarszej osobie.
I że generalnie bardzo wiele zasad wciąż opierało się tam na wieku.
— Rozumiem — skwitował cały jej wywód, odsuwając od siebie deskę, przechodząc by umyć ręce po warzywach, zwłaszcza po tej zdradliwej cebuli. — Jedzenie dla Korei i chyba większości dalekiego wschodu to rytuał. — Tam spora część miała kręcić się wokół tego. Interesy. Sprawy rodzinne. Znajomości. Chociaż wspólne jedzenie występowało we wszystkich kręgach, to chyba tam robiono to z całkiem sporym rozmachem. Nie chciał pomyśleć, że największym, bo potrafił w myślach podać paru konkurentów i to nie z dalekiego wschodu.
Odwiesił ścierkę, w którą wycierał dłonie, gdy Navi powiedziała mu, aby spróbował. Nachylił się nad nią na tyle, by spokojnie mogła mu wsunąć do ust, hehe, pałeczki z kęsem jedzenia.
Przez chwilę milczał, faktycznie kontemplując smak dania, nawet jego teksturę, nie patrząc na nią przy tym. Dopiero po chwili skierował wzrok na nią z powrotem, gdy już przełknął, pozwalając sobie na minimalistyczny uśmiech aprobaty, który zdradził to, co miał zaraz powiedzieć:
— Myślę, że faktycznie powinnaś zacząć podbijać świat swoimi daniami. Moje kubki smakowe wydają się być już fanem twojej kuchni. Chociaż to nie powinno być zaraz tak wielkie zaskoczenie. — Zawsze sobie chwalił to, co jadła. Nawet jeśli nic nie mówił, to pozostawiony pusty talerz powinien być odpowiednim ekwiwalentem słów. A czasem brak komentarza też był komentarzem samym w sobie – w tym wypadku: dobry. Subin przecież musiał mówić dużo. Głównie narzekać.
— Czyli to, o czym mówiłaś — podjął, cofając się na tyle, by sięgnąć po kawałek ręcznika papierowego, by odruchowo otrzeć usta — ma mieć przełożenie na twoją restaurację. Mówisz, że ma być domowo, ale jednocześnie twoja domowa kuchnia, wydaje mi się, mogłaby spokojnie stawać w szranki z kuchnią gourmet. — I nie chodziło tutaj o markę karmy dla kotów. — Jesteś pewna, że nie chcesz tego popchnąć w kierunku mocno ekskluzywnym? Biorąc też poprawkę na to, że koreańska kultura jest teraz wciąż na topie.
Navi Yun
A jednak przychodziło co do czego, to Navi, jako reprezentującą tę konserwatywną, staromodną część Korei, wybierała obcy standard. Może to kwestia tego, że jak to się mówiło – trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie ogrodzenia. A może to kwestia tego, że nie wiedział, jaki bardzo uciemiężyć mogły ją faktyczne warunki, w których żyła.
Mógł je sobie wyobrazić i robił to, ale nigdy nie poczuje tego tak głęboko, do szpiku, jak ona. Nie tylko dlatego, że nie odczuwał emocji w sposób tak głęboki, ale przez fakt, że nie grał w podobnym dramacie głównej roli.
— Cóż, teraz tylko musisz dopilnować, abyś nie trafiła w żadne inne — odpowiedział, nie patrząc na nią, choć na usta wpuszczając zagadkowy uśmiech. Nie musiało znaczyć to wprost, że sugerował, aby została bezpośrednio przy nim. Mogło to znaczyć tyle, że jeśli miałaby przy kimś być to o podobnych priorytetach co i jego; aby nie robić kroku wstecz i nie wpadać w patriarchat.
Najgorsze było w tym jednak to, że nie zawsze z początku dało się wyczuć. Chociaż z drugiej strony – Navi była całkiem bystra i spostrzegawcza. Ale zaraz z kolejnej – nie wszystkie niebezpieczeństwa i nie każdy fałsz.
Był tego dobrym przykładem.
Słuchał jej, jak opowiadała o tradycji i o kuchni, w tym samym czasie skrajając wskazane wcześniej warzywa. Od czasu do czasu zerknął na nią, w tym wszystkim – wiadomo – skupiając się bardziej na tym, jak mówiła, niż dokładniej: co mówiła. Oczywiście informacji tych nie puszczał mimo uszu, bo jednak słuchaczem był dobrym. Ale to nie znaczyło, że nie mógł więcej uwagi poświęcać nieco innym detalom, które całej opowieści towarzyszyły.
Chociaż co nieco się nauczył. Bo znał podstawy tego wszystkiego, jak na przykład fakt, że posiłkiem normalnie się dzielono i niczym wielkim było pozwalanie komuś skosztować z tego samego widelca. Niczym wielkim było karmienie drugiej osoby. Wiedział, że należało z jedzeniem zaczekać, aż osoba najstarsza w towarzystwie zacznie. I wiedział, że nie powinno się pić alkoholu patrząc w oczy najstarszej osobie.
I że generalnie bardzo wiele zasad wciąż opierało się tam na wieku.
— Rozumiem — skwitował cały jej wywód, odsuwając od siebie deskę, przechodząc by umyć ręce po warzywach, zwłaszcza po tej zdradliwej cebuli. — Jedzenie dla Korei i chyba większości dalekiego wschodu to rytuał. — Tam spora część miała kręcić się wokół tego. Interesy. Sprawy rodzinne. Znajomości. Chociaż wspólne jedzenie występowało we wszystkich kręgach, to chyba tam robiono to z całkiem sporym rozmachem. Nie chciał pomyśleć, że największym, bo potrafił w myślach podać paru konkurentów i to nie z dalekiego wschodu.
Odwiesił ścierkę, w którą wycierał dłonie, gdy Navi powiedziała mu, aby spróbował. Nachylił się nad nią na tyle, by spokojnie mogła mu wsunąć do ust, hehe, pałeczki z kęsem jedzenia.
Przez chwilę milczał, faktycznie kontemplując smak dania, nawet jego teksturę, nie patrząc na nią przy tym. Dopiero po chwili skierował wzrok na nią z powrotem, gdy już przełknął, pozwalając sobie na minimalistyczny uśmiech aprobaty, który zdradził to, co miał zaraz powiedzieć:
— Myślę, że faktycznie powinnaś zacząć podbijać świat swoimi daniami. Moje kubki smakowe wydają się być już fanem twojej kuchni. Chociaż to nie powinno być zaraz tak wielkie zaskoczenie. — Zawsze sobie chwalił to, co jadła. Nawet jeśli nic nie mówił, to pozostawiony pusty talerz powinien być odpowiednim ekwiwalentem słów. A czasem brak komentarza też był komentarzem samym w sobie – w tym wypadku: dobry. Subin przecież musiał mówić dużo. Głównie narzekać.
— Czyli to, o czym mówiłaś — podjął, cofając się na tyle, by sięgnąć po kawałek ręcznika papierowego, by odruchowo otrzeć usta — ma mieć przełożenie na twoją restaurację. Mówisz, że ma być domowo, ale jednocześnie twoja domowa kuchnia, wydaje mi się, mogłaby spokojnie stawać w szranki z kuchnią gourmet. — I nie chodziło tutaj o markę karmy dla kotów. — Jesteś pewna, że nie chcesz tego popchnąć w kierunku mocno ekskluzywnym? Biorąc też poprawkę na to, że koreańska kultura jest teraz wciąż na topie.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
…teraz tylko musisz dopilnować, abyś nie trafiła w żadne inne.
Z jakiegoś powodu kącik ust jej drgnął wyżej w odpowiedzi, samej się jednak na głos do tego nie odnosząc. Można by było przypuszczać, że najlepiej by było, jakby faktycznie nie opuszczała jego boku. W końcu było jej przy nim dobrze, nawet jeśli oficjalnie nie byli nikim bliskim. Czyny wobec siebie jednak były dość dwuznaczne, przez co osoba trzecia mogłaby ich uznać za parę. Chociaż takową nie byli. Niemniej jakby chciała takiego standardu i traktowania, to albo mogła zostać, albo poszukać kogoś innego, kto by jej to dał.
Gdy opowiadała, robiła to z wyraźnym zainteresowaniem. Jakby mówiła o czymś, co faktycznie ją interesowało. A miło było jak raz mówić o kuchni i być przy tym słuchanym, a nie zwyzywanym, że nikogo to nie interesuje. Bo niestety tak zawsze było, ale właśnie to były te nowe standardy, które jej pasowały. Te, gdzie ktoś traktował ją zupełnie inaczej, niż posiadany przedmiot. I chodziło tylko o to, aby traktować ją jak równego sobie człowieka, z takimi samymi prawami.
Mogła to znaleźć u innego Koreańczyka… ale znalazła u Włocha.
— Dokładnie — odpowiedziała, zgadzając się z jego podsumowaniem.
Może dla niektórych to było dziwne, ale Azja słynęła z tego, że jedzenie było u nich tak ważne. Była to okazja do okazywania szacunku. To była w rodzinie chwila, gdy wszyscy się spotykali, nawet kiedy miało się różne obowiązki, to do stołu siadało się razem. Dania miały być wszystkich, bo to uczyło otwartości, poczucia wspólnoty i tego, że jedzenie jest przyjemnością. I szczerze mówiąc, to lubiła tą tradycję oraz celebrację posiłków. To była chyba jedyna dobra rzecz, którą wyciągnęła z życia w swojej rodzinie.
Pewnie dlatego tak bardzo też przykładała się do tego, aby każde danie było wyjątkowe i smakowite. Zależało jej na tym, aby jej posiłki były dobre. I teraz także chciała poznać jego zdanie, nawet jeśli chodziło tylko o jeden z dodatków do dania głównego.
Uśmiechnęła się pod nosem na jego komentarz. Przywykła raczej do tego, że co chwila ktoś się do niej przypierdalał, wyrażał uwagi i nigdy nie chwalił, więc to była po raz kolejny miła odskocznia. W końcu jeśli jej coś smakowało, wcale nie musiało smakować drugiej osobie.
— Trochę jest, zważając na to, że jest pan raczej surowym krytykiem kulinarnym — stwierdziła, wycofując się, aby wrócić do przygotowywania i doprawiania mini dań, gdy mięso powoli dochodziło do siebie.
Skierowała ku niemu swoją głowę, mieszając pałeczkami wcześniej przygotowane przez niego warzywa w jednej z misek.
— Chciałabym, aby to była kuchnia dla każdego — przyznała, dolewając powoli poszczególnych smaków i przypraw, które miały nadać odpowiedni aromat. — Aby mogła się tam najeść osoba, którą stać na stołowanie się w restauracji z gwiazdką Michelin — i wracała tam, bo jest właśnie taki poziom kuchni — ale też ta, która chce po prostu zasmakować czegoś dobrego i domowego. Taka, która mogłaby wejść z ulicy, bo usłyszała, że tu dobrze zje. — I nie zostawi tu miliona dolarów za głupią przystawkę czy herbatę. Jak w Zakopanym, gdzie był Książulo. W jej wizji była to po prostu restauracja, gdzie można było widywać ludzi w skrojonych na miarę garniturach, ale też zwykłych, prostych ludzi, bo nie chciałaby ich pomijać.
No i nigdy nie uważała, że jej kuchnia jest na miarę gourmet.
— Nie wiem czy to kuchnia ekskluzywna, dla mnie jest po prostu… zwyczajna. — Bo przecież od zawsze tak gotowała. Po prostu wyrobiła sobie odpowiednie nawyki i co ważne - miała smak. — Ale mogę się zastanowić nad tym jak to połączyć. O ile jest to możliwe — dodała, odkładając kolejne mini danie na bok. — Może zbyt wiele bym chciała. — Bo przecież to była tylko jej wizja. Może nie dało się tego połączyć? Chociaż z drugiej strony, stragany w Chinach posiadały gwiazdki i zjeżdżali się tam ludzie z całego świata, aby zasmakować tamtejszych dań podawanych nie na porcelanie, a w plastikowych talerzykach.
Ale hej, podobno dla chcącego nic trudnego, Navi.
Giovanni Salvatore
Z jakiegoś powodu kącik ust jej drgnął wyżej w odpowiedzi, samej się jednak na głos do tego nie odnosząc. Można by było przypuszczać, że najlepiej by było, jakby faktycznie nie opuszczała jego boku. W końcu było jej przy nim dobrze, nawet jeśli oficjalnie nie byli nikim bliskim. Czyny wobec siebie jednak były dość dwuznaczne, przez co osoba trzecia mogłaby ich uznać za parę. Chociaż takową nie byli. Niemniej jakby chciała takiego standardu i traktowania, to albo mogła zostać, albo poszukać kogoś innego, kto by jej to dał.
Gdy opowiadała, robiła to z wyraźnym zainteresowaniem. Jakby mówiła o czymś, co faktycznie ją interesowało. A miło było jak raz mówić o kuchni i być przy tym słuchanym, a nie zwyzywanym, że nikogo to nie interesuje. Bo niestety tak zawsze było, ale właśnie to były te nowe standardy, które jej pasowały. Te, gdzie ktoś traktował ją zupełnie inaczej, niż posiadany przedmiot. I chodziło tylko o to, aby traktować ją jak równego sobie człowieka, z takimi samymi prawami.
Mogła to znaleźć u innego Koreańczyka… ale znalazła u Włocha.
— Dokładnie — odpowiedziała, zgadzając się z jego podsumowaniem.
Może dla niektórych to było dziwne, ale Azja słynęła z tego, że jedzenie było u nich tak ważne. Była to okazja do okazywania szacunku. To była w rodzinie chwila, gdy wszyscy się spotykali, nawet kiedy miało się różne obowiązki, to do stołu siadało się razem. Dania miały być wszystkich, bo to uczyło otwartości, poczucia wspólnoty i tego, że jedzenie jest przyjemnością. I szczerze mówiąc, to lubiła tą tradycję oraz celebrację posiłków. To była chyba jedyna dobra rzecz, którą wyciągnęła z życia w swojej rodzinie.
Pewnie dlatego tak bardzo też przykładała się do tego, aby każde danie było wyjątkowe i smakowite. Zależało jej na tym, aby jej posiłki były dobre. I teraz także chciała poznać jego zdanie, nawet jeśli chodziło tylko o jeden z dodatków do dania głównego.
Uśmiechnęła się pod nosem na jego komentarz. Przywykła raczej do tego, że co chwila ktoś się do niej przypierdalał, wyrażał uwagi i nigdy nie chwalił, więc to była po raz kolejny miła odskocznia. W końcu jeśli jej coś smakowało, wcale nie musiało smakować drugiej osobie.
— Trochę jest, zważając na to, że jest pan raczej surowym krytykiem kulinarnym — stwierdziła, wycofując się, aby wrócić do przygotowywania i doprawiania mini dań, gdy mięso powoli dochodziło do siebie.
Skierowała ku niemu swoją głowę, mieszając pałeczkami wcześniej przygotowane przez niego warzywa w jednej z misek.
— Chciałabym, aby to była kuchnia dla każdego — przyznała, dolewając powoli poszczególnych smaków i przypraw, które miały nadać odpowiedni aromat. — Aby mogła się tam najeść osoba, którą stać na stołowanie się w restauracji z gwiazdką Michelin — i wracała tam, bo jest właśnie taki poziom kuchni — ale też ta, która chce po prostu zasmakować czegoś dobrego i domowego. Taka, która mogłaby wejść z ulicy, bo usłyszała, że tu dobrze zje. — I nie zostawi tu miliona dolarów za głupią przystawkę czy herbatę. Jak w Zakopanym, gdzie był Książulo. W jej wizji była to po prostu restauracja, gdzie można było widywać ludzi w skrojonych na miarę garniturach, ale też zwykłych, prostych ludzi, bo nie chciałaby ich pomijać.
No i nigdy nie uważała, że jej kuchnia jest na miarę gourmet.
— Nie wiem czy to kuchnia ekskluzywna, dla mnie jest po prostu… zwyczajna. — Bo przecież od zawsze tak gotowała. Po prostu wyrobiła sobie odpowiednie nawyki i co ważne - miała smak. — Ale mogę się zastanowić nad tym jak to połączyć. O ile jest to możliwe — dodała, odkładając kolejne mini danie na bok. — Może zbyt wiele bym chciała. — Bo przecież to była tylko jej wizja. Może nie dało się tego połączyć? Chociaż z drugiej strony, stragany w Chinach posiadały gwiazdki i zjeżdżali się tam ludzie z całego świata, aby zasmakować tamtejszych dań podawanych nie na porcelanie, a w plastikowych talerzykach.
Ale hej, podobno dla chcącego nic trudnego, Navi.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Trochę jest, zważając na to, że jest pan raczej surowym krytykiem kulinarnym
Czy był bardziej surowy czy może bardziej chodziło o to, że był wymagający? Bo to chyba nie było jedno i to samo.
— Jestem? — powtórzył z pewnym zaskoczeniem, choć przejaskrawionym w taki sposób, że sygnalizowało, że nie było autentyczne. Bardziej miała to być forma pociągnięcia tematu. Był wymagający i oceniał jedzenie na kilku płaszczyznach, ale to wszystko było pod jego własny gust. Bliżej mu było do książula, minus kanał na YouTube i towarzystwo zamaskowanego typa, którego nie mógł nikt zrozumieć, kiedy próbował prawić swoje mądrości, niż do jakiegoś faktycznego krytyka. Nie miał wiedzy, nie miał wykształcenia w tym kierunku chociaż z drugiej strony – brak możliwości głębokiego odczuwania emocji, a przez to brak sentymentów, mógł być dodatkowym atutem.
Gdyby planował się przebranżowić.
— Zresztą – jest? — odniósł się też do pierwszej części tej jednej jej wypowiedzi, nie zostawiając jednak tego w formie banalnego powtórzenia tego, co ona powiedziała. — Myślałem, że dawałem ci wystarczające sygnały, abyś mogła wiedzieć, że twoja kuchnia mi smakuje. — Może nie powiedział jej tego wprost, ale tak jak już padło – zawsze zjadał wszystko. Nigdy nie omijał posiłku, który przygotowała, nawet jeśli się spieszył do wyjścia, jak w tych wszystkich amerykańskich filmach, w których mama wstawała rano i szykowała stół, a ojciec w pośpiechu łapał tylko jednego gofra i wychodził do pracy. — Postaram się, na przyszłość, być bardziej dosadny. — Uśmiechnął się w swój grzeczny, charakterystyczny sposób, pasujący do składanej obietnicy.
Musiał wiec włączyć w to wszystko słowa, skoro same gesty, choć może tak niezbyt czytelne i niezbyt oczywiste, nie wystarczyły.
Wysłuchał jej w milczeniu, w głowie analizując to, co powiedziała. Coś, co miało być planem na biznes, tyle tylko, że nie ubranym w te wszystkie fachowe stwierdzenia. Darował sobie komentarz, że on zwykle po knajpach, które były przeciętne, ale z dobrym jedzeniem nie chodził. Nie dlatego, że mu się w dupie poprzewracało, ale przez fakt, że był to pewien sposób na odsiewanie tłumów. I przez to oszczędność czasu, ale na pewno nie środków. Komentarz zachował dla siebie, bo nie chciał jej zniechęcać. Jeśli chciałby na nią wpłynąć i sugerować jej zmianę zdania, to zrobiłby to w inny sposób niż tak niskolotna krytyka.
— Możesz, nie musisz. To twoja restauracja. — On obiecał zostawić to w jej rękach i teraz przeczyłby sam sobie, gdyby się mieszał i próbował zmanipulować koncept. W sposób oczywisty. Ona podejrzewała go, że mimo tego całego prezentu i tak będzie się angażował, a jego zadaniem było tego nie zrobić. A to tylko po to, żeby zbyć z niej uczucie, że już go rozpracowała i wyczuła. — I to nic złego chcieć dużo, Navi. Nie mówiłem ci o tym? — Chyba mówił, w hotelu. Albo coś podobnego. Albo po prostu autorka ma teraz jakiś udar i coś pamięta, ale to nie było to.
Wiele rzeczy też jej mówił. Nie wszystkie autor pamięta.
— Zejdę po wino — powiedział. W końcu, gdy wsiadali do auta, to powiedział, że powinna mu postawić kolację i wino. — Jakie ma być, chef? — spytał, ostatnie słowo – ów tytuł – znaczący nie tylko jej pozycję w kuchni, ale i kontrolę – akcentując odpowiednio. Gdy dostał odpowiedź, ulotnił się by zejść do piwniczki – trochę chodzenia jednak miał – w której miał pokaźną kolekcję wina. Głównie włoskiego – bo, mimo wszystko, wciąż był Włochem, a supremacji własnego narodu, jaką popełniali genetycznie, nie dało się tak po prostu wyplenić. Wybrał alkohol zgodny z jej wytycznymi i wziął dwie butelki różnych trunków, w razie wypadku, gdyby jedno jej nie odpowiadało. W przypadku, jak drugie tez jej nie podejdzie, to cóż – popełni jeszcze jedną wycieczkę na dół.
W końcu oddał jej kontrolę.
Powrócił do kuchni, aby pokazać jej jedno z przyniesionych win, jego rocznik i markę, a następnie odkorkował je sprawnie. Mogła powąchać korek, jeśli chciała! Potem wlał trochę trunku do wyciągniętego wcześniej szkła, a gdy ten lub drugi wariant został zaakceptowany – bo nie zakładamy kolejnej wycieczki po wino, polał alkohol jej i sobie. Miało niby być do kolacji, ale od kolacji jeszcze trochę czasu ich oddzielało.
Skinął jej głową na znak niemego toastu, upijając nieco zawartości szkła.
Przez chwilę tylko, w ciszy kontemplował smak wina, uznając go za zadowalający, aż nie podniósł na nią spojrzenia znad szkła.
— Czy jest coś, o co chciałaś mnie zapytać, ale tego nie zrobiłaś? — Pewnie cała masa Giovanni. Nawet jeśli miałeś być dla niej całkowicie przejrzysty. W jego spojrzeniu było zamknięte pewne wyzwanie. — Poza tym, co padło wtedy, w hotelu?
Navi Yun
Czy był bardziej surowy czy może bardziej chodziło o to, że był wymagający? Bo to chyba nie było jedno i to samo.
— Jestem? — powtórzył z pewnym zaskoczeniem, choć przejaskrawionym w taki sposób, że sygnalizowało, że nie było autentyczne. Bardziej miała to być forma pociągnięcia tematu. Był wymagający i oceniał jedzenie na kilku płaszczyznach, ale to wszystko było pod jego własny gust. Bliżej mu było do książula, minus kanał na YouTube i towarzystwo zamaskowanego typa, którego nie mógł nikt zrozumieć, kiedy próbował prawić swoje mądrości, niż do jakiegoś faktycznego krytyka. Nie miał wiedzy, nie miał wykształcenia w tym kierunku chociaż z drugiej strony – brak możliwości głębokiego odczuwania emocji, a przez to brak sentymentów, mógł być dodatkowym atutem.
Gdyby planował się przebranżowić.
— Zresztą – jest? — odniósł się też do pierwszej części tej jednej jej wypowiedzi, nie zostawiając jednak tego w formie banalnego powtórzenia tego, co ona powiedziała. — Myślałem, że dawałem ci wystarczające sygnały, abyś mogła wiedzieć, że twoja kuchnia mi smakuje. — Może nie powiedział jej tego wprost, ale tak jak już padło – zawsze zjadał wszystko. Nigdy nie omijał posiłku, który przygotowała, nawet jeśli się spieszył do wyjścia, jak w tych wszystkich amerykańskich filmach, w których mama wstawała rano i szykowała stół, a ojciec w pośpiechu łapał tylko jednego gofra i wychodził do pracy. — Postaram się, na przyszłość, być bardziej dosadny. — Uśmiechnął się w swój grzeczny, charakterystyczny sposób, pasujący do składanej obietnicy.
Musiał wiec włączyć w to wszystko słowa, skoro same gesty, choć może tak niezbyt czytelne i niezbyt oczywiste, nie wystarczyły.
Wysłuchał jej w milczeniu, w głowie analizując to, co powiedziała. Coś, co miało być planem na biznes, tyle tylko, że nie ubranym w te wszystkie fachowe stwierdzenia. Darował sobie komentarz, że on zwykle po knajpach, które były przeciętne, ale z dobrym jedzeniem nie chodził. Nie dlatego, że mu się w dupie poprzewracało, ale przez fakt, że był to pewien sposób na odsiewanie tłumów. I przez to oszczędność czasu, ale na pewno nie środków. Komentarz zachował dla siebie, bo nie chciał jej zniechęcać. Jeśli chciałby na nią wpłynąć i sugerować jej zmianę zdania, to zrobiłby to w inny sposób niż tak niskolotna krytyka.
— Możesz, nie musisz. To twoja restauracja. — On obiecał zostawić to w jej rękach i teraz przeczyłby sam sobie, gdyby się mieszał i próbował zmanipulować koncept. W sposób oczywisty. Ona podejrzewała go, że mimo tego całego prezentu i tak będzie się angażował, a jego zadaniem było tego nie zrobić. A to tylko po to, żeby zbyć z niej uczucie, że już go rozpracowała i wyczuła. — I to nic złego chcieć dużo, Navi. Nie mówiłem ci o tym? — Chyba mówił, w hotelu. Albo coś podobnego. Albo po prostu autorka ma teraz jakiś udar i coś pamięta, ale to nie było to.
Wiele rzeczy też jej mówił. Nie wszystkie autor pamięta.
— Zejdę po wino — powiedział. W końcu, gdy wsiadali do auta, to powiedział, że powinna mu postawić kolację i wino. — Jakie ma być, chef? — spytał, ostatnie słowo – ów tytuł – znaczący nie tylko jej pozycję w kuchni, ale i kontrolę – akcentując odpowiednio. Gdy dostał odpowiedź, ulotnił się by zejść do piwniczki – trochę chodzenia jednak miał – w której miał pokaźną kolekcję wina. Głównie włoskiego – bo, mimo wszystko, wciąż był Włochem, a supremacji własnego narodu, jaką popełniali genetycznie, nie dało się tak po prostu wyplenić. Wybrał alkohol zgodny z jej wytycznymi i wziął dwie butelki różnych trunków, w razie wypadku, gdyby jedno jej nie odpowiadało. W przypadku, jak drugie tez jej nie podejdzie, to cóż – popełni jeszcze jedną wycieczkę na dół.
W końcu oddał jej kontrolę.
Powrócił do kuchni, aby pokazać jej jedno z przyniesionych win, jego rocznik i markę, a następnie odkorkował je sprawnie. Mogła powąchać korek, jeśli chciała! Potem wlał trochę trunku do wyciągniętego wcześniej szkła, a gdy ten lub drugi wariant został zaakceptowany – bo nie zakładamy kolejnej wycieczki po wino, polał alkohol jej i sobie. Miało niby być do kolacji, ale od kolacji jeszcze trochę czasu ich oddzielało.
Skinął jej głową na znak niemego toastu, upijając nieco zawartości szkła.
Przez chwilę tylko, w ciszy kontemplował smak wina, uznając go za zadowalający, aż nie podniósł na nią spojrzenia znad szkła.
— Czy jest coś, o co chciałaś mnie zapytać, ale tego nie zrobiłaś? — Pewnie cała masa Giovanni. Nawet jeśli miałeś być dla niej całkowicie przejrzysty. W jego spojrzeniu było zamknięte pewne wyzwanie. — Poza tym, co padło wtedy, w hotelu?
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Był. Może uważał, że nie powinien, ale Navi brała sobie jego zdanie pod uwagę, bo jednak uważała, że był obytym i obeznanym z rzeczami, a także kuchnią człowiekiem. W końcu, podobno Włosi mają doskonały smak, nie? I to także mieli we krwi. Oczywiście co kraj to obyczaj, a co za tym szło - także upodobania, a jednak kuchnia koreańska leżała trochę dalej niż Włochy. Chciała jednak znać jego zdanie w tym temacie, ale też niestety była człowiekiem, który był uczony, aby wszystkim dogadzać. Trochę naleciałości więc przez to miała.
Kącik ust jej drgnął delikatnie na jego słowa, bo chociaż mogła czytać jego sygnały, to nigdy nie miała przecież pewności czy robiła to dobrze.
— Prosiłabym — odpowiedziała krótko na jego podsumowanie. — Można widzieć znaki, ale dużo rzeczy można sobie wyobrazić, dopowiedzieć lub właśnie nie. Jeśli ma się bezpośrednią, słowną informację, jest to o wiele bardziej czytelne i nie da się tego źle zinterpretować. — Oczywiście mógł też kłamać, ale jeśli miałaby potwierdzenie w czynach, a także słowach, to jakoś bardziej by już uwierzyła, że mu smakuje, a nie tylko sobie dopowiada to, co by chciała. — Poza tym, miło jest to czasami usłyszeć. — Bo wcześniej przecież w ogóle nie słyszała komplementów, zwłaszcza na temat swojej kuchni. Subin był surowym mężem i dopóki traktował ją jak własność, w dodatku nienaruszalną, bo nie mogła oficjalnie odejść, to czemu miałby się starać, nie?
A kto jak kto, ale Giovanni wiedział, że była… niedopieszczona. Pod wieloma względami.
Ale hej, wychodziło na to, że komunikacja szła im coraz lepiej. A przynajmniej jej.
Nie wiedziała czy to dobry pomysł. Nie wiedziała czy to w ogóle wypali, bo przecież nie miała żadnego doświadczenia w tego typu inwestycjach oraz wizjach, ale miała takie małe marzenie, aby akurat jej kuchnia była dla każdego. Może nie było to tak ekskluzywne, jak niektórzy mogliby chcieć, ale też nie zależało jej, aby faktycznie takie było. Nigdy nie miała wygórowanych marzeń, by mieć gwiazdkę Michelin, aby stworzyć całą sieć, a jej nazwisko było znane w gastronomii. Ale może też to dlatego, że dopiero zaczynała wchodzić na drogę, gdzie faktycznie mogła coś znaczyć i coś zmienić. Może nauczy się na własnych błędach, że niektóre rzeczy się nie łączyły, albo przynajmniej nie powinny.
Zawsze mogła mieć dwie restauracje, jeśli ta pierwsza się rozkręci. Znaczy co?
— Mówił pan, jednak dalej się oswajam z tą myślą — odpowiedziała. To nic złego chcieć dużo, Navi. Więc może jednak myśl o dwóch osobnych restauracjach, jednej ekskluzywnej, a drugiej bardziej przyziemnej, dla normalnych ludzi, nie była aż taka niemożliwa. W końcu za marzenia nie karali, a kto wie, może kiedyś przyjdzie jej faktycznie je spełnić. Teraz mogła nawet uważać, że było to osiągalne zważając na to, jak wiele w jej życiu się zmieniło, chociaż nie tak dawno temu jeszcze uważała, że na stałe utknęła w swoim Dniu Świstaka.
— Merlot, Toskańskie Bolgheri lub Maremma jeśli pan ma — odpowiedziała na jego zapytanie. Akurat na winach się znała, bo też się w nich lubowała. Subin miał jakąś kolekcję w ich mieszkaniu, ale… no nie była ona aż tak pokaźna jak piwniczka. Nawet przy niej nie stała. Navi jednak lubiła wina, miała swoje ulubione szczepy oraz rejony, a to pozwalało jej dobrać odpowiednie do danego dania.
Gdy zniknął, ona wzięła się za dokończenie mini dań. Doprawiła je odpowiednio i poprzenosiła do mniejszych misek, które rozstawiła już na stole. Przygotowała też talerze oraz miski, a także wyciągnęła ryż, aby dać go do gotowania, co by był kolejnym, pożywnym dodatkiem do żeberek. Prawie wszystko było już gotowe, poza daniem głównym.
Ale na mięso musieli jeszcze trochę poczekać, jeśli chcieli, aby było idealne.
Jak wrócił, zerknęła na wino i po posmakowaniu, zaakceptowała jedno z nich, które w jej odczuciu najlepiej będzie pasować do dzisiejszych smaków wieczoru. Podziękowała za nalanie jej kieliszka, który pochwyciła w palce, lawirując z nim w kuchni, gdzie dopatrywała mięsa.
Upiła wraz z nim dwa łyki wina, zaraz jednak skupiając się na jego pytaniu.
— W zasadzie, nic o panu na dobrą sprawę nie wiem — zaczęła, podnosząc na niego spojrzenie. — Pan wie sporo - o moim życiu, rodzinie, mężu, historii. Ja w zasadzie nic. — Wiedziała, że był Giovannim Salvatore, dyrektorem strategii, który sporo podróżował, sporo wiedział i sporo mógł się dowiedzieć, zważając na to, że dość prędko ją odnalazł w Tajlandii. Wiedziała też o tym, jaki był, o jego stronie, która była zaskakująca, ale tak wiele wyjaśniająca… ale co było wcześniej? — Mógłby mi pan przybliżyć co nieco pańskiej historii? Nie mówię tylko o szczegółach, ale chociaż o części przeszłości. O tym, kim pan był zanim się spotkaliśmy. Co pana ukształtowało, a co zostawił pan za sobą. — A to tylko kilka pytań, bo miała ich o wiele więcej, ale wolała je nieco dawkować, aby nie przesadzić. — Tak na początek. — Bo z biegiem ich znajomości, planowała dowiedzieć się więcej. O ile jej pozwoli.
Giovanni Salvatore
Kącik ust jej drgnął delikatnie na jego słowa, bo chociaż mogła czytać jego sygnały, to nigdy nie miała przecież pewności czy robiła to dobrze.
— Prosiłabym — odpowiedziała krótko na jego podsumowanie. — Można widzieć znaki, ale dużo rzeczy można sobie wyobrazić, dopowiedzieć lub właśnie nie. Jeśli ma się bezpośrednią, słowną informację, jest to o wiele bardziej czytelne i nie da się tego źle zinterpretować. — Oczywiście mógł też kłamać, ale jeśli miałaby potwierdzenie w czynach, a także słowach, to jakoś bardziej by już uwierzyła, że mu smakuje, a nie tylko sobie dopowiada to, co by chciała. — Poza tym, miło jest to czasami usłyszeć. — Bo wcześniej przecież w ogóle nie słyszała komplementów, zwłaszcza na temat swojej kuchni. Subin był surowym mężem i dopóki traktował ją jak własność, w dodatku nienaruszalną, bo nie mogła oficjalnie odejść, to czemu miałby się starać, nie?
A kto jak kto, ale Giovanni wiedział, że była… niedopieszczona. Pod wieloma względami.
Ale hej, wychodziło na to, że komunikacja szła im coraz lepiej. A przynajmniej jej.
Nie wiedziała czy to dobry pomysł. Nie wiedziała czy to w ogóle wypali, bo przecież nie miała żadnego doświadczenia w tego typu inwestycjach oraz wizjach, ale miała takie małe marzenie, aby akurat jej kuchnia była dla każdego. Może nie było to tak ekskluzywne, jak niektórzy mogliby chcieć, ale też nie zależało jej, aby faktycznie takie było. Nigdy nie miała wygórowanych marzeń, by mieć gwiazdkę Michelin, aby stworzyć całą sieć, a jej nazwisko było znane w gastronomii. Ale może też to dlatego, że dopiero zaczynała wchodzić na drogę, gdzie faktycznie mogła coś znaczyć i coś zmienić. Może nauczy się na własnych błędach, że niektóre rzeczy się nie łączyły, albo przynajmniej nie powinny.
Zawsze mogła mieć dwie restauracje, jeśli ta pierwsza się rozkręci. Znaczy co?
— Mówił pan, jednak dalej się oswajam z tą myślą — odpowiedziała. To nic złego chcieć dużo, Navi. Więc może jednak myśl o dwóch osobnych restauracjach, jednej ekskluzywnej, a drugiej bardziej przyziemnej, dla normalnych ludzi, nie była aż taka niemożliwa. W końcu za marzenia nie karali, a kto wie, może kiedyś przyjdzie jej faktycznie je spełnić. Teraz mogła nawet uważać, że było to osiągalne zważając na to, jak wiele w jej życiu się zmieniło, chociaż nie tak dawno temu jeszcze uważała, że na stałe utknęła w swoim Dniu Świstaka.
— Merlot, Toskańskie Bolgheri lub Maremma jeśli pan ma — odpowiedziała na jego zapytanie. Akurat na winach się znała, bo też się w nich lubowała. Subin miał jakąś kolekcję w ich mieszkaniu, ale… no nie była ona aż tak pokaźna jak piwniczka. Nawet przy niej nie stała. Navi jednak lubiła wina, miała swoje ulubione szczepy oraz rejony, a to pozwalało jej dobrać odpowiednie do danego dania.
Gdy zniknął, ona wzięła się za dokończenie mini dań. Doprawiła je odpowiednio i poprzenosiła do mniejszych misek, które rozstawiła już na stole. Przygotowała też talerze oraz miski, a także wyciągnęła ryż, aby dać go do gotowania, co by był kolejnym, pożywnym dodatkiem do żeberek. Prawie wszystko było już gotowe, poza daniem głównym.
Ale na mięso musieli jeszcze trochę poczekać, jeśli chcieli, aby było idealne.
Jak wrócił, zerknęła na wino i po posmakowaniu, zaakceptowała jedno z nich, które w jej odczuciu najlepiej będzie pasować do dzisiejszych smaków wieczoru. Podziękowała za nalanie jej kieliszka, który pochwyciła w palce, lawirując z nim w kuchni, gdzie dopatrywała mięsa.
Upiła wraz z nim dwa łyki wina, zaraz jednak skupiając się na jego pytaniu.
— W zasadzie, nic o panu na dobrą sprawę nie wiem — zaczęła, podnosząc na niego spojrzenie. — Pan wie sporo - o moim życiu, rodzinie, mężu, historii. Ja w zasadzie nic. — Wiedziała, że był Giovannim Salvatore, dyrektorem strategii, który sporo podróżował, sporo wiedział i sporo mógł się dowiedzieć, zważając na to, że dość prędko ją odnalazł w Tajlandii. Wiedziała też o tym, jaki był, o jego stronie, która była zaskakująca, ale tak wiele wyjaśniająca… ale co było wcześniej? — Mógłby mi pan przybliżyć co nieco pańskiej historii? Nie mówię tylko o szczegółach, ale chociaż o części przeszłości. O tym, kim pan był zanim się spotkaliśmy. Co pana ukształtowało, a co zostawił pan za sobą. — A to tylko kilka pytań, bo miała ich o wiele więcej, ale wolała je nieco dawkować, aby nie przesadzić. — Tak na początek. — Bo z biegiem ich znajomości, planowała dowiedzieć się więcej. O ile jej pozwoli.
Giovanni Salvatore