ODPOWIEDZ
33 y/o, 174 cm
żona w idealnym małżeństwie
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Bradley Ayers reprezentował wszystko to, czym Chantal Coldfield gardziła najmocniej. Znana ze swojej działalności filantropijnej i zaangażowania w tematykę społecznych nierówności kreowała się na bogaczkę o złotym sercu, która lubiła się dzielić swoją fortuną. Robiła to, ponieważ tak wypadało. Robiła to, ponieważ gwarantowało to jeszcze większe zyski, większą rozpoznawalność oraz zmniejszało kwotę podatku. Te, Chantal wraz ze swoim mężem płaciła zresztą śmiesznie małe. Dział księgowy dniami i nocami pracował na to, aby Colfieldowie nie tyle nie zubożeli, ile nie musieli się dzielić z państwem pieniędzmi, które w ich rozumieniu państwu się wcale zresztą nie należały.
Wiedziała dobrze, co należy robić, w jaki sposób się zachowywać i jakie działania podejmować, aby w społecznym odbiorze uchodzić za wyjątkową. Gra pozorów będąca jej pierwszą, jedyną prawdziwą naturą sprawiła, że Chantal do perfekcji opanowane miała wszystkie zachowania, które czyniły z niej bogaczkę podziwianą nie tylko przez równych sobie ludzi z jej kręgów, ale również przez wszystkich tych, którymi Chantal na co dzień gardziła.
Ponieważ tak, wbrew roztaczanemu wyobrażeniu, Chantal Coldfield nie znosiła biednych ludzi. Wiedziała, że muszą istnieć, korzystała z ich pracy i to na ich pracy się bogaciła, a jednak lubiła zapominać o ich istnieniu, nie przejmując się marnym jestestwem, które nie było godne zapamiętania.
Nie miała najmniejszego pojęcia, skąd jej mąż wytrzasnął Bradley’a Ayersa, ale kiedy przyjechała pod jego mieszkanie po raz pierwszy, wewnętrzna niechęć kazała jej zdezerterować. Wyłącznie myśl o wygranej Calla, którą chełpiłby się nieznośnie długo, sprawiła, że wysiadła wtedy z auta. A teraz znowu zatrzymała się pod budynkiem, w jakim nigdy nie powinna zostać zauważona. Ulubione Porsche w oceanicznym kolorze pozostało w garażu, ponieważ było zbyt rozpoznawalne i przykuwające uwagę. Przyjechała zwyczajnym czarnym suvem, który w jej przekonaniu nie powinien zwracać uwagi, choć w biednej dzielnicy i tak wyróżniał się na tle innych, tutejszych aut. Tym razem jednak przed wyjściem z samochodu, nie musiała walczyć z niechęcią, a i tak nie wyszła od razu, wyczekując momentu, w którym liczba przechodniów będzie jak najbardziej ograniczona.
Wczesny, letni wieczór nie sprzyjał potajemnych schadzkom. Chantal, choć nie wątpiła, że przykuwała uwagę, nie miała jednak wątpliwości, że kobieta wracająca do domu z siatkami, czy mężczyzna krzyczący na córkę najpewniej nie zwrócą na nią uwagi, pochłonięci swoim małym, nieistotnym życiem, które w perspektywie świata nie miało najmniejszego znaczenia.
Z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi, a następnie szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyła do klatki, którą — o zgrozo! — już znała. Wyminęła grupkę dzieciaków, które gdy tylko obok nich przeszła rzuciły się pędem, porzucając przy tym swoje rowery, w stronę pozostawionego przez nią auta, aby przejrzeć się w lśniącej karoserii. Miała ochotę krzyknąć za nimi, że lepiej będzie dla nich, jeśli nie znajdzie na lakierze choćby jednego odcisku palca, ale przełknęła tę uwagę wraz ze swoim tonem. Nie skorzystała z windy, myśląc o tym, że najgorsze, co mogłoby się zdarzy, to utknąć w niej, aby następnie tłumaczyć się ze swojej obecności w tym miejscu. Poza tym kilka pięter nie zaszkodziło jeszcze żadnym pośladkom, tym bardziej, kiedy było się już po trzydziestce.
A później po prostu zadzwoniła dzwonkiem, nawet chwilę się nad tym nie zastanawiając. Właściwie w ogóle nie myślała o tym, co się stanie, kiedy przekroczy próg mikroskopijnego mieszkania, ponieważ przez cały ten czas za bardzo była skupiona na samej swojej obecności w dzielnicy, w której dotąd nie zdarzało jej się bywać. I kiedy drzwi się otworzyły, nie odezwała się ani słowem, a wsunęła się bez pytania do najbrzydszego mieszkania w jakim kiedykolwiek była. Byle tylko nie stać już dłużej na tej nieszczęsnej klatce schodowej. I dopiero będąc już w środku, spojrzała na twarz, której niegdyś nie byłaby w stanie nazwać przystojną.
Następnym razem będę chyba musiała przyjechać taksówką. — Stwierdziła z przekąsem przepełnionym rozbawieniem, sięgając do torebki, aby wyjąć z niej paczkę dezynfekujących chusteczek, aby dokładnie wytrzeć dłonie. A później uśmiechnęła się już do Bradley’a, bo umiała świetnie to robić, nawet jeśli w dalszym ciągu był uosobieniem wszystkiego tego, czego nie znosiła najmocniej. — Dobrze cię znowu widzieć. — I w tym momencie wolałaby kłamać, ale wcale tego nie zrobiła. Bo Bradley Ayers mógł być wszystkim tym, czym z takim zdecydowaniem gardziła, ale nie przeszkadzało mu to posiadać magicznej wręcz umiejętności sprawiania, że Chantal o tym zapominała.

Bradley Ayers
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
Błagam, oszczędźcie mi opisu krwawych ran, szczególnie ciętych! Unikam również tematów związanych z zaburzeniami odżywiania
34 y/o, 190 cm
Bramkarz w klubie nocnym The Fifth Social Club - klub nocny
Awatar użytkownika
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnień
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Bradley stał przy oknie, nie wychylał się za bardzo zza firanki. Między zębami trzymał papierosa, który czekał na odpalenie i obserwował otoczenie. A raczej obserwował ją.
Podjechała tym swoim ekskluzywnym autem pod praktycznie sam budynek. Głupota. Ale cóż się dziwić, prawda? Takie jak ona nie myślą, a raczej ktoś myśli za nie. Dla pieniędzy Chantal zrobi dosłownie wszystko, a przynajmniej Ayers miał takie wrażenie. Zawsze widział grymas na jej twarzy, gdy przekraczała próg jego mieszkania. Nie dało się go nie zauważyć, bo był pełen pogardy. A on? On miał to totalnie gdzieś. Robił to jedynie dlatego, że musiał. Bo przeszłość nie odpuszczała, a on popełnił zbyt wiele błędów.
Bradley nie znał się na etykiecie salonów, nie rozumiał języka subtelnych aluzji, w których specjalizowali się ludzie pokroju Chantal Coldfield, a przede wszystkim nie miał potrzeby udawać kogoś kim nie był. Był prosty, ale nie prostacki i to robiło różnicę, choć większość osób z wyższych sfer nigdy tej różnicy nie dostrzegała. Miał brud pod paznokciami nie dlatego, że nie dbał o siebie, ale dlatego, że każdego dnia naprawdę pracował. W przeciwieństwie do Chantal i jej zepsutego od pieniędzy otoczenia, Bradley nie żył z kasy partnera czy partnerki, ani z kasy która sama się mnożyła. On żył z rąk, z mięśni, z rutyny, która miała w sobie coś godnego, mimo że nikt poza "biednymi" tego nie dostrzegał.
Było coś niedorzecznego w tym, że Chantal Coldfield w ogóle przekroczyła próg jego mieszkania. Jeszcze bardziej niedorzeczne wydawało się to, że zaczęła robić to regularnie. A jeszcze bardziej niedorzeczne stawało się to, że jej mąż najwidoczniej czerpał z tego satysfakcję. Bradley zdawał sobie sprawę, że cała ta sytuacja była czymś dziwnym, czymś na co on nigdy by nie wyraził zgody. To wyłom w rzeczywistości, bo w normalnych okolicznościach Chantal nigdy, by go nie dotknęła. Znał ten układ. Wiedział, że to co się działo między nimi, nie miało prawa istnieć poza ścianami jego obskurnego mieszkania. Ale mimo to otworzył jej drzwi i pozwolił wejść.
Od pierwszego spotkania wiedział jaką jest osobą. Czytał z ludzi, bo przecież za to mu płacono w klubie. Obserwował każdego klienta. Nie potrzebował googlować jej nazwiska. Wystarczyło, że znał jej męża. Bezwzględnego typa, któremu się nie odmawia i niestety Bradley miał tą niemiłą przyjemność, żeby go poznać. A potem pojawiła się ta dziwna propozycja. Na początku odmówił, ale potem zrozumiał, że nie miał żadnego wyboru. Był pionkiem w ich chorej grze i tylko odliczał dni w którym nadejdzie koniec. Rozumiał też, że wpadł w pułapkę. Nie mógł się do niej przywiązać nawet jakby chciał. Miała męża, a on był zwykłym szambem, przystankiem brudu do którego musiała wejść, by dalej żyć w luksusie.
Kiedy zobaczył z jaką miną zdejmuje buty, nie powiedział nic. Nie skomentował dezynfekujących chusteczek, którymi z przesadną dokładnością przecierała dłonie, ani tego, jak ostentacyjnie próbowała się od niego odsunąć. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, ale dlatego, że wiedział, że słowa na nic się tu nie zdadzą. Chantal nie potrafiła rozmawiać w jego języku, przychodziła tu tylko po jedno. Po nic więcej.
- Naprawdę? Nie wiem czemu, ale trochę ci nie wierzę. - Wyznał, a w tym samym momencie na jej nowych butach wylądował włochaty czworonóg, który bez żadnego wstydu się na nich położył. - Witaj w moich skromnych progach. - Rzucił krótko z naciskiem na przedostatnie słowo. Nie wiedział czemu, ale upokarzanie kobiety przychodziło mu z łatwością. Wiedział natomiast, że buty te jutro znajdą się w pralni i to w tej najlepszej w mieście.
Bradley miał z niej niemały ubaw. On nie potrzebował pieniędzy, nie imponowała mu jej kolekcja ubrań, nie chciał posiadać samochodu za miliony. Chantal mogła mieć wszystko, mogła posiadać każdy zakątek świata, ale nie miała pojęcia co to autentyczność. Prawdziwość i wyrażanie uczuć, nie tych krzywych i zakłamanych, ale tych szczerych. On przynajmniej był prawdziwy w czymś co ona zgubiła już dawno temu.
- Zrobiłem kolację. - Rzucił krótko przechodząc z korytarza do kuchni. Na stole leżały już talerze i sztućce, a na kuchence gotował się makaron. Węglowodany. Idealne dla niego, nieidealne dla cudownej i wytrenowanej figury Chantal.

Chantal Coldfield
nic
Zagram wszystko
ODPOWIEDZ

Wróć do „#708”