

Była poukładana i odpowiedzialna. Być może brała na siebie zbyt dużo obowiązków, ale nigdy nie narzekała - wiedziała po prostu, że tak trzeba. Jej matka była pielęgniarką, a ojciec dorabiał tak naprawdę gdzie popadnie, po tym jak stracił posadę w jednej z pobliskich fabryk. W domu nie przelewało się, nie mieli wiele, jednak June te lata dzieciństwa, mimo że nie do końca były beztroskie, wspomina z uśmiechem na ustach. Kocha swoją rodzinę i jest bardzo mocno zżyta ze wszystkimi.
Marzenie o pracy w policji zrodziło się w jej głowie wcześnie. Już mając dziesięć lat chodziła wszędzie z notatnikiem i zapisywała “raporty z podwórka”, jakby od tego miało zależeć bezpieczeństwo okolicy.
Toronto było dla niej wielkim krokiem w nieznane, ale i spełnieniem wszystkich pragnień. Tak jej się przynajmniej wtedy wydawało. Miała zaledwie dwadzieścia lat, gdy trafiła do Akademii Policyjnej. Była jedną z najlepszych – wytrwała, skupiona na swoich celach i niezwykle ambitna. Służba jednak bardzo szybko okazała się nie być do końca tym, co sobie wyobrażała. June ciągle chciała czegoś więcej, robiła wszystko, by awansować - a właściwie nadal to robi. Skończone studia, kursy przygotowawcze do pracy jako detektyw, wykańczające treningi - to w dalszym ciągu za mało. Od przełożonych słyszała, że “potrzeba więcej doświadczenia” albo że “teraz nie czas na zmiany”. Uparcie próbuje dalej, ale coraz częściej zastanawia się czy to rzeczywiście kwestia braku doświadczenia, wiedzy, czegokolwiek innego, czy może jakieś uprzedzenia, czy wręcz dyskryminacja. W środowisku tak mocno zdominowanym przez mężczyzn jest bardzo często lekceważona, ale nie pozwala, by cokolwiek podcięło jej skrzydła. Chciałaby robić coś więcej niż tylko patrolowanie okolicy, czy wypisywanie mandatów za prędkość albo złe parkowanie. Angażuje się w śledztwa, prowadząc własne obserwacje i notatki poza oficjalnym obiegiem, licząc na to, że odkryje coś samodzielnie i być może w końcu nastąpi jakiś przełom w jej karierze.