Izabela "Izzy" Zaleski


data i miejsce urodzenia
16/04/1997, Torontozaimki
ona/jejzawód
łapię się każdej pracy, jaką mi oferują oraz śpiewammiejsce pracy
w punk rockowym zespole Toxicorientacja
biseksualnadzielnica mieszkalna
Parkdalepobyt w toronto
od urodzeniaumiejętności
bardzo dobrze śpiewam, gram na gitarze elektrycznej, basowej oraz potrafię grać na wiolonczeli, jestem do bólu szczera i niesamowicie pewna siebie, geniusz matematyczny szczególnie jeśli chodzi o pieniądze, umiejętnie kantuje w pokera, bo z łatwością zapamiętuje wszystkie rozegrane karty, dobrze kłamie, posiadam znajomości, które wykorzystuje żeby pomóc innym, mogłabym cytować biblię na wyrywki, umiem szyć na drutach i bardzo dobrze gotuje, znam język polskisłabości
w gorącej wodzie kąpana i bezmyślna przez co miewam kłopoty z prawem, często znajduje się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, zupełnie brakuje mi orientacji w terenie; nawet w znajomych miejscach, zmuszona jestem do korzystania z google maps, dużo gadam i mówię rzeczy, których powiedzieć nigdy nie powinnam
Moje dzieciństwo to wielogodzinne lekcje wiolonczeli; palce już dawno pokryły się zgrubiałą skórą, więc już tak nie boli - tata i tak patrzy na mnie niezadowolonym wzrokiem, jakby zawsze mi czegoś brakowało - nie wystarczają dobre oceny, idealne zachowanie czy mnogość obowiązków szkolnych w jakie się angażuje; bycie przewodniczącą, wygrana olimpiada matematyczna i pierwsze krzesło w szkolnej orkiestrze - musisz im udowodnić, słyszę, niech zdają sobie sprawę, że córka polskiego uchodźcy, który wyjechał z swojej ojczyzny pozostawiając za sobą tak wiele, jest warta więcej niż dziesięciu Kanadyjczyków z najlepszej rodziny.
Wtedy jeszcze się nie buntowałam; pokornie przyjmując ochłapy miłości jakie w przypływie dobrego humoru, zdarzało mu się okazywać.
Potem był akademik w prywatnej katolickiej szkole dla dziewcząt, na którą pieniądze odkładał jeszcze przed tym, jak się urodziłam; w miejscu, gdzie zakonnice nie stronią od kar cielesnych, przez cierpienie próbując zbliżyć nas wszystkie do Boga. Dalej gram na wiolonczeli i z dnia na dzień co raz bardziej tego nienawidzę; gdy siadam przed niegdyś ukochanym instrumentem, pocą mi się ręce i robi słabo, koleżanki próbują mnie pocieszyć, wspierając w niemożliwie trudnej sytuacji bez wyjścia. W tym miejscu nie istnieje konkurencja, wszystkie zmagamy się z podobnymi problemami; za mało idealne, pomiędzy murami ponurej placówki, jesteśmy dla siebie jedynym oparciem, więc brnę do tej miłości, jak ćma do światła, bo tylko one w stu procentach mnie akceptują.
W końcu nadchodzi bunt; pierwszy papieros spalony na spółkę z starszą koleżanką w dawno zapomnianej łazience, gdzieś z dala od głównego budynku szkoły i płyta Nine Inch Nails zakupiona na jednym z weekendowym wyjazdów do pobliskiego miasta, gdy opiekunki chociaż na kilka minut przymykają oko na to co robimy, dając oddalonym od świata nastolatkom, pięć minut upragnionej, młodocianej wolności.
To wszystko jest tak zakazane, towarzyszące euforii wyrzuty sumienia tworzą w mej głowie wybuchową mieszankę; zaciekle modlę się do tego, który podobno istnieje, prosząc o wybaczenie moich małych grzechów, by po wszystkim znów wrócić do industrialnego brzmienia NIN oraz antysystemowych tekstów amerykańskiego punk rocka. Równie zaciekle czytam, głównie Biblię, próbując znaleźć w tym wszystkim sens, w końcu w czasie jednych z wielu przeszukań naszych pokoi, muzyka zostaję mi odebrana, kara nie trwa jednak wiecznie, bo nie jestem jedyną zbuntowaną; kilka zakonnic nie jest w stanie zapanować nad zgrają pozostawionych samym sobie i swoim myślom nastolatkom, więź pomiędzy mną i innymi dziewczynami kolejny raz się pogłębia.
W czasie wakacji, gdy powracam do domu, błagam rodziców na kolanach w nadziei, że się ulitują; że już tam nie wrócę, że będę mogła zostać z nimi i z ukochanym rodzeństwem, i naszym psem, z dala od zimna zakonnic i duszącej szkolnej atmosfery. Ojciec się nie zgadza, twierdzi, że jestem tylko kolejnym rozpuszczonym, niewdzięcznym dzieciakiem, który nigdy nie doświadczył biedy, któremu podano wszystko na tacy. Ból rozdziera mą klatkę piersiową, nie potrafię pogodzić się z myślą, że nie ma dla mnie ratunku, ale i to nie robi to na nim żadnego wrażenia, odwraca się na pięcie i odchodzi bez słowa, nie oferując, nawet krztyny otuchy, a ja czuję, że tonę, że przez ich decyzję rozpadam się jeszcze bardziej, na kilka kolejnych, niemożliwych do poskładania w całość kawałków.
Tego samego lata pojawia się we mnie nadzieja; jazda na tylnym siedzeniu radiowozu zupełnie nie robi na mnie wrażenia, bo czym jest zatrzymanie przez zmartwionych policjantów, którzy zainteresowali się samotna nastolatką błąkającą się nocą po Toronto, w porównaniu do klatki w jakiej zamknęli mnie rodzice. Przez całą jazdę nie zamyka mi się buzia, paplam bez celu w stronę pozornie niezainteresowanych rozmową z gówniarą mężczyzn, pierwszy raz w życiu dzieląc się moimi prawdziwymi myślami z kimś dorosłym. Opowiadam o swoim dzieciństwie, o wiolonczeli, na którą już nie mogę patrzeć i przeklętych przez samego Boga zakonnicach, i tych wielu, wielu złych rzeczach, jakich w życiu dane mi było doświadczyć. Mówię też o muzyce jakiej słucham, koleżankach z szkoły, swoim ukochanym psie, mam siedemnaście lat i pierwszy raz czuję, że ktoś naprawdę mnie słucha, w końcu docieramy do mojego domu rodzinnego, a euforia jaką odczuwałam podczas prawie godzinnej drogi, nie ustępuje wyrzutom sumienia, które jeszcze kilka miesięcy temu rozrywałyby mnie od środka. Jest tylko satysfakcja, dzika, nieposkromiona świadomość, że jestem już prawie dorosła i za niedługo będę mogła robić co mi się żywnie podoba.
To był ostatni raz gdy dane mi było z nim rozmawiać; chyba się mnie wstydzi, mej upartości i niedawno odkrytej bezkompromisowości - tamtego roku nie wracam do starej szkoły, pewnego dnia moja mama po prostu rzuca tą nowiną lekko, jakby te wszystkie złe rzeczy od których chciałam tak bardzo uciec nie miały nigdy miejsca. Tłumaczy decyzję brakiem pieniędzy, całą swą uwagę przekierowują na me młodsze rodzeństwa, spisując mą osobę na straty, a ja dalej się buntuję, dalej błądzę odnajdując swe miejsce pomiędzy pozornie nieodpowiednim towarzystwie, ale te dzieciaki są takie same jak ja, tak samo zagubione, zapomniane, zawiedzione przez otaczających ich dorosłych.
W dniu osiągnięcia pełnoletności opuszczam dom i już tam nie wracam; daleko za sobą zostawiam pokój z dzieciństwa i nieliczne, ciepłe wspomnienia. Nie ma smutku, dla nich to kolejny szary dzień i chociaż liczę na to, że ktoś poprosi o to bym została, że może ruszy ich sumienie i przeproszą za to wszystko co mi zgotowali, to tak się nie staje.
Nie ma we mnie żalu, niektóre rzeczy po prostu nigdy się nie zmieniają.
‣ Od kiedy wyniosłam się z domu, nigdy nie zagrałam na wiolonczeli, instrument dalej stoi w mym mieszkaniu,, zakurzony, przypomina o przeszłości, ale ja nie jestem w stanie się go pozbyć, kiedyś, gdy z kasą było naprawdę ciężko prawie ją sprzedałam w jednym posępnych lombardów, ostatecznie coś nie pozwoliło mi tego zrobić. Czasem me ciało, bezmyślnie rusza w stronę instrumentu, me palce muskają zimną powierzchnie metalowych strun, ale nie potrafię już grać, coś mnie przed tym paraliżuje, chociaż bardzo, bardzo za tym tęsknie.
‣ Oficjalnie nie posiadam stałego miejsca zatrudnienia; byłam kelnerką, barmanką, pomocą domową, pracowałam na kuchni, sprzedawałam gazety gdzieś w małym sklepiku w centrum Toronto, dosłownie gdziekolwiek potrzebna jest pomoc tam idę, byleby starczyło mi na czynsz i jakieś używane ubrania. Lubię tę wolność; przyduszona etatem i stałymi, powtarzalnymi obowiązkami brakuje mi powietrza. To właśnie w czasie moich wielu prac, nawiązałam niezbędne do przeżycia znajomości, dzięki którym mogę pomagać innym.
‣ Po godzinach jestem wokalistką w punk rockowym zespole Toxic, zagraliśmy razem już kilka gigów w podrzędnych barach, ale jak na razie, oprócz paru groszy i pokrzepiających uśmiechów, nie osiągnęliśmy zbyt wiele. Może to dlatego, że głównie gramy covery piosenek Britney Spears, coś tam niby komponuje do szuflady i piszę teksty, ale nic nigdy nie jest wystarczająco dobre.
Wtedy jeszcze się nie buntowałam; pokornie przyjmując ochłapy miłości jakie w przypływie dobrego humoru, zdarzało mu się okazywać.
Potem był akademik w prywatnej katolickiej szkole dla dziewcząt, na którą pieniądze odkładał jeszcze przed tym, jak się urodziłam; w miejscu, gdzie zakonnice nie stronią od kar cielesnych, przez cierpienie próbując zbliżyć nas wszystkie do Boga. Dalej gram na wiolonczeli i z dnia na dzień co raz bardziej tego nienawidzę; gdy siadam przed niegdyś ukochanym instrumentem, pocą mi się ręce i robi słabo, koleżanki próbują mnie pocieszyć, wspierając w niemożliwie trudnej sytuacji bez wyjścia. W tym miejscu nie istnieje konkurencja, wszystkie zmagamy się z podobnymi problemami; za mało idealne, pomiędzy murami ponurej placówki, jesteśmy dla siebie jedynym oparciem, więc brnę do tej miłości, jak ćma do światła, bo tylko one w stu procentach mnie akceptują.
W końcu nadchodzi bunt; pierwszy papieros spalony na spółkę z starszą koleżanką w dawno zapomnianej łazience, gdzieś z dala od głównego budynku szkoły i płyta Nine Inch Nails zakupiona na jednym z weekendowym wyjazdów do pobliskiego miasta, gdy opiekunki chociaż na kilka minut przymykają oko na to co robimy, dając oddalonym od świata nastolatkom, pięć minut upragnionej, młodocianej wolności.
To wszystko jest tak zakazane, towarzyszące euforii wyrzuty sumienia tworzą w mej głowie wybuchową mieszankę; zaciekle modlę się do tego, który podobno istnieje, prosząc o wybaczenie moich małych grzechów, by po wszystkim znów wrócić do industrialnego brzmienia NIN oraz antysystemowych tekstów amerykańskiego punk rocka. Równie zaciekle czytam, głównie Biblię, próbując znaleźć w tym wszystkim sens, w końcu w czasie jednych z wielu przeszukań naszych pokoi, muzyka zostaję mi odebrana, kara nie trwa jednak wiecznie, bo nie jestem jedyną zbuntowaną; kilka zakonnic nie jest w stanie zapanować nad zgrają pozostawionych samym sobie i swoim myślom nastolatkom, więź pomiędzy mną i innymi dziewczynami kolejny raz się pogłębia.
W czasie wakacji, gdy powracam do domu, błagam rodziców na kolanach w nadziei, że się ulitują; że już tam nie wrócę, że będę mogła zostać z nimi i z ukochanym rodzeństwem, i naszym psem, z dala od zimna zakonnic i duszącej szkolnej atmosfery. Ojciec się nie zgadza, twierdzi, że jestem tylko kolejnym rozpuszczonym, niewdzięcznym dzieciakiem, który nigdy nie doświadczył biedy, któremu podano wszystko na tacy. Ból rozdziera mą klatkę piersiową, nie potrafię pogodzić się z myślą, że nie ma dla mnie ratunku, ale i to nie robi to na nim żadnego wrażenia, odwraca się na pięcie i odchodzi bez słowa, nie oferując, nawet krztyny otuchy, a ja czuję, że tonę, że przez ich decyzję rozpadam się jeszcze bardziej, na kilka kolejnych, niemożliwych do poskładania w całość kawałków.
Tego samego lata pojawia się we mnie nadzieja; jazda na tylnym siedzeniu radiowozu zupełnie nie robi na mnie wrażenia, bo czym jest zatrzymanie przez zmartwionych policjantów, którzy zainteresowali się samotna nastolatką błąkającą się nocą po Toronto, w porównaniu do klatki w jakiej zamknęli mnie rodzice. Przez całą jazdę nie zamyka mi się buzia, paplam bez celu w stronę pozornie niezainteresowanych rozmową z gówniarą mężczyzn, pierwszy raz w życiu dzieląc się moimi prawdziwymi myślami z kimś dorosłym. Opowiadam o swoim dzieciństwie, o wiolonczeli, na którą już nie mogę patrzeć i przeklętych przez samego Boga zakonnicach, i tych wielu, wielu złych rzeczach, jakich w życiu dane mi było doświadczyć. Mówię też o muzyce jakiej słucham, koleżankach z szkoły, swoim ukochanym psie, mam siedemnaście lat i pierwszy raz czuję, że ktoś naprawdę mnie słucha, w końcu docieramy do mojego domu rodzinnego, a euforia jaką odczuwałam podczas prawie godzinnej drogi, nie ustępuje wyrzutom sumienia, które jeszcze kilka miesięcy temu rozrywałyby mnie od środka. Jest tylko satysfakcja, dzika, nieposkromiona świadomość, że jestem już prawie dorosła i za niedługo będę mogła robić co mi się żywnie podoba.
To był ostatni raz gdy dane mi było z nim rozmawiać; chyba się mnie wstydzi, mej upartości i niedawno odkrytej bezkompromisowości - tamtego roku nie wracam do starej szkoły, pewnego dnia moja mama po prostu rzuca tą nowiną lekko, jakby te wszystkie złe rzeczy od których chciałam tak bardzo uciec nie miały nigdy miejsca. Tłumaczy decyzję brakiem pieniędzy, całą swą uwagę przekierowują na me młodsze rodzeństwa, spisując mą osobę na straty, a ja dalej się buntuję, dalej błądzę odnajdując swe miejsce pomiędzy pozornie nieodpowiednim towarzystwie, ale te dzieciaki są takie same jak ja, tak samo zagubione, zapomniane, zawiedzione przez otaczających ich dorosłych.
W dniu osiągnięcia pełnoletności opuszczam dom i już tam nie wracam; daleko za sobą zostawiam pokój z dzieciństwa i nieliczne, ciepłe wspomnienia. Nie ma smutku, dla nich to kolejny szary dzień i chociaż liczę na to, że ktoś poprosi o to bym została, że może ruszy ich sumienie i przeproszą za to wszystko co mi zgotowali, to tak się nie staje.
Nie ma we mnie żalu, niektóre rzeczy po prostu nigdy się nie zmieniają.
Ciekawostki
‣ Przeciętny obywatel nigdy nie powiedziałby, że mogłabym być dla kogoś przykładem, ja sama do tego zresztą nie dążę, jestem zbyt bardzo sobą w całym tym chaosie, który ludzie nazywają życiem - nie zmienia to faktu, że zagubionym staram się pomagać jak mogę, zdarza mi się przygarniać samotne dzieciaki z ulicy, tych przypominających mnie, którzy na początku swego życia byli tak samo niezrozumiani, zostawieni samym sobie przez całe społeczeństwo - oferuję im ciepły kąt, używając mych licznych znajomości i kilku przysług, jakie są mi winni ludzie, pomagam znaleźć pracę, wystartować w to ciężkie dorosłe życie z namiastką ciepła, jakiego nigdy im nie okazano.‣ Od kiedy wyniosłam się z domu, nigdy nie zagrałam na wiolonczeli, instrument dalej stoi w mym mieszkaniu,, zakurzony, przypomina o przeszłości, ale ja nie jestem w stanie się go pozbyć, kiedyś, gdy z kasą było naprawdę ciężko prawie ją sprzedałam w jednym posępnych lombardów, ostatecznie coś nie pozwoliło mi tego zrobić. Czasem me ciało, bezmyślnie rusza w stronę instrumentu, me palce muskają zimną powierzchnie metalowych strun, ale nie potrafię już grać, coś mnie przed tym paraliżuje, chociaż bardzo, bardzo za tym tęsknie.
‣ Oficjalnie nie posiadam stałego miejsca zatrudnienia; byłam kelnerką, barmanką, pomocą domową, pracowałam na kuchni, sprzedawałam gazety gdzieś w małym sklepiku w centrum Toronto, dosłownie gdziekolwiek potrzebna jest pomoc tam idę, byleby starczyło mi na czynsz i jakieś używane ubrania. Lubię tę wolność; przyduszona etatem i stałymi, powtarzalnymi obowiązkami brakuje mi powietrza. To właśnie w czasie moich wielu prac, nawiązałam niezbędne do przeżycia znajomości, dzięki którym mogę pomagać innym.
‣ Po godzinach jestem wokalistką w punk rockowym zespole Toxic, zagraliśmy razem już kilka gigów w podrzędnych barach, ale jak na razie, oprócz paru groszy i pokrzepiających uśmiechów, nie osiągnęliśmy zbyt wiele. Może to dlatego, że głównie gramy covery piosenek Britney Spears, coś tam niby komponuje do szuflady i piszę teksty, ale nic nigdy nie jest wystarczająco dobre.
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak