- 
				 Life is a fair game, but some people are playing dirty. Life is a fair game, but some people are playing dirty. nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Tiziano dmuchnął w skostniałe ręce i potarł energicznie dłonie. Po chwili wsunął je w kieszenie płaszcza, obserwując fale uderzające o betonowe nabrzeże i zacumowane burty statków.
To już trzeci rozładunek tego dnia, którego osobiście doglądał. Tym razem nie było to nic spektakularnego (ani nielegalnego) – nowiutkie, nieśmigane chipy z Tajwanu, o które wszyscy się teraz zabijali. Nic dziwnego, że wolał rzucić okiem, czy na pewno wszystko idzie zgodnie z planem.
– Szefie, ten samochód… – zaczął niepewnie Valentino, jeden z pracowników.
– Wiem... – rzucił i zerknął przez ramię na ciemne Volvo. Nieoznakowane, ewidentnie policyjne. W dokach ostatnio roiło się od gliniarzy. Wszystko przez pieprzonych Kubańczyków i ich poradzieckie karabiny, które próbowali przeszmuglować do Kanady. Węsząca policja zdecydowanie utrudniała mu pracę, ale nie z takimi problemami radził sobie w przeszłości. Wiedział jednak, że blondynka za kierownicą ciemnego Volvo nie była tu z powodu broni ani Kubańczyków. Nie – ta pani detektyw, jakkolwiek by to nie brzmiało, była tu specjalnie dla niego. Widział ją zaledwie raz, nie zdołał zamienić ani słowa, bo całą inicjatywę przejął prawnik, i choć zupełnie nie miał pamięci do imion, twarzy nigdy nie zapominał.
– Marco już wrócił? – zapytał po włosku, wypatrując pracownika, którego wysłał na specjalną misję.
Valentino pokręcił głową. Tiziano wyciągnął papierosy, odpalił jednego i zaciągnął się, obserwując, jak portowy dźwig przenosi jego kontener ze statku na podstawionego tira. Wreszcie dojrzał zbliżającego się Marco. Odrzucił peta i odebrał od pracownika dwie papierowe torby. Wydał Valentino kilka instrukcji i wraz z torbami ruszył w stronę zaparkowanego samochodu pani detektyw. Skubana – pewnie myślała, że zleje się z tłem wśród innych aut. Nie wiedziała jednak, że on i jego ludzie znali ten port jak własną kieszeń i zauważą każdy obcy samochód.
– Dzień dobry – powiedział, otwierając drzwi jej auta i jak gdyby nigdy nic siadając na miejscu pasażera. Przecież chyba go nie zastrzeli. Położył papierowe torby na kolanach i zaczął przeglądać ich zawartość.
– Pomyślałem, że może zgłodniałaś, skoro obserwujesz mnie od jakichś... – poruszył nadgarstkiem i spojrzał na swój niebotycznie drogi zegarek – dwóch, trzech godzin? – Oderwał wzrok od zegarka i wbił spojrzenie w panią detektyw. Mary? Maureen...? Próbował przypomnieć sobie jej imię.
– Wyglądasz na... White Chocolate Mocha – powiedział, wyciągając kubek ze Starbucksa. – Ale gdybym się mylił, mam jeszcze Caffè Americano i sezonowe Pumpkin Spice Latte – dodał, po czym zajrzał do drugiej torby, gdzie były kanapki i wrapy. Aż sam zgłodniał.
Mazarine Winters
- 
				 Mother of Marvel, but she has no kids yet! Mother of Marvel, but she has no kids yet! nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Powierzchownie niepozorna, niewiele różniąca się od innych. Podobnych lub niemalże tych samych wątków miała przez całą karierę pewnie niezliczoną ilość razy. Być może dlatego Mazarine była zaalarmowana nieproszonym uczuciem, które niczym szept z tyłu głowy powtarzało jej, że coś tutaj nie pasuje. Ograniczona ilość dowodów oraz niejednoznaczne zeznania zdecydowanie komplikowały sytuację. To jednak było nic dla ambitnej pani detektyw, którą była Winters. Pytanie tylko, czy takie zaangażowanie zaprowadzi ją prosto do rozwiązania, czy może raczej do zguby.
Decyzja o obserwacji niekoniecznie była zaplanowana, ale nie miała już w co włożyć ręce. Denerwował ją prawnik, który reprezentował jedynego potencjalnego winnego w tej sprawie, więc zamierzała coś z tym zrobić. Niekoniecznie chodziło jej tutaj o zatrzymanie. Choć generalnie nie była jeszcze tego świadoma, to za podjazdem do portu i kilkugodzinną obserwacją mogła się kryć chęć podparcia tego intuicyjnego głosu, którego normalnie powinna nie posiadać na takim etapie sprawy.
Przyglądała się Salvatore’owi jak rozmawia ze swoimi pracownikami, z czym niekoniecznie się kryła, ale też starała się nie rzucać w oczy. Nie była tym typem detektywa, który w taki lub każdy inny sposób musiał pokazać, że trzeba się go obawiać. Zwłaszcza, że cała sprawa była wciąż jednym, wielkim chaosem, a nie drogą do jasnego celu.
Dostrzegła zmierzającego ku jej samochodowi mężczyznę i, choć nie spodziewała się jego nadejścia, nie dała tego po sobie poznać. Jego bezceremonialność nie uszła jednak jej uwadze, ale nie odezwała się na ten temat ani słowem.
— To bardzo miłe, że przejmuje się pan samopoczuciem policjantów. — rzuciła w ramach powitania, darując sobie odpowiedź na dzień dobry. Dopóki nie rozwiąże zagadki, która ją dręczyła, jej dzień nie mógł być dobry. Jego tym bardziej, zwłaszcza że dalej był głównym podejrzanym.
— Myśli pan, że przekupi mnie pan kawą? — odpowiadając, uniosła brwi. Nie tylko to ją zaskoczyło. Gdyby faktycznie znał jej charakter, daleko by mu było do porównania jej do czekolady. Chyba, że osąd był tylko i wyłącznie związany z wyglądem. — Bliżej mi do Americano niż do Mochy. Ale skoro mamy jesień, Pumpkin Spice Latte będzie w sam raz. Tak jakby coś pomiędzy. — wzruszyła ramionami. Niekoniecznie przyszła tutaj na popijanie kawy. Prawdziwy powód wciąż jednak zaprzątał jej głowę, a ona nie mogła dojść do sedna. Przynajmniej na razie.
Tiziano Salvatore
- 
				 Life is a fair game, but some people are playing dirty. Life is a fair game, but some people are playing dirty. nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
– A udało się? – zażartował, spoglądając na blondynkę.
To mogła być najtańsza łapówka w jego życiu. Na szczęście tym razem nie musiał nawet myśleć o przekupstwie. Nie wiedział, co pani detektyw miała w aktach i jakimi „dowodami” dysponowała, ale Tiziano był niewinny. Dziwił się, dlaczego ta sprawa jeszcze nie została zamknięta, a jeszcze bardziej dziwiło go to szpiegowanie. Nie był pewien, kim była dziewczyna, która go oskarżyła, ale coś mu podpowiadało, że przez… nazwijmy to, znajomość z nią wdepnął w niezłe gówno. O ironio, sprawy, w których faktycznie miał coś na sumieniu, były zamiatane pod dywan, zanim zdążyłby nawet pomyśleć o prawniku.
Zgodnie z życzeniem podał jej Pumpkin Spice Latte oraz jakąś kanapkę. Sam upił łyk Americano i też wgryzł się w bułkę. Była nawet smaczna.
– I co się ciekawego o mnie dowiedziałaś? – zapytał z zainteresowaniem, spoglądając na zacumowany statek i jego ludzi, którzy pospiesznie go rozładowywali. Detektyw miała stąd nawet niezły widok.
Obawiał się, że się tu strasznie wynudziła, bo trafiła na wyjątkowo spokojny dzień. Powinna wpaść o zmierzchu, kiedy port zamieniał się w mroczne, szemrane miejsce. Wtedy spotykali się tu przemytnicy, kontrahenci i drobni oszuści, każdy próbujący ugrać coś dla siebie. Port w nocy był zdecydowanie bardziej interesujący i bardziej przypominał jego świat – pełen możliwości i ryzyka.
Niestety od momentu oskarżenia go o gwałt musiał się nieco z tego świata wycofać. Właśnie na wypadek takich sytuacji jak ta – gdy jakiś ambitny policjant za bardzo zacznie grzebać mu w biografii – i niezmiernie go to irytowało.
Mazarine Winters
- 
				 Mother of Marvel, but she has no kids yet! Mother of Marvel, but she has no kids yet! nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
— Nie. — twardy głos, którym przemówiła kompletnie kontrastował ze śmiechem, który ucichł ledwie parę sekund wcześniej. Był to zabieg celowy, a jakże. Jeśli policjanta dało się przekupić jedzeniem to albo była to policja w Stanach Zjednoczonych, albo policjanci ci w ogóle nie powinni być określani tym mianem. Ona była na dodatek detektywem, więc miała więcej doświadczenia w takich zagrywkach. Nie tylko takich dotyczących jedzenia, bycia przyjacielskim i tak dalej. Trafiało się na różnorakich przestępców, nawet takich, dla których granice dobrego smaku (o prawie już nie wspominając) nie znaczyły kompletnie nic.
— Dziękuję. — mimo wszystko nie zamierzała być totalną gburowatą jędzą. Przyjęła przedmioty od Salvatore’a z odpowiednimi manierami, bo gliniarze powinni pokazywać moc, ale nie całkowity brak klasy. Mimo wszystko doceniła tak drobny gest, choć jeszcze nie była pewna, co w ogóle sądzić o jegomościu, który był jego autorem. Dzisiejsze obserwacje też niewiele pomogły jej w rozrachunku.
— Wie pan, że niekoniecznie muszę się dzielić z panem detalami śledztwa? A to poniekąd się do niego wlicza. — zauważyła, kryjąc niewielki uśmieszek za kubkiem z kawą, z którego upiła łyka. Musiała przyznać, że była całkiem niezła jak na kawę sezonową, a nie każdy lokal mógł się taką poszczycić. Zazwyczaj był to chwyt marketingowy nabierający ludzi. Była też ciekawa, czy podobna praktyka nie została zastosowana przez Salvatore’a. Miał pieniądze, najpewniej miał też wpływy. Może dlatego sprawa wyglądała tak, jakby nie dało się z nią nic zrobić. Samo zeznanie ofiary nie wystarczy. Próba przyciśnięcia ofiary również była ryzykowna, choć instynkt Maze podpowiadał jej, że być może to będzie jedyna droga, by coś z tego wyciągnąć. Z drugiej strony nastawiała się jednak na nieuniknione – reakcję obronną. Czyli mi nie wierzycie? Oczywiście, że wierzyli w jej historyjkę. Tyle, że nie miała ona odpowiedniego poparcia dowodowego. A bez tego gówno mogą za przeproszeniem.
— Nie będę owijać w bawełnę. — zaczęła nagle po krótkiej ciszy, którą przeznaczyła na odpakowanie otrzymanej kanapki. Nie ruszyła jej jednak, a pozostawiła ją jedynie na swoich kolanach. Twarzą zwróciła się w kierunku swojego rozmówcy, wbijając w niego swoje wnikliwe spojrzenie. — Nie wygląda to dla pana ciekawie. Zwłaszcza, że w pierwszej kolejności wysługuje się pan prawnikiem zamiast osobiście omówić szczegóły sprawy. — dowody czy ich brak, taka zagrywka również nie wskazywała na jego niewinność. Owszem, klasyczny ruch, ale możliwy do różnej interpretacji.
Tiziano Salvatore

 
				