-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
一 Fela, to do ciebie chyba 一 padło z drugiej strony drzwi zamkniętej na cztery spusty. Pochylony nad foremkami tabliczek mężczyzna właśnie rozlewał intensywnie aromatyczną, zaciągniętą jakimś dymnym akcentem masę czekoladową, cienko i w skupieniu, jakby przeprowadzał zabieg chirurgiczny.
Nie odpowiedział.
一 Fela, bo przyszedł...
一 No słyszę przecież! 一 wrzasnął rozeźlony, nie odrywając wzroku od wyrównującej się tafli. Ktokolwiek to był - sanepid, skarbówka czy inne gówno - mógł zaczekać, nie to, co wylewka po kilku dniach prowadzenia nowego przepisu od etapu ziarna.
一 I mówi, że kojarzysz...
一 Z pewnością 一 zgrzytnął pod nosem, obstawiając w tym momencie księgowego. Pajac zawsze pojawiał się w najmniej odpowiednim momencie i wymagał kwitów na wszystko, najlepiej już, zaraz, na pięć minut temu. Doceniał jego kreatywność w prowadzeniu niektórych kalkulacji, ale między bogiem a prawdą, czasami Hathaway miał ogromną ochotę zapytać (i zdarzało się, że w sumie to właśnie robił) czy fakturę o jaką upominał się Westmore ma wyciągnąć sobie na poczekaniu z dupy. Nie miał głowy do pierdół, zazwyczaj otrzymując zamówienie sprawdzał pedantycznie czy zgadza się wszystko co do ziarenka i to, czy ziarenko jest dokładnie takie jak powinno, rysował parafkę i zapominał gdzie posiewał te wszystkie papierki. Niektóre upychał w kieszeń, inne rzucał pod ladę albo wciskał w szufladę w gabinecie, po to, by wyrzucić je z głowy po niecałej minucie.
一 Bo to chyba jes-
一 Czy to Westmore? Bo jeśli tak, to możesz mu przekazać, żeby...
一 Nie, to Graham. Podobno wiesz o co chodzi.
Ach.
Bezgłośne westchnienie wydobyło się z jego ust, gdy faktycznie skojarzył brodacza z ciągotami do słodkiego. Jego i Emily, a jeszcze kilka takich wizyt i zapewne przyjdzie mu wyryć na pamięć jej datę urodzenia.
一 To co mu powiedzieć?
Chwila ciszy, Felix oszacował na oko i obrócił głowę w stronę drzwi.
一 Dwie minuty. Niech zaczeka, cokolwiek to jest, to chyba nikt nie umiera.
Dołączył niechętnie do części SOMY przeznaczonej dla klientów. Widział kątem oka, jak ogonek zwiedzających prowadzonych przez Axela zawija w stronę wystawowych gablot i parsknął cichym, suchym śmiechem jak pies. Nienawidził tej płytkiej perspektywy jaką gapie połykali myśląc, że od teraz już wiedzą jak to wygląda. Gówno po tym wiedzieli, podobnie jak Felix te kilkanaście lat temu, po tym jak trafił pod skrzydła ciotki i sądził, że w miesiąc nauczy się wszystkiego czego potrzeba.
Miał w planach zlikwidować ten idiotyzm, Axel i jego złote ręce były mu potrzebne na kuchni, a nie tu, do zabawiania gówniarzy i turystów.
一 Kogo tym razem będziesz przepraszać? 一 zagadnął zza lady, jedną ręką sięgając pod blat aby zerknąć, czy drzemią tam jakieś zapomniane przez boga i księgowego faktury. 一 Ja pierdolę, było smsa napisać, to bym ci zapakował i odebrałbyś sobie od Nancy.
Graham Malone
-
I’m not saying I’m a bad man... but if you owe me money, maybe don’t take a long holiday.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona, jejpostaćautor
Zakołysał papierowym kubkiem z czarnym płynem na dnie, po czym wyrzucił go do śmieci i cmoknął krótko, sięgając za ucho po zwiniętego kilka chwil wcześniej papierosa. Lura, którą kupił na rogu w niewielkim kiosku była paskudna, ale za to mocna i spełniała swoje zadanie pobudzenia go po krótkiej nocy. Wrócił do domu późno, czekając aż Gabriel zamknie pub i odprowadził go do domu. Była chyba około pierwsza w nocy, kiedy wrócił do domu, a druga kiedy mógł przyłożył głowę do poduszki i zamknąć na chwilę powieki. Zaledwie cztery godziny później obudziła go niespodziewanym telefon była żona, przypominając, że ich córka, Emily, ma dzisiaj swoje pierwsze solo na wiolonczeli na niezwykle prestiżowej gali w Oakville.
Pewnie nikogo już, włącznie z nim, nie dziwił fakt, że zupełnie o tym zapomniał. A żeby tego było mało, oszacował na szybko, że nie uda mu się tam tego dnia być. Nie tylko nie zdążyłby na czas, ale nawet nie brał pod uwagę, że miałby próbować, zważając na fakt, że musiał być w pracy, a nie znalazłby tak szybko zastępstwa. Zdecydowanie musiał zacząć prowadzić kalendarz. Wiedział, że były różne aplikacje, na których absolutnie się nie znał, ale może Gabriel mógłby mu podpowiedzieć co nieco. Zanotował w pamięci, aby go o to po południu zapytać.
Tymczasem musiał wymyślić coś, aby wynagrodzić córce swoją nieobecność, co nie było dla niej pewnie niczym nowym, ale podejrzewał, że i tak ją ukłuło, stając się kolejną pinezką na tablicy rozczarowania. Nie był najlepszym ojcem, koncentrując się głównie na pracy, ale miał swoje zobowiązania, poza tym starał się, żeby Emily miała wszystko. Nie pomijał także byłej żony, bo chociaż ich drogi się rozeszły, to pamiętał co jej przyrzekał. Kupił im dom, płacił za zajęcia dodatkowe córki i regularnie dokładał do funduszu na jej dalsze wykształcenie i start w dorosłym życiu.
Nie chciał, żeby musiała tak ciężko pracować i nie daj boże spłacać po nim długi albo zobowiązania, bo w jego świecie oprócz pieniędzy krążyły jeszcze przysługi i chociaż sam posiadał ich u innych wiele, to i wielu jeszcze sam nie wypełnił i w każdej chwili ktoś mógł się o swoją u niego upomnieć.
Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to coś słodkiego. Coś mu się kiedyś obiło o uszy, że słodycze podnosiły poziom szczęścia, a cukier dodawał energii (miał nadzieję, że pozytywnej), więc ulubione czekoladki Emily mogły być dobrym początkiem. O ile w ogóle będzie chciała się z nim spotkać, jak już wróci z Oakville następnego dnia.
Nie mógł już spać, dlatego postanowił wpaść do SOMA niedługo po otwarciu, kiedy pierwsza wycieczka turystów zniknie w głębi lokalu. Dopalał papierosa, myśląc o kilku najważniejszych obecnie sprawach, poza Emily i Gabrielem była to jego kontrola zdrowotna, która miała mieć miejsce dokładnie za tydzień. Nie przepadał za tym, zdecydowanie wolał nie wiedzieć czy cokolwiek mu dolega, bo to znaczyło o jedną rzecz mniej do przejmowania się. Co będzie, to będzie. Jego lekarz był jednak innego zdania i jako że znali się lepiej, niż przeciętny doktor z przeciętnym pacjentem, to ten wręcz zażądał pojawienia się w gabinecie Grahama, jako że ostatnio był u niego całe trzy lata wcześniej, a w jego wieku to wręcz niebezpieczne.
Chuja się zna, siwy zrzęda.
W głębi wiedział jednak, że trochę racji miał.
Wewnątrz zapytał o Felixa i z nikim innym nie chciał załatwiać swoich interesów (kupowanie dziecku słodyczy też do nich należało). To on własnoręcznie wykonywał te czekoladki i chyba był ich pomysłodawcą i tylko jemu w tej kwestii ufał. Dlatego czekał i to całkiem cierpliwie, bo cierpliwości akurat musiał mieć pod dostatkiem. Impulsywne działa zawsze kończyły się gównem na podeszwach, a śmierdzących spraw nie tykał się od bardzo dawna.
Cichy pomruk wyrwał się z jego gardła, podobny do warknięcia psa. Może mieli z Felixem trochę wspólnego? Na pewno nie wzrost, bo wielkie było z czekoladnika bydle. Grim nie miał jednak nigdy kompleksów związanych ze swoim niskim wzrostem. Świetnie nadrabiał za to atutami, jak mocną głową (i do picia i nokautowania nawet większych od siebie typów. Wystarczyło dobrze wycelować).
一 Mam za duże palce do tych maleńkich klawiszy. Nie wiem jak wy w to trafiacie 一 mruknął niepocieszony, sięgając po czekoladowego cukierkach, który był jednym z wielu w półmisku, przeznaczonych na poczęstunek dla klientów. 一 Poza tym nie znam Nancy. Znam ciebie 一 dodał, rzucając mu znaczące spojrzenie. Odwinął papierek i położył sobie słodycz na języku, a potem przekręcił ją w buzi, uderzając twardą skorupką o zęby.
Trudno było powiedzieć czy miał na względzie to, że chłopak może nie odpuścić, czy może chciał się wygadać, ale w końcu skrzywił się lekko i przesunął szeroką dłonią po karku.
一 Emily. Ma dzisiaj jakiś występ… gdzieś w Oakville 一 mruknął, ociągając się trochę z dalszą, najważniejszą, częścią opowieści. 一 Wyleciało mi z głowy. Pewnie jest wściekła. Może rozżalona. Albo wszystko naraz 一 dodał trochę ciszej i wzruszył ramionami, dłoń z karku przenosząc na brodę i krótką, szorstką szczecinę. 一 To chyba będzie to, co zwykle 一 dodał zrezygnowanym tonem, mając na myśli i swoją kolejną porażkę rodzicielską i zamówienie na konkretne czekoladki.
Felix Hathaway
Pewnie nikogo już, włącznie z nim, nie dziwił fakt, że zupełnie o tym zapomniał. A żeby tego było mało, oszacował na szybko, że nie uda mu się tam tego dnia być. Nie tylko nie zdążyłby na czas, ale nawet nie brał pod uwagę, że miałby próbować, zważając na fakt, że musiał być w pracy, a nie znalazłby tak szybko zastępstwa. Zdecydowanie musiał zacząć prowadzić kalendarz. Wiedział, że były różne aplikacje, na których absolutnie się nie znał, ale może Gabriel mógłby mu podpowiedzieć co nieco. Zanotował w pamięci, aby go o to po południu zapytać.
Tymczasem musiał wymyślić coś, aby wynagrodzić córce swoją nieobecność, co nie było dla niej pewnie niczym nowym, ale podejrzewał, że i tak ją ukłuło, stając się kolejną pinezką na tablicy rozczarowania. Nie był najlepszym ojcem, koncentrując się głównie na pracy, ale miał swoje zobowiązania, poza tym starał się, żeby Emily miała wszystko. Nie pomijał także byłej żony, bo chociaż ich drogi się rozeszły, to pamiętał co jej przyrzekał. Kupił im dom, płacił za zajęcia dodatkowe córki i regularnie dokładał do funduszu na jej dalsze wykształcenie i start w dorosłym życiu.
Nie chciał, żeby musiała tak ciężko pracować i nie daj boże spłacać po nim długi albo zobowiązania, bo w jego świecie oprócz pieniędzy krążyły jeszcze przysługi i chociaż sam posiadał ich u innych wiele, to i wielu jeszcze sam nie wypełnił i w każdej chwili ktoś mógł się o swoją u niego upomnieć.
Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to coś słodkiego. Coś mu się kiedyś obiło o uszy, że słodycze podnosiły poziom szczęścia, a cukier dodawał energii (miał nadzieję, że pozytywnej), więc ulubione czekoladki Emily mogły być dobrym początkiem. O ile w ogóle będzie chciała się z nim spotkać, jak już wróci z Oakville następnego dnia.
Nie mógł już spać, dlatego postanowił wpaść do SOMA niedługo po otwarciu, kiedy pierwsza wycieczka turystów zniknie w głębi lokalu. Dopalał papierosa, myśląc o kilku najważniejszych obecnie sprawach, poza Emily i Gabrielem była to jego kontrola zdrowotna, która miała mieć miejsce dokładnie za tydzień. Nie przepadał za tym, zdecydowanie wolał nie wiedzieć czy cokolwiek mu dolega, bo to znaczyło o jedną rzecz mniej do przejmowania się. Co będzie, to będzie. Jego lekarz był jednak innego zdania i jako że znali się lepiej, niż przeciętny doktor z przeciętnym pacjentem, to ten wręcz zażądał pojawienia się w gabinecie Grahama, jako że ostatnio był u niego całe trzy lata wcześniej, a w jego wieku to wręcz niebezpieczne.
Chuja się zna, siwy zrzęda.
W głębi wiedział jednak, że trochę racji miał.
Wewnątrz zapytał o Felixa i z nikim innym nie chciał załatwiać swoich interesów (kupowanie dziecku słodyczy też do nich należało). To on własnoręcznie wykonywał te czekoladki i chyba był ich pomysłodawcą i tylko jemu w tej kwestii ufał. Dlatego czekał i to całkiem cierpliwie, bo cierpliwości akurat musiał mieć pod dostatkiem. Impulsywne działa zawsze kończyły się gównem na podeszwach, a śmierdzących spraw nie tykał się od bardzo dawna.
Cichy pomruk wyrwał się z jego gardła, podobny do warknięcia psa. Może mieli z Felixem trochę wspólnego? Na pewno nie wzrost, bo wielkie było z czekoladnika bydle. Grim nie miał jednak nigdy kompleksów związanych ze swoim niskim wzrostem. Świetnie nadrabiał za to atutami, jak mocną głową (i do picia i nokautowania nawet większych od siebie typów. Wystarczyło dobrze wycelować).
一 Mam za duże palce do tych maleńkich klawiszy. Nie wiem jak wy w to trafiacie 一 mruknął niepocieszony, sięgając po czekoladowego cukierkach, który był jednym z wielu w półmisku, przeznaczonych na poczęstunek dla klientów. 一 Poza tym nie znam Nancy. Znam ciebie 一 dodał, rzucając mu znaczące spojrzenie. Odwinął papierek i położył sobie słodycz na języku, a potem przekręcił ją w buzi, uderzając twardą skorupką o zęby.
Trudno było powiedzieć czy miał na względzie to, że chłopak może nie odpuścić, czy może chciał się wygadać, ale w końcu skrzywił się lekko i przesunął szeroką dłonią po karku.
一 Emily. Ma dzisiaj jakiś występ… gdzieś w Oakville 一 mruknął, ociągając się trochę z dalszą, najważniejszą, częścią opowieści. 一 Wyleciało mi z głowy. Pewnie jest wściekła. Może rozżalona. Albo wszystko naraz 一 dodał trochę ciszej i wzruszył ramionami, dłoń z karku przenosząc na brodę i krótką, szorstką szczecinę. 一 To chyba będzie to, co zwykle 一 dodał zrezygnowanym tonem, mając na myśli i swoją kolejną porażkę rodzicielską i zamówienie na konkretne czekoladki.
Felix Hathaway
-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Graham bywał u nich zbyt często z tym samym problemem by Felix nie nauczył się go już rozpoznawać ilekroć podchodził do lady. Podobnie kojarzył, że ilekroć wystawiali próbki, mężczyzna umilał sobie nimi czas być może odruchowo, bo cały proces odwijania i smakowania odbywał się automatycznie. Zwykle był zaraz przed kawą albo krótko tuż po niej i zawsze ale to zawsze – wołał go by wybrać mu zestaw, jakby to była kwiaciarnia.
Ale ze wszystkich klientów jacy mieli wątpliwe szczęście być obsługiwanym przez Hathawaya, Grahama akurat lubił. Chłop był konkretny, nie wydziwiał, nie wpierdalał się z pytaniami o listę alergenów (można sobie było przeczytać pod gablotą) i nie kręcił nosem na cenę. Płacił, a Felix dbał o to, żeby wychodził zadowolony, widocznie należeli pod tym względem do tego samego gatunku mruków i niereformowalnych gburów.
一 Gdzieś w Oakville 一 powtórzył za nim płasko, ale Nancy przydrobiła do niego z wielką filiżanką kawy czarnej jak smoła. To chyba też mieli z Grahamem wspólne. 一 Rób tak dalej, a kiedyś moje czekoladki przestaną wystarczać. Ile ona ma, osiemnaście? Dziewię... no ile? Pomyśl.
Hathaway siorbnął nieelegancko i spojrzał kontrolnie na dziewczę plączące się przy ladzie, pewnie czekając, aż ją obsłuży.
一 Nancy, otworzysz drugą kasę? Się kolejka organizuje 一 mruknął mało przyjaźnie; nie bez powodu zatrudniał ludzi obytych i zdolnych do uśmiechu na widok niezdecydowanych, marudzących niewdzięczników. On tej specjalnej zdolności nie posiadał i wcale nie żałował.
一 No to chyba czas zacząć pamiętać. Lada moment pewnie wymyśli studia, wyjedzie i tyle ją będziesz widział, bo co zapamięta? Ojca, który przychodził za późno z paczką czekoladek? Bez urazy, Graham, ale ktoś ci kurwa musi... no co!?
Nancy szturchnęła go łokciem w żebra; kurwy nie sprzedawały się dobrze. Nie w manufakturze czekolady przynajmniej, tu ludzie liczyli na profesjonalizm i z dupy wyciągniętą uprzejmość in blanco.
一 Ktoś ci musiał powiedzieć. I dam wiśnię z rumem, bo to już nie pięciolatka i za takie spier... Nancy, kur...
Ciężko było jednocześnie pakować, prowadzić rozmowę i unikać łokcia dziewczyny, której niski wzrost w tym wypadku działał na jego niekorzyść.
一 Należy jej się, tak? I dorzucę porzeczkę w deserowej. Poza tym odklej mi się od tych próbek i powiedz, co ty byś chciał zanim mnie szlag jasny trafi wśród tych wszystkich szczęśliwych fanatyków słodyczy.
Fuczał na niego, bo Graham sobie zasłużył. Za niepamięć, za obowiązki, które niewątpliwie gdzieś tam były, bo mężczyzna wyglądał raczej kiepsko z niedospaniem uwidocznionym pod oczami i wadziły w byciu sensownym rodzicem. Po części dlatego, że nie mógł opierdolić własnego ojca i pluł jadem na każdego, kto rozbudzał w nim cholerne skojarzenie.
一 Powinieneś zahaczyć o kwiaciarnię 一 podzielił się z nim przemyśleniem gdy odważał czekoladki i z pietyzmem dbał, żeby każda cyferka się zgadzała. Mógł być aroganckim odludkiem, ale przynajmniej nie oszukiwał klientów. 一 I jaki by to nie był powód, po prostu jej powiedz dlaczego nie dojechałeś. Mi nie musisz, nie jestem kurwa terapeu... Nancy, przysięgam, jeszcze raz, a cię oddeleguję na wycieczki.
Tym razem łokcia uniknął cudem, a jego pęd nie wskazywał, aby miał to być wyłącznie koleżeński szturchaniec. Zważywszy na to, że dziewczyna sięgała idealnie na wysokość żołądka, pewnie wyplułby go między czekoladki.
一 Chcesz spróbować czegoś nowego?
Graham Malone
Ale ze wszystkich klientów jacy mieli wątpliwe szczęście być obsługiwanym przez Hathawaya, Grahama akurat lubił. Chłop był konkretny, nie wydziwiał, nie wpierdalał się z pytaniami o listę alergenów (można sobie było przeczytać pod gablotą) i nie kręcił nosem na cenę. Płacił, a Felix dbał o to, żeby wychodził zadowolony, widocznie należeli pod tym względem do tego samego gatunku mruków i niereformowalnych gburów.
一 Gdzieś w Oakville 一 powtórzył za nim płasko, ale Nancy przydrobiła do niego z wielką filiżanką kawy czarnej jak smoła. To chyba też mieli z Grahamem wspólne. 一 Rób tak dalej, a kiedyś moje czekoladki przestaną wystarczać. Ile ona ma, osiemnaście? Dziewię... no ile? Pomyśl.
Hathaway siorbnął nieelegancko i spojrzał kontrolnie na dziewczę plączące się przy ladzie, pewnie czekając, aż ją obsłuży.
一 Nancy, otworzysz drugą kasę? Się kolejka organizuje 一 mruknął mało przyjaźnie; nie bez powodu zatrudniał ludzi obytych i zdolnych do uśmiechu na widok niezdecydowanych, marudzących niewdzięczników. On tej specjalnej zdolności nie posiadał i wcale nie żałował.
一 No to chyba czas zacząć pamiętać. Lada moment pewnie wymyśli studia, wyjedzie i tyle ją będziesz widział, bo co zapamięta? Ojca, który przychodził za późno z paczką czekoladek? Bez urazy, Graham, ale ktoś ci kurwa musi... no co!?
Nancy szturchnęła go łokciem w żebra; kurwy nie sprzedawały się dobrze. Nie w manufakturze czekolady przynajmniej, tu ludzie liczyli na profesjonalizm i z dupy wyciągniętą uprzejmość in blanco.
一 Ktoś ci musiał powiedzieć. I dam wiśnię z rumem, bo to już nie pięciolatka i za takie spier... Nancy, kur...
Ciężko było jednocześnie pakować, prowadzić rozmowę i unikać łokcia dziewczyny, której niski wzrost w tym wypadku działał na jego niekorzyść.
一 Należy jej się, tak? I dorzucę porzeczkę w deserowej. Poza tym odklej mi się od tych próbek i powiedz, co ty byś chciał zanim mnie szlag jasny trafi wśród tych wszystkich szczęśliwych fanatyków słodyczy.
Fuczał na niego, bo Graham sobie zasłużył. Za niepamięć, za obowiązki, które niewątpliwie gdzieś tam były, bo mężczyzna wyglądał raczej kiepsko z niedospaniem uwidocznionym pod oczami i wadziły w byciu sensownym rodzicem. Po części dlatego, że nie mógł opierdolić własnego ojca i pluł jadem na każdego, kto rozbudzał w nim cholerne skojarzenie.
一 Powinieneś zahaczyć o kwiaciarnię 一 podzielił się z nim przemyśleniem gdy odważał czekoladki i z pietyzmem dbał, żeby każda cyferka się zgadzała. Mógł być aroganckim odludkiem, ale przynajmniej nie oszukiwał klientów. 一 I jaki by to nie był powód, po prostu jej powiedz dlaczego nie dojechałeś. Mi nie musisz, nie jestem kurwa terapeu... Nancy, przysięgam, jeszcze raz, a cię oddeleguję na wycieczki.
Tym razem łokcia uniknął cudem, a jego pęd nie wskazywał, aby miał to być wyłącznie koleżeński szturchaniec. Zważywszy na to, że dziewczyna sięgała idealnie na wysokość żołądka, pewnie wyplułby go między czekoladki.
一 Chcesz spróbować czegoś nowego?
Graham Malone