ODPOWIEDZ
30 y/o, 162 cm
księgowa, prawnik ds. podatków w Hayward & Co. Legal Advisory
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

4.
Nie czuła się dobrze z faktem, że jedna z jej przyjaciółek (a raczej już koleżanek, sorry downgrade musiał być) gardziła tak ważną postawą życiową jaką była lojalność. Sylvie mogła zrozumieć wiele - wypalenie miłosne, zbyt wiele zgrzytów, pochopne działania. Ale tego nie rozumiała. Przez dobry moment nawet myślała, że informacja o jej zdradzie była czyimś złośliwym wymysłem, by zszargać jej imię. Ale to ona sobie je zszargała. Sama, bez niczyjej pomocy. Hayward uważała to za przykre.
Ale bardziej jej było szkoda męża owej pani, Ernesta.
Nie przyjaźniła się z nim aż tak mocno, ale znali się i lubili. Salvatore zawsze wydawał jej się być porządnym facetem, odpowiednim dla jej przyjaciółki. Jednocześnie przeczuwała, że może nie widzi w nim wszystkiego. Że może nie jest otwartą księgą. głupio się przyznać, ale stereotypowo mogła mieć wątpliwości, że to on mógł coś tutaj nabroić. Jakże ją los zaskoczył, ale niezbyt pozytywnie. Erno wciąż był człowiekiem i była praktycznie pewna, że miał jakieś uczucia. Zamierzała to co prawda właśnie sprawdzić, bo wcześniej nie miała nawet okazji. Była zapracowaną kobietą, ale równie mocno stawiała granice między swoją własną prywatnością, a tą dzieloną z innymi. Nie była tym typem, który pięć sekund po informacji stukał do drzwi i żądał pikantnych szczegółów. Dawała ludziom przestrzeń, bo sama jej potrzebowała po pogrzebie własnego męża. A nie każdy potrafił to uszanować.
Na odwiedziny wybrała dzień wolny od pracy, by cały ranek poświęcić na przygotowanie babeczek. Do tego dobrała jeszcze butelkę wina z prywatnej kolekcji, wcześniej należącej do męża. Trochę się z tym wahała, ale uznała, że dałby jej zielone światło w tej kwestii. Jeśli Ernest chciał, mogli pokusić się o jakąś rozmowę od serca. Hayward nie zamierzała go jednak przesadnie przyciskać do muru. Chciała jedynie dowiedzieć się, jak się trzyma.
Z powyższymi dodatkami stawiła się pod drzwiami domu Salvatore'a. Z trudem wcisnęła dzwonek, posługując się kłykciami prawej dłoni, w której trzymała wino. Czekając na gospodarza, zaczęła się w sumie zastanawiać, czy na pewno otworzy jej drzwi. I czy będzie gotowy na jakąkolwiek rozmowę o swojej już wkrótce byłej żonie.

ernest salvatore
33 y/o, 182 cm
mamma mia chef w kuchni
Awatar użytkownika
mnie nie wkurwiaj
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Rodzina jest najważniejsza. Obojętnie czy ta, z którą wspólne geny ma, czy ta, którą sam stworzył, albo ta, w której mu żyć przyszło bo la famiglia członków liczyła sobie całkiem sporo.
I wierny był jak pies, zarówno zasadom jak i żonie, na razie wychodziło na to, że względem tej drugiej się nie opłacało, bo dostał po dupie, oby to była w jego życiu jedyna zdrada. Wtedy będzie mógł pielęgnować w sobie chęć vendetty i ją romantyzować. Bo serce miał złamane, w tym momencie wszystko było o wiele bardziej dramatyczne w jego życiu.
Nie ma się co dziwić.
Ale częściej od smutku towarzyszył mu stary, dobry wkurw. Na siebie, że niczego nie zauważył. I nie był pewien czy to ona była tak dobrą i perfidną aktorką, czy on zbyt ślepy.
Dał sobie czas, bo mógł i miał do tego przestrzeń, dał sobie czas na dokładne przemyślenie co dalej, wyrzucenie z domu Meredith było dobrym posunięciem, bo go nie irytowały na każdym kroku jej pierdolety, dom przestał pachnieć jej perfumami, w dupie miał głęboko gdzie się podziewała, pewnie kochanek ją przyjął, ale to już nie jego kobieta, to już nie jego sprawa. Pozew o rozwód zamierzał wysmarować (rękami adwokatki) taki, że nie dostanie absolutnie nic. I tak już jej pozwolił pozbierać swoje rzeczy. Zaryzykowała wszystko decydując się na dorabianie mu rogów, chyba nie była aż tak naiwna, że sądziła, że mogłaby wygrać w sądzie z jakimkolwiek Salvatore, a co dopiero z mężem.
I tak mijał już prawie miesiąc i mijał też kolejny z dni, w trakcie których cały wolny czas poświęcał na nicnierobienie, leżąc na jednym z leżaków nad basenem trochę w trybie czuwania, bo ani nie drzemał, ani też nie robił niczego konkretnego, po prostu powieki miał przymknięte.
I tak. Już miał wstać, żeby się wślizgnąć do basenu i schłodzić kiedy dźwięk dzwonka rozległ się w domu, docierając bez problemu do tarasu. Z nikim się nie umawiał, nie miał pojęcia kogo się spodziewać, ale liczył, że to nie była, której się nagle przypomniało, że nie zabrała jakiegoś gówna z szafy typu buty narciarskie.
Podniósł się bez specjalnego entuzjazmu, ruszając w stronę domu w swoich gaciach drogiej marki i jedwabnym, zielonym szlafroku, który może i przywodził na myśl klimat pimpa z lat 80, ale Ernest kochał ten szlafrok nad życie, przywiózł go sobie z Tajlandii i mieli z Meredith takie same, ale tej jednej rzeczy jej spakować nie pozwolił. Nie zasługiwała na taki piękny szlafrok ze wzorami w egzotyczne kwiaty. Teraz miał dwa i chuj.
Zbliżając się do oszklonych drzwi już widział kto za nimi stoi i Sylvie Hayward absolutnie nie była kimś, kogo by się spodziewał.
Może kiedyś, to tak. Czasem tu przecież bywała. Ale zdecydowanie nie... teraz.
Uznał, że wyjścia były dwa, albo nie wiedziała co się stało i przyszła w odwiedziny do jego byłej żony (niemożliwe), albo postanowiła wykorzystać okazję i go uwieść, w końcu trzymała wino. Złapał się tej drugiej wersji i otworzył z rozmachem drzwi przed kobietą, wcale nie ukrywając zaskoczenia jej obecnością.
Powinien się przywitać i zapytać co u niej, dodać, że miło ją widzieć, bla, bla, bla. Zamiast tego przez pierwsze kilka sekund po prostu się na nią gapił.
- Ty do mnie? - Zapytał w końcu, przenosząc wzrok z twarzy kobiety na to wino i pudełko, licząc, że zaraz nie usłyszy, że do jego byłej, bo go pojebie.

Sylvie Hayward
ODPOWIEDZ

Wróć do „#110”