ODPOWIEDZ
35 y/o, 188 cm
koroner, niegdyś śledczy Toronto Police Service
Awatar użytkownika
You're not my homeland anymore
So what am I defending now?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Chciał dać jej czas, chwilę wytchnienia po tym jak roztrzaskał ją na nowo, niczym cenną porcelanę na wystawie w Rosenthalu. Był krzykiem, nie szeptem przerywającym ciszę, a czymś zdecydowanie ostrzejszym i nieproszonym. Zostawiła przed nim jednak furtkę, nadzieję, która spędzała mu sen z powiek, przez minione dwa tygodnie.
Zostawiła mu, bowiem coś cenniejszego niż słowa zaproszenia. Niby to niechcący, niby w roztargnieniu. Szkicownik, najcenniejszy drobiazg w arsenale artysty, takie trochę kuluary tworzenia. Clifford czuł jego ciężar, gdy trzymał go w dłoniach. Nie potrafił określić jasno, co tak naprawdę sprawiało, że po raz kolejny czuł na sobie wagę większą, niż był w stanie dźwignąć. Cienkie stronice papieru w twardej oprawce, skrywały między kartkami jego najmroczniejsze wspomnienia.
Cliffordowi daleko było do artysty. Ostatni raz z paletą barw miał do czynienia w szkole podstawowej i zdecydowanie nie było to coś, co wspominał z uśmiechem na twarzy. Szczytem jego artyzmu było narysowanie patyczaka, ewentualnie serduszka w tej infantylnej lekko pokrzywionej wersji. Takie właśnie stawiał na kartkach dołączanych do prezentów dla Sadie. Clifford był tak absurdalnie zielony w kwestii sztuki, że sama myśl o otwieraniu szkicownika była nieco absurdalna. Zupełnie jak zapuszczanie się w towarzystwo, w którym to każdy mówi w niezrozumiałym dla niego języku.
Co więcej, jego obawy potęgował inny fakt. Bowiem w pracach Sadie nie było sztampy, a intymność, cząstka jej samej. Coś, czego się bał, co zatracił, znikając długie miesiące temu. Wszystko to było jak desperacki krzyk w ciemności, niosący się echem przez puste korytarze, a każde pociągnięcie ołówkiem, na które miałby patrzeć byłoby tak wyraźne jak wyraźnym mogłoby być przelanie żalu i smutku wspomnień między papierem a grafitem. Dlatego, więc przez długie godziny, każdego dnia po pracy obracał w dłoniach jej szkicownik. Czuł pod palcami chropowatość papieru, tę jego fakturę. Czuł się tak niepewnie, mając go przy sobie jak gdyby każde drżenie palców mogło go zdradzić.
Dopiero po kilku dniach, odważył się go otworzyć. Miasto już dawno skąpane było w mroku, a jego mieszkańcy w sennych objęciach Morfeusza. On jednak nie spał, przesuwając zmęczone spojrzenie po okładce szkicownika. Gdy go otworzył, stronice rozchyliły się z cichym szelestem, niczym trzepot skrzydeł motyla. Obrazy uderzały go jeden po drugim, jak w kalejdoskopie wspomnień, zamkniętych w liniach i światłocieniu.
Wiedział doskonale gdzie ją znaleźć. Przeprowadziła się po jego śmierci . Cóż, nie mógł jej się dziwić. Sam pewnie w podobnej sytuacji zrobiłby wszystko by dać sobie szansę na nowy początek, by chociaż przez chwilę nie czuć na sobie oddechu śmierci i współczucia innych, którzy myślą, że wiedzą co czujesz, dając sobie równocześnie prawo do użalania się nad dobą i poddawania pod refleksję każdej twojej decyzji.
Nie zadzwonił, napisał za to wiadomość. Krótki sms. Tym razem wchodząc w jej życie, chciał, chociaż zdjąć ubłocone buty nim przekroczy próg. Pragnął, by tym rzem poczuła, że nie chce być tylko nagłym sztormem w jej życiu, domokrążcom, wchodzącym z impetem tam, gdzie zdecydowanie nie nie było jego miejsce. Ze spokojem i z pokorą. Czy się obawiał? Oczywiście, jednak nie na tyle, by zrezygnować. Pragnął kolejnego spotkania tak żarliwie jak ćma lgnąca do ognia. Tym razem wyglądał już nieco bardziej jak człowiek, a odrobinę mniej niż zjawa. Oczy nie były już tak zmęczone, zarost zyskał na ogładzie, podobnie jak i strój. Zupełnie jakby ktoś na chwilę ponownie tchnął w niego życie. Stał, więc na progu z butelką wina i torbą, w której wziął na wynos jedzenie z ich ulubionej knajpki. A przynajmniej tej, którą mieli za ulubioną te miesiące temu, które teraz wydawały się Cliffordowi zupełnie innym życiem.
Sadie Mansfield
28 y/o, 165 cm
mój narzeczony żyje, a ja zaczynam nowe życie
Awatar użytkownika
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#5
Otworzyła drzwi niemal natychmiast, jakby od godziny siedziała przy nich i nasłuchiwała kroków na klatce schodowej. Prawda była jednak inna - dźwięk domofonu sprawił, że przez sekundę zamarła, jakby wcale się go nie spodziewała, choć przecież wiedziała. Wysłał wiadomość. Wiedziała, że przyjdzie. A mimo to jej serce zareagowało w ten sam sposób, co zawsze w jego obecności - gwałtownym szarpnięciem, jakby ktoś nagle otworzył okno w dusznym pokoju.
- Cześć - wyszeptała prawie bezgłośnie, kiedy stanął w progu. Jej głos był niepewny, bardziej jak echo niż słowo, ale wystarczyło, żeby cisza nie zdążyła ich udusić. Cofnęła się o krok i otworzyła szerzej drzwi, przepuszczając go do środka.
Mieszkanie pachniało herbatą, którą niedawno zaparzyła i - jak zawsze - zostawiła niedopitą na stole. Nad zlewem paliła się mała lampka, żółte światło otulało kuchnię ciepłym, intymnym blaskiem. Sadie nie zapalała żadnych innych lamp - lubiła półmrok, lubiła, gdy krawędzie przedmiotów stapiały się z cieniem. Clifford przyniósł jedzenie - falafel w pitach, zawinięty w jeszcze ciepły papier, z intensywnym aromatem czosnku i ziół, który od razu przywołał wspomnienie ich dawnych, nocnych wypadów. Tych wieczorów, kiedy wracali pieszo przez miasto, zatrzymując się w małych lokalach, które nigdy nie zamykały się przed świtem.
Sadie odłożyła papierową torbę na kuchenny stół, obok swojej porcelanowej filiżanki z ostygłą herbatą. Sama wyglądała tak, jakby jej strój był częścią tej przestrzeni - spójny z każdym obrazem i szkicem na ścianie. Miała na sobie długą, zwiewną spódnicę w kwiatowy wzór, której materiał lekko falował przy każdym ruchu, do tego prostą, bordową bluzkę bez rękawów i luźny, oliwkowy kardigan zsuwający się z ramienia. Na szyi cienki srebrny łańcuszek, a na palcach pierścionki w różnych kształtach - jak małe talizmany, które zbierała latami. Wyglądała dokładnie tak, jak zawsze, a jednocześnie inaczej. Może to światło sprawiało, że jej oczy wydawały się bardziej kruche, a ruchy ostrożniejsze.
Stała przy stole, patrząc na to jedzenie tak, jakby nie wiedziała, co z nim zrobić. Jakby ten prosty gest, kolacja na wynos, był czymś, co może ją złamać albo poskładać na nowo. Clifford był znajomy i obcy jednocześnie. Wiedziała, jak pachnie, jak brzmi jego oddech, jak układa dłonie, kiedy nie wie, gdzie je schować. A jednocześnie widziała w nim cień, którego wcześniej nie znała.
- To dziwne - odezwała się w końcu, cicho, z trudem, ale z odrobiną ciepła w głosie. - Tak bardzo dziwne, że siedzisz tutaj.
Przez moment nie mogła znaleźć lepszego słowa. Oparła dłonie o krawędź stołu, a potem, jakby odruchowo, sięgnęła po szklankę z wodą i postawiła ją przed nim. Ten drobny gest, tak naturalny i codzienny kiedyś, że aż banalny, teraz wydawał się prawie rytuałem. Pamiętała, jak zawsze robiła to odruchowo, kiedy wracał z pracy - stawiała mu coś do picia, nim zdążył jeszcze zdjąć kurtkę.
- Jak się czujesz? - zapytała cicho, podnosząc na niego spojrzenie.
W jej głosie było wszystko: troska, której nie umiała stłumić; strach, że odpowiedź ją zrani; i cicha nadzieja, że mimo całego bólu, wciąż potrafią rozmawiać jak dawniej.

Clifford Brentwood
Sad
kiedyś tego nie było
35 y/o, 188 cm
koroner, niegdyś śledczy Toronto Police Service
Awatar użytkownika
You're not my homeland anymore
So what am I defending now?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Clifford, nie wszedł do razu po powitaniu. Gdy wyszeptał niezręczne cześćj, na chwilę przystanął w progu jak gdyby potrzebował sam sobie dać przyzwolenie na to co zamierzał zrobić. Zupełnie jakby musiał się uszczypnąć i to raz a porządnie, że to nie sem, że ona stoi przed nim. Uśmiechnął się nieznacznie, ale szczerze, pokręcił delikatnie głową i wszedł. Wyglądała spokojniej niż ostatnio, a to sprawiało, że wyrwa w jego sercu delikatnie się zasklepiała.
-Też mi się tak wydaje- przyznał po chwili, uśmiechając się przy tym gorzko -Gdyby ktoś mi powiedział, że tak to wszystko będzie kiedyś wyglądać...-westchnął, ukrywając twarz w dłoniach.
Nie wiedział, jak inaczej ubrać w słowa to, co właśnie czuł. Być może trafnie byłoby nazwać to snem, snem na jawie, albo czymś pomiędzy? Odkąd wrócił do Toronto, nie opuszczało go to jedno uporczywe uczucie, jak gdyby dotykał wszystkiego przez pergamin, patrzył przez szybę i słuchał przez słuchawkę. Jakby to wszystko nie działo się naprawdę, lub;co gorsza; działo się, ale on miałby oglądać to tylko z bocznego siedzenia. Jak sen, z którego miałby się zaraz wybudzić. Dopiero w chwili, gdy ponownie był obok niej, czuł, że ta iluzja upada. Wszystko zyskuje na ostrości, nasycone jest kolorami i tą głębią, za którą tęsknił.

Gdy Sadie postawiła przed nim szklankę wody, przyjął ją z wdzięcznością, która dla osoby przyglądającej im się z zewnątrz mogłaby być zupełnie niewspółmierna do gestu. On jednak w tym drobnym ruchu widział coś więcej, jej dawną troskę, to, że niegdyś zawsze wiedział, czego potrzebował, jeszcze zanim on sam o tym pomyślał. Wział pierwszy łyk wody, przesuwając palcami, po chłodnej,powierzchni szklanki.
-Ja?- powtórzył za nią, przenosząc spojrzenie na sufit, gdy zadanie pytanie zawisło przed nimi jak gradowa chmura. No właśnie, jak on się czuł? Z trudem dobierał słowa, chcąc oddać nimi to, co tak naprawdę od miesięcy było dla niego nie do opisania -Skołowany. Zupełnie jakbym oglądał film, a nie wrócił naprawdę.-przyznał, biorąc głęboki wdech, zbyt głęboki. Zupełnie jakby chciał by powietrze rozsadziło mu płuca, jakby myślał, że to mu jakoś pomoże -Chociaż muszę przyznać, że jest zdecydowanie lepiej, odkąd cię zobaczyłem.
Nie był poetą, nie potrafił pięknie mówić o uczuciach. Był w tym wszystkim prosty, wyzuty z patosu, którym nie chciał obciążać tym ani jej, ani siebie. Starał się jedynie o ostrożność, warząc słowa, tak, by jej nie przestraszyć i nie zburzyć tego co i tak zdawało się być między nimi kruche,
- Wiem, że mój powrót, nie jest dla ciebie łatwy.-dodał spokojniej. Po chwili ciszy. Choć mogło go to boleć, wiedział, że tak właśnie było. To, że nagle wrócił, komplikowało tak wiele. Najpewniej więcej niż mógł przypuszczać. - Ale chcę, tylko żebyś wiedziała, że niczego od ciebie nie oczekuję. Żadnych deklaracji, żadnych odpowiedzi. Sam fakt, że się zgodziłaś… że otworzyłaś przede mną drzwi…-przerwał, obawiając się, że powie o słowo za dużo, a tak bardzo nie chciał wywierać na niej presji. – To i tak dużo więcej niż się spodziewałem i więcej niż na to zasłużyłem.

Już odkąd szykował się na to spotkanie, nie opuszczał go dziwny, tak znajomy sprzed lat niepokój. W tym wszystkim odnalazł coś, co na swój kuriozalny sposób przywodziło mu na myśl pierwsze randki z Sadie. Niepewność, ukradkowe spojrzenia i pilnowanie się z każdym słowem tak, by nie wypaść na buraka czy frajera. Ona też wydawała się nieco inna, zupełnie jakby musiał uczyć się jej na nowo, brzmienia jej głosu, spojrzenia i sposobu, w jaki włosy opadają kaskadami na jej ramiona. Wciąż była jednak jego Sadie, narzeczoną, którą zostawił znienacka, zmuszając do tego, by nauczyła się żyć bez niego, bez ostrzeżenia, z dnia na dzień.
Gdy cisza narastała między nimi, w końcu zebrał się na odwagę i wyciągnął zza pleców szkicownik. Przez chwilę obracał go w dłoniach, zupełnie jakby po raz ostatni chciał powspominać to co w nim zobaczył.
-Zostawiłaś go…ostatnio-powiedział cicho, przesuwając szkicownik w jej stronę. Zupełnie jakby udawał równie dobrze jak ona wcześniej, że nie była to tylko furtka do kolejnego spotkania, że to tylko przypadek, okazja, którą aż szkoda byłoby nie wykorzystać. -Starałem się nie zaglądać do środka, ale...sam się otworzył.

Sadie Mansfield
28 y/o, 165 cm
mój narzeczony żyje, a ja zaczynam nowe życie
Awatar użytkownika
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Sadie milczała chwilę, wsłuchując się w jego słowa. Było w nich coś, co wybrzmiało znajomo, jak echo uczuć, których nie potrafiła nazwać przez ostatnie miesiące. Skołowany to słowo utkwiło jej w głowie. Ile razy ona sama czuła się jak w filmie, jakby grała w cudzym scenariuszu, w którym zapomniano zostawić dla niej wskazówki, jak dalej żyć? Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Rozumiem - przyznała cicho, kiwając lekko głową. - Też tak miałam. Czasami wciąż mam. Jakbym patrzyła na swoje życie z boku, jak na ekranie. Jakby to była historia kogoś innego, a ja jestem tylko przypadkowym świadkiem.
Nie chciała, żeby to zabrzmiało jak oskarżenie. W jej głosie nie było goryczy, tylko delikatne zmęczenie, które wypełniało każdy zakamarek jej ciała od osiemnastu miesięcy. Pochyliła się lekko nad stołem, jakby chciała skrócić dystans, choć jej dłoń wciąż opierała się ostrożnie o blat.
Kiedy wyciągnął szkicownik, spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, ale bez wstydu. Przyjęła go spokojnie, układając na kolanach, przesuwając dłonią po znajomej fakturze okładki. Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, był nieco smutny, ale prawdziwy.
- To nie był przypadek - powiedziała w końcu, podnosząc na niego wzrok. - Zostawiłam go, bo… nie miałam odwagi oddać ci nic innego.
Odwróciła szkicownik w palcach, jakby sama chciała znaleźć odpowiednią stronę, którą znała przecież na pamięć.
- Rysowałam tylko twoje oczy - wyjaśniła spokojnie, głosem miękkim, ale pewnym. - Bo wszystko inne znikało. Twarz się rozmywała, dłonie były jak cień, sylwetka coraz bardziej mglista. A twoje oczy… one zawsze do mnie wracały.
Wzięła głębszy oddech i przez moment patrzyła na niego intensywniej, z tym samym skupieniem, jakie miała, kiedy rysowała. Jakby sprawdzała, czy naprawdę je odzyskała, czy to tylko kolejne złudzenie.
- Wiesz dobrze, że dla mnie to nigdy nie były tylko rysunki. To zawsze było coś więcej. I chyba chcę, żebyś wiedział, co się tam kryło. Możesz go zatrzymać.
Jej dłoń, do tej pory oparta o szkicownik, poruszyła się nieznacznie, aż w końcu, niemal bezwiednie, dotknęła jego palców na stole. Lekko, delikatnie, jakby chciała sprawdzić, czy wciąż ma do tego prawo. To nie było ani pojednanie, ani deklaracja - raczej proste „jesteś tu”, które jej ciało chciało powiedzieć szybciej niż usta.
- Siedzisz przede mną - wyszeptała prawie bezgłośnie. - I to boli, ale też… sprawia, że po raz pierwszy od dawna czuję, że naprawdę oddycham.
Przez chwilę trwała w tej nieruchomej chwili, a potem odsunęła szkicownik i wstała, jakby potrzebowała czegoś, co pozwoli im obojgu przejść przez ten moment. Otworzyła szafkę, sięgnęła po dwa talerze, które odłożyła na stół. Ruchy miała spokojne, uważne, trochę jakby bała się, że porcelana rozsypie się w dłoniach. Wyjęła też korkociąg i dwa kieliszki - jej ulubione, cienkie, z delikatnego szkła, które kupiła dawno temu w antykwariacie. Postawiła je obok butelki wina, którą przyniósł.
- Otworzysz? - zwróciła się do niego, przesuwając butelkę w jego stronę. Nie był to zwykły gest - raczej ciche zaproszenie, żeby wziął udział w tej chwili, żeby nie był tylko widzem w jej kuchni.
Dopiero kiedy usiadła obok niego, na krześle naprzeciwko, poczuła, że jej serce bije spokojniej. Podsunęła mu talerz z jedzeniem, a sama zaczęła rozrywać papier, wciąż z lekkim uśmiechem, choć w oczach błyszczał cień.
- Przez długi czas kolacje wyglądały inaczej - odezwała się, przesuwając widelcem po kawałku pity. - Siedziałam sama, z winem i ciszą. Czasem mówiłam na głos, żeby nie zapomnieć, jak brzmi mój głos. Ale i tak zawsze brakowało mi tego…
Zawiesiła wzrok na nim, ostrożnie, jakby chciała sprawdzić, czy on sam uzupełni to niedokończone zdanie. Potem dodała cicho:
- Dlaczego Clifford? - Zapytała. Musiała w końcu widzieć wszystko.
Patrzyła na niego ponad kieliszkiem wina, w jej spojrzeniu było ciepło, strach i coś, co wyglądało jak otwarta furtka. Nie szeroko - tylko uchylona. Ale wystarczająco, by mógł przez nią zajrzeć.

Clifford Brentwood
Sad
kiedyś tego nie było
35 y/o, 188 cm
koroner, niegdyś śledczy Toronto Police Service
Awatar użytkownika
You're not my homeland anymore
So what am I defending now?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Clifford sięgnął po butelkę, którą podała mu Sadie i przez moment czuł się jak dawniej. Zupełnie jak kiedyś, gdy gesty takie jak ten były najzwyklejszą rzeczą w świecie, częścią ich weekendowej rutyny. Jednak teraz to było coś więcej, niezmącona cisza i spokój, utkwione w geście, który tylko pozornie pozwalał mu wrócić myślami do przeszłości. Sprawnie i z pewnością w dłoniach chwycił za korkociąg, dłonie momentalnie zacisnęły się na narzędziu i szyjce butelki, być może zbyt mocno, jak gdyby odrobinę większy nacisk, miał roztrzaskać ciemnozielone szkło, rozbryzgując równocześnie po parkiecie, burgundowy, aromatyczny napój.
Gdy Sadie rozpoczęła monolog o znaczeni swych prac, Clifford tylko przysłuchiwał się jej w zadumie, nie mogąc wyzbyć się tego narastającego uczucia w sercu, które w niezbyt subtelny sposób sygnalizowało mu, że miała rację. Doskonale wiedział bowiem, że jego imię, przez długie miesiące było tylko hasłem zaklętym w aktach sprawy. Wspomnienie o nim wywoływało dreszcze, było niechcianym szeptem, czymś, co wyrzucało się z głowy, bu uniknąć bólu.
W chwili, w której ich place się spotkały, Clifford nie poczuł nic poza spokojem. Tym czego pragnął najbardziej. Jej dotyk nie siał chaosu, którego się tak obawiał. On dawał ukojenie. Nie był falą uderzeniową, ale nurtem rzeki, z którym pragnął płynąć, wiedząc, że zmierza we właściwym kierunku. Momentalnie poczuł, jakby powietrze nie było już tak gęste, a jej głos jak melodia, którą dobrze znał rozbijała tą posępną ciszę Każdy jej gest, wyciągał go z grobowca, w którym tak długo tkwił. Każde jej spojrzenie sprawiało, że wychodził cienia i nie był już tylko hasłem w raporcie, który tkwi gdzieś w policyjnym archiwum.
-Proszę.--powiedział, podając jej kieliszek wina, z uśmiechem i spojrzeniem, w którym tliła się dawna iskra. To było tak niesamowicie obce i znajome, równocześnie, samo bycie obok niej. W końcu nie musiał udawać kogoś innego byle tylko utrzymać się na powierzchni. Mógł być jej Cliffordem.
-Moje oczy-powtórzył po niej w zamyśleniu, niemalże delektując się tymi słowami.- Nawet nie wiesz... Ja zawsze wracałem do twoich, do twoich oczu, do twoich twarzy. Choćby tylko w pamięci, tak by nie zapomnieć. Tylko to trzymało mnie przy życiu, kiedy czułem, że tonę. Chciałem pamiętać twoje spojrzenie i to jak do mnie mówiłaś, rano tym zaspanym tonem, kiedy budziłaś się za szybko.- powiedział rozczulony, oddalając spojrzenie w dal. Czuł w sobie żal, żal za tym co sam sobie odebrał. Słowa niemalże stawały mu w gardle, gdy myślał o czasie, gdy nie było jej przy nim.

-Musiałem, żałuję, ale musiałem. Naprawdę. - odpowiedział wolno, wpatrując się w kieliszek z rubinowym napojem, jakby tam szukał odwagi, by dokończyć to co zaczął.-Gdyby ktokolwiek wiedział, być może teraz nie byłoby mnie tu. Nie byłoby niczego. Musiałem zniknąć. Mnie o wszystko żałuję i nie było chwili, w której nie marzyłem o tym by cofnąć czas.
Miał kontynuować, ale gdy nią spojrzał, jego głos nieco się załamał. -Wiem, że wszystko zniszczyłem, że było Ci ciężko i nawet nie potrafię wyobrazić sobie jak bardzo- zamknął na chwilę oczy i przeniósł dłoń na czoło, by rozmasować nerwowo skroń. Miał ciarki na samą myśl o swoim pogrzebie. O Sadie stojącej przy trumnie, o łzach skrzących się w jej oczach, o smutku, który zesłał na swoich bliskich. -Wiem, że nie powinienem był wtedy wracać i znowu wszystkiego komplikować, ale tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć. -powiedział, przenosząc na nią spojrzenie.
Sadie Mansfield
ODPOWIEDZ

Wróć do „#19”