ODPOWIEDZ
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

1.
***
Bella! Where the hell have you been, loca?
ken & barbie



Panie, Pan śmierdzisz, jakbyś się w kadzi fermentacyjnej wykąpał ― stwierdził z wyraźnym obrzydzeniem taksówkarz, kiedy Kenneth Fleetwood praktycznie wtoczył się na tylne siedzenie samochodu i wyłożył się na nim jak długi, ze stopami smętnie wiszącymi w powietrzu, bo jego niemała postura nie pozwalała na przyjęcie wygodnej pozycji - nie żeby mu to aktualnie specjalnie przeszkadzało. ― Chryste. Dokąd? ― kontynuował mężczyzna za kierownicą, zerkając we wsteczne lusterko, jakby chciał mieć pewność, że ten pożal się Boże pasażer nie wyzionie mu tu zaraz ducha, bo to z całą pewnością popsułoby mu opinię i musiałby się pożegnać z pięknymi pięcioma gwiazdkami.
Wspomniany denat i potencjalny kandydat na spotkania AA imprezowicz wreszcie podniósł ciężko głowę, dumnie poprawił swoją kolorową czapeczkę urodzinową i wyjrzawszy dramatycznie przez szybę, powiedział z mieszanką nostalgii jak każda pierwszoplanowa gwiazda komedii romantycznej ― Do domu ― cóż, gdyby nie był był jedną stopą u bram świętego Piotra, prawdopodobnie błyskawicznie - jak na zawodowego policjanta przystało - zauważyłby taką pulsującą żyłkę na czole taksówkarza, która nie mogła zwiastować niczego pozytywnego. Ale że pole jego widzenia (i ewidentnie myślenia) ograniczało się jedynie do widoku za oknem... ― Kurwa, Panie, ja nie wiem skąd Ty jesteś! Adres podaj ― rzucił niecierpliwie taksówkarz, na co Kenneth wykazał się inteligencją na najwyższym poziomie i podał mu w końcu nazwę ulicy. Czując jak samochód w końcu rusza - choć równie dobrze mógł mu się załączyć sławetny helikopter... - przymknął powieki, oddając się błogiemu odpoczynkowi. Nie dane mu jednak było pochrapać zbyt długo, bo możecie mi wierzyć lub nie, ale kierowca szalonej błyskawicy, potomek samego Dominica Toretto, dowiózł go na miejsce w niespełna trzy minuty. Westchnąwszy głęboko nad swym ciężkim losem, wcisnął garść dolarów swojemu przewoźnikowi i wyturlał się z godnością na równiutko przystrzyżony trawnik, co upewniło go w przekonaniu, że rzeczywiście znajdował się w dobrej dzielnicy.
Niech Cię dobry Allah ma w opiece, synu ― rzucił na pożegnanie taksówkarz i odjechał z piskiem opon, bo najwyraźniej śpieszyło mu się na jakieś nielegalne wyścigi, a przynajmniej tak założył Ken, który wreszcie dźwignął się z ziemi - najpierw do pozycji siedzącej, a wreszcie i do stojącej. Następnie - niczym nowonarodzone źrebię - wciąż z tą głupią kolorową czapeczką na głowie, ruszył krokiem, który śmiało można by nazwać koślawym, prosto do drzwi. Przystanąwszy tuż przed nimi, przybrał zadumaną minę, jedną z tych, co w historii świata zapisała się pod hasłem: gdzie, do chuja pana, mam klucze? Jako że bladego pojęcia nie miał, zaczął klepać się po kieszeniach, aż w końcu usłyszał znajomy brzęk. Cóż, równie dobrze mogły być to jakieś pieniądze, ale nie tej nocy - tej nocy przewalił wszystko na głupoty. ― Zwycięstwo ― wymamrotał na wpół zrozumiale i z namaszczeniem wpakował klucz do zamka. A raczej - podjął taką próbę. ― Kurwa, o co Ci chodzi, otwórz się ― bełkotał do siebie i wpychał, i wpychał, i wpychał... A tu nic. Zamek ani drgnął. Każdy myślący zdroworozsądkowo człowiek zatrzymałby się i zastanowiłby się, co było tego przyczyną. Ken natomiast dalej próbował otworzyć drzwi, a przez tę jego jakże lotną głowę ani przez moment nie przefrunęła myśl, że być może właśnie włamywał się do cudzego domu.

barbie howard
mon dieu
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

001
- hi barbie
- get the fuck out of my property
Lubiła zapalić sobie przed spaniem, wtedy jej sny wydawały się barwniejsze, bardziej pasujące do jej osobowości. A czasem, jak miała szczęście, to dostępowała łaski objawienia od istot wyższych formą, które ludzkość określiła jednym, trywialnym słowem "bóstwo". Nie pytajcie, na haju Barbie łapała takie wizje, że tego nie wymyśliłby ani Stanley Kubrick, ani żaden twórca powieści fantasy, czy komiksów. Miała swoje własne uniwersum równie skomplikowane co najnowsza faza MCU skrzyżowany z kolejnymi sezonami South Parku.
I powinna pewnie wiedzieć, że mieszkanie samotnie w dużym domu dla kobiety w dwudziestym pierwszym wieku, nie było najmądrzejszym pomysłem. No, ale ona żyła w przeświadczeniu, że obejrzała wystarczającą ilość horrorów i jest przygotowana na absolutnie każdy scenariusz, normalnie nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. Zresztą, pewnie wiele osób, które weszły w jakąkolwiek interakcję z Barbie, zgodziłoby się, że powinna ona poddać się jakiejś konsultacji psychologicznej, bo to jest niemożliwe, żeby ktoś aż tak bardzo działał wbrew jakimkolwiek instynktom przetrwania.
Dowodem tego miał być z pewnością ten wieczór. Zasnęła na kanapie, ślina już dawno wsiąkła w materiał małej, dekoracyjnej poduszki w tybetańskie wzory, a kącik ust zdobiła jeszcze resztka brownie, które pochłonęła na gastrofazie, nie będąc jednocześnie pewną, czy ta porcja była upieczona z błogosławionym efektem MJ, czy jedynym efektem ubocznym miały być kilogramy odkładające się w boczkach, bo jeszcze nie zaczęła suplementować Hepaslimin. W każdym razie, gdy dosyć głośne szarpanie się z zamkiem przy drzwiach wejściowych wybudziło ją ze snu, Barbie potrzebowała chwili, aby zorientować się, w jakim wymiarze się znajdowała i że jednak nie leci na wielkim obłoku z waty cukrowej, a leży na swojej kanapie, częściowo przykryta kocem, ubrana w vintage, oversizowy dres z materiału przypominającego ortalion. I pewnie każda normalna osoba zadzwoniłaby na policję, albo poczekała, aż przybysz z chuj wie skąd. No, ale Barbie była bohaterką w swoim domu, dlatego złapała za patelnie, bo skoro Roszpunka zrobiła z niej tak dobry użytek, to dlaczego nie ona? A następnie ruszyła ku drzwiom wejściowym. Strategiem też nie była, więc nie wpadła na to, aby zerknąć przez wizjer. Dlatego uzbrojona w swoją broń masowego rażenia i narzędzie tortur dla smażonego kurczaka wyszła tylnym wyjściem od ogródka i okrążyła posesję tak, aby wyjść od strony ganku. Uniosła wysoko patelnie. - To moje bagno! - rzuciła z naprawdę fatalną imitacją głosu Mike'a Myersa. Chociaż bliżej niż do Shreka to z wyglądu było jej do Roszpunki po miesiącu w Rosji. - Mam broń i nie zawaham się jej użyć - zagroziła, poprawiając uchwyt na patelni.

Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

Mieszkał tu tydzień.
T y d z i e ń.
Równiutkie siedem dni.
I z jakiegoś niezrozumiałego powodu uznał, że w tym oknie czasowym na tyle dobrze poznał tutejszą okolicę, iż samotny powrót do domu na bombie stulecia będzie bułką z masłem.
Być może i był bułką z masłem - ale jak już, to taką, co w przeciągu dramatycznych dziesięciu sekund spadła na podłogę i to na dodatek tą posmarowaną stroną.
Jeżeli ktoś tutaj ponosił winę za to jedno wielkie fiasko, to zdecydowanie jego nieodpowiedzialni rodzice. Gdyby Kenny w dzieciństwie otrzymał jedną naklejkę dzielnego pacjenta mniej, dziś byłby zupełnie innym człowiekiem. Na bank wtedy pojąłby misterną sztukę prasowania koszul bez zostawiania w nich wielkich dziur, spuszczałby po sobie deskę w kiblu i kto wie, może nawet zrozumiałby, że nieważne, jak wiele razy będzie otwierał lodówkę, to światło nadal się tam będzie paliło? Nie, nie - pardon, z taką wiedzą stałby się zbyt potężny, a świat mógłby tego nie udźwignąć. Niemniej jednak, główna teza pozostawała taka sama - ktoś tutaj popełnił ogromny błąd wychowawczy.
Wspomniany błąd wychowawczy nadal kontynuował swój zaciekły pojedynek z zamkiem do drzwi. Szarpał wytrwale za klamkę, wzywał Sezama, a nawet po cichu mamrotał zaklęcia z Harry'ego Pottera, bo tak, on naprawdę był p i j a n y. ― Powinienem zadzwonić na policję! ― krzyknął na miarę Eureka!, na chwilę darując sobie tę nierówną walkę, ale zaraz się zreflektował i zarechotał na głos, potrząsając głową, w ruch wprawiając tę kolorową czapeczkę, która automatycznie przekrzywiła się na bok. ― No tak, ja jestem p o l i c j ą ― tu pacnął się w głowę w stylu duhhh, jakby to była największa gafa popełniona przez niego tego wieczoru (spoiler alert: nie była). Nie mając nic lepszego do roboty, najpewniej dalej walczyłby z tymi nieszczęsnymi drzwiami, gdyby nagle nie usłyszał za sobą skrzeczącego głosu niczym z horroru. Podskoczył aż w miejscu (nie, nie pisnął, a jeżeli już jakiś dźwięk się z niego przypadkiem wydobył, to był on bardzo męski, okej?) i prędko odwrócił się do swojego potencjalnego mordercy, dłonie odruchowo podnosząc do góry. ― Nie strzelaj! Jestem niewinny! ― pewnie gdyby miał na sobie jasne gacie, to by jej nawet pokazał w formie białej flagi, ale niestety, świętując okrągłe urodziny kumpla (nie, nie dziesiąte), zainwestował w czarne w różowe flamingi, bo według internetowych znawców na Tik-Taku były one aktualnie trendy. ― Chwila, chwila, chwila ― wybełkotał nagle, wytężając przy tym wzrok, bo jednak uliczne latarnie niespecjalnie oświetlały posesję, na której aktualnie się znajdowali. ― Pierwsze pytanie. Czy Ty mi grozisz patelnią? Drugie pytanie. Czemu stoisz na MOIM trawniku? Trzecie pytanie. Gdzie kupiłaś te kozackie ortaliony? I czwarte pytanie. Czy ja Cię skądś nie znam? ― zasypał ją wywodem, jednocześnie do niej chwiejnie podchodząc, oczywiście nadal mając ręce uniesione w górze, bo tą niebezpieczną patelnią naprawdę nie chciał oberwać. Zdecydowanie zrujnowałaby mu fryzurę, a na to nie mógł sobie pozwolić, szczególnie w towarzystwie ortalionowej damy.

barbie schmidt
mon dieu
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

To zakłócenie miru Guildwood było pewną anomalią.
A raczej fakt, że to ktoś inny — wcale nie Barbara Schmidt — stał za przerwaniem ciszy nocnej grubo po jej rozpoczęciu, należało uznać za radykalne odstępstwo od normy.
Bo to Barbie była jednostka, która odstawała na mapie dzielnicy. To do niej musiała przyjeżdżać straż pożarna o trzeciej w nocy, chociaż ona wcale nie wiedziała, kto podpalił stertę śmieci przed jej domem, to ona urządzała sobie rytualne tańce deszczu na skraju nocy i poranka, aby łaska wody kapiącej z nieba spłynęła na wszystkich uprawiaczy roślin. Natomiast ciężko stwierdzić, kto zawinił w procesie kształtowania jej umysłu. Czy to loteria genowa obdarzyła Barbie tak unikatową kombinacją? A może ojciec upuścił ją, gdy była mała, bo umówmy się, nie był najbardziej obeznanym w temacie rodzicem? Może poddusiła się pępowiną w celu protestu przed przyjściem na ten okrutny świat, ale lekarze nie zrozumieli przekazu i na chama wyciągnęli ją z wnętrza jej matki? Ciężko wydać jednoznaczny werdykt w tej sprawie.
Pewnym natomiast było, że Barbie nie mieściła się w ramach jakiejkolwiek definicji normalności, ponieważ normalna osoba w podobnej sytuacji udawałaby, że nie słyszy, rozpoczęła dialog z niechcianym gościem przez drzwi bądź w skrajnym przypadku zadzwoniła na policję. Nie Barbie, ona musiała stanąć oko w oko z zagrożeniem, uzbrojona w patelnię i patologiczne przekonanie, że z każdego pojedynku wyjdzie zwycięsko, że wybór między mężczyzną a niedźwiedziem jej nie dotyczy, bo obydwóch naraz powaliłaby jednym ciosem, a system śmierdzi. — Niewinny, ha! Też mi coś, oceni to sąd ostateczny — być może chodziło jej o sąd najwyższy, ale kto by się tam tym przejmował? Na pewno nie Barbara. Przekrzywiła delikatnie głowę, wsłuchując się w szereg pytań intruza, dopiero teraz mając czas przyjrzeć mu się dokładnie i nie mogła przypomnieć sobie skąd, ale skądś znała tę twarz. Zmrużyła delikatnie oczy, których źrenice wciąż wskazywały na bycie pod błogim wpływem konopi. — Eee, no jasne, że patelnią, a co? Chcesz się przekonać o jej skuteczności? — pewność siebie to pierwszy krok do samoobrony, a skoro manifestowała wygraną w tym pojedynku to właśnie tak będzie. Tak, tak właśnie to działało, pokona napastnika siłą manifestacji. Podrabiani guru i lifestylowi coache byliby z niej dumni. — Chyba czemu TY stoisz na MOIM trawniku?! — obruszyła się, bo jak mogła stać na jego trawniku, jak przed chwilą wyszła ze swojego domu. Co on, głupi? — Ściśle tajne przez poufne — o nie, co on myślał? Jedna osoba na osiedlu mogła mieć tyle swagu i to miała być Barbie. — No właśnie... wyglądasz znajomo — zaintrygował ją, bo okazywało się, że to nie tylko wytwór jej bujnej wyobraźni. W tym momencie całkowicie zapomniała o zasadach bezpieczeństwa bo patelnia z metalicznym hukiem opadła na chodnik z betonu, który prowadził na werandę i podeszła do mężczyzny. Bezpardonowo złapała go za buzię, przez chwilę intensywnie mu się przyglądając, naciągając jego policzki, jakby była jego babunią, która stęskniła się za wnusiem. A potem, gdy realizacja uderzyła ją z siłą autobusu szkolnego, odtworzyła reakcję z gifa gasps in spanish. — To ty.... Ale... to ty żyjesz? Podobno miał ci zostać tydzień życia — no tak, co prawda chciałaby powiedzieć, że dała się namówić na to, co robili tamtej nocy tylko dlatego, że chłop był umierający, ale prawda była taka, że dziwność Barbie rozciągała się również na sferę łóżkową.

Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

Kenneth Fleetwood a b s o l u t n i e nie wpasowywał się w ciasne ramy normalności narzucone przez ograniczone - jego zdaniem, rzecz jasna - społeczeństwo. A dlaczego?
Bo stanowił jednostkę w y b i t n ą.
A przynajmniej tak mu zawsze powtarzała mama, a ona nie miała powodów, by kłamać, prawda?
P R A W D A?
To nic, że okazyjnie w trakcie rozmowy mózg mu się nagle wyłączał i jedyne co docierało do niego, to biały szum; nieistotne, że od czasu do czasu kolorowe drinki moczyły mu hawajskie koszule, kiedy podrywane panny nie chciały wypełnić ankiety podsumowującej nieudany trik (totalny brak wyrozumiałości i szacunku dla chęci samorozwoju) - to były jedynie szczegóły, ginące w cieniu wielkości jego geniuszu. Czy cierpiał na syndrom bezpodstawnie przerośniętego ego? Cóż, zdaniem terapeutki, którą bajerował na patent niewidomego artysty - tak. Dokonawszy niezwykle wnikliwego researchu za pomocą wujka Google i przestudiowawszy opisane przypadki osób borykających się z tym schorzeniem, Kenny doszedł tylko do jednego wniosku.
A mianowicie: w ogóle go to nie dotyczyło.
Egocentryzm? Kiedy tak troskliwie opiekował się swoimi pomidorkami (zero podtekstów seksualnych)? Ciągła potrzeba podkreślania własnych osiągnięć? Ha, dobre sobie, wspomniał o wygranych mistrzostwach w hokeja na szczeblu regionalnym jedynie raz (w ciągu dziesięciominutowej rozmowy). Nie, ewidentnie na nic takiego nie cierpiał.
Co najwyżej chorował na syndrom-totalnego-pijaństwa, biorąc pod uwagę jego aktualne położenie i wątpliwą lotność umysłu, która spowodowała, że na kolejne słowa (nie)znajomej zareagował kilkusekundową zaskoczoną pauzą.
... Boże? ― spytał niepewnie, bo sąd ostateczny to kojarzył mu się jedynie z biblijnymi klimatami, a kto wie, może rzeczywiście upił się do tego stopnia, że przypadkowo odblokował nowy level, na który wcale nie zamierzał jeszcze wskakiwać. Ale po bliższym przyjrzeniu się blondynce doszedł do wniosku, że nie posiadała ona bujnej brody, a to zdecydowanie wykluczało ją z roli najwyższego w oczach Kenny'ego. Nie zwalniało jej to jednak z potencjalnego zagrożenia, szczególnie przez wzgląd na niebezpieczne narzędzie zbrodni, jakim była patelnia. Żeliwna jak nic, pomyślał z całkowicie zrozumiałym przestrachem. ― Nie, nie, nie. Nie musisz. Pewnie była droga, wygląda bardzo porządnie ― skomplementował prędko, wargi przy tym wyginając w bajeranckim uśmiechu, w akcie desperacji powołując się na swój urok osobisty, choć może lepiej by to wypadło, gdyby miłe słowo skierował pod adresem blondynki, a nie jej patelni. Natomiast kiedy ta dziwna panna wspomniała, że ten trawnik należał do niej, Kenny zmarszczył brwi i potarł w zamyśleniu brodę, jakby właśnie stanął przed największą zagadką wszechświata. ― TWÓJ trawnik? Jak Twój, jak mój? Mój, nie Twój. Mój ― wyłożył jej bardzo zrozumiale i sensownie, wymachując przy tym palcem to na zieleń, to na siebie, to na kobietę, co by lepiej pojęła powagę sytuacji. Nie zdążył zrobić nic więcej, ponieważ niespodziewanie stał się obiektem intensywnych badań i w innych okolicznościach pewnie nawet nie miałby nic przeciwko temu, ale teraz poczuł się odrobinę nieswojo. Głównie dlatego, że jeżeli na którymkolwiek etapie swojego wspaniałego życia wcisnął tej kobiecie kit, to mógł zaraz za to słono zapłacić. Dlatego chwiejnie cofnął się o krok, zgiął się w pół i złapał się za jakiś organ, nie wiem, wątrobę czy inną nerkę, a następnie jęknął ciężko. ― Eee, tak, ja ciągle umieram. Żyję z bólem. Nie znam dnia i godziny. Wiem, że to miał być tydzień, ale może jednak będą to dwa. Góra trzy ― dodał po namyśle, przelotem taksując wzrokiem sylwetkę blondynki, która nadal była bardzo ładna, a on umiał to docenić nawet w stanie totalnego upojenia alkoholowego. R o m a n t y k.

barbie schmidt
mon dieu
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

I chyba to ich łączyło. W kosmosie rzeczy niewytłumaczalnych oni byli największą niewiadomą, ludzkimi odpowiednikami kodu Enigmy, który trudno było złamać. A może nawet procesów stojących za tokiem myślowym Barbary, nie dało się rozszyfrować.
Co do Kennetha nie miała wątpliwości — był na pewno jednostką wybitną. Wybitnie irytującą. Tupet tego człowieka był tak ogromny, jak góra Olimp (niby Mount Everest jest większy, ale jakoś Olimp wydawał się jej bardziej majestatyczny), że Barbie brakowało słów. Blondynka zachowywała się niczym ulubiony, marudny bohater, ogr z bagien, zaciekle broniła swojej przestrzeni, o którą tak bardzo walczyła, płacąc za to najwyższą cenę, wszakże oddała wszystkie dobra doczesne, wypinając się na pieniądze rodziców i postawiła na życie w zgodzie ze sobą. Po drugie, zagubiony imprezowicz miał czelność przerwać jej stan błogiej beztroski i niewinnego rozleniwienia, który łapał ją za każdym razem, gdy THC wdarło się do jej organizmu. Kto to widział? I to jeszcze, żeby łomotał do drzwi z zapytaniem, czy kierowniczka ma piątala na winko, albo czy miała to winko to jeszcze, ale nie. On nazywał jej królestwo, swoim. Pff. Dobre sobie.
Westchnęła poirytowana i zmęczona, odrywając jedną dłoń od patelni, żeby ścisnąć nos u nasady w dramatycznym geście. — Tak, wiem, że Bóg jest kobietą, ale proszę, nie mieszajmy w tę próbę włamania jeszcze religii — poprosiła umęczonym głosem. Nie, tyle, co godzinę temu na fazie rozmawiała na ten temat z kolorową papugą na ogrodzie, nie miała siły tłumaczenia temu niedorozwiniętemu troglodycie subtelnej różnicy między manifestacją a przepływem energii i jak wielkie znaczenie w tym wszystkim miała retrogradacja Plutonu. I pomyśleć, że mogła teraz przeżywać artystyczne uniesienia do playlisty Lonely Island. Co prawda trochę sobie zapunktował, chwaląc jej patelnię, co widać było w dumnym uśmiechu i zawadiackim sposobie, w jaki obróciła patelnię w dłoni. Nie no, wiedział, jak połechtać kobiece ego, czaruś jeden. Co prawda humor i sympatia Barbary były niczym chusteczka powiewająca na wietrze, porywana z każdym podmuchem i wystarczyło przywłaszczenie sobie jej starannie pielęgnowanego trawnika, żeby złość wykrzywiła jej twarz, pulsując żyłką biegnącą przez środek czoła. — To niby jak to twój trawnik geniuszu, to czemu nie możesz otworzyć drzwi, hę? — w tym momencie naprawdę była z siebie dumna, to był ten moment, kiedy postacią z kreskówek zapala się żarówka nad głową. I całe szczęście, bo przekonanie, z jakim bełkotał znajomo wyglądający nieznajomy, sprawiała, że powoli zaczynała wątpić, czy to na pewno jej trawnik. No, ale chyba znowu nie weszła do domu sąsiada, co nie? Raz jej się to zdarzyło, kiedy pilnowała kwiatków pani Teresy, długa historia z zabawnym twistem, ale to może na inną okazję. Natomiast chwilę później musiała odłożyć spór o to czyja racja była tą prawdziwą, bo to podobieństwo do kogoś drapało ją w głowę tak mocno, że nie mogła się powstrzymać i intelektualnie się podrapać, poprzez intensywne badanie struktury jego — co musiała przyznać — całkiem przystojnej twarzy. Długo biła się z wrażeniem, że już wcześniej patrzyła na tę twarz z tak bliskiej odległości, ale przez chwilę wspomnienia, imiona i obrazy umykały jej, jak spłoszone sarny, a ona nie była pewna, czy to może intuicja nie podpowiada jej, że właśnie spotkała kochanka ze swojego poprzedniego życia... Tak, poprzednie wcielenie Barbary prowadziło bardzo bogate życie seksualne w powojennej Francji. W końcu ją olśniło. I nie, to jednak kochanek z tego życia. Pamiętała to teraz doskonale. Ubrała się w krótką sukienkę, niczym echo dawnego ja, gdy była jeszcze córką wziętych polityków i za takową się podała. Aż przeszedł ją dreszcz. Och kobieto, puchu marny! On próbował ci się włamać do chaty, a tobie miękną kolana? Przekrzywiła głowę, oceniając jak największy krytyk jego aktorskie popisy. — I dlatego żeś się schlał jak świnia? — rzuciła, marszcząc brwi.

Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

Czy Ken chciał wpaść na Barbie?
N i e.
Jako wszechstronny znawca kultury podporządkował swoje życie słowom znanej polskiej poetki, a mianowicie - nic dwa razy się nie zdarza. Jeżeli w przeszłości maszyna losująca już wytypowała blondynkę na jego damę wieczoru, to na tym musiało się zakończyć, koniec. To nie on ustalał zasady, tak napisała Wisława Szymborska, a mądrości noblistki nie można było podważać, prawda? I w tej kwestii Kenneth był naprawdę konsekwentny i dlatego nigdy nie dzwonił do kobiet, z którymi spędzał noc, nie wspominając nawet o jakichś drugich randkach. To byłby oburzający przejaw braku szacunku względem Wisławy, którą miłował jak własną matkę (nieważne, że z jej twórczości znał tylko ten jeden wers).
Próbę czego? Bóg kobietą? Co? — powtarzał za nią jak zacięta płyta, mrużąc przy tym oczy, godnie challengując przy tym Melanię Trump, bo on w tym momencie też Barbarę skądś kojarzył, ale naprawdę nie wiedział skąd. Jego styki już dawno stanęły w ogniu, ponieważ nic tutaj nie miało sensu, nic. Z rezygnacją zatem poprawił swoją urodzinową czapeczkę i splótłszy ramiona na klatce piersiowej w pozycji typowego starego, potrząsnął głową. — Nie, nie, moja droga, błądzisz. Oj, błądzisz. Ja tu mieszkam. Nie mogę się więc włamywać. Rozumiesz? Bo to mój dom. Słyszałaś kiedyś o przypadku, żeby właściciel włamywał się do swojego własnego lokum? Ja też nie. A skoro ja o tym nie słyszałem, to jest to niemożliwe — tonem posiwiałego i doświadczonego przez życie mędrca wyłożył jej fakty czarno na białym, nie odpuszczając przy tym oczywiście gestykulacji, bo w końcu była blondynką, a one podobno lepiej reagowały na wizualizację. Swoją drogą, może to właśnie wspomniany kolor włosów był przyczyną tego całego galimatiasu? Aż posłał jej pełne empatii spojrzenie, ponieważ Pan Bóg naprawdę powierzał najcięższe boje swoje najsilniejszym wojownikom. Oczywiście - karma za takie debilne myślenie natychmiastowo użądliła go w pośladek, kiedy B L O N D Y N K A zadała całkiem sensowne pytanie. Momentalnie poczuł się, jakby ktoś mu odciął dopływ tlenu do mózgu i tak też zresztą wyglądał - jak człowiek po udarze. Minęła minuta, dwie, w tle nawet rozbrzmiały świerszcze, które ewidentnie bawiły się znacznie lepiej niż Kenny w tej chwili. W końcu jednak zamknął usta - bo nawet nie wiedział, że je otworzył - i bardzo niezgrabnie zeskoczył ze schodków, ramiona rozkładając w powietrzu, no ewidentnie walcząc z ostrym cieniem mgły. Następnie wykonał profesjonalny obrót w miejscu, uważnie przy tym rozglądając się po pobliskich domach. Po kolejnych pięciu minutach pokiwał wreszcie z zadumą głową i spojrzał z mądrością piętnastu pokoleń Fleetwoodów na Barbie.
Otóż... Albowiem... Z absolutną pewnością stwierdzam, że pomyliłem domy. No trudno — i proszę państwa, miał czelność wzruszyć obojętnie ramionami, jakby wcale nie wyrwał stojącej przed sobą niewiasty z jej duchowej podróży. Na jego usprawiedliwienie - nie wiedział, okej? Mieszkał tu dopiero tydzień, nie znał jeszcze sąsiedzkich zwyczajów, a do tego coraz częściej przed oczami tańczyły mu dwie Barbie, a nie jedna. Innymi słowy - nie był w swojej szczytowej formie. W ogóle nie był w formie! A sytuacja pogorszyła się znacząco, kiedy blondynka wcieliła się w detektywa Rutkowskiego i zaczęła zadawać bardzo niewygodne dla niego pytania. No i co on mógł biedny począć w tej sytuacji?
Wcale... — zaczął się bronić i dokładnie w tym momencie pozieleniał na twarzy i nim zdążył pomyśleć, poetycko zwymiotował jej na obuwie. Totalnie tak zaczynały się wielkie romanse.

barbie schmidt
mon dieu
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Może to być szokująca wiadomość dla równie wybujałego, co wrażliwego ego Kena, ale sama Barbie nie do końca wyczekiwała kolejnego spotkania. Owszem, musiała mu oddać, że gdy ubrania przestały stanowić barierę między ich ciałami, to przez chwilę miała wrażenie, że odleciała w galaktyczną przestrzeń, żeby zbić sobie piątkę z Rati, indyjską boginią pożądania — naprawdę równa babka — i wrócić na ziemię. Tylko tak między bóstwem seksu a prawdą, to podobny efekt osiągała po grzybach i z wibratorem w ręku, więc nie był to znowu jakiś wyczyn godny wpisania sobie do CV naczelnego playera w Toronto.
Zrezygnowana pokręciła jedynie głową, bo lepiej rozmawiało się jej z płaszczem na wieszaku, kiedy na fazie myślała, że to przybysz spoza naszej galaktyki (tak, dokładnie ten sam, który jako bóstwo objawił się Sumerom, ale nie miała czasu teraz wchodzić w tak poważne dywagacje), niż z tajemniczym nie do końca nieznajomym mężczyzną, który za wszelką cenę próbował wepchnąć swój klucz nie do tej dziury, co trzeba. - A ty co? Ludzka wersja AI, że o wszystkim słyszałeś? - prychnęła, bo skoro nie był ChatemGPT z ludzką twarzą (wtedy koniecznie powinien mieć na imię Chad), albo wyrocznią, która zstąpiła między marny lud, to jakoś nie miała zamiaru brać na poważnie słów kogoś, kto nawet nie umiał trafić do własnego domu. I bycie pijanym nie było wymówką, Barbie nie odmawiała sobie używek i dobrej zabawy, szczególnie na afterach po koncercie Pussycat Dolls, ale zawsze trafiała do własnego łóżka — albo czyjegoś, jeżeli nastrój był odpowiedni, a Wenus była w mikrofalówce — i odbywała swoją skincare routine, którą w sumie trudno nazwać rutyną, jeżeli zmieniała ją co dwa dni, no ale wiadomo, o co chodzi.
Ha! — wykrzyknęła triumfalnie, kiedy w końcu po walce z samym sobą i grawitacją Kenny przyznał, że pomylił domy, a ona w swojej nieskończonej mądrości miała rację. Prawdę mówiąc, zaskakiwała samą siebie, ale może się pomyliła i zamiast swojego zioła duchowego, to zapaliła to odpowiadające za kreatywność i błyskotliwe pomysły? — To skoro już to ustaliliśmy, to życzę ci udanej podrózy do domu i niech kac będzie z tobą. Bo za wyrwanie mnie z chaty trochę zasłużyłeś — a jak wiadomo, karma nieustannie krążyła między ludźmi, oddając to, co daliśmy innym. Sama Barbie miała z nią zresztą tak silne układy, że morderczy kac wykręcający umysł równie mocno co wnętrzności był pewnikiem.
I pewnie na tym by się skończyło, bo mało kiedy Barbie przejmowała się drobnymi oszustwami. Sama w końcu kłamała odnośnie swojego wieku na każdej apce randkowej, przedstawiała się jako przyrodnia siostra Margot Robbie albo miała urodziny kilka razy w tygodniu, żeby w restauracji dostać darmowe ciasto i połechtanie jej potrzeby bycia w centrum uwagi. Czego się nie spodziewała to tego, że Kenny zostawi jej jeszcze jedną niespodziankę. - Nie, nie, nie, przestań! — bo widziała, co się święci, ale widocznie jej towarzysz zaskoczył samego siebie i mimo ostrzeżeń zwymiotował się prosto na jej buty. I może nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że Barbie automatycznie miała odruch wymiotny w takich sytuacjach i wbrew sobie zaczęła się krztusić, prychać i walczyć z samą sobą, opierając dłonie o swoje kolana. Ściągnęła buty, cofając się jak poparzona, stając na trawie w dwóch różnych skarpetkach. — Koniec tego, imię i nazwisko dawaj! Wisisz mi nowe buty, cymbale — zawyrokowała, dalej walcząc z palącym uczuciem w gardle. — Wyskakuj z butów — rzuciła, skanując jego sylwetkę, bo jakimś cudem strumień zawartości jego żołądka wylądował jedynie na jej butach, jego pozostawiają czystymi.

Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

Nawet gdyby ktoś mu powiedział, że nie był mistrzem kobiecych orgazmów, to prawdopodobnie by nie uwierzył, bo przecież znał wszystkie strefy erogenne płci pięknej (istniały tylko dwie, nie?). I może nie pamiętał imienia Barbie, ale zobaczywszy ją, umiałby bez najmniejszych trudności opisać wszystkie jej atuty. Niestety - taką zdolność świat bezdusznie zaszufladkował jako narzędzie zbrodni bawidamka, co było bardzo krzywdzącą łatką, ponieważ Kenny w głębi duszy był prawdziwym romantykiem.
N o w o c z e s n y m romantykiem. Zatem zgodnie z definicją - bezbłędnie prawił komplementy przez jedną noc, obsypując swój cel nieograniczoną atencją, by wraz z nadejściem nowego dnia rzucić lakoniczne sayonara i zniknąć niczym kamfora. Niektórzy złośliwie nazywali to wykorzystywaniem niewinnych kobiet, ale zdaniem Kenny'ego to była współczesna wersja Romea i Julii, minus wątek z rozlewem krwi, śmiercią i dozgonną miłością do grobowej deski. Tym większa była jego konsternacja po ponownym spotkaniu Barbie - to w końcu kłóciło się z ideą wynikającą z szekspirowskiej tragedii. Ten cały William bankowo wymyślił ten myk ze zgonem, żeby Romeo nie musiał się tłumaczyć swoim jednonocnym przygodom (swój chłop).
Nie — zaprzeczył prędko, odruchowo odwracając od niej wzrok i wbijając go w ciemne niebo, bo wcale na początku roku nie podawał się za chodzący Al, powołując się na badanie naukowe, zgodnie z którym w roku 2025 kobiety miały uprawiać częściej seks z robotami niż z mężczyznami. To byłoby przecież niemoralne i nikt by się na to nie nabrał (ta bajera miała stuprocentową skuteczność).
Natomiast kiedy usłyszał, że ta jasnowłosa niewiasta pożyczyła mu takich okropności, chwycił się dramatycznie za serce i zacmokał z dezaprobatą.
KARMA WRACA — odbił piłeczkę, w duchu gratulując sobie tej doskonałej riposty, bo mu się wydawało, że wypowiedział ją z godnością, gdzie w rzeczywistości zwyczajnie wydarł japę na pół ulicy. Na tyle głośno, iż po jej drugiej stronie ktoś uchylił okno i odwrzeszczał stul dziób, pacanie!, ale Ken tego nie zarejestrował, bo... był naprawdę pijany i z trudem aktualnie utrzymywał się na własnych nogach.
A opróżnienie zawartości żołądka wcale mu specjalnie nie pomogło, a jedynie pogłębiło jego narastający dyskomfort. Mimo to z niezrozumiałego powodu (mommy kink) zmusił się do zdjęcia butów i łaskawie rzucił je w stronę Barbie, koszulką zasłaniając sobie usta, bo tak, ewidentnie unoszący się w powietrzu zapach wymiotów popychał go do kolejnych.
Nigdy mnie nie znajdziesz. NIGDY!!! — powinien się nazywać spóźniony zapłon, bo dopiero po chwili zajarzył, że zażyczyła sobie również jego danych kontaktowych. I by słowa nie zostały wyłącznie rzucone próżno na wiatr, w samych skarpetkach zaczął uciekać przez żywopłot, zapewne ostatecznie decydując się na otrzeźwiającą drzemkę w którymś z dekoracyjnych krzaków, daleko w tyle zostawiając Barbie.

K O N I E C <3


barbie schmidt
mon dieu
trigger to moje drugie imię
ODPOWIEDZ

Wróć do „#22”