Mama wiedziała.
Brat wiedział.
Hunter wiedział.
Wiedział nawet Max.
Sora miała nie wiedzieć.
Szczęście dopisało mu już na etapie planowania – kiedy zaproponował Sorze datę, podczas której chciałby na krótko gdzieś wyjechać. Złożyło się idealnie i, jak raz, wytwórnia nie pokrzyżowała mu planów, odmawiając dziewczynie urlopu. Choć może nie powinien się tak cieszyć na zapas – u niej w pracy wiele rzeczy zmieniało się jak w kalejdoskopie. Nie zostało mu nic innego, jak trzymać kciuki. I rękę na pulsie, w kwestii wszelkich zmian. Niemniej szalenie zależało mu akurat na tej dacie. Kolejnym szczęściem w jego, może już podejrzanej, był fakt, że ów dzień przypadał bliżej weekendu, jeśli nie w sam, co odsuwało podejrzenia. Wyjazd w środku tygodnia byłby co najmniej podejrzany.
Powiedzieć, że się w przeddzień tak stresował, że zasadniczo nie zmrużył oka, to też za mało. Wiercił się i kręcił, w głowie po tysiąckroć powtarzając sobie kroki z własnego planu, który ułożył. I słowa, te najważniejsze słowa, które chciał powiedzieć. Które musiał powiedzieć. I chociaż charyzmy mu nie brakowało i zawsze był wygadany, to jednak nawet w myślach nic nie brzmiało odpowiednio dobrze.
A czas uciekał.
W dniu wyjazdu obudził się bardziej zmęczony, niż wypoczęty. Nerwy w połączeniu z małą ilością snu mu nie oszczędzały i zmęczenie wypełzło zdradliwie na jego twarz, przybierając brzydką formę cieni pod oczami. Trzykrotne przemycie twarzy wodą i tuzin narzekań niczego nie były w stanie cofnąć. Nie mógł skłamać, że to przez pracę, bo nie miał pracy. A ona o tym wiedziała. Mógł powiedzieć, że się nie wyspał. Zdarzało się przecież i najlepszym.
Po śniadaniu zebrał swoje rzeczy, które spakował na wyjazd już wcześniej i przeniósł do przedpokoju. Nie było tego dużo, bo wyjazd nie był specjalnie długi. Ale były to rzeczy ważne. Nie chodziło o koszulę, chociaż tej też nie powinno zabraknąć, aby wymieniła na chwilę jego t-shirt. Chodziło o kilka drobnych przedmiotów, które zamierzał dać Sorze. W tym, jeden najważniejszy, skrupulatnie owinięty w szary papier i upchnięty pod ubraniami, aby nie rzucał się w oczy. Sprawdzał po kilkanaście razy, czy aby na pewno go zabrał. Ale był tam. Na dnie torby. I czekał. Na swoją kolej i ten odpowiedni moment.
Spakował torbę do samochodu, zabrał bluzę i pożegnał się z mamą. Z bratem miał się jeszcze zobaczyć na miejscu. Chociaż wyjazd miał być tylko dla niego i Sory. W teorii. W praktyce jeden gość miał się przewinąć przez chwilę po to, aby pomóc mu z organizacją. Cicho i skutecznie. Niczym ninja. Nie ujmując Hunterowi – znacznie bardziej ufał bratu w tej kwestii, jeśli chodziło o organizację romantycznego przedsięwzięcia. Zresztą – brat miał auto i mógł dojechać na miejsce.
Zatrzymał swój pojazd pod posiadłością ojca Sory, a następnie wysiadł. Zadzwonił do drzwi i wszedł do domu, witając się z prawnikiem, z którym nie tak dawno temu się oficjalnie poznał. W okolicznościach ratowania Jiwoonga przed odpowiedzialnością za coś, za co nigdy nie powinien był odpowiadać.
Harvey spojrzał na niego w taki sposób, jakby wiedział, co się stanie. A przecież nie mógł wiedzieć. Nie mówił mu.
— Cześć, piękna — odezwał się, kiedy zobaczył na schodach dziewczynę. — Daj mi to — dodał, spotykając się z nią w połowie drogi i wyciągając rękę po jej bagaż. Po przejęciu torby od niej, wycofał się i spojrzał w kierunku ojca dziewczyny, by zrozumieć, że cały czas był czujnie obserwowany. Uciekł więc wzrokiem do dziewczyny. — To co? Gotowa na twój citybreak, chyba pierwszy od stu sześćdziesięciu lat pracy dla wytwórni?
Sora Wolff