ODPOWIEDZ
32 y/o, 182 cm
Właściciel Foodtrucka / Dealer Foodtruck "Yellow Filter"
Awatar użytkownika
"Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią." Łk 23,34
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiHe/hee
postać
autor

Ponoć człowiek uczy się przez całe życie. Był tego doskonałym przykładem opus magnum niestopującej nauki. Może i skończył edukację na podstawówce, świadectwo gdzieś zaginęło, można więc przypuszczać również, że wykształcenia podstawowego nie posiada. Na szczęście nikt nigdy nie weryfikował na to papierów, zwłaszcza w biznesie. Bo dopiero, kiedy zaczął pracować, faktycznie nauczył się wielu rzeczy. Od bardziej zaawansowanych działań matematycznych, choć wciąż nie znalazł w życiu zastosowania dla twierdzenia pitagorasa... właściwie lepiej go nie pytać, o to czym może to być. Tak tworzenie biznesplanu, organizowaniu zamówień, obliczaniu ile, czego i na kiedy będzie trzeba - miał to w małym palcu. Nawet w dwóch. Bo dokładnie w tylu branżach gastronomicznych działał jednocześnie. W obu bazując na autentyczności zapewnianej przez importowane produkty.

Przez żołądek do serca. Przez nos do duszy.

-A jak w szkole? Uczysz się? - Jak już zostało wspomniane wykształcenie. Uczył się doskonale. Na własnych błędach. Żałował, że nawet nie tyle zapragnął przerwać edukację co musiał to zrobić. Zdecydowanie nie chciał, żeby juniorzy poszli w jego ślady. Co w przypadku braciszka się nie udało. Któżby się spodziewał, że dbanie o decyzje życiowe Ángela będzie takie trudne samemu leżakując na więziennej pryczy? W innej sytuacji byłby niesamowicie szczęśliwy widząc jak rodzeństwo idzie w jego ślady. W tej był wniebowzięty, większość potrafiła zauważyć na drodze Elíasa szkło raniące jego stopy.

-Co? Nie. Serio? Skąd go znasz? Ale to kolega z klasy czy "kolega"? - Veronica była jego oczkiem w głowie, najmłodsza siostrzyczka, ledwie skończyła szesnaście lat. Oczywiście, że musiał jej pilnować bardziej niż samego siebie kiedykolwiek, a do tego wystarczyło, żeby nauczyć ją patrzeć w obie strony przechodząc przez jezdnię. Kto by przypuszczał, że malutka Veronica ma chłopaka. Oczywiście musiał o wszystko wypytywać, bo gdyby tylko ją skrzywdził, to pewnie i problemy wizowe nie przeszkodziłyby mu w powrocie do Nezahualcóyotl. No i ktoś musiał jej ojcować, nawet pomimo kilku lat nieprzerwanych lat spędzonych w Kanadzie. Przecież biologiczny nadawał się jedynie do wymienienia pięciu najpopularniejszych tanich piw w obrębie kilometra od miejsca zamieszkania. O miejscu w rankingu decydowała trudność w otrzymaniu upragnionej ambrozji.

-Nie, nie. Princesita, nie ma żądnego wykręcania się, inaczej zapytam Fátime, a wiesz jak ona lubi sobie pop... - Coś niedaleko kapało. -Przepraszam, muszę kończyć, coś zaczęło przeciekać w mieszkaniu. Pa, Kocham Cię, pozdrów resztę, później zadzwonię. Tak, też tęsknie. Pa. I zakończył połączenie na jednym z komunikatorów internetowych.

Miał nadzieję, że tylko niedokręcony kran postanowił się odezwać. Nadzieja jest matką głupich, więc jednak bał się, że jedna z rur w kuchni i/lub łazience zaczynała się poddawać. Z plusów, jak w końcu znalazł źródło irytującego kap, kap, kurwa, kap, to nie jego rura. Z minusów, jakaś rura zakładała, że basen na podłodze mieszkania to genialny pomysł na wykorzystanie przestrzeni.

-Kurwa mać. - wykrzyczał, co było najracjonalniejszą reakcją. Będzie grzyb.

Wyszedł na klatkę schodową, uprzednio narzucając na siebie pierwszą lepszą rzecz, czym okazała się być biała podkoszulka na ramiączkach, spodnie na szczęście miał założone wcześniej. Krzyż nie znikał z jego szyi - poza snem i kąpielą. Przeskakując co drugi stopień znalazł się piętro wyżej. Pukał do drzwi, choć sama szybkość czy siła stuknięć "delikatnie" sugerowała, że nie chodziło o szklankę cukru. Nic, poza ujadaniem jakiegoś kundla. Jak Boga kocha, kochał zwierzątka, wszelkiej maści. Ze szczególnym uwielbieniem psy, tak w tej chwili, jedyne co mu się nasuwało na myśl to wulgarne określenie tego worka na pchły. Uderzał więc znowu, mocniej, prawie tak jakby chciał wejść z drzwiami. Nawet już miał w głowie usprawiedliwione wejście z drzwiami. Ostatnią osobą, którą mieszkającą nad nim pamiętał była jakaś starowinka. Bez psa, ale zawsze mogła jakiegoś przygarnąć. A skoro staruszka, może zasłabła i tak woda leci, leci...

I otworzyła ona.

-Perra? - Przypisał jej to określenie, jakby było jej imieniem. Nie mieli okazji się sobie przedstawić, więc pasowało. Zwłaszcza teraz. Przedtem był po prostu... z całą grzecznością się wyrażając: zdenerwowany. Teraz zdenerwowany i cholernie zdziwiony. To, że sama cholera początkowo wzięła ludzi z zaskoczenia nie było przypadkiem. Dopiero po chwili, kiedy pierwszy szok przeszedł zobaczył "ją", a nie po prostu samicę psa. Bardziej niż to, że zdecydowanie świeżo wyszła z kąpieli, co zdawało się już wyjaśniać jak doszło do zalania, zwróciły jego uwagę jej oczy. Tęczówki olbrzymie jakby była w nim zakochana, a był niemalże pewien, że był w posiadaniu czegoś co mogła kochać. I wcale nie chodziło o coś na podkrążone oczy.

-Udana kąpiel? Bo, kurwa, aż cieknie mi z sufitu. - I tyle. Może przesadnie liczył na racjonalność, może przesadnie siebie hamował. Zwykle, w takich sytuacjach sąsiedzi (lub on) sami proponowali rozwiązanie. Raz nawet leciał szpachlą u jednego. Czy było tanio? Było. Czy było solidnie? Było tanio. Na psa niezależnie od stopnia ujadania, nie zwrócił uwagi. A raczej zdawał sobie sprawę z obecności niedźwiadka, ale nie zaprzątał sobie nim głowy.

Eunsoo Cheon
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Laertes
-
29 y/o, 163 cm
Tatuażysta & Piercer w Noir
Awatar użytkownika
Will you take the pain
I will give to you
Again and again
and will you return it?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiak/47
postać
autor

Pozostałą część dnia, a było jej już niewiele, spędzała w dobrze sobie znanej niby-rutynie: nie odzywała się do nikogo, puszczała muzykę z winylu, nic nie jadła, ćpała i zamiast spać, a zdecydowanie powinna udać się do krainy małej śmierci, raz na jakiś czas łaziła do łazienki, by pogapić się na własne cycki. Końcowo zdecydowała się na emocjonującą niczym zbieranie grzybów kąpiel i debatowanie nad równością sufitu. Swobodnie ułożona w wannie, z lewicą zwisającą wzdłuż obrzeży i prawicą toczącą bezsensowne ruchy, przymknęła oczy, by wkrótce, znikąd i zupełnie nagle, zniknąć pod taflą. Pobyła tak chwilę, wystarczająco, by stracić oddech i w ostatkach jaźni zrezygnować z samoutopienia. Na stołku obok leżała napoczęta paczka papierosów z wetkniętą w środek zapalniczką. Dla niektórych rzeczy warto żyć. Spionizowała się do półsiadu, a następnie sięgnęła do ostoi tak nadziei, jak i sensu, by nakarmić nałóg. Przyjemnie.

Tyle że nie.

Od drzwi odbił się głuchy, dudniący huk. Pierwszy był nieco nieśmiały, drugi zdecydowanie mocniejszy. Zaraz padła cała seria. Dźwięk zatańczył w uszach. Podłe to było doprawdy. Najchętniej przeczekałaby oprawcę, wzięła go na czas, ale, wnioskując po natężeniu i stałości, nie zapowiadało się na to, by zamierzał odpuścić. I ten pies wściekający, rzucający się po drzwiach też.

Westchnęła, godząc się z wizją pogawędki z komornikiem, który zawsze – nie było od tej reguły wyjątku – przyłaził poznęcać się nad nią w imię prawa sku... Skurywysnem nie była. A przynajmniej o tym obszarze życia, istniejącym bądź nie, matki nie wiedziała, sprzętu między nogami też jakby brak. Upewniła się. Summa summarum, zaraz przyjdzie jej dowiedzieć się o wszystkich nędzach trwającego od prawie-trzydziestu lat życia, o możliwości rozłożenia płatności na jeszcze więcej rat i długości ewentualnego wyroku. Tak, tak, tak – będzie powtarzać niczym dobrze wyszkolona papuga. Na razie zawtórowała dwukrotne „już”. Proces wyłaniania się z wody na podobieństwo jeziornej rusałce, ale takiej oblepionej absolutną niechęcią, nie liśćmi, cóż, pominiemy. Jeszcze się komu przyjdzie dowiedzieć, że miała ogromny talent, do łamania nóg w najbardziej absurdalnych momentach; a po co od razu się tym chwalić?

Przed drzwiami nie stał komornik. Szczęście w nieszczęściu, przypełzła przed jej oblicze zupełnie inna zaraza.

Odkąd trafiła do Kanady, w życiu Eunsoo pewne były tylko podatki i… Jechowi, którzy namolnie chcieli przekonywać do rozmów o Bogu. Wobec tego relatywnie szybko doszła do myśli, głównie za sprawą medalika, iż właśnie teraz, o to-to, kopnął ją zaszczyt, ażeby otrzymać zaproszenie do wspólnoty i uchronić się przed zagładą. Klękajcie narody, zbierajcie dzieciom książki z Harry Potterem i zabawki w kształcie Buzza Astrala! …Chyba była na to za stara. Poza tym, ostatnim razem upewniła się, by nie próbowali ciągnąć za klamkę, JEJ KLAMKĘ, nigdy więcej. Niewystarczająco? W sumie… Naprzeciw stał mężczyzna, nie, jak wcześniej, dwie kobiety. Czyżby to jakaś próba wywarcia wpływu? Tęgie głowy w Sali Królestwa doszły do wniosku, że nie poszczuje psem dobrze zbudowanego chłopa? Otóż poszczułaby nawet chętniej, na co niemą zgodę wydawało ujadające bez choćby sekundy przerwy potworzysko z samych czeluści piekieł.

Uniosła brew i już miała zamykać drzwi, bo na syczenie nie miała humoru, ale… Perra. Gdzieś to słyszała. Tylko gdzie? Z czyich ust? Zastygła i przekierowała uwagę z ramy drzwi na pełne, zaokrąglone i miękkie wargi. Dolna była wydatniejsza niż górna. Do tego płytko zaznaczony łuk i wyraźne bruzdy. W ogólnym rozrachunku satynowe – ani wilgotne, ani też matowe. Usta, jakich pełno; nie rozpoznała ich. Wróciła do oczu Elíasa, ale nie pozostała nań długo. Pies, dotąd jedynie wystający zza łydki, zaczął się między nie wciskać. Mimika Eunsoo przybrała kwaśny wyraz, prawe oko drgnęło w tiku irytacji.

Kiedy brunet rozpoczął nawiązywać kontakt z kosmitką, ta zajęła się odwołaniem zwierzęcia zupełnie niezrozumiałą dla uszu mężczyzny komendą. Jak nigdy: Baekho posłusznie wycofał wpierw łeb, później całe ciało i przemieścił się do stacji-obserwacji – opadł na legowisko w ciemnym salonie, a jedynym śladem jego wcześniejszej obecności pozostały błyszczące ślepia i epizodyczne, przystępniejsze w odbiorze burknięcia.

Powtórzyła w myślach otrzymany, zbyt złożony komunikat, nim jednak odpowiedziała, myślenie miała bowiem spowolnione, poprawiła otulający nagą skórę ręcznik w abstrakcyjne, geometryczne wzory. Z ciemnych, sklejonych z policzkiem pasm powoli skapywała woda, a zagubiony na przedramieniu skrawek popiołu zdawał się potwierdzać teorię, jakoby miała – w rzeczy samej – udaną, nader długą kąpiel, w wyniku której mogła nieopatrznie zapomnieć o skręceniu kurka. Błąd. Nie była ani udana, ani długa.

— I co ja mam niby z tym wspólnego? — zapytała prosto, beznamiętnie i bynajmniej nie trzeźwo.

Pomijając aspekt technicznej niedyspozycji do wysnuwania wniosków logiczniejszych niż ten, który zdążyła zaprezentować, logika Eunsoo zwyczajowo, zwłaszcza w takim stanie, ograniczała się do nieskomplikowanych myśli, a w tym szczególnym przypadku dwóch: jej na łeb nic nie kapało, a woda znikąd nie wylewała. Skoro więc tak, cóż, nie wszczynała paniki, ojojania i innych reakcji, jakich można – nawet trzeba – oczekiwać po szkodniku-sąsiedzie. Istniała szansa, że nawet gdyby miała jakąkolwiek podstawę, by dostrzegać własną winę w przeciekającym suficie mężczyzny, zachowałaby się dokładnie tak samo.

— Coś jeszcze? Jestem zajęta — dorzuciła ponaglająco i złapała za klamkę drzwi w zamiarze odżegnania wizytatora głuchym trzaskiem zapadek. Była zmęczona i przebodźcowana, ponadto bardziej, niż ostre, niemalże szpitalne światło uderzające z holu i dyskusje o czyiś sufitach, pociągała ją ciemność pod powiekami. Bynajmniej taka prowadząca do snu, nie, nie. Tego, że poduszka będzie, co najwyżej, przystankiem do stacji „poranek” nie trzeba było mówić na głos.

The eyes chico, they never lie.

W spojrzeniu, którym Cheon świdrowała meksykanina, choć równie dobrze mogła to być ściana za nim, nie było żadnych tajemnic; jedynie pustka, otchłań rozkosznie zamglona czymkolwiek, co raczyła sobie zaaplikować. Opcji naturalnie było kilka, ale jedna pasowała szczególnie; niecierpliwie poruszyła językiem, w ślad za tym skręciła szyją – najpierw w lewo, potem w prawo. Napięcie w okolicy karku ustąpiło, a barki, dotychczas spięte, opadły, dźwiękiem idealnie dopełniły linię melodyczną przygrywającego w tle Depeche Mode.

I give in to sin because you have to make this life liveable.

Chuderlawe ramiona przybrały na miękkości. W ogóle cała była jakaś taka… Miękka. Miększa niż przy pierwszym spotkaniu. Bardziej apatyczna. W dodatku jej sylwetkę otaczał swąd pieprzonego smutku i, dla kontrastu, przyjemnej mieszkanki składającej się z dojrzałej, niemal winnej śliwki, gładkiego, pudrowego piżma, suchego zamszu i gorącej kąpieli. Para z łazienki zlokalizowanej w pobliżu drzwi znalazła ujście i chyłkiem przedzierała się pomiędzy niedomkniętym skrzydłem a ościeżnicą. Zapach uderzył jeszcze mocniej. Perfumowa melancholia, dym, gorąc i tani żel z marketu.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
twoja stara
Nie lubię, kiedy ktoś struga posty w chacie GPT. Tak, to widać.
32 y/o, 182 cm
Właściciel Foodtrucka / Dealer Foodtruck "Yellow Filter"
Awatar użytkownika
"Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią." Łk 23,34
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiHe/hee
postać
autor

Los grał z nim w pokera. Raz zabierał, a raz zabierał. Dlatego hazard był u niego niewinnym hobby, a nie sposobem na życie. Znał kiedyś jednego gościa, nazywał się Enrique, zwykł powtarzać "stawiaj na czerwone". Czas przeszły nie był tutaj przypadkowy, w przeciwieństwie do ewentualnej skuteczności wspomnianej taktyki - koleś musiał być cholernie inteligentny, nigdy nie miał szczęścia. Przed laty Brytyjczycy dużo lepiej na tym wyszli. O ile patrząc na, ha tfu, Stany Zjednoczone można uznać, że ktokolwiek na świecie rzeczywiście wyszedł na tym "lepiej". Natomiast Elíasowi życie zdawało się wychodzić na przeciw przyjacielskim poradom, był wręcz pewien, że przy najbliższej okazji powinien stawiać na czarne. Bo jaka była szansa, że pewna czarnowłosa - a i przy okazji z nastrojem w podobnej barwie - osoba postanowi "zabawiać" go z taką regularnością? Tudzież zwiastowało złoty strzał w rosyjskiej ruletce.

Dlaczego? W innych okolicznościach byłby zadowolony z podmiany Pani Anabelle "CISZEJ TAM GÓWNIARZE" Lawrence na śliczną Azjatkę. Ale nie były inne. Śliczność też nie ta. Kształt też nie tak. Lubił duże oczy, choć niekoniecznie powiększone medycyną naturalną. Już kiedyś się na taką skusił. Skończyło się, kiedy obudził się w środku nocy prezentując swój pajęczy zmysł (wymioty po srogo zakrapianej imprezie) i zobaczył pannę grzebiącą w jego rzeczach robią. Chciała przypudrować nosek, któż to widział robić makijaż w takich godzinach. Wyleciała przez drzwi, z jego pomocą. Doceniał samokontrolę. W tym biznesie było to niesamowicie ważne. Widział kto wyjeść całe menu przed serwisem?

Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie, duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe.

Santánico Pandemonium by wybaczył.

Przynajmniej pies odszedł, nie musiał się obawiać o swoje spodnie. Przesunął nogę, tak by zablokowała drzwi, gdyby chciała nimi trzasnąć przed jego nosem. Naw Czy miał ważne szczepienia? Przy okazji zlustrował ją na tyle, na ile tylko mógł, żeby nie sprawiać wrażenia jakoby liczył na zsunięcie się ręcznika. Chciał wiedzieć czy ona miała ślady po igłach, ale na nic nie zwrócił uwagi. Trzeba znać sąsiadów. Nigdy nie wiadomo, który z nich może stać się klientem. Jej nawet już się zdarzyło. W przeciwieństwie do starowinki-poprzedniczki, może żyłaby dłużej gdyby skusiła się na meksykańską specjalność.

Pstryknął jej przed twarzą palcami jakby chcąc ją obudzić. Realnie liczył na większe skupienie uwagi ze strony Perra. Z wielkiej, z szacunku. Zdawała się na to reagować, więc pasowało. Prawdopodobnie samo to, że tu stal i coś mówił zadziałoby identycznie jak należyte tytułowanie.

-Mieszkasz nade mną. Pewnie przysnęłaś przy kąpieli, kiedy z Ciebie zleciało. Woda leciała dalej, pewnie zdarzało się to też wcześniej. Już to przerabiałem. - Była to prawda. Kto jest bez winy niechaj pierwszy rzuci kamień. Wyrósł z tego, nie mógł brać własnego towaru, powodowałoby to konflikt interesów, obydwu. Powiedziana przez niego wersja zdawała się najbardziej prawdopodobna. Powód zawsze mógł być inny, owszem. Ona zdawała się kontaktować na tyle, że mogła nawet mu uwierzyć.

Oczywiście, gdyby swoją kwestię skończyła na pierwszym pytaniu. Na tym mógłby skończyć, ona by przytaknęła, może by zaproponowała jakieś rozwiązane. Choć nie miał pojęcia na jakie, jeżeli jej ciało zdawało się żyć własnym życiem, jak wtedy kiedy coś utknie mu między zębami i stara się tego pozbyć przy użyciu języka, więc i miał jeszcze jeden pomysł na podtrzymanie jej uwagi, niezależnie od skuteczności poprzedniej próby.

Z kieszeni wyjął woreczek strunowy, trzymał go w zaciśniętej pięści, na tyle widoczny by wystawało zamknięcie, niepozostawiające wiele wątpliwości - poza tym co dokładniej może się tam chować. Nie machał tym jej przed oczami, choć zaszeleścił i tą samą ręką przeczesał leniwie swoje włosy, chcąc mieć pewność, że zobaczy przynętę. Nie wiedział jaki ma poziom zaawansowania, nie wyglądał na skończonego ćpuna, ale cóż. Kto nie lubił przysmaczków.

-I cóż, przeciekło. Co z tym zrobimy? Raczej nie zaszpachlujesz, będę musiał jutro kupić co trzeba. - Nie powiedział, że chodzi o pieniądze. Uznał to za coś oczywistego, a ponoć gentlemani o nich nie rozmawiali. No i saszeta dla kota wydawała się mu wystarczającą sugestią.

Nawet nie chciał, żeby szpachlowała. Bał się, że pomyli skruszoną gładź z odżywką białkową.

Eunsoo Cheon
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Laertes
-
29 y/o, 163 cm
Tatuażysta & Piercer w Noir
Awatar użytkownika
Will you take the pain
I will give to you
Again and again
and will you return it?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiak/47
postać
autor

Konsternacja wpełzła na niemalże unieruchomioną twarz chinko-koreanki. Uniosła brew, oczy zmrużyła, a to i tak nie pomogło w zyskaniu jasności. I niby było to fizycznie niemożliwe, ale mogłaby przysiąc, że jej mózg zrobił fikołka; takiego technicznie wymagającego, bo w tył i zaraz w przód. Sport dobra rzecz, rozwijająca, natomiast wnikać w tę paranoję, fałszywą projekcję, cokolwiek miał na myśli, mówiąc „zleciało”, w żadnym wypadku nie chciała. Pstryknięcie przed oczyma, jak psu, na razie oddała w eter.

Jasne, nikt nie obiecywał, że Parkdale stoi spokojem i przyjemnymi sąsiadami. Nikt nie zapewniał, iż spędzi tu bezstresową wiosnę życia. Ale… Ale żeby aż tak? Nawet nie zdążyła się rozpakować, a już miała ochotę stąd wyjść i klucze wrzucić do skrzynki na listy. Może to i lepiej, że kartony wciąż stały w salonie. Mniej roboty. Odetchnęła głęboko i wspięła się, a raczej podjęła taką próbę, na wyżyny tak osławionej, azjatyckiej kurtuazji, której – rzecz jasna – miała za grosz.

— O czym ty…? — urwała, podskórnie czując, że próba odwiedzenia sąsiada od wizji, jakoby otworzyła strefę jacuzzi bez bąbelków w łazience, będzie zadaniem zdecydowanie nie na dziś. Na jutro i pojutrze również. Może innym razem. Tak, był to synonim do „nigdy”. Geu saram jeongsang aniya — stwierdziła w myślach. Oczywiście, że nie był. Swój swego pozna najszybciej i najlepiej.

Z czystej przezorności, na tyle, ile mogła, objęła hol spojrzeniem. Pusto. Zgodnie ze stanem wiedzy, jaki miała, a był on godny pożałowania, na tym piętrze mieszkały dwie osoby; ten, którego minęła tylko raz, od razu stwierdzając, że nie chce drugi. I ten, który pojawiał się epizodycznie, niemalże umykając przed każdym spojrzeniem: skryty, ciężki w odbiorze, małomówny. Chyba miał imię na Z. Albo nie? Nie mogła sobie teraz przypomnieć.

Natomiast powracająca świadomość pamięci nie wymagała. Uderzyła młotem niby kowal, wprost na rozgrzane żelazne myśli, kotłujące zresztą w ogniu tkanych w chwilę scenariuszy. Opcja A – zamknąć drzwi, plusy: szybkie rozwiązanie, minusy: mogło wcale nie pomóc, nie powieść się i jeszcze mężczyznę sprowokować. Nie była na tyle zidiociała, by rzucać monetą o wartości własnego żywota i dowiadywać się, że orzeł równa się szarpaniu z wielkim chłopem, a reszka już nie. Zresztą, oczy, którymi przesunęła na dolną listwę, przekazały komunikat do mózgu. Prosty i jakże smutny – odpuść.

Opcję B zainsynuował sąsiad. Powiodła spojrzeniem za osobliwą, acz niezaprzeczalnie teatralną, propozycją. Wariat. Jak w mordę strzelił: miał coś nie tak z głową. Z takimi trzeba ostrożnie, bo nigdy nie wiadomo czy szczepieni. W dodatku… Latynos jakiś. Problemów nie szukała, tych miała w nadmiarze.

Zapowiadał się tak fantastyczny wieczór, a skończył na podobną literę – F. F jak fatalnie. F jak fantazja szaleńca. F jak ogólnoświatowy wyraz frustracji i niemocy. To ostatnie poczuła szczególnie mocno, głównie za sprawą nagłego przypływu zdrowego rozsądku i świadomości, że nie jest nieśmiertelna i – otóż to – nie wszystko można mówić do wszystkich. Wiedziała o tym, a i tak zawsze stanowiło to pewnego rodzaju zaskoczenie. Los bywał przewrotny.

— Słuchaj… Nie wiem, co to miało na celu, ale możesz o tym porozmawiać z policją. Zadzwonić czy zabierzesz nogę? — zaproponowała spolegliwie.

Poza spokojniejszą, mniej wzniecającą, iskrą w głosie nie poszło nic więcej. Ni chęć rozwiązania problemu, ni grzecznościowy dodatek. A powinna była to zrobić, bowiem telefon, którym wydawała się grozić, nie znajdował się ani w ręce, ani w najbliższym otoczeniu.

Elías Violante
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
twoja stara
Nie lubię, kiedy ktoś struga posty w chacie GPT. Tak, to widać.
32 y/o, 182 cm
Właściciel Foodtrucka / Dealer Foodtruck "Yellow Filter"
Awatar użytkownika
"Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią." Łk 23,34
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiHe/hee
postać
autor

Plan zadziałał. Częściowo. Udało się ją otrzeźwić. Niezależnie już od tego co realnie na to wpłynęło. Z minusów, wciąż nie chciała współpracować, tak jak on by sobie tego życzył. Może nawet tego nie powiedział, ale liczył na przeprosiny, jakby całkowicie mu się należały. Czy załatwiłoby to sprawę? To już inny temat. Przepraszam ma to do siebie, że niemalże nigdy nie znaczyło tego samego. Miał natomiast w sobie wielkie pokłady wyrozumiałości, "bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, i wam odpuści Ojciec wasz niebieski", co za tym idzie, potrafił przebaczać. Przynajmniej się starał, a nie zawsze było mu dane być wystarczający silnym. Tak w przypadku tej kobiety, nie doszło do czegoś, co miałoby znacząco obciążać szalkę ku wiecznemu potępieniu.

Zwrócił uwagę na to, że starała się oczami zajrzeć na korytarz. Nie był głupi, nie machałby nie mając pewności, co do swojego bezpieczeństwa. Zwłaszcza jeżeli groziłoby to deportacją. Tęsknił za rodziną, ale wracać w taki sposób zdecydowanie by nie chciał. Veronica nie pamiętała czasu jego "wakacji", jak zwykli mówić o jego odsiadce. Pragnąłby, żeby tak pozostało. Reszta była doskonale świadoma, tak opinia najmłodszej siostrzyczki była najważniejsza. Wracając - był pewny tego co robił. Zdążył w mniejszym lub większym stopniu poznać sąsiadów, lub dać się im poznać. Co nie było tożsame. Przykładowo, jeden sąsiadów z jej piętra się go... bał. Z jakiego powodu? Cóż. Mogło być ich wiele, na przykład ów mieszkaniec mógł być rasistą. Lub usłyszał coś, co wystarczyło, żeby unikał Elíasa.

I nagle się uśmiechnął.

Zadziało się to automatycznie, można nawet powiedzieć, że był to odruch bezwarunkowy. Był miłym gościem to i miło się uśmiechał, nie powinno to nikogo szokować. Nawet, pomimo czegoś co mógłby odebrać za groźbę, rozluźnił się swobodniej opierając się o framugę. To, by nie sprawiać wrażenia groźnego, do kogo należałoby wezwać zacnych funkcjonariuszy nawet nie przeszło mu przez myśl. Choć, tym sposobem jeszcze bardziej zasłaniał hol. Nawet się ucieszył, że jego sąsiadka nie byłą skończoną narkomanką. Przynajmniej nie wyglądała szczególnie skuszoną szelestem smaczka. Nauczony doświadczeniem zakładał, że kot od razu przybiegnie na ten dźwięk, tak ona faktycznie grała, jakby proponował jej coś straszliwego.

-Możesz dzwonić. Chyba będziesz dla nich ciekawsza. - Był czysty. Przynajmniej badanie moczu nie powinno wykazać niczego nielegalnego. Chyba, że o czymś zapomniał lub kodeina w lekach przeciwbólowych, którymi się ostatnio nafaszerował utrzymywały się dłużej niż myślał. Ona, cóż. -Telefon? - Wyciągnął komórkę z kieszeni, chowając przy tym woreczek, przy okazji mignęła mu na ekranie wiadomość od wcześniej wspomnianej Veronici - miał zadzwonić jutro, bo szła już spać. Czyli nici z zadzwonienia "później", jak obiecywał. Potem będzie musiał ją przeprosić. Nawet skierował urządzenie w kierunku sąsiadki, jakby faktycznie oferując pomoc. Jednak tak szybko jak to zrobił, tak też zabrał. -Swojego byś tam nie utrzymała, co? - Szybciej wypuścił powietrze nosem, jakby powstrzymując się przed parsknięciem. Skinięciem głowy wskazał na ręcznik otulający jej ciało. Wcale nie komentował jej biustu. Był człowiekiem kultury. Nawet nie brzmiał groźnie, a przynajmniej nie próbował. Zdawał się być wyjątkowo wyluzowany. Zignorowanie groźby było dla niego najprostszą formą obrony. Nie miał czego się bać, a przynajmniej to zamierzał pokazywać.

-Już zabieram, przepraszam. Nie powinienem. - rzucił praktycznie od razu. Jak powiedział, tak zrobił. Zabrał nogę, z tą różnicą, że po prostu wszedł do środka jak do siebie mijając lokatorkę, niemalże tak jakby sama go wpuściła. Zrobił to co prosiła. To, że niekoniecznie w tę stronę, w która chciała... brzmiało to jak problem Azjatki.

-To wy tu tak żyjecie? - zaśmiał się, tym razem naprawdę, rozglądając się przy tym po mieszkaniu, choć nie wchodząc w samo centrum, nie chciał podchodzić za blisko psiaka. I miał nadzieję, że się na niego nie rzuci. Ryzyko było wpisane w koszty. -To co robimy z problemem? - Skinieniem głowy wskazał kierunek, w którym zdawało mu się, że powinna być łazienka, przynajmniej miejsce znajdujące się w przybliżeniu nad zaciekiem w jego mieszkaniu.

Był dziwnie wyluzowany, żeby nie powiedzieć rozbawiony. Może faktycznie był szalony. Albo stwierdził, że nie ma się czego bać. Poza kłami wbitymi w miejsce, gdzie ple... po prostu w dupę. Może dlatego oparł się o ścianę.

Eunsoo Cheon
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Laertes
-
29 y/o, 163 cm
Tatuażysta & Piercer w Noir
Awatar użytkownika
Will you take the pain
I will give to you
Again and again
and will you return it?
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiak/47
postać
autor

Nie chciała zaogniać sytuacji, ale pragnienia i rzeczywistość często stawały po przeciwnych stronach. Była, no przecież, chodzącą prowokacją – obrażała wyglądem, irytowała mimiką, powodowała wściekłość ugruntowanym podejściem do świata. Ba, nie musiała nawet robić nic specjalnego, by ludzie wokół dziwili się, że jeszcze dychała, a nie, jak pewnie część z nich pragnęła, zdychała w rowie czy pod drzewem. Osoby takie jak Cheon miały bowiem krótki termin przydatności; data końca najczęściej oscylowała, o właśnie, w okolicach trzydziestki.

— Ah tak? Zobaczymy — wyrzuciła z przekąsem, bo nie miała w mieszkaniu niczego, co mogłoby sprowadzić na nią kłopoty. On zaś, cóż, to insza inszość – nie dość, że przy sobie, to najpewniej i w tej swojej dziupli. Prosił się o problemy jakby bardziej. Nie tylko tym, co już zrobił, ale również tym, co nastąpi później. Instynkt samozachowawczy meksykanina, choć oboje najwyraźniej nie posiadali go zbyt wiele, wołał o pomstę do nieba.

W czasie pokazówki, bądź co bądź będącej jej zupełnie nie na rękę, wzięła głębszy oddech, całkowicie ignorując tak przedmiot, jak i to, co wyświetlał. Co to w ogóle miało być? Chyba sam aktor nie wiedział. Albo, co równie możliwe, stanowiło to zaledwie pretekst, by jeszcze mocniej wzburzyć krew w żyłach Cheon. Szukajcie, a znajdziecie, tak mówili. Ten typ widocznie szukał zbytku wolnego czasu, którego nadmiarem chwalić się mogli tylko osadzeni w zakładach karnych – o tak, da mu do wiwatu. Niech tylko, o tak właśnie, zabierze nog…

Nie zabierze?

Cheon naprędce przełknęła lepką, gorzką i ciężką bryłę śliny. Mięśnie na jej żuchwie spięły się w sekundę, plecy usztywniły, a prawa dłoń, dotychczas całą wewnętrzną stroną utrzymująca drzwi przed mocniejszym rozchyleniem, ślizgnęła niżej po ichniej powierzchni i wkrótce opuściła je całkowicie. Instynktownie, a to bywa złudne, zrobiła krok w prawo, gdy mężczyzna pchnął barkiem – nieprzesadnie agresywnie, warto zaznaczyć, natomiast wystarczyło – skrzydło. Obawa powodowana napierającą, większą sylwetką, której część – ręka – zamknęła drogę ucieczki, popchnęła ją w głąb mieszkania, gdzie zdała się zastygnąć; coś ją szarpnęło pod pępkiem, ostro i krótko, impuls natychmiast rozprzestrzenił się po całym ciele.

W środku mieszkania panowały katakumbiczne ciemności, jakiej ani odrobinę nie poprawiała pora dnia, której imię brzmiało „noc”. To, co było jednak widoczne, to porozrzucane bez ładu rzeczy – sterty pustych ram, zwinięte w rulon kartki lub miękkie płótna, ułożone w stos książki lub coś, co je przypominało, ponadto: kontury niewielu mebli, uchylone drzwi sypialni i rzut na salon z aneksem. Jedynym źródłem światła, a i tak miernym, był budżetowy gramofon, a właściwie przycisk włączania i wyłączania. Muzyka zdążyła ucichnąć i należało przestawić igłę albo, kto wie, wbić mu w szyję, czego z wielu powodów nie zamierzała się podjąć. Tak, tak, jeszcze łazienkowy półmrok, którego łuna odbiła na twarz Cheon pionowym paskiem. Brunet nie miał tej sposobności, albowiem znajdował się bliżej drzwi, by zajrzeć do środka i spotkać się z własnym, błędnym założeniem. Czuł natomiast i to wyraźnie dym dogasającego papierosa. I tego nieszczęsnego, mdłego żelu też.

Eunsoo napięła się jak struna i poruszyła nerwowo palcami, na komentarz, jak można się spodziewać, nie odpowiedziała.

Swoją drogą, zwykła twierdzić, że założenia są zgubne i lepiej się ich wyzbyć, że… Że to mało bezpieczne, tak rzucać oczekiwaniami na prawo i lewo, wybiegać w przyszłość i wyrokować konkretne zakończenie wydarzeń. Problem w tym, że te przewidywania, które pojawiają się w chwilach zagrożenia, częściej niż inne okazywały się prowadzić dokładnie w to miejsce, które widziało się tylko kątem wyobraźni. Przeraziła się własnych myśli. A więc tego, do czego „sąsiad” mógł być zdolny; nikt normalny nie postępował w ten sposób, co do tego nie miała wątpliwości, a skoro stracił łączność ze zdrowym rozsądkiem, cóż. Uciekać? Tylko dokąd. Szarpać się z nim? Mało mądre. Dobiec do telefonu? Nie, to odpadało; wciąż miała mokre stopy, a jak już pchać się w ramiona śmierci, to chociaż w heroicznej próbie obrony, a nie, łbem o posadzkę i zgon.

Doprawdy, różnica między własnym wyobrażeniem a tym, a raczej kim, rzeczywiście była stanowiła swego rodzaju osobne byty. Właśnie w takich momentach zdawała się rozszczepiać na dwie osoby. Tę, która była przerażona i tę, która przeciw przerażeniu, jak wszystkim innym sprawom, buntowała się całą sobą. Niemożliwy do pogodzenia obiekt. Ani w samotności, ani w duecie, ani w tercecie czy innej grupie.
Język kobiety oderwał się od podniebienia.

Klik.

Beakho zerwał się z legowiska. Ciężar jego ciała momentalnie przesunął się ku przednim łapom, sierść zjeżyła falą od karku aż po nisko zawieszony ogon, a pysk odsłonił kły. Próbował ugryźć Violante już wcześniej, a teraz, kiedy zagrożenie było – w rzeczy samej – realne, czemu niby miałby się powstrzymywać? Wbrew pozorom ani Eunsoo, ani Biały tygrys nie odebrali głupkowatych komentarzy mężczyzny w sposób, w jaki najpewniej sobie tego życzył. Nie był przekonujący, nie.

— Wynosisz się i kontaktujesz z właścicielem, to robisz — wycedziła, celowo używając liczby pojedynczej (a miewała problem z tymi wszystkimi zagadnieniami gramatycznymi angielskiego), przez zaciśnięte zęby tylko po to, by zsunąć spojrzeniem na psa, a potem wrócić na twarz nieznajomego-znajomego.

Słowa były zbędne, kiedy zwierzę przemawiało samo za siebie w jedyny, słuszny sposób. Pod czaszką chińskiej koreanki kryła się nadzieja, iż argument będzie wystarczająco silny. Jeśli nie to, to co? Co będzie dalej? Przecież, kurwa, rzeczywiście go nie zalewała. No, przynajmniej nie w sposób, o którym mogłaby wiedzieć. Pomijając powyższe, facet zachowywał się po prostu irracjonalnie. Irracjonalnie nawet jak na standardy Eun, której adrenalina odebrała zdolność logicznego myślenia. Przecież żadnej w tym winy poczciwego LSD.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
twoja stara
Nie lubię, kiedy ktoś struga posty w chacie GPT. Tak, to widać.
32 y/o, 182 cm
Właściciel Foodtrucka / Dealer Foodtruck "Yellow Filter"
Awatar użytkownika
"Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią." Łk 23,34
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiHe/hee
postać
autor

Oczekiwał, że wszystko pójdzie po jego myśli, tak było najprościej, tak lubił najbardziej. Cenił niespodzianki, choć tylko te pozytywne. Sąsiadka Azjatka natomiast była zdecydowanie nie wpisywała się w nic ze wspomnianych rzeczy. Szło wprost przeciwnie do tego, co sobie wyobrażał, a jednocześnie zaskakiwała go w sposób negatywny. Poprzedniczki z tego mieszkania nie próbowałby w żaden sposób straszyć, zeszłaby na zawał i miałby tylko problemy. Z innymi współmieszkańcami sobie radził, jeżeli tego potrzebował, a miało to miejsce szczególnie rzadko. Pomijając wcześniej wspomnianego mężczyznę z piętra tej Perra. Tutaj natomiast widział, że się go bała, przynajmniej w pewnym stopniu. Tym zdroworozsądkowym. A jednak... zdecydowanie nie chciała współpracować. Czy liczył na dodatkowy zarobek z " dobrowolnego funduszu odszkodowania sąsiedzkiego"? Tak.

Może jednak to w jaki sposób go zaskoczyła nie był wcale tak negatywnie przez niego odebrany? Może nawet w pewnym stopniu mu zaimponowała? To, że jednocześnie go to drażniło było oczywiście całkowicie osobnym tematem. Ale jednak cenił, że potrafiła spróbować postawić na swoim. Przydatna umiejętność. Zwłaszcza, kiedy można było usłyszeć o wysokim poziomie przestępczości w okolicy. Na pewno zapamiętałby, gdyby robiła z siebie ofiarę. Równie pewne byłoby to, że zdarzyłoby się to wykorzystać jeżeli tylko byłaby ku temu potrzeba.

Obserwował ją, nawet w pewnej chwili ignorując jeszcze niedawno spoczywającego na legowisku psa. Nie był znawcą języku ciała, choć pewne sygnały odbierał doskonale. Czasem potrafił przewidzieć, kiedy pierwszy powinien oddać strzał w postaci prawego prostego, czy wyciągnięcia ostrego narzędzia, czego oczywiście nie zamierzał robić ani w tym miejscu, ani wobec nowej "koleżanki". To już zdecydowanie ściągnęłoby na niego kłopoty, a jak na meksykanina przystało - na granicach się znał, wiedział jakich nie powinien przekraczać, czym byłaby próba (szczególnie skuteczna) wyrządzenia jej krzywdy.

I sposób w jaki zasugerowała mu co zrobić z jego (lub ich) problemem... zdecydowanie wydawał się być przekonujący. To, że wraz z sugestią jej oczu, również zerknął ku niedźwiadkowi mogło się przyczynić do wzmocnienia siły perswazji. Był niemalże pewien, że jeżeli tylko by chciał - wielce prawdopodobne i ze śladami po kłach, może i nieszczególnie przyjemnych - mógłby i obezwładnić psa. Problem w tym, że nie chciał. Szkoda zwierzaka, którego reakcja była jedyna słuszną. Obcy wszedł na jego teren, chciał go bronić. Postawa czarnowłosej dodatkowo wysyłała sygnały ostrzegawcze do tego mądrego pyska.

-El Coyote, spokojnie. - rzucił wyjątkowo serdecznie w kierunku pieska, nawet patrząc w jego stronę. Daleki był od gwałtownych ruchów, nie zamierzał go jeszcze bardziej prowokować. I nazwał go imieniem ulubionej rzeźby, kłaczek powinien to docenić. Dodatkowo uniósł delikatnie dłoń w kierunku Baekho, jakby uspokajająco. Na tyle nisko i powoli, aby tylko nie wyglądało to na próbę ataku

-O. Widzisz, trzeba było tak od razu. - Odkleił się od ściany, choć jedynie na tyle by zniknął punkt styku między nią, a plecami mężczyzny, a jednocześnie nie skracając zanadto dystansu między nim a Eunsoo. Drugą dłoń, nie tą "pieskową", włożył do kieszeni. Ton głosu mógł nawet sugerować, że faktycznie uznał to za doskonały pomysł, na który sam nie wpadł. Wpadł, a jakże. Cenił natomiast interakcje międzyludzkie oraz płynące z nich benefity. Przede wszystkim benefity. -Rozsądna jesteś, Perra. Jutro do niego przedzwonię. - A to mogło zabrzmieć nawet jak komplement.

Zrobił krok, nieco kierując się do wyjścia, nieco zbliżając się do sąsiadki. I dłoń, którą wcześniej miał w kieszeni, położył na jej głowie, ot, pierwszy gwałtowniejszy ruch jakim się wykazał. Nie było to nic brutalnego, skądże. Już wspomniane było o jego skłonnościach do przemocy, w pewnym stopniu. Dodatkowo poczochrał jej włosy, niemalże jakby chciał kogoś pochwalić. Brakowało tylko, żeby rzucił "świetna robota" czy inne "jestem dumny". No i tego, aby nie była to prawdopodobnie jego rówieśniczka, tylko ktoś zdecydowanie młodszy. Szczegóły.

-Dobranoc, wiesz gdzie mnie znaleźć. - powiedział zabierając rękę, a tam gdzie wcześniej była zostawił woreczek strunowy, którym wcześniej "zbierał uwagę". O dziwo był pusty. Choć raczej to co mówił nie pozostawiało wątpliwości, przynajmniej dla niego. A to, że plastikowe coś mogło być wykorzystywane do dosłownie czegokolwiek było inny tematem.

Nieśpiesznie skierował się do wyjścia, wciąż nie chcąc sprowokować psa. Zakładając przy tym, że samo dotknięcie Azjatki nie będzie wystarczająca zniewagą dla stróża miru domowego.

Eunsoo Cheon
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Laertes
-
ODPOWIEDZ

Wróć do „#17”