29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor


Ruch typowy dla piątków zastąpiła pustka, bijąca w oczy tym bardziej, gdy wszystkie maszyny, lady i gabloty wystawowe zasłonięto szczelnie folią malarską i podklejono do wyłożonej falistą tekturą podłogi. Pracownicy rzecz jasna ucieszyli się ze spontanicznego urlopu, nikt nie pytał, każdy po prostu przyjął, że Hathaway nie chciał widzieć nikogo, kto bezużytecznie plątałby się tylko pod nogami i zadawał głupie pytania.
Produkcja również stanęła, z uwagi na niedookreślony czas pracy Kamińskiego i w takim oto anturażu Felix przywitał się ze swoim zakładem pogrążonym w kompletnej, nienaturalnej dla tego miejsca ciszy. Z papierowym kubkiem kawy w ręku stanął pośrodku panoptykonu foliowych, bezkształtnych figur i omiótł wzrokiem wysokie ściany, aż po sufit, po którym arterie szybów wentylacyjnych rozgałęziały się na wszystkie strony hali. Potem łypnął okiem na drabiny, maseczki przeciwpyłowe, na które szarpnął się nie wiedząc, czy odrapaniec, którego spotkał dwa dni temu w ogóle dysponował czymś więcej niż chustką, przysunął sobie zaciągnięty z zaplecza stołek i nie wiedząc co ze sobą zrobić (czyli jak zwykle, kiedy akurat nie było już niczego, w co mógłby włożyć ręce) usiadł na jego skraju pozwalając, by kubek grzał mu skostniałe dłonie.
Dochodziła szósta rano.
Kamiński nie raczył doprecyzować jakie godziny rozumie poprzez lakoniczne rano i nie wiadomo było na kiedy należało się go spodziewać, aczkolwiek Hathaway nie przyszedł tu tak wcześnie specjalnie dla niego. Przyszedł podoglądać, czy każdy centymetr jego cennej cukierni zabezpieczono jak należy, pooddychać sobie cichym zakładem i może po części dlatego, że pomimo przytłaczającego zmęczenia, jakie osiadło mu ciężko na ramionach, nie potrafił znów zasnąć gdy rozbudził się koło trzeciej nad ranem.
Przy głównym wejściu wywiesili tabliczkę: „Nieczynne z powodu remontu, zapraszamy w przyszłym tygodniu“ jednocześnie pozostawiając uchylone drzwi, wolał, by Kamiński tak dobrze radzący sobie z kreatywnym tworzeniem przejść w miejscach, w których nie powinno ich być, nie wyskoczył mu niczym diabeł z pudełka alternatywną trasą.

Nie miał bladego pojęcia ile tak przesiedział w półletargu na stołku, jak długo chłonął ciszę, ale gdy odgłos zbliżających się energicznie kroków dobiegł jego uszu, Hathaway wyprostował się i obrócił głowę w stronę źródła dźwięku.
Taka powierzchnia ci pasu... kurwa, a tobie co?
Mniej więcej w połowie zmienił kurs. Wtedy właśnie zauważył kolekcję odrapań, drobnych rozcięć i zatarć, wyglądających tak, jakby Kamiński zahaczył po drodze o schronisko i wlazł skrótem nie do tej klatki co trzeba. Całość wieńczyło świeże, już dojrzewające do soczystych śliwkowych fioletów limo.
Z kubkiem kawy w ręku, nie wiedząc nawet kiedy wstał ze swojego zydelka, Hathaway przygarbił się i łypnął pytająco na żywo obraz nędzy i rozpaczy, jaki manifestował mu się właśnie pośrodku pustej, w odczuciu mocno liminalnej sali.
W milczeniu studiował mało chwalebne detale, ale nie cmokał ani nie wzdychał, przypominając bardziej skonfundowanego, aczkolwiek wciąż zaciekawionego czymś nowym psa.

Nie ma opcji, nie będziesz w ten sposób pracował. Mamy apteczkę, połatam cię i będziesz mógł sobie uszlachetniać ściany jak ci się podoba, ale na litość boską, co do chuja? 一 wymruczał z dość umiarkowanym zainteresowaniem pobrzmiewającym w mocno spłaszczonym tonie pozbawionym intonacji. Stało to w komicznej kontrze z jego dociekliwie błądzącym po Kamińskim wzrokiem, tak, jakby nawet sam Felix nie był w stanie jednoznacznie się zdecydować, czy rzecz go fascynuje czy jednak nie.
Niech zgadnę: powinienem zobaczyć tego drugiego, tak?
Przechylił głowę by rzucić mu ostatnie spojrzenie nim oddalił się w stronę pomieszczenia pracowniczego z apteczką w zapasie. Jego wzrok wciąż kołysał się pomiędzy niegasnącą ciekawością, a „gówno mnie to obchodzi“ skoro nadal nie wiedział przy której opcji obstaje.


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#2
Kręcenie się po bocznych uliczkach szemranych dzielnic wielkiego miasta zapewne nie było zalecaną metodą spędzania czasu wolnego dla większości społeczeństwa. Problem polegał na tym, że Remigiusz od najmłodszych lat mieszkał wyłącznie w obskurnych klitkach zapomnianych przez świat, a najczęściej sam stanowił powód, dla którego powinno unikać się wąskich alejek przy śmietnikach. To ludźmi takimi jak on straszyło się dzieciaki, patrzyło się na nich z ukosa i szybko zmieniało trasę by czasem nie oberwać, bo kiedy zdarzyło się, że miał parszywy humor, nie miał oporów by zapewnić to samo przypadkowo spotkanym przechodniom. Tym razem jednak nie szukał kłopotów, a przynajmniej nie świadomie, a kiedy wpadł na niefortunnie znajomą grupkę posiadającą wprost proporcjonalną ilość włosów do liczby szarych komórek, szybko zrozumiał jak to spotkanie się skończy. Miał z nimi na pieńku, to pamiętał, jednak szczegóły zlewały mu się z całą resztą powodów, dla których posiadał pewną reputację na mieście. Czy zwinął ich kumplowi auto? Zarysował furę czyjej matki? Wysłał któregoś z nich do szpitala? Zamalował ich wymyślny slogan kibicujący ulubionej grupie hokejowej? Nie miał ani chęci ani czasu dochodzić do sedna sprawy, a żaden z półgłówków nie był nastawiony na rozmowę. A jeśli gdzieś między pierwszą pięścią zderzającą się z policzkiem, a drugim kopniakiem w żebra, na twarzy Kamińskiego mignął usatysfakcjonowany uśmiech, nikt nie pisnął o tym słowa.
W pewnym sensie tego potrzebował. Być może w tym celu obrał właśnie tę trasę? Nie zamierzał tego zbyt głęboko rozgrzebywać, jednak kiedy został przyszpilony do sypiącej się ściany budynku, nawet nie powstrzymywał się przed splunięciem krwią w twarz dwa razy większego od siebie typa. Z pewną dozą samozadowolenia patrzył na czerwień cieknącą ciurkiem z rozcięcia jakie sam zostawił na jego twarzy, doskonale świadomy, że sam wygląda dwa razy gorzej. I czekał na jeszcze coś, prowokował go by wyciągnąć chociaż jedno zamachnięcie, poczuć jeszcze raz igiełki bólu odwracające jego uwagę od tego wszystkiego, co spędzało mu sen z powiek. Osiłek jednak odsunął się z taką samą odrazą jaką Remik czuł do samego siebie, ścierając z szyi mieszankę śliny i krwi. Kiedy Kamiński osunął się na chwiejnych nogach, instynktownie obejmując bolący tors, trójka jego tymczasowych towarzyszy jednogłośnie zdecydowała się usunąć z miejsca zdarzenia. Wszyscy, włącznie z Remikiem, wiedzieli, że nie warto było przesadzać, zwłaszcza za dnia, pod oknami lokali mieszkalnych. Tak więc wszyscy zgodnie rozeszli się w swoje strony, jeden z nich lekko utykając i plując na chodnik tak długo aż nie pozbył się z ust metalicznego posmaku.
Zaledwie pół godziny później przekraczał próg lokalu, w którym miał przeprowadzać renowację. Później niż planował, jednak i tak niewiele robił sobie z dat i godzin, a jego zleceniodawca miał farta, że nie zapomniał pojawić się w cukierni wedle obietnicy. Równie dobrze mógłby teraz być w połowie butelki wódki dzielonej ze znajomym menelem pod jednym z wiaduktów zamiast poprawiać na ramieniu pasek tego samego, znoszonego plecaka, z jakim pojawił się tam po raz pierwszy. Przesunął wzrokiem po pustych ścianach i zakrywającej wszystko folii, przyswajając nowe otoczenie, przez co nagłe pytanie od siedzącego na stołku właściciela wyciągnęło z niego niespokojne drgnięcie. Zatrzymał na nim spojrzenie, marszcząc brwi jakby nie rozumiał pytania.
- Co ty... Ach, to - podniósł dłoń do twarzy, przesunął środkowym palcem po jeszcze otwartej, chociaż już nie krwawiącej, rance przecinającej jego wargę i machnął ręką. - Małe nieporozumienie - wyjaśnił pokrótce, odrzucając plecak w kąt i zawijając rękawy bluzy po łokcie, przy okazji odkrywając nowe, nabierające koloru ślady po palcach i bezkształtne sińce. Nawet nie mrugnął na nie okiem i oparł dłonie na biodrach, gotowy zabrać się do roboty. Najwidoczniej Felix miał całkowicie odmienne zdanie w tym temacie. Wysłuchał go, na koniec prychając bez faktycznego humoru na jego ciężkie do ukrycia zaskoczenie.
- Co ty chcesz łatać, nikt tam nie miał noża - zauważył, patrząc na niego jakby oszalał. Jakby skakał w ten sposób nad każdą raną jakiej dorabiał się na własne życzenie, pół życia spędziłby nad apteczką. A tak się składało, że poza paczką plastrów w domu nie posiadał niczego nawet wpadającego w tę kategorię i jakoś żył. Uśmiechnął się na jego sugestię i podrapał się po zdrowym policzku.
- I tak i nie. Ten drugi miał jeszcze dwóch, ale ma całkiem ładną szramę na mordzie, żeby pochwalić się rodzinie - przyznał, zostawiając już dla siebie fakt, że zanim tam przyjechał musiał wygrzebać spod paznokci resztki obcego materiału genetycznego. Miał chociaż minimum kultury osobistej. - I ty tak... serio? Nic ci tu nie rozniosę, nie mam na sobie krwi. Raczej - przyznał do jego pleców, patrząc jak ten oddala się na zaplecze. Machnął rękami w geście niedowierzania i bezradności, z westchnieniem kierując się w stronę pokrytego folią stolika, na którym za chwilę usiadł. Nagły ruch skrzywił jego wargi i wyciągnął z niego ostre syknięcie, kiedy naruszył wrażliwą skórę na obitych żebrach, chociaż już chwilę później uspokoił mimikę twarzy by okazać ten sam poziom znudzenia jaki w ten chwili odczuwał.

Felix Hathaway
29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Apteczka grzmotnęła o blat zaraz obok siedzącego na nim Remigiusza, który w międzyczasie nie nabył żadnych znamion skruchy ani cudownie nie ozdrowiał. Dłoń Felixa spoczywająca na pokrywie metalowej puszki drgnęła na widok rozciętej wargi, usta zacisnęły mu się gdy dojrzał soczyste fiolety, bo gdzieniegdzie Kamiński oberwał dostatecznie mocno by wyhodować sobie świeżego krwiaka. Przez dłuższy moment lustrował go badawczym spojrzeniem nie mówiąc ani słowa, choć co najmniej kilka domagało się, by je z siebie wyrzucić.
Debil.
Z brzdęknięciem przewrócił wieczko apteczki jak stronę w zeszycie i pogrzebał za wodą utlenioną, jednak zamiast niej znalazł spirytus. Kątem oka zerknął na obitą twarz Kamińskiego i stwierdził, że większej różnicy mu pewnie nie zrobi.
Wystawił gazę, doszukał się nożyczek i odkrył nawet jakieś zapomniane plastry w kolorowe gwiazdki, w sam raz dla swojego pięcioletniego siostrzeńca i, jak zdecydował właśnie w tym momencie, najwyraźniej dobre i na Kamińskiego.
Czy to jest... czyjaś ręka? 一 zapytał płasko, tonem wyrugowanym z intonacji i jakiegokolwiek zaskoczenia, mimo, że znał człowieka ledwo od paru dni.
Na szyi Remigiusza coraz wyraźniej odznaczała się odbitka dłoni, z pręgami palców i kilkoma drapnięciami świadczącymi o szarpaninie, więc zamiast cmokać nad nim i tracić niepotrzebnie czas, Hathaway bezceremonialnie chwycił go za szczękę i odchylił mu głowę, aby móc zająć się śladami po paznokciach w pierwszej kolejności.

Rozumiem, że to powinno mnie ucieszyć. Nikt tam nie miał noża. Zajebiście wręcz, bo nie zszywałem nigdy człowieka.
Kłamał. Wielokrotnie haftował ojcowskie rany, ilekroć ten wracał z niezbyt udanego obchodu. W lasach Idaho poza zwierzętami można było natknąć się na to, co zostawiali za sobą kłusownicy, czasami wpadało się właśnie na nich, poza tym istniało wiele innych naturalnych zagrożeń, do których jednak nie można było zaliczyć tego, co Kamiński przyniósł ze sobą do roboty.
Nie cackał się, przecierał mu wszystkie zadrapania jakie znalazł, smarował arniką tęczę rozlewającą się tam, gdzie sięgnął czyjś but lub ręka i na sam koniec została mu twarz, wykrzywiona zapewne z niezadowolenia, albo od nieprzyjemnego szczypania. Nie miał pojęcia, zresztą nic go to nie obchodziło tak długo, jak podchodził do tego zadaniowo. W pewnym sensie był to faktycznie wyuczony odruch.

Współpracuj i miejmy to za sobą 一 oznajmił z ciężkim, westchnieniem; właśnie zauważył rozcięcie na lewej kości policzkowej, dość płytkie by zrosnąć się bez blizny (i jego prowizorycznego szycia), ale na tyle paskudne, by krwawiło przy byle dotknięciu. Słowem, takie z rodzaju dokuczliwych, na które Felix miał gotowy gazik i fantastycznie kolorowy plasterek w gwiazdki. Nie udało mu się powstrzymać bladego, usatysfakcjonowanego w jakiś sposób uśmiechu.
Zęby masz chyba wszystkie, ale powinieneś się cieszyć, że całkiem nie rozcięło ci wargi. Masz ochotę na paracetamol?
Pospiesznie zwinął niezużyte opatrunki i plastry z powrotem do pojemnika, zanim Kamiński zorientował się czym postanowił przyozdobić mu gębę. Zostawił mu blister leków przeciwbólowych na stole nie mając zamiaru przekonywać go do łyknięcia tabletki, bo zdążył już zauważyć prawidłowość, wedle której im bardziej próbowało się go do czegoś nakłonić, tym bardziej mężczyzna upierał się przy swoim. Ale za to wspaniałomyślnie przyniósł mu wracając kubek cytrynowej herbaty i parę okienek cienkiej, deserowej czekolady z liofilizowaną maliną na osłodę. Hathaway może i był zrzędą i miał kija w dupie, za to przynajmniej od czasu do czasu wyłaził z niego człowiek.
Oparł się biodrami o blat, przedramiona skrzyżował ciasno na piersi i spojrzał wymownie na gołe, beznadziejnie jednolite betonowe ściany z ciężkim westchnieniem i powątpiewaniem, czy dzisiaj w ogóle cokolwiek w tych warunkach powstanie.

Trzech mówisz.
Przypomniał sobie, że dla siebie przewidział kawę, więc sięgnął po kubek mijając się gdzieś po drodze z ręką Kamińskiego. Mężczyzna wyglądał jak kot, który ledwie chwilę temu stoczył walkę w ślepym zaułku z innymi kocimi wyrzutkami, nastroszony, posiniaczony i prowizorycznie poklejony, ale raczej powinien się wylizać za parę dni.
Przez moment siedzieli w kompletnej ciszy przerywanej sporadycznie przez dźwięk leniwie mielącego powietrze przemysłowego wentylatora nad ich głowami i siorbnięciami Felixa, który o tak wczesnych porannych godzinach miał kompletnie wyjebane w kulturę. Zastanawiał się czy remont, jak to lakonicznie określił współpracownikom, nie potrwa dłużej niż zakładał, aczkolwiek z tyłu głowy poświęcił myśl lub dwie na dobrostan siedzącego obok Kamińskiego. Nie pytał za co oberwał, bo ten pewnie i tak zbył go zamiast odpowiedzieć wprost, raczej podejrzewał, że jeśli dojrzeje do decyzji o rozwinięciu tematu, po prostu to zrobi.

Nie pomogę ci przy robocie, za chuj nie wiem na co mógłbym się przydać poza... hmm. Nie, w sumie to czekaj, mam kurwa faktury dla księgowego, więc się pokręcę 一 zmienił zdanie w połowie, już bardziej do siebie niż zupełnie obojętnego wobec stanu jego biurowej batalii o porządek w papierach. Podrapał się w zastanowieniu po szczęce, oczy zmrużył, jakby próbował dopatrzeć się czegoś w odległym kącie hali, w gruncie rzeczy po prostu próbował sobie przypomnieć gdzie wetknął dokumenty, którymi Nancy machała mu przed oczami w najgorszych możliwych momentach od ostatnich dwóch tygodni.


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Chociaż niezmiennie trzymał się niechęci względem całego odprawianego przez Felixa teatrzyku, święcie przekonany, że ten marnował zarówno czas jak i cokolwiek, co zamierzał na nim użyć, łypnął z minimalnym zaciekawieniem na zawartość leżącej obok siebie puszki. W najgorszych wypadkach potrafił sam się opatrzeć, jako że pracownicy służby zdrowia patrzyli na niego niezbyt przychylnie i to z pełną wzajemnością, jednak nigdy nie trudził się by zebrać ku temu odpowiednie wyposażenie. Nie było rany jakiej nie wystarczyłoby przemyć wodą i przyłożyć względnie czystą szmatką aż nie przestała krwawić. Całą resztę zostawiał naturze i dotychczas działało to niezawodnie.
- Zapewne. Wiesz, nie pobiłem się ze słupem - przypomniał mu, nie robiąc sobie zbyt wiele ze śladów, jakie najwidoczniej zostawili na nim ci dekle. Przynajmniej miał ich już z głowy, wątpił aby mieli dłużej trzymać się tej enigmatycznej urazy jaką do niego mieli. Mógłby się założyć, że jak następnym razem na nich wpadnie będą na dostatecznie neutralnych stosunkach by użyczyć sobie ognia czy podzielić się piwem. Tak to już działało w ich zamkniętym ekosystemie, przemoc fizyczna działała lepiej niż jakiekolwiek słowa i Remik aż za dobrze odnajdywał się w tym języku. Zmarszczył czoło na decyzję Felixa by przestawić go sobie wedle własnego widzimisię, jednak nie pisnął słowem protestu, obnażając przed nim naruszoną szyję. Nie zamierzał też przyznawać na głos, że właściwie nie był temu traktowaniu przeciwny. Wypuścił szybciej powietrze na wżerający się w rany alkohol, chociaż poza niewielkim skrzywieniem ust nie okazał większego dyskomfortu.
- Da się domyślić - odparł na jego zaprzeczenie co do umiejętności łatania ludzi, nieco zduszonym głosem przez odgiętą do tyłu głowę. - Bardziej pasujesz na typa z doświadczeniem w kopaniu dołów w niedostępnych lokacjach niż na pielęgniarkę - wyznał, prostując się, kiedy ten przestał grzebać mu przy szyi. Posłał mu nieco rozbawiony uśmiech, zupełnie jakby przez chwilą nie zasugerował mu bycia potencjalnym mordercą. Prawdę powiedziawszy nawet jakby miał rację, wątpliwe by zrobiłoby to na nim szczególne wrażenie. Czekając aż ten skończy zabawę przy jego twarzy, przesuwał językiem raz po raz po zranionym fragmencie wargi, dostatecznie oswojony z delikatnym bólem rozlewającym się przy każdym ruchu by przy zbyt długich przerwach zaczynało mu go brakować.
- Mam. W sensie wszystkie zęby. Tabletki ujdą - wzruszył ramionami bez większego entuzjazmu, ale też nie wyrażając sprzeciwu. Sięgnął po zaoferowane leki, wypchnął sobie na dłoń trzy pastylki, nie zamierzając zaprzątać sobie myśli tak zbędnymi kwestiami jak zalecane dawkowanie, i połknął je na sucho zanim jego samozwańczy opiekun wrócił z kuchni. Zamachał skrzyżowanymi w kostkach nogami w przód i w tył, korzystając z tej chwili spokoju by ponownie rzucić okiem na ściany. Miał szczerą nadzieję, że właściciel przybytku w międzyczasie wyjął kija z tyłka i da mu zabrać się za robotę, bo sam widok tak rozległego płótna do jego dyspozycji świerzbił go do chwycenia za pierwszą lepszą puszkę.
- Mhm - potwierdził bez emocji, sięgając po kostkę czekolady. Co jak co, słodyczy nie zamierzał odmawiać. - To jak, doktorze, będę żyć? - upewnił się, zerkając na niego kątem oka i nie próbując nawet ukryć jak bardzo nie brał tego wszystkiego na poważnie. Dał mu się sobą zająć wyłącznie by nie robić sceny, jako że wątpił by Hathaway miał mu tak po prostu odpuścić. Jednocześnie usilnie starał się zignorować fakt, że od dawna nikt nie przejął się jego stanem do tego stopnia, oraz to jak jego żołądek przewracał się, kiedy zdawał sobie sprawę, że było to nawet przyjemne. To pewnie efekt uboczny po ciężkim buciorze zderzającym się z jego brzuchem. Nic więcej.
- O...kej. Kręć się czy cokolwiek, jak będziesz potrzebny to będę wołać - zapewnił go, zeskakując ze stolika i wsuwając czekoladę na język. Wytrzepał dłonie z nieistniejącego kurzu i stanął z założonymi rękami na środku lokalu, starając się rozplanować przestrzeń. Ostatecznie jednak zmienił zdanie i wykopał z dna przytaszczonego plecaka zeszyt w kratkę z naderwaną okładką, który robił mu za aktualny szkicownik. Z ołówkiem w ręku wyłożył się na brzuchu na środku podłogi, sapiąc z bólu kiedy żebra postanowiły się zbuntować, i rozrysował sobie przekrój lokalu na dwóch stronach. Następne kilka minut spędził w ciszy, gryząc metalową końcówkę przy gumce i wybijając palcami rytm na obłożonej folią malarską podłodze.
- Masz jakąś muzykę?! - dopytał podniesionym głosem, nie do końca pewny gdzie Felix planował się kręcić, a tak się składało, że ta kwestia była w tej chwili niemałym priorytetem.

Felix Hathaway
29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

W pogoni za fakturami, wydrukami i innymi świstkami, które z jakiegoś powodu księgowy uważał za absolutnie niezbędne do zamknięcia kwartału, Felix zapomniał o Kamińskim urzędującym na hali już po paru minutach ciszy, jaka zapanowała w całym zakładzie. Zwykle głośno pracujące żarna, mruczące, rozgrzane piekarniki i grzechotanie uprażonych ziaren na sitach tworzyły harmonijną przeplatankę dźwięków, jakie po latach Hathaway traktował już jak tło i często z przyzwyczajenia je pomijał. Teraz zdawało mu się, że ta wszechobecna głuchota wybrzmiewała głośniej niż wszystkie maszyny razem wzięte.
Był w szale przebierania w starych archiwalnych dokumentach kiedy z głównej sali przez wszystkie otwarte na oścież drzwi dogoniło go rzucone w eter pytanie o muzykę. Aż znieruchomiał w połowie przeglądu i obrócił głowę w kierunku dźwięku, choć z biura mógł zobaczyć jedynie część kantyny.
No 一 huknął w odpowiedzi, nie wiedząc czego dokładnie oczekiwał od niego Kamiński. Radia? Głośnika? Jego własnej playlisty? 一 Rammstein najprędzej. Albo The Blue Stones, pojęcia nie mam czego słuchasz. Pasuje, czy wolisz posłuchać własnych myśli?
Uśmiechnął się pod nosem gdy palcami przebiegał po grzbietach ułożonych równo teczek, pokręcił nawet głową i znów zatrzymał się na moment, z dłonią wspartą o własne biodro.

Albo po prostu dam ci głośnik, sam sobie wybierzesz. Tylko żadnego country, bo przysięgam, że trzeba cię będzie sklejać od nowa.
Brzmiało jak żart i w zamierzeniu poniekąd nim było, aczkolwiek nie przepadał za tym konkretnym gatunkiem z bardzo osobistych pobudek, którymi nie bardzo miał ochotę z kimkolwiek się dzielić.
Country przypominało mu o starym Chevrolecie, którym dawniej jeździł z ojcem po największych zadupiach Idaho, w tym okresie, w którym jego kontakt z rzeczywistością można było określić jako relatywnie stabilny. Później country wybrzmiewało z trzeszczącego radia w starej dróżniczówce, więc biernie przyswoił najbardziej znane kawałki i choć od tamtego czasu minęły długie lata, on wciąż łapał się czasami na odtwarzaniu niektórych fragmentów podczas nieuwagi i większego zmęczenia.
Przez moment nasłuchiwał czy Kamiński miał mu jeszcze coś do przekazania, jakieś inne życzenia albo utyskiwania, ale nic takiego nie nadeszło ani teraz ani później, gdy zebrał już wszystkie faktury jakie udało mu się zlokalizować i wrócił na halę w towarzystwie małego głośnika.
Na widok Kamińskiego rozłożonego na kartonie jakby pod wielkimi przemysłowymi lampami postanowił się poopalać jedynie uniósł brew. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, szczególnie kiedy zauważył zeszyt i rozrysowywany plan. Nie do końca wiedział co poza podstawowym rzutem głównej sali miał on przedstawiać, najważniejsze, że Kamiński wiedział.
Zerknął w stronę stolika, zlokalizował pusty spodeczek i choć na to odkrycie również nie odezwał się słowem, poczuł od dawna nieobecne, delikatne mrowienie w piersi. Jeżeli ktoś tak marudny i trudny do przebywania jak Remigiusz wsunął wszystko co do kosteczki, satysfakcja mile połechtała go od środka.

Przyniosłem ci głośnik 一 oznajmił rzeczowo, dając mu wolną rękę i przyzwolenie na puszczenie czegokolwiek miał ochotę - poza country, oczywiście. 一 Myślisz, że... czekaj. Kurwa, telefon, gdzie zostawiłem telefon?!
Dzwonek brzmiący jak pierwszy lepszy domyślny z brzegu rozbijał się echem o halę, utrudniając lokalizację i sprawiając, że Felix jak żywo miał ochotę tego małego skurwysyna znaleźć i rozpierdolić. Telefon jak i dzwoniącego, skoro wiedział, że to nie Cathy. Dla siostry przewidział zupełnie inny motyw by rozróżniać co musiał odebrać priorytetowo, a co mogło zaczekać, aż łaskawie sobie przypomni.
Z mocno zaciśniętymi zębami i zupełnie nieprzystającą do udręczonego papierkologią człowieka werwą rzucił się w wir poszukiwań, na poczekaniu sycząc pod nosem co myśli na temat osoby po drugiej stronie słuchawki i produkując kolejne kreatywne sposoby na upewnienie się, że dzwoniący więcej tego błędu nie popełni.

No ja pierdolę, kurwa, wziął i zniknął! Wziął i na złość, diabeł ogonem nakrył, szlag by to trafił! Pieprzona technologia, no co złego było w normalnych stacjonarnych...! To nie, trzeba było mieć non stop przy dupie, bez przerwy, kurwa, kurwa, kurwa!
Krążący jak kurczak bez głowy Hathaway nie był częstym widokiem, a po prawdzie był bliski wrzenia, co świadczyło o przekroczeniu jakiegoś limitu nie mającego większego związku z telefonem, który wreszcie przestał dzwonić, ale nie spowodowało to, że z mężczyzny zeszło ciśnienie. Był przemęczony, skrajny pracoholizm rozchwiał jego na ogół stoicki spokój i teraz przypominał bombę odliczającą do kolejnego wybuchu.
Nie mając nawet cienia podejrzenia, że komórka spoczywała w pustym kubku po kawie, jaki zostawił na stole gdy wychodził na polowanie za fakturami poszedł szukać w kantynie, dysząc jak ciężko zranione zwierzę i prychając ilekroć potknął się o źle doklejony do podłogi karton.



Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Jego proces twórczy różnił się w zależności od dnia, humoru, ułożenia gwiazd względem planet i ilości promili we krwi. Nie posiadał jednego trybu, nie szedł żadnymi utartymi schematami, czasem inspiracja przychodziła do niego we śnie, czasem wcale, a czasem, tak jak teraz, potrzebował chwili na myślenie. Ten projekt znacząco różnił się od poprzednich, przede wszystkim faktem, że zamiast jednej płaskiej ściany miał połączyć jednym motywem kilka różnych powierzchni tak by wszystko miało ręce i nogi. Nic niemożliwego do wykonania, jednak mniejsza skala bez dwóch zdań pomagała i między zarzuceniem prośby o podkład muzyczny, a otrzymaniem niezbyt konkretnej odpowiedzi, zdążył pociągnąć pod sufitem prosty szlaczek mający symbolizować roślinny motyw.
- Cokolwiek ujdzie - odpowiedział w trakcie Felixowego wywodu odbijającego się o ściany pustego lokalu, zdecydowanie zbyt cicho by być w stanie go przekrzyczeć. Wywrócił oczami zrezygnowany, nie pojmując dlaczego proste pytanie na "tak" albo "nie" przerodziło się w pełen wykład. Nie był do końca pewny czy w pełni zarejestrował wszystko co ten próbował mu przekazać, ale groźba dotycząca country była jasna jak słońce. I niezaprzeczalnie dała mu pomysły, których wcześniej nie posiadał.
W czasie, który zajął właścicielowi manufaktury by przetransportować się między zapleczem, a strefą remontową, Kamiński zdążył rozproszyć się swoimi własnymi bazgrołami, dodając drobne detale do projektu i powoli, stopniowo budując jakiś sensowny plan działania. Zbliżające się kroki nie dały rady odwrócić jego uwagi od szkicowania, jednak małe urządzenie lądujące mu przed twarzą już tak. Obrzucił je nieufnym spojrzeniem i dźgnął do połowy startą gumką przytwierdzoną do ołówka, jakby miał do czynienia z nowym gatunkiem żywej istoty gotowej ugryźć go w palec przy pierwszym kontakcie.
- I co ja mam z tym kurwa zrobić? - upewnił się, podnosząc wzrok na Hathawaya. Jasno poprosił go o muzykę, a nie o sam głośnik bez chociażby miejsca na cd. Jakby chciał coś głośnego to mógłby po prostu zacząć drzeć ryja, na jedno by wyszło. W jego oczach mianem muzyki określane było najzwyklejsze radio bądź odtwarzacze fizycznych płyt, jako że nie uznawał tych wszystkich aplikacji wyrastających jak grzyby po deszczu by pożerać ludzki czas. Na swoim wiekowym telefonie z klapką nie posiadał nawet żadnych utworów, jako że jego funkcja zamykała się na dzwonieniu. Co i tak robił dość rzadko, że samo posiadanie przy sobie komórki było w jego przypadku zbędne przez większą część czasu. I był dzięki temu znacznie szczęśliwszy.
A na pewno nie wyobrażał sobie, by sam miał zwariować z powodu braku tego urządzenia z piekła rodem, tak jak właśnie robił to Felix. Uniósł brew początkowo zaskoczony, a z każdą mijającą sekundą coraz bardziej rozbawiony. Powoli przekręcił się na bok, chociaż nawet ostrożność nie obeszła się bez igiełek bólu rozchodzących się po całym jego torsie, po czym usiadł po turecku, wodząc wzrokiem za biegającym z miejsca na miejsce mężczyzną. Co jak co, przynajmniej załatwiał mu niezastąpioną rozrywkę. Podparł się łokciem o kolano i umieścił brodę na dłoni, nie ruszając się ani o krok by pomóc z poszukiwaniami.
- Sprawdziłeś w śmieciach? - podrzucił wielce pomocnie z podłogi, odprowadzając go wzrokiem na zaplecze. Nie pojmował współczesnych ludzi, wiecznie zabieganych, stale zirytowanych, nieznoszących tych samych urządzeń, z którymi nie rozstawali się na krok. Jakby kiedykolwiek utknął w codzienności, z której byłby aż tak niezadowolony, chyba wolałby sobie strzelić w łeb. - Jak już znajdziesz to chodź tu się przyłączyć z tym swoim ustrojstwem! - polecił mu, podnosząc się z podłogi by podejść do stolika w poszukiwaniu czekolady. Zamiast niej znalazł pusty talerzyk, stygnącą herbatę cytrynową i kubek z zagubioną komórką. Wyciągnął urządzenie, usilnie powstrzymując się od śmiechu, i wytarł je o rękaw bluzy.
- Wiesz, jak następnym razem spróbujesz go utopić, radzę zrobić to w naczyniu z faktyczną cieczą - wytknął, podchodząc do drzwi, za którymi zniknął Felix, i opierając się ramieniem o framugę. Obrócił telefon w dłoni, przekładając go sobie między palcami jakby robił sztuczki z monetą. - Jak bardzo ci na nim zależy? Bo jakbym miał oceniać przydałby ci się od niego urlop. I ogólnie. Urlop. Znasz to słowo? Słyszałeś kiedyś? - dopytał, chowając trzymany telefon do tylnej kieszeni jeansów i podnosząc wzrok na chaotycznego pracoholika. - Zrobimy tak, wyłączysz to gówno, znajdziesz mi coś co odtwarza płyty i dzisiaj zrobisz sobie dzień wolny, hm? Stresujesz mnie, nie mogę pracować w takich warunkach - wytknął, znacząco rzucając okiem na jeszcze całkowicie puste ściany, będące w tej chwili jego kartą przetargową.

Felix Hathaway
29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Nienawidził telefonów. Nienawidził technologii, która ponoć miała ułatwić życie, a jak dotąd nieustannie sprawiała, że miał z nią jeszcze więcej problemów, częściowo dlatego, że nie potrafił jej do końca obsługiwać jak należy, a po części stąd, że po prostu jej nie lubił, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało.
Owszem, cenił sobie wygodę szybkiego kontaktu gdy akurat tego potrzebował, szczególnie ostatnio, kiedy poza SOMą miał dodatkowo na głowie pięcioletniego Nico i Cathy.
Kurwa, wszędzie sprawdziłem! Wszędzie! 一 pieklił się krążąc po kantynie, trzaskając szafkami i zgrzytając szufladami, w których pobrzękiwały w panice sztućce. 一 Pod ziemię się zapadł, koniec, koniec, nie ma, nie będzie, nic... 一 pokrzykiwanie zaczęło powoli przechodzić w dychawiczne mamrotanie; widocznie w ten sposób wyglądał jego wariant przelotnego załamania nerwowego. Gdyby potrafił na chwilę przystanąć i spojrzeć wgłąb samego siebie może zauważyłby symptomy, mocne kołatanie serca, zadyszkę po krótkim obejściu zakładu, przesadną drażliwość i poczucie ciągłego znajdowania się na skraju - czegoś - ale niestety, Hathaway nie miał ani czasu na takie luksusy ani chęci, by cokolwiek w sobie rozgrzebywać. Dopóki chodził i oddychał, co skądinąd brzmiało zaskakująco znajomo, było w porządku.
Kiedy Kamiński zawlókł się do niego na kuchnię Felix stał przodem w stronę lodówki i opierał czoło o jej drzwi, z zamkniętymi oczami powtarzając pod nosem miejsca, w których był przez ostatnie pół godziny i w jakich mógł ten cholerny telefon zostawić.
Samochód? Gabinet? Zaplecze? Kuchnia? Hala?

Co? No nie gadaj, że... ja pierdolę, jak ja... hmm? 一 Komórka ominęła jego wyciągnięte ręce i zamiast trafić z powrotem do niego, by mógł dalej fundować sobie łagodne stany przedzawałowe i dostawać kurwicy tam gdzie akurat stał, Kamiński schował ją do swojej kieszeni, kompletnie nieporuszony jego wyimaginowaną potrzebą.
Słysząc słowo, które znał głównie z samej teorii, Hathaway skrzywił się widowiskowo czując wyraźną i widoczną niewygodę na samą myśl o czymś takim jak przerwa w pracy czy odpoczynek.

Ale o co ci chodzi, przecież świetnie się trzymam! 一 zaoponował ostro, kontrując spojrzenia i chmurząc się jeszcze bardziej umarszczeniem brwi. 一 Jeden telefon by mnie przecież nie zabił, a poza tym, to co do kurwy, czemu ja cię w ogóle słucham?
Kiedy zadał to pytanie sam sobie i skrobnął go niechętnym spojrzeniem jego wzrok automatycznie sfokusował się na gwieździstym plastrze na lewym policzku Kamińskiego, każąc mu przemyśleć raz jeszcze czy aby na pewno miał zamiar uciekać się do niegroźnego rękoczynu. Remigiusz i tak wyglądał jak zasadna kwalifikacja na prześwietlenie i szpitalną obdukcję, poza tym nie trudno było odgadnąć, że należał do wąskiego grona osób, które dla odmiany byłyby w stanie zrewanżować się w jakiś upierdliwy sposób. Nie, Hathaway nie miał ochoty na szarpaninę, skoro sam dopiero co schludnie go posklejał i nie dalej jak parę minut temu dryfował bezwiednie myślami wokół rozważań, czy kretyn nie chowa innych urazów pod bluzą. Z tym, że tam wolał mu nie zaglądać, i tak ledwo skłonił go do współpracy przy mniej newralgicznych częściach.

Mam jakąś... coś się znajdzie 一 zgrzytnął niechętnie, spory zasób morderczych myśli odparowała po paru głębszych oddechach. Bezpieczniej było skupić się na określeniu gdzie ten relikt na płyty się znajdował, bo nie używał go od kilku lat. 一 Może być, parę godzin chyba nie zaszkodzi.
Nie mógł zwyczajnie przyznać mu racji, musiał obrócić ten pomysł w taki sposób by mógł przekonać samego siebie, że propozycja wyszła z jego strony. To, że w perspektywie kolejnych dni zakład miał przypominać bardziej muzeum niż faktyczne miejsce pracy załagodziło mu największy ból nicnierobienia, mimo to czuł się nienaturalnie przemierzając puste korytarze SOMy w poszukiwaniu zachcianek Kamińskiego.


Rammstein. The Blue Stones. Linkin Park. Taylor Swift. Masz, wybierz sobie co chcesz, podłącz i baw się dobrze.
Stary odtwarzacz wyglądał archaicznie, ale dość solidnie by mieć zasadną nadzieję, że wciąż był sprawny. Jakość dźwięku zapewne pozostawiała wiele do życzenia, mimo to mając do wyboru głośnik, który wcześniej ukradł z kantyny (a przyniosła go bodaj Nancy, żeby włączać dla relaksu swoją bezpłciową muzykę indie) i wierny boombox, Hathaway nie zastanawiałby się długo. Miał więcej zaufania do tego, co mechaniczne i łatwe w obsłudze, szczególnie kiedy chodziło o samochody. Nie bez powodu wciąż jeździł starym Chevroletem.
Dla siebie przewidział inną rozrywkę - skoro Kamiński zabrał mu telefon, a nie widziało mu się z nim przepychać jak z dzieckiem - zawlókł sobie z gabinetu listę dostawców, żeby odhaczyć zamówienia na kolejne pół roku. Usiadł na kartonach pod jednym z filarów, jakieś kilka metrów dalej od Remigiusza i co raz kreślił zamaszyście w skoroszycie jakby miał zamiar rozorać kartę długopisem.



Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Przekonanie na wpół zdziczałego cukiernika do wzięcia sobie przerwy okazało się mniej wymagającym zadaniem niż mogło się początkowo wydawać. Wzrok, który Kamiński znał aż za dobrze z momentów tuż przed dostaniem w ryj, magicznie ustąpił miejsca niespodziewanej akceptacji i już chwilę później stracił mężczyznę z oczu, kiedy ten zniknął w głębi budynku by polować na odtwarzacz muzyczny. Zadowolony z dobrze wykonanego zadania, które sam sobie narzucił dosłownie kilka minut wcześniej, wrócił do głównej hali, by faktycznie zabrać się za robotę. Cały proces zaczął od przygotowania materiałów, a dokładniej wysypania zawartości plecaka pod jedną ze ścian. Puszki, dysze i markery z grzechotem rozsypały się po podłodze, tocząc się na wszystkie strony wkoło trampek kolorowych od zaschniętych drobinek farby. Nie pamiętał kiedy ostatni raz były faktycznie czarne. Przykucnął, przerzucił kilka puszek, parę nawet łaskawie postawił w pionie, ostatecznie decydując się na ciemnozielony marker, z którym poszedł do najbliższego okna, po drodze naciągając na twarz jedną ze wspaniałomyślnie przygotowanych przez Felixa maseczek. Nigdy nie używał czegoś innego niż materiałowych chustek, nowy dodatek na twarzy był dla niego całkowicie nienaturalny i nie wątpił, że do końca dnia wróci do swoich sprawdzonych metod, chociaż przynajmniej był gotowy dać szansę tym bardziej profesjonalnym sprzętom. Przykucnął przy parapecie i, zostawiając kilka centymetrów luzu na późniejsze detale, pociągnął falistą, ukośną kreskę od dolnego rogu framugi w głąb ściany. Odchylił się, zmrużył oczy, po czym dorzucił do pierwszej łodygi kilka drobniejszych, odchodzących na boki w nieregularnych odstępach. Kiedy podnosił się z kolan by umożliwić pnączu dalszą drogę po ścianie, usłyszał za sobą dokładnie to, na co czekał cały ten czas. Zsunął maseczkę z twarzy i odrzucił zakorkowany marker na kartony by przyjrzeć się zdobyczy Hathawaya. Oczy praktycznie zaświeciły mu się na widok normalnej technologii. Tej, którą faktycznie szanował i rozumiał.
- Zajebiście. Tak trudno było? - mruknął, bardziej automatycznie niż z faktyczną kąśliwością, odbierając znalezisko od właściciela i maszerując z nim do najbliższego kontaktu. Po chwili grzebania i naciskania guzików z satysfakcjonującymi, fizycznymi kliknięciami, pomieszczenie zalały pierwsze nuty Don't Stay. Reszta podrzuconych płyt została w schludnym stosiku na boku, a Remigiusz w końcu został uwolniony od użerania się wyłącznie z własnymi myślami. Tego dnia były wyjątkowo upierdliwe i aktywnie blokowały mu proces twórczy. Miał zamiar wrócić do tego fragmentu ściany, przy którym zaczął już grzebać, jednak jego wzrok przyciągnął zwinięty pod jednym z filarów Felix. A dokładniej plik kartek w jego rękach, działający bardziej jak krwistoczerwona płachta na byka. Kilka stanowczych kroków było jednym ostrzeżeniem jakie mężczyzna otrzymał zanim wirująca w powietrzu maseczka przeciwpyłowa wylądowała na górze papieru, przerywając mu w trakcie pisania czegoś, co naprawdę nie mogło być tak istotne. Ani interesujące.
- To mi nie wygląda na przerwę - zauważył, spoglądając na mężczyznę z góry, wyraźnie zawiedziony jego metodą na spędzanie czasu wolnego. Bo tym dokładnie dla Remika był okres zamknięcia lokalu - możliwością odpoczynku od czegokolwiek co ten odprawiał na tyłach o nieludzkich godzinach. Pamiętał doskonale jak szybko odleciał, kiedy odwoził go do domu i jak intensywne były tej nocy sińce pod jego oczami. O ile kompletnie nie był to jego problem, i nie do końca obchodziło go czy Hathaway sypiał w nocy pełne osiem godzin, czy zamiast poduszki przytulał księgi rachunkowe, zdawało się, że był uczulony na wszelkie objawy pracoholizmu. W tej chwili Felix był jak jeden wielki, chodzący alergen. Przerzucił sobie z ręki do ręki puszkę jasnożółtej farby i za chwilę ona także wylądowała na pliku dokumentów.
- No, chodź, psikniesz sobie - zaoferował, wskazując ruchem głowy na jedną z całkowicie pustych ścian. - Potrzebuję tu trochę więcej chaosu, a ty potrzebujesz... Czegokolwiek co nie jest tym - spojrzał niechętnie na trzymany przez mężczyznę skoroszyt. Chciał go trochę rozerwać, chociaż odrobinę, a w jego oczach nie było na to lepszej okazji niż kiedy mieli dla siebie tak wiele przestrzeni by zrobić wszystko, co im się żywnie spodoba. Każdy nałożony na ścianę wzór dało się przykryć nowym, jasne kolory były banalne do zamalowania, a nawet te ciemniejsze znikały pod dość intensywną bielą. Znajdowali się na otwartym placu zabaw z nieskończonymi możliwościami i Remik nie był w stanie przełknąć faktu, że Felix wolał siedzieć w papierach. Jak już tam był to mógł się chociaż do czegoś przydać.

Felix Hathaway
29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Nie potrafiłby jednoznacznie wskazać w na jakim etapie jego życia praca stała się wszystkim.
Proces zachodził powoli, podstępnie wkradając się w każdą sferę codzienności i dusząc alternatywy, spędzając sen z powiek i zajmując każdą wolną myśl nawet wówczas, gdy Felix akurat znajdował się poza zakładem. Łatwo było to sobie zresztą wytłumaczyć poczuciem obowiązku czy pasją, która być może początkowo rzeczywiście stanowiła jakieś paliwo, ale od dawna była wyłącznie wydmuszką, pod skorupką której schował się nałóg.
Grace nie potrafiła tego zrozumieć, a on nie potrafił wytłumaczyć, choć po prawdzie praca nie była jedynym powodem, dla którego półoficjalny związek rozpadł się po niecałym roku. Nie tęsknił za jej czyjąś obecnością, nie miał na to czasu.
Catherine była nowym zapalnikiem do spojrzenia na problem z boku, sama dorzuciła zresztą swoje trzy grosze, ale poza obietnicą poprawy Felix poza rozepchaniem codziennych zadań by zrobić dodatkowe miejsce na wizyty i sporadyczne wujkowanie Nico, nie zmienił niczego.
Odruchowo odgiął głowę w tył, gdy maska przeciwpyłowa wylądowała mu na brulionie i spojrzał na nią w taki sposób, jakby mu czymś wyjątkowo parszywie naubliżała. Potem z tym samym odczuciem spojrzał na Kamińskiego i skrzywił się jakby ktoś poczęstował go plasterkiem cytryny.
To jest przerwa. Od... rzeczy bardziej formalnych? 一 wyprodukował na poczekaniu, choć nie do końca wierzył, że z taką wymówką zniechęci mężczyznę do interwencji. Obrócił długopis między palcami zastanawiając się jak bardzo upierdliwy i uparty potrafi być Remigiusz, coś mu jednak podpowiadało, że pod tym względem mógł być gorszy nawet od Nancy.
Nie do końca podzielając entuzjazm i szał twórczy spojrzał na puszkę z jasnożółtą farbą, ze wzrokiem sceptycznie wlepionym w etykietę na odwrocie (z której i tak niewiele można było wyczytać, bo większość pokrywały ślady po innych kolorach) po czym uniósł głowę na wyrastającego mu ze środka sali Kamińskiego.

Za chuj się na tym nie znam 一 odparował wprost, sądząc, że ryzyko spartaczenia wielkiej wizji przez jego amatorskie maziaje wystarczająco go zniechęci. Świat tabelek i cyfr, starannie zaplanowanych dat i tworzonych na zapas planów awaryjnych uspokajał, pozwalał przynajmniej na chwilę zapanować nad organizacyjnym chaosem i dawał poczucie kontroli. Nie wiedział zatem w jaki sposób kilka plam żółci miałoby mu w czymkolwiek pomóc. 一 To jest naprawdę... poważnie mówię, co ja mam z tym niby zrobić?
Nie chciał mieć na ścianie SOMy próbki swojej wątpliwego talentu twórczości, stąd tym niechętniej odrzucił na bok ciężki jak cegła skoroszyt, wrzucił długopis do tego samego pustego kubka, w którym Kamiński niedawno znalazł jego zaginiony telefon po czym z ciężkim westchnieniem - jakby dźwigał ciężar co najmniej całego zakładu, a nie tylko swój - zebrał się pod pusty, czekający na kolor beton.

I że niby co ja mam teraz z tym zrobić? 一 zgrzytnął niezbyt zadowolony, że dał się tak przepędzić spod własnego filara i oderwać od roboty. Z drugiej strony miał niegasnące wrażenie, że zbywanie Kamińskiego pochłonęłoby znacznie więcej czasu i energii, niż chlapnięcie czegoś farbą na odczepnego. Zważywszy na to, że jego kreatywność kuchenna nie miała przekładu na zdolności plastyczne sensu stricte, to, co wyszło spod jego ręki przypominało bardziej dziwaczną, koślawą ósemkę z kropką niż kaczkę. Łypnął na mężczyznę kątem oka, rad, że spod maseczki nie widać było jego ironicznego, tryumfalnego uśmiechu pod tytułem: a nie mówiłem?
Masz kurwa, kącik dla dzieci. Chcesz zabawić się w interpretację „co autor miał na myli“ czy... ja pierdolę, spływa. Uznajmy, że każda kaczka ma trzy płetwy.
Parsknął stłumionym śmiechem; w ustach czuł gorzki posmak farby, którą wcześniej omal nie psiknął sobie prosto w twarz, wdzięczny jak diabli, że Kamiński tego nie zauważył.
Idąc już za ciosem, zaraz obok kaczki powstał myszojeleń (co musiał objaśnić obszernie, bo obraz zupełnie nie oddawał tego, co Felixowi urodziło się w głowie), a nad nimi rozkwitło coś, co miało być podobno konwalią, ale wyglądało bardziej jak upośledzona gąsienica.

No to jak długo mam jeszcze marnować ci farbę? 一 zagadnął, gdy po dłuższym namyśle postanowił jednak domalować myszojeleniowi kozaki. 一 Myślisz, że mógłbyś gdzieś przemycić małego velociraptora? Nie dla mnie, mam pięciolatka-specjalistę od dinozaurów.
Miał rzecz jasna na myśli Nico, który słysząc o wielkim remoncie zdołał już namówić matkę, by pierwszego dnia po ponownym otwarciu przyszli ocenić efekty.



Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wszelkie protesty i wymigiwanie się skomentował uniesieniem brwi i powolnym zamruganiem, bez najmniejszego sygnału, że zamierzał odpuścić. Nie usłyszał z jego strony jeszcze dostatecznie przekonującego argumentu by wycofać się z planu urozmaicenia mu dnia, więc poczekał cierpliwie aż ten przestanie jojczyć i wstanie z podłogi by dołączyć do zabawy. Był ciekaw co może wyjść spod jego ręki. Stawiał głównie na zwykłe psiknięcie kolorem na odwal się, ewentualnie kółeczko, jeśli znajdzie się dość blisko ściany, by farba utworzyła jakiś stabilniejszy kształt. Przede wszystkim chciał od niego by pozbawił otaczające ich mury wrażenia nietykalności. Po latach spędzonych między starymi budynkami, upstroszonymi pęknięciami i różnorodnymi warstwami łuszczącej się farby, sięgającej nawet kilka pokoleń wstecz, oraz przyozdobionej na wpół zerwanymi plakatami i tagami zostawianymi przez podlotków z bloku obok, potrzebował więcej bodźców by obudzić własną kreatywność. Najlepiej odnajdywał się w porysowanych od góry do dołu, starych budynkach za miastem, albo w środku lasu, ewentualnie we własnym mieszkaniu w stanie wiecznego chaosu, dzięki któremu potrafił funkcjonować. W schludnym, zakrytym kartonami i folią pomieszczeniu czuł się jakby ktoś przez słomkę wyssał z niego osobowość.
- Wstrząsnąć i nacisnąć - poinstruował go, skoro już dopytał, wskazując dłonią na ścianę. - Ale tam, bo tu to chuja zrobisz - dodał, żeby nie było wątpliwości. Na dobrą sprawę mógł namalować swoje arcydzieło także na pokrytej tekturą podłodze, na pewno by go przed tym nie powstrzymywał, jednak nie to miał na myśli, kiedy przeszkodził mu w robocie. - I wiesz co jest najlepszym sposobem, żeby się na tym znać? Zacząć. I przestań cykorzyć, nie ugryzie cię - zapewnił w razie jakby to strach przed farbą powstrzymywał Felixa przed ruszeniem tyłka. Ostatecznie nie musiał zniżać się do jeszcze bardziej podwórkowych zagrywek i podążył za nim w wybrane miejsce by obserwować proces twórczy z boku. I momentalnie wszelkie jego oczekiwania wyleciały przez okno. Niewielki, zaskoczony uśmiech wkradł mu się na twarz na widok koślawej kaczki, chociaż zniknął tak szybko jak się pojawił, kiedy Remik wsunął pod maskę palec by ponownie ściągnąć ją na brodę i wyminąć nowoodkrytego artystę by nadmuchać na powoli cieknącą w dół ściany strużkę farby. Gdy kropla zatrzymała się w miejscu ponownie wrócił na swoje miejsce.
- Trzymaj rękę trochę dalej od ściany, będzie mniej spływać - podrzucił mu złotą radę, ponownie zasłaniając się przed oparami i spoglądając na niego z pewną satysfakcją, kiedy usłyszał jego śmiech. Dokładnie o to mu chodziło. - Autor miał na myśli kaczkę. Możemy porozmawiać dlaczego, to brzmi jak lepszy temat - zauważył, przekrzywiając głowę na widok nowego tworu ożywającego tuż obok pierwszego. Zaczynał widzieć pewien schemat.
- Mam zapas - odparł bez przejęcia, nie odrywając spojrzenia od małej gromadki cudaków. Felix dał radę go zaskoczyć, do tego pozytywnie, i sam nie wiedział do końca co zrobić z tą rewelacją. Tak samo jak z następną, przez którą zlustrował go krzywym spojrzeniem. - Mhm. Z czystej ciekawości, gdzie trzymasz tego pięciolatka? - dopytał, podkreślając jak podejrzanie zabrzmiało to wyznanie. I nawet jeśli był to żart, liczył na rozwinięcie tematu tego tajemniczego, kto wie czy w ogóle prawdziwego, dzieciaka. Jeśli miałby oceniać, nie uznałby go za czyjegoś ojca. Nawet mu to przez myśl nie przeszło. Z drugiej strony znali się ze dwa dni i zamienili ze sobą może dziesięć zdań, koniec końców nie wiedział o nim absolutnie nic. Poza tym, że chyba lubił kaczki. I czekoladę.
- Raptor to takie... na dwóch nogach, małe, szybkie? - upewnił się, bo nie pamiętał kiedy ostatnio miał do czynienia z prehistorycznymi jaszczurami. Na pewno kojarzył T-Rexa! - Da się zrobić. I wiesz, jak chciałeś to mogę polecieć z motywem roślinnym dalej, ale nie tylko. W sensie... jak chcesz jakieś zwierzęta czy coś. Kilka ptaków, królika. Kaczkę - zaproponował, na koniec wracając wzrokiem do jego pierwszego, trójnożnego tworu. Po wyschnięciu farby miał zamiast zdrapać nadprogramową kroplę i zostawić tę ścianę na później, najlepiej na koniec. Wyglądała jak znacznie lepsze źródło inspiracji niż reszta pomieszczenia. Schylił się i złapał za fioletową puszkę, której przymocował wąską dyszę i dorzucił swoje trzy grosze w formie niewielkiego motyla latającego tuż nad kaczką. Czarnym markerem dorobił mu czułki, a białym i różowym dodał drobny wzór na skrzydłach. - I wiesz, kącik dziecięcy to nie taki głupi pomysł, nie? Nie żeby od razu jakiś plac zabaw, ale jedna, dwie ściany z większą ilością, na przykład, dinozaurów..? - podrzucił, jako że rzucony ot tak komentarz trochę z nim został. Nie miał jeszcze pełnej koncepcji na rozplanowanie przestrzeni, a jak wziąć pod uwagę stronę biznesową - dzieci chyba lubiły czekoladę. - Jak chcesz mi coś powiedzieć o tym miejscu to też może ułatwić sprawę - dodał i przykucnął by bliżej podłogi spróbować swoich sił w powoływaniu do życia dwunożnego jaszczura z samej pamięci. Jeśli miał doprowadzić ten projekt do końca, albo w ogóle faktycznie go zacząć, potrzebował trochę jaśniejszego obrazu. Mógł mu tam zrobić ogród botaniczny, zoo, park jurajski, a na ścianie za ladą dorzucić latające małpy, jednak to musiało składać się nastrojem z tym, do czego dążył sam Hathaway. I w tym naprowadzeniu potrzebował jego pomocy.

Felix Hathaway
ODPOWIEDZ

Wróć do „SOMA Chocolatemaker”