Nikt nie każe ci tych dwóch dni czekać.
W myślach mógł być bezczelnie opryskliwy i odcinać się nawet w sposób wulgarny, ale jakby nie patrzeć, nie wypadało w pracy rzucać do klientów kurwami ani innymi mało formalnymi epitetami. Zagryzł więc mocniej szczęki, czując bardzo niekomfortowe spięcie ramion i karku. Jak nic zacznie go to szybko boleć, ale przynajmniej będzie mógł obwiniać o to natrętną klientkę, z jakiegoś powodu nie dającą mu spokoju.
Nie odpowiedział na jej zarzut, że 
to długo, jedynie zrobił bezradną minę i lekko wzruszył ramionami. Patrzył na nią pytająco, ponaglając do odpowiedzi czy ma jej tę trzymany napój skasować. Naprawdę czuł się w jej towarzystwie... źle. Jakby sama jej obecność zwiastowała coś okropnego i było to tylko kwestią czasu, aż dowie się co to.
Odchylił się lekko, kiedy zaczęła się zbliżać, ale twardo stał w miejscu. Chciał się cofnąć, tak, i to najlepiej do oddalonej kasy, za ladę, gdzie przynajmniej ten kawałek mebla byłby barierą między nimi. Tylko że musiał zwalczać w sobie takie odruchy. Psycholog radził powtarzać samemu sobie, że nic się nie dzieje, ze jest bezpieczny i ma kontrolę nad sytuacją. Ale w obecnej konfiguracji, jak w głowie darł się paranoiczny alarm, ciężko było sięgnąć do głosu rozsądku. 
Zmarszczył brwi i przelotnie spojrzał na tę odkładaną puszkę. Zanim sięgnęła po kolejną, już ponownie patrzył na jej twarz.
-
 Może nie chcę, ale raczej się tego nie dowiesz. Nie mamy Cherry Ginger Ale na stanie, pozostaje ci zaufać moim słowom. Możesz spróbować szczęścia na innej stacji, dwa kilometry stąd znajduje się kolejna Petro-Canada. - Nerwowa, cyniczna odpowiedź sama wyrwała mu się z ust, jak organizm automatycznie przeszedł w tryb defensywny. Była zbyt blisko i wciąż zbyt uparcie się na niego patrzyła, żeby nie poczuł się zagrożony. Wywoływało to bardzo duży, ciążący dyskomfort.
Przełknął i nie myśląc nad tym, odetchnął głębiej, jak znalazła się 
aż tak zbyt blisko. Zaskoczyła go ta pseudo sosnowa nuta, która przywodziła na myśl wieszane pod lusterkiem choinki, popularne i oklepane odświeżacze powietrza wychodzące powoli z mody na rzecz tych butelkowanych olejków. Dobrze mu się to kojarzyło, zawsze lubił ten zapach. I nie mógł nie przyznać sam przed sobą, że natrętna nieznajoma po prostu ładnie pachnie. Nie powiedziałby tego na głos i nawet skarcił się za takie konkluzje w myślach, ale nie było sensu się tego wypierać.
W irytacji, ale też i lekkim popłochu, przesunął spojrzeniem po jej twarzy. Zauważył, że na nosie i policzkach miała kilka piegów, które na pierwszy rzut oka nie były widoczne. Kiedy się uśmiechała, wyglądała dużo ładniej i bardziej 
przyjaźnie, ale nie opuszczał przez to gardy. To były tylko pozory, musiał się tym bardziej pilnować. 
-
 Cóż, musisz się obejść smakiem. - Wyrzucił to zdanie, zanim je w ogóle przemyślał, skłaniając się znowu ku panicznej defensywie. Drgnął gwałtownie i odsunął się, żeby wrócić do przerwanej czynności, zasłonić się tym i nie dać się złapać w pułapkę, w którą i tak wpadał. Najgorsze, że był tego świadom. Wstawił ostatnie butelki wody na półkę i odsunął się krok dalej, żeby otworzyć zgrzewkę z napojami energetycznymi. 
Pochylony nad kolorowymi butelkami, spojrzał w bok.
-
 Jak nie zamierzasz nic kupować, to ja wrócę do pracy. - Wskazał na rozcięty plastik i zaczął wyłuskiwać pojedyncze sztuki, żeby ustawić je w odpowiednim miejscu. 
Dzwonek przy drzwiach zwrócił jego uwagę, więc wyprostował się, żeby zauważyć wiekowego kierowcę w znudzeniu przeglądającego regały w drodze do kasy. Odetchnął z ulgą, że miał wymówkę oddalenia się, co uczynił może nawet za szybko. Spojrzał przy tym za okno, zauważając dwa inne samochody wjeżdżające na teren stacji. Dzięki Bogu!
Mickey I. Gilmore