ODPOWIEDZ
28 y/o, 0 cm
adwokat vishwakar, bradford & grant llp
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Phileas wpadł w wir pracy, z którego nie potrafił się wykaraskać, między rozprawami nie dawał sobie czasu na oddech, na sen czy choćby espresso. Znajdował jednak czas, aby się napić, by spirytualia paliły jego trzewia, dawały złudne uczucie ukojenia i koiły co zszargane, ale tylko pozornie. Czemu to robił? Trudno powiedzieć, bowiem ktoś tak zapatrzony w siebie z tak zakorzenionym hedonizmem momentalnie i bezsprzecznie popadł w marazm. Nie dawało mu radości nawet ludzkie potknięcie, korki na głównej ulicy, gdy postanowił akurat iść pieszo i ostatni pączek z lukrem, który sprzątnął komuś sprzed nosa. Mówią, że nic tak nie daje szczęścia jak cudze nieszczęście, w każdym razie Phileas zwykł tak mówić, ale tym razem to nie działało. Siedział więc nad kubkiem parującej kawy, zasępiony jak nigdy, i dywagował nad marnością swego żywota, przeglądając okazjonalnie telefon, a raczej skacząc między wyskakującymi powiadomieniami, które tylko roziskrzały ekran jego iPhone’a.
A przecież nie tak zupełnie dawno był swoistym mistrzem marionetek, panem życia, które tak skrupulatnie kreował. Wchodził na salę rozpraw jak na scenę, przepełnioną reflektorami, gdzie każde słowo, które wypowiedział, miało znaczenie, dawało zysk, było żywą korzyścią. Kochał tę adrenalinę i idącą z nią w parze pewność siebie, świadomość, że potrafi obrócić rzeczywistość na swoją korzyść jednym dobrze dobranym zdaniem i sprytnym fotelem. To było jak narkotyk, odurzające i uzależniające zarazem.
Teraz to wszystko wyparowało, jak dym z cygara, które zgasło zbyt szybko. Każda kolejna wygrana sprawa nie smakowała już jak kiedyś. Każdy kieliszek whisky po dniu spędzonym w sądzie był tylko kolejnym przypomnieniem, że nic nie działa tak jak dawniej, tak jak powinno. Zupełnie jakby znienacka się wypalił. Że coś w nim się wypaliło – coś, czego nie potrafił nawet nazwać.
Siedział więc tak nad kubkiem parującej kawy, w swym odpiciu w jej tafli nie widząc tego co kiedyś. Spojrzenie bez błysku, twarz jakby zakurzona. Zupełnie jakby ktoś ze sklepowej wystawy przeniósł go do magazynu starego antykwariatu. Pustka, to właśnie czuł.

Teraz to wszystko zdawało się mdłe, wyzute z wszystkiego, co ważne, co ostre i wyraźnie. Energia ulatywała z niego w dal, jak dym z niedogaszonego papierosa. Każda kolejna wygrana sprawa nie smakowała już jak kiedyś, nie dawała mu radości, nie dodawała wiatru w żagle. Wprawdzie rozmawiał nawet z Malen o krótkim urlopie, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu mimo zgody szefowej, lub jak kto woli wspólniczki. Nawet decyzyjność na tak niskim poziomie go przerastała, a to było zupełnie niepodobne do Phileasa. Niegdyś zaplanowałby ten urlop od a do z, rozplanowując skrupulatnie każdy hotel, spa i atrakcję, którą odwiedzi, przewalając pieniądze naiwnych szaraków, którzy liczyli na jego empatię i cokolwiek poza sumiennością. Teraz nawet nie potrafił wrzucić na booking upragnionej lokalizacji, bo takowej nie posiadał.
Po dłuższej chwili, w końcu zamoczył usta w kawie, która dawno straciła już całe swe ciepło. Zupełnie jakby świat gnał coraz szybciej, a on utknął w miejscu, gdzieś między czasem, w martwym punkcie. Niczym pociąg, który wjechał na niewłaściwe tory. Czuł się zupełnie pozbawiony dawnej iskry, bananowy dzieciak z przykrą skłonnością do mocnych trunków, w płaczu jak z lodu o spojrzeniu mogącym ciąć niczym brzytwa.
artemis rosewood
gall anonim
26 y/o, 181 cm
redaktor w toronto sun
Awatar użytkownika
I believe in what is gentle in us, despite what we have done
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

prologue
the law of gravity applies to memories too
Nie planował dziś nikogo spotykać. Wyszedł tylko na chwilę, po kawę, pretekst, by oderwać się od redakcyjnego zgiełku i szumu telefonów. Ostatnimi czasy Toronto Sun zostawiało na jego języku posmak przepracowania i stresu, którego nawet on nie potrafił rozbroić własnym urokiem. Od miesięcy nie miał też okazji, by spuścić z siebie powietrze i szczerze wyrzucić z siebie to wszystko, co czuł, a to dlatego, że nie widywał się z Phileasem. Właściwie od tamtej chwili, od pocałunku, który wciąż palił go gdzieś pod żebrami, nie pozwalał sobie nawet na myślenie o nim, nie wspominając o planowaniu spotkania. Tamtego wieczoru wszystko między nimi stało się bardziej niejasne, jakby dotychczas układało się prosto. Teraz jednak, widząc go siedzącego samotnie przy stoliku, z miną człowieka, który dawno zapomniał, jak to jest cieszyć się życiem, poczuł coś między strachem, a tęsknotą.
Początkowo, kiedy przekroczył próg kawiarni, Artemis nawet go nie zauważył – najpierw zarejestrował tylko znajomy profil, kącik ust, ten sam, który niegdyś unosił się na dźwięk jego żartów, może nawet zbyt szybko, jak na jego poczucie humoru. Dopiero potem, kiedy ciało samo zatrzymało się w pół kroku, gdy echo jego butów odbiło się od marmurowej posadzki kawiarni, tak naprawdę zrozumiał kogo ma przed sobą. Czas, który dzielił ich od tamtej nocy, w jednej sekundzie skurczył się do długości jednego oddechu.
Nie wyglądał jak dawniej. Właściwie nie wyglądał jak ktoś, kogo pamiętał, choć z pozoru wszystko wyglądało identycznie, od nienagannego garnituru, przez nonszalancję w ruchu dłoni, której kiedyś mu zazdrościł, aż po włosy, które mimo starań właściciela miejscami odstawały na różne strony we własnym ułożeniu. Trzeba było wprawnego oka, aby wyłapać, że biło od niego coś innego, choć z miejsca nie zdołałby orzec, co takiego go zdradziło. Może spojrzenie, które zamiast błysku, zdradzało zmęczenie i gorycz, którą pomału przesiąkał? Poczuł, jak coś zaciska się na jego gardle.
Kobieta za ladą zdołała trzykrotnie zaprosić go do podejścia, nim jego nogi wreszcie przestały odmawiać posłuszeństwa.
Przepraszam — wydukał, uciekając spojrzeniem na marmurowy blat. Jego wzrok ślizgał się nerwowo po wszystkim, co było rozłożone na ladzie; ciasteczka bez cukru, czekoladowe monety w złotej folii, ręcznie robione przypinki z logo kawiarni (Birds and Beans, motyw był tak oczywisty); oglądał to wszystko bez cienia zainteresowania w oczekiwaniu na swoje flat white na potrójnym espresso, nerwowo stukając palcami o blat. Zapłacił i z ulgą przyjął zapewnienie, że kawa zostanie dostarczona do stolika: dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że nie był pewien, czy doniósłby ją sam bez ochlapania swojej pięknej, drogiej marynarki.
Phil? — Jego własny głos zabrzmiał ciszej, niż planował, niemal żałośnie; jakby wypowiedzenie tego imienia miało odsłonić coś, co od miesięcy było pogrzebane głęboko w zakamarkach jego umysłu. Walczył z chęcią wsunięcia dłoni do kieszeni płaszcza. Nie chciał pojawiać się nieproszony, niby jakiś duch z przeszłości, który przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, jednak coś w nim nie pozwalało Artiemu odwrócić wzroku, przejść obojętnie. Może kierował nim zaledwie ten sam impuls, który zawsze kazał mu działać, zanim pomyślał. Może. A może czuł, że taka okazja od losu nie zdarza się zbyt często.
Chciał tylko usiąść naprzeciwko, porozmawiać jak dawniej, a jednocześnie czuł napięcie na samą myśl o tym: mieszaninę ulgi, że go widzi i bólu, że wszystko między nimi nie wygląda już tak, jak kiedyś. Ale przecież nie po to pozwolił sobie wrócić myślami do przeszłości, żeby choć na krótką chwilę nie pozwolić jej się pożreć, prawda?
Mogę się dosiąść? — zapytał cicho, zerkając na puste miejsce naprzeciw mężczyzny. Był w pewnym sensie gotowy na to, że go pogoni, ale jakaś malutka iskierka nadziei tliła się jeszcze w jego wnętrzu.

Phileas Baskerville
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
mother
triggerują mnie raki i hipokryzja
28 y/o, 0 cm
adwokat vishwakar, bradford & grant llp
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Powiedzieć, że osłupiał, gdy jego tęczówki napotkały spojrzenie Artemisa, to właściwie nie powiedzieć nic. W sekundzie, gdy ich spojrzenia przecięły, się niczym brzytwy coś w nim drgnęło; może echo dawnych lat, może ledwie tlące się wspomnienie, słowo lub uczucie, którego nigdy nie miał odwagi wyznać nawet przed samym sobą. Przez ten krótki moment, który dzielili w ciszy, miał wrażenie, że świat momentalnie ustał, że kawiarnia przestała być tak tłoczna, że whisky w kubku nie paliło tak mocno w trzewia, że problemy odeszły na dalszy plan a wszystko jakby zamarło by dać im przestrzeń, której nie będą umieć zapełnić.
– Co? – wymknęło mu się niemalże automatycznie, zbyt machinalnie, zbyt niezgrabnie, zupełnie nie w jego stylu. Brzmiało to naprawdę marnie, żałośnie w swej zwyczajności. Zupełnie nie w jego stylu. Aż nasuwałoby się pytanie co tak naprawdę było w jego stylu? Wszystko, co niegdyś składało się na jego jestestwo ta niezmącona pewność siebie i sarkastyczny humor, zniknęło, rozpływając się ostatnio w nieopisanym niebycie. Czuł się cieniem, dawnego siebie, zmuszonym do odgrywania napisanej dla niego roli.
– Tak, jasne, siadaj – powiedział po chwili, tonem niemalże wymytym z emocji, jak gdyby sam zastanawiał się w tej chwili, co właśnie czuje. Zupełnie jakby jego uczucia, nie dogoniły jeszcze słów, które właśnie wydobywało się z jego krtani. Z jednej strony nie miał ochoty na to spotkanie, z drugiej nie chciał być sam. Co więcej, nie mógł oderwać spojrzenia od Artemisa, który zdecydowanie się zmienił. Wyglądał zupełnie inaczej, równocześnie będąc uosobieniem osoby, dla której cza stanął w miejscu. A może to on, to Phileas, pragnął by tak właśnie było? Dalej widział w nim tę iskrę, która była niebezpieczna, iskrę, która była w stanie rozpalić w Phileasie to, czego się obawiał najbardziej.
– Co tutaj robisz, Artemis? – zapytał, nie bacząc na rozlane espresso, podczas gdy jego ton był tylko pozornie obojętny. Pytań miał o wiele więcej, wszystkie wręcz gotowały się w jego głowie, ale na ten moment wygrała mizerna prostota słów. Wolał analizować, nie pozwalając na to by obecność Artemisa umknęła mu między stukotem filiżanek, gwarem rozmów, a szumem starego ekspresu do kawy, z którym walczył jakiś początkujący barista za ladą. Starał się żadnym ruchem nie zdradzić zakłopotania, jednak wprawne oko spostrzegłoby, że ręka znajdująca się na kolanie Phileasa, nieznacznie drżała.
Pragnął by Artemis usiadł bliże, by jego nozdrza wypełnił znajomy zapach jego perfum, by ton jego głosu wypełnił jego myśli, uruchamiając lawinę wspomnień. Było to równie fascynujące co przerażające. Pamiętał doskonale jak jeszcze za dzieciaka, wpatrywał się w Artemisa, gdy ich matki wymieniały się plotkami podczas drogich wyjazdów na narty podczas ferii zimowych. Pamiętał, że z czasem czuł do niego coraz więcej, każde ukradkowe spojrzenie, każde słowo i gest, odsuwał od siebie pod hasłem niepewności. To właśnie wracało, ze zdwojoną siłą.
– Dawno się nie widzieliśmy – dodał po chwili, by zabić ciszę rosnącą między nimi. Uśmiechnął się nieznacznie, w zasadzie pozwolił sobie tylko na lekkie drgnięcie warg. Nie wiedział czego spodziewać się po tym spotkaniu, ale może właśnie tego potrzebował? Niepewności? Ekscytacji? Czas pokaże.
artemis rosewood
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „Birds and Beans Coffee”