
Znajomość mody od podszewki - od włoskich krawców po haute couture, rozpoznaje krój i materiał na pierwszy rzut oka. Umie dobrać garnitur, ale i sukienkę dla partnerki, która idealnie trafia w jego gust.
Retoryka i wystąpienia publiczne - ćwiczone od lat, potrafi mówić tak, żeby wszyscy go słuchali, nawet jeśli mówi o niczym.
Języki: włoski (ojczysty), angielski (płynny, ale z akcentem, którego się nie wstydzi), francuski (na poziomie dogadania się i flirtu).
Prawo jazdy typu G - prowadzi sportowe auta tak, jakby robił to od dziecka.
Gra na gitarze klasycznej - nauczony przez matkę, dziś raczej na imprezach, gdzie zawsze kończy się na serenadzie do jakiejś piękności.
Gotuje włoskie klasyki - pasta al dente, tiramisu, espresso jak z knajpki prosto z Mediolanu.
Zna podstawy boksu - chodził na zajęcia po tym, jak kiedyś dostał w jakimś klubie.
Umie negocjować i czarować, sponsorów, klientki, starsze... ciocie i wściekłych biznesmenów - nie ma osoby, której nie spróbowałby przekonać urokiem.
Ma fenomenalną pamięć do twarzy - nigdy nie zapomina, kogo spotkał, choćby raz w życiu.
Umie improwizować - od mowy na bankiecie po awarię podczas prezentacji, zawsze wybrnie, i to z klasą.
Zna podstawy finansów i zarządzania - nie jest księgowym, ale wie, jak czytać bilans i jak prowadzić rozmowę z inwestorem, żeby brzmieć poważnie.
Etykieta i savoir-vivre - od nakrycia stołu, po toasty, nigdy się nie potknie w sytuacjach formalnych.
Umie prowadzić networking - kto z kim, co z kim, kiedy warto zadzwonić i komu wysłać butelkę dobrego Barolo.
Wystąpienia medialne - kamery go nie peszą, potrafi mówić płynnie i efektownie, zawsze z odpowiednim gestem i spojrzeniem.
Obsłużyć pralki ani ekspresu innego niż włoski kolbowy, wszystko powyżej jednego guzika to dla niego czarna magia.
Być sam dłużej niż kilka godzin, cisza i brak ludzi sprawiają, że czuje się jakby życie traciło sens.
Odmówić imprezie czy kolacji, nawet jeśli następnego dnia ma ważne spotkanie.
Robić notatek, wszystko trzyma w głowie, a potem gubi szczegóły i improwizuje.
Powiedzieć komuś, że potrzebuje pomocy, woli udawać, że kontroluje sytuację.
Trzymać się planu, jeśli coś nie idzie po jego myśli, natychmiast kombinuje nową drogę, ale nigdy nie kończy tej pierwszej.
Słabe punkty:
Lęk przed porażką, od dziecka słyszał, że nazwisko zobowiązuje.
Samouwielbienie jako zbroja, prawdziwe uczucia ukrywa pod urokiem osobistym i pewnością siebie.
Uzależnienie od uwagi, kiedy nie błyszczy, czuje się jakby przestawał istnieć.
Brak cierpliwości, chce wszystkiego od razu, efektów, reakcji, odpowiedzi. To niszczy długie procesy (biznes, związki).
Nieumiejętność odpuszczania, jeśli ktoś go zlekceważy albo odrzuci, traktuje to jak osobistą zniewagę.
Emocjonalny chaos, potrafi kochać na sto procent i w tej samej sekundzie zwątpić, jest porywczy, łatwo się zapala i gaśnie.
Urodzony w Mediolanie, wychowany między krawieckim atelier, a salą pokazową, Romeo dorastał za kulisami domu mody, gdzie jedwab jest miękki jak skóra najpiękniejszych modelek, a dźwięk nożyczek tnie ciszę precyzyjniej niż słowa. Jego dziadek Vittorio, legenda włoskiego krawiectwa, człowiek od którego uczył się nie tylko kroju, ale i bezwzględnej estetyki. Ojciec, wiecznie nieobecny, wiecznie w pracy, bo dogonić aspiracje swojego mentora i ojca, z marnym skutkiem. Matka, perfekcja z papierosem i taśmą krawiecką na szyi. Romeo był złotym chłopcem, tym, który wreszcie miał przejąć rodzinny interes, tym, który miał prześcignąć swojego ojca, zastąpić dziadka.
Mediolan dał mu dużo, prywatne liceum artystyczne, kursy konstrukcji w Politecnico di Milano, staże u stylistów, którzy ubierali gwiazdy i dyktatorów, w obu przypadkach tę samą rozmiarówkę ego. Zanim skończył 25 lat potrafił rozpoznać kaszmir po dotyku i skandal zanim pojawił się na pierwszych stronach prasy. Zanim skończył 27, miał na koncie kapsułową linię, viralową kampanię i serię wywiadów, w których mówił trochę zbyt szczerze, jak na kogoś z jego nazwiskiem.
Przez kilka lat żył jak bohater romantycznych powieści, modelki zmieniał wraz z kolejną kolekcją sezonową, noce kończyły się w basenach willi pod Como, poranki w studiach projektantów, gdzie zamiast kawy podawano Dom Pérignon. Skandale ciągnęły się za nim szybciej niż dym po papierosie, spóźnione wejście na własny pokaz, wywiady, w których mówił o kolegach z branży jak o manekinach bez duszy, romanse, które rozgrzewały portale plotkarskie. Był pięknym chłopcem mody, rozkapryszonym, błyszczącym, nie do okiełznania, i w każdym chaosie potrafił wyglądać tak, jakby sam go zaplanował.
A potem przyszedł warunek. Dziadek postawił sprawę jasno.
Dziedziczysz, ale dom mody nie przechodzi w ręce chłopca. Potrzebuję mężczyzny. A mężczyzna buduje, nie tylko imprezuje. Ustatkujesz się, ożenisz się, i poprowadzisz Toronto.
Toronto to miał być flagowy oddział w Ameryce Północnej. Showroom jak katedra, atelier jak laboratorium, butik jak teatr. Romeo pakuje skórzaną kurtkę, białe koszule, swoją pewność siebie i lęk, że jeśli zawiedzie, to straci wszystko.
Wkrótce po nim przylatuje też dziadek, żeby patrzeć mu na ręce i uczyć życia, jak prowadzi się atelier, jak buduje się zespół, jak kroi się koszty bez cięcia duszy kolekcji. Romeo balansuje między szkłem gablot w butiku, a betonem zaplecza, negocjuje ceny, wybiera zamsz vs. nappa, odpala kampanię, ratuje terminy, poprawia szwy, gasi pożary i… uczy się dorosłości. Nie z podręcznika. Z życia.
Ma 28 lat. Pachnie skórą i bergamotką. Nosi bluzy pod marynarką, potrafi rozbroić salę jednym uśmiechem i wkurzyć połowę branży jednym zdaniem.
Miasto go testuje. Dziadek ocenia. Ruda nie daje się oswoić.
A on?
On pierwszy raz nie gra. Pierwszy raz naprawdę buduje, daje z siebie wszystko, bo... bo chyba mu zależy. I jeśli się potknie, to wstanie, bo w tej historii nie chodzi już tylko o nazwisko na metce. Chodzi o to, by Romeo Salvaggio był kimś poza tą metką.
Potrafi rozpoznać kaszmir, jedwab i len po samym dotyku, i zawsze ma rację.
Nigdy nie pije prosecco przed południem. Szampana, owszem.
Raz został wyproszony z tygodnia mody, bo podrywał modelki.
Na kursie w Politecnico przeszył mu się palec w przemysłowej maszynie do szycia, blizna wygląda jak ozdobny ścieg.
Kolekcjonuje spinki do mankietów, ma ich kilkadziesiąt par, od vintage po projekty od młodych artystów, najczęściej nosi jednak te najtańsze, kupione na pchlim targu.
Zdarzyło mu się raz pocałować gwiazdę kina na afterparty, paparazzi do dziś spekulują, czy to była strategia PR, czy spontaniczny wybryk.
Zawsze zabiera ze sobą notes, szkicownik, pamiętnik i kalendarz w jednym. W środku znajdziesz rysunki butów, cytaty z książek i… numery telefonów.
Nosi zapachy jak garnitury, sezonami. Teraz pachnie skórą i bergamotką, rok temu pachniał cytrusami i pieprzem.
W Toronto zdarzyło mu się zgubić w metrze, w garniturze za kilka tysięcy i z walizką pełną szkiców. Pasażerowie zrobili mu zdjęcia, zanim ktoś pokazał drogę.
Potrafi sam przyszyć guzik w koszuli, ale nigdy tego nie robi. Zawsze mówi, mam od tego ludzi.
Raz wystąpił w viralowej kampanii własnej kapsułowej kolekcji, sam, w roli modela, reżysera i prowokatora. Krytycy pisali, że Romeo nie reklamuje ubrań, tylko samego siebie.

 
				
 
									 
				
 
									