- 
				 i'm here just to establish an alibi i'm here just to establish an alibi nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Nie spodziewał się, że tak długo zostanie. A nawet, że zostanie w ogóle! I zdaje się, wciąż upierał się, że nie ma najmniejszego zamiaru zostać dłużej niż to absolutnie konieczne. Cholera tylko wie, co było tak ważne, że siedział tu już prawie tydzień. Toronto. Miasto jakich wiele, jego zdaniem, za wiele. Wszystko, co ciekawe o tym mieście nie zajęłoby nawet pół strony w broszurze, a to i tak pisane dużą czcionką…
Z każdym kolejnym dniem, co raz trudniej było mu znaleźć powód, dlaczego nadal nie wyjechał. W końcu zdążył już trochę pokręcić się po okolicy i znaleźć lombard, którego właściciel nie zadaje zbędnych pytań, i jak się okazało, nie pyta nawet o dowód. Naszyjnik, którym uciekająca panna młoda — czy jak wolał nazywać ją w swojej głowie, autostopowiczka z piekła rodem — opłaciła swój przyjazd tutaj, już dawno zamienił się w gotówkę, a on stał się bogatszy o paręset dolarów. Nawet więcej niż początkowo zakładał… Tym sposobem, do listy cech obywateli Kanady dodał „bezguście”.
A był przekonany, że w ciągu tygodnia zdążył ich wszystkich trochę poznać! Głównie dlatego, że wszyscy wydawali mu się tacy sami — głośni, przysadziści i bez reszty zafascynowani cudzymi sprawami. Miał wrażenie, że plotka, bez znaczenia jaka, żyła tutaj dłużej niż niejedna staruszka! Wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, zbyt głośne westchnięcie w kolejce w spożywczym, a następnego dnia, wszyscy wiedzieli kim jesteś, sprowadzając twoją osobę do zaledwie kilku słów „to ten, co…”
A czy nie tego właśnie próbował uniknąć? Nie chciał przyciągać niczyjej uwagi, na wypadek, gdyby przyciągnął uwagę niewłaściwych osób, ale dość prędko zauważył, że… mimo rzucanych kątem oka spojrzeń i szeptów za plecami — nikogo tutaj tak naprawdę nie obchodziła prawda. Ludzi nie interesowało kim był, tylko kim mogliby go uczynić w swoich opowieściach. Nie wiadomo kto, nie wiadomo skąd… i po co…
Wciąż odgrywał tę samą rolę. James Malarkey, przyjechałam na pogrzeb, kolega ze studiów, znaczy… jego matka. Dorothy, chorowała na raka, tak, wielka szkoda… Opowiedział tę historię tak wiele razy, że zaczynał żałować biednej kobiety!
Zamiast zniknąć, jak zawsze, wciąż wracał do tego samego baru na rogu, gdzie barmanka myliła imiona klientów, nazywając kogoś imieniem brata czy ojca — w końcu znała ich wszystkich! — a mimo to pamiętała, kto pije co. Siedział w tym samym miejscu, jakby liczył na powtórkę — tej samej rozmowy, tej samej zaczepki, tego samego spojrzenia rzuconego przez ramię…
Dzisiejszego wieczoru uznał, że pójdzie gdzie indziej, wybór nie był zbyt szeroki, ale wystarczający. Padło na klub nocny, o zgrozo, wiejsko miejski klub nocny. W środku tygodnia. Myślał, że gorzej być nie może, ale gdy tak siedział z boku, za stołem w boksie, dopijając swoją szklankę, kątem oka dostrzegł coś… n i e b i e s k i e g o. Well… wszystko tu było niebieskie, ale TO. Była. Jego. Bluza.
Constance May
- 
				 Uh, she's a beast, I call her Karma; Uh, she's a beast, I call her Karma;
 She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
 Be careful, try not to lead her on;
 Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Constance powoli zaczynała przyzwyczajać się do tego, że Toronto zdecydowanie nawet nie stało koło Ottawy. Tam, była anonimowa, mogła robić co chciała, nawet wtedy, kiedy była jeszcze na rodzicielskiej smyczy. Ludzie się nie znali, więc i plotek zdecydowanie było mniej, a te nie docierały do uszu jej ojca.
Tutaj, w okolicy, w której [mieszkała, a już szczególnie w dzielnicy jej ciotki, każdy znał jej matkę, kojarzył ją albo chociaż pamiętał z dzieciństwa. Musiała więc uważać, by nie znalazł się nikt życzliwy kto odniósłby gdzie jest i co robi.
Constance podejrzewała jednak, że ciotka Ann trzymała rękę na pulsie i skutecznie usuwała wszelkie plotki. Zresztą, Cece unikała mówienia o sobie, a jeśli już to robiła, to na okrętkę i tak, żeby jej rozmówca nie doszedł do tego, z kim właściwie rozmawia.
Nie miała zamiaru zostawać w Toronto jakoś mocno długo. To miał być jedynie przystanek na złapanie oddechu, odzyskanie przynajmniej części jej rzeczy z Ottawy i wyjazd gdzieś dalej. Najlepiej na drugi koniec kraju albo nawet i za granicę , gdzie będzie zupełnie anonimowa.
Tymczasem, ona złapała pracę w klubie nocnym, który w niczym nie przypominał innych tego typu miejsc i wynajęła sobie mały domek, zapuszczając powoli korzenie w dość sennej części Toronto.
Użeranie się z pijanymi, często nachalnymi typami i nalewawnie im piwa albo podawanie drinków, zdecydowanie nie było na liście jej priorytetów, ale czego nie robiło się po to, by mieć stałe dochody.
Środek tygodnia w klubie zawsze był spokojniejszy. A to oznaczało mniej hołoty i pajaców, którzy co chwila mylili ją z tancerkami, klepiąc po tyłku. Ci, co przychodzili do Emptiness częściej, wiedzieli, że z Constance nie należało zadzierać, bo kończyło się to co najmniej jednym wylanym drinkiem, uderzeniem szklanką, albo solidnym liściem. Nie dawała się podrywać, nie flirtowała, a już na pewno nie godziła się na prywatny taniec.
Tego wieczoru, ubrana w swoją nową ulubioną, niebieską bluzę, spod której niemal nie było widać jej krótkich spodenek, biegała od baru do stolików, obsługując klientów. Amber, nowy nabytek szefa, nie dawała sobie rady z ogarnięciem wszystkiego i Cece pracowała też za nią, wywracając oczami, albo prychając pod nosem.
- Andy kazał mi się pozbyć tamtego gościa. Podobno za długo siedzi w jednym miejscu i sączy drinka. Możesz ty do niego iść, bo ja się go trochę boję. - Amber złapała Cece przy barze i dość nieelegancko wskazała mężczyznę siedzącego przy stoliku trochę na uboczu.
- Niech ci będzie. - Stwierdziła jedynie, próbując poznać z kim będzie miała do czynienia, jednak mimo wpatrywania się w dość znajomą, męską sylwetkę, przez półmrok panujący w lokalu, nie potrafiła go zidentyfikować. Nie przeszkadzało jej to jednak i ruszyła w kierunku wskazanego przez koleżankę stolika z miną nie wróżącą niczego dobrego, po drodze poprawiając grzywkę, na którą skusiła się dzień po przyjeździe do Toronto.
- Słuchaj koleś - zwróciła się do mężczyzny, stając przed nim ze skrzyżowanymi na piersi rękoma - jak nie oglądasz występu i nie kupujesz drinków, nie zajmuj stolika przez kilka godzin. Tu się ogląda występy. Polityka firmy. Wypad na hokry przy barze. - Oznajmiła, a kiedy światło reflektora padło na jego twarz, Constance zmrużyła oczy i zacisnęła usta w wąską kreskę. - To ty! - Niemal krzyknęła, rozpoznając typa, który zafundował jej przecudowną przejażdżkę do miasteczka. - To zmienia postać rzeczy. Ciebie przy moim barze nie chce. Zaraz zrobię ci zdjęcie i powieszę za ladą żeby każdy wiedział, że typa tu nie obsługujemy! - Stwierdziła, bo nadal jeszcze pamiętała, jak nazywał ją księżniczką, doprowadzając ją do szału i tylko chyba cud i chęć dotarcia na miejsce z powstrzymywały ją przed tym, by go nie walnąć. - Masz pięć minut. - Rzuciła wspaniałomyślnie, obracając się na pięcie, by wrócić za bar, za którym Amber, po raz kolejny sobie nie radziła, myląc drinki i rozlewając wokół siebie piwo.
Reece Hennessy
- 
				 i'm here just to establish an alibi i'm here just to establish an alibi nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
była
jego
bluza.
Jego bluza — najzwyczajniejsza w świecie, w pierwszej lepszej sieciówce dostałby taką samą i pięć innych we wszystkich możliwych odcieniach niebieskiego, ale… ta była jego. I miał nadzieję ją odzyskać. Gdyby nie fakt, że brunetka musiałaby rozebrać się do półnaga, zażądałby jej zwrotu w chwili, gdy wysadził ją pod znakiem z napisem „Witamy w Toronto”, od którego i tak czekał ją niekrótki spacer…
Czy wiedział? Domyślał się.
Czy zrobił to celowo? Oczywiście, że tak.
Powiedziała „dowieź mnie do Toronto", granice administracyjne miasta to Toronto, prawda? Nie jego wina, że granica ta przebiegała przez totalne bezludzie…Poza tym, nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał tego szczegółu w najbardziej złośliwy sposób. To potrzeba, z którą widział, że nie warto walczyć…
Wracając jednak to tej nieszczęsnej bluzy… a raczej, że wcale nie chodziło o nią. Nie oszukujmy się, nie była markowa, więc nie była wiele warta, a on nie był na tyle sentymentalny, by nadać jej jakąkolwiek inną wartość — była rozciągnięta, poszarpana przy nadgarstkach, przesiąknięta dymem papierosów. Ale rozpoznałby ją wszędzie — nawet w wiejskim klubie nocnym, pod warstwą światła z tanich reflektorów. Nawet na niej.
Zwłaszcza na niej.
Nim zdążył kolejny raz się za nią obejrzeć, czy choćby zdecydować, aby podnieść się z miejsca i podejść do baru, zauważył, że brunetka kieruje kroki w jego stronę. I nawet z daleka nie wyglądała na zachwyconą. Przeciwnie — jej krok był szybki i bardziej przypominał szarżę niż zwykłe podejście do klienta. Zdaje się, że zapomniała zabrać ze sobą również „firmowy uśmiech numer 4”, którym zwykle raczy się kogoś, kogo wysoki napiwek może przesądzić o tym, czy zapłaci się czynsz w terminie… To sprawiło, że był wręcz przekonany, że dobrze wiedziała, kto zajmuje miejsce przy boksie, ale gdy stanęła naprzeciwko i zaczęła mówić coś o oglądaniu występów, zajmowaniu stolika i… polityce firmy, dotarło do niego, że go nie rozpoznała.
I tak, mógłby poczuć się urażony, gdyby nie to, że miał to absolutnie gdzieś…
Jego brew mimowolnie powędrowała ku górze, gdy wyrzucała z siebie kolejne słowa, a on liczył w myślach, jak długo zajmie jej… skojarzenie faktów. I nagle usłyszał „To ty!”, a w jego głowie niemal rozległ się dźwięk niczym z teleturnieju „Ding, ding, ding! We have a winner!” Uśmiechnął się pod nosem, nie kryjąc rozbawienia.
— Tęskniłaś? — rzucił, jakby kompletnie niewzruszony tym, co powiedziała po chwili i uniósł szklankę do ust, tylko po to, by przyjrzeć się pustemu dnu. — Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek poza tobą, uznał tę informację za istotną… ale skoro tak ci zależy na moim zdjęciu, wystarczy poprosić — mruknął, odchylając się do tyłu, by ostentacyjnie rozsiąść się w boksie i tym samym dać jej do zrozumienia, że nigdzie się wybiera.
— Przekaż koleżance, że wciąż czekam na tego drinka… minęło jakieś piętnaście minut? — zawołał za nią, gdy odwróciła się na pięcie. Nawet nie spojrzał na zegarek, mogło minąć nawet i pół godziny… Był pewny, że stojąca za barem blondynka z trudem potrafiła zapamiętać jak przeliterować własne imię, a co dopiero spamiętać zamówienia.
Constance May
- 
				 Uh, she's a beast, I call her Karma; Uh, she's a beast, I call her Karma;
 She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
 Be careful, try not to lead her on;
 Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
była
jej
bluza.
Constance miała dość dziwne podejście jeśli chodziło o własność. Po spotkaniu z chamskim typem, któremu mimo wszystko powinna była być wdzięczna, doszła do wniosku, że przecież nie będzie go szukała, żeby oddać mu jego własność w postaci bluzy i dresowych spodni.
Zresztą, ta niebieska bluza, stała się ulubionym elementem jej stroju i po kilkukrotnym wypraniu jej - bo przecież musiała się pozbyć tego okropnego zapachu papierosów i męskich perfum - stała się nieodłącznym elementem jej stylizacji.
Spodnie dresowe potraktowała dużo gorzej, bo wylądowały w śmieciach, gdyż doszła do wniosku, że były brzydkie, męskie i za duże. Jakby chciała je nosić na co dzień, musiałaby się nimi trzy razy owinąć, żeby nie zsuwały jej się z tyłka.
O samym nieprzyjemnym typie naprawdę starała się nie myśleć. I chociaż dotarła tam gdzie chciała, jego podejście, sposób bycia i to jak się do niej zwracał, plasowało go na samym końcu listy osób, z którymi jeszcze kiedykolwiek miała ochotę mieć doczynienia. Constance dochodziła do wniosku, że gdyby postarał się jeszcze odrobinkę bardziej, jak nic, wylądowałby na samym końcu tej listy, tuż za narzeczonym Bobem i jej rodzicami, a to już byłoby nielada osiągnięcie.
Tego wieczoru była bojowo nastawiona. Do wszystkiego i wszystkich. Amber nie była najlepszą współpracownicą i chociaż fajnie się z nią gadało, kiedy udało im się obu wymknąć na papierosa, tak swoje barmańskie obowiązki, blondynka traktowała dość frasobliwie większość zadań zrzucając na Cece, która w połowie zmiany była już naprawdę zła i zmęczona, a w jej przypadku było to połączenie wręcz zabójcze, zwiastujące totalną katastrofę.
Nic więc dziwnego, że kiedy szła do wskazanego przez koleżankę stolika, by pozbyć się zalegającego tam klienta, wyglądała niczym gradowa chmura. I nawet gdyby się postarała, jej uśmiech, nie byłby z gatunku tych firmowych, wymaganych przy kontaktach z klientami, zaś słowa, wylatujące z jej ust, nie były aż tak przyjemne i uprzejme, jak powinny były być.
Zresztą, Constance pracując w nocnym klubie, dość szybko nauczyła się, że należało dość ostrożnie podchodzić do facetów, odwiedzających ten przybytek. Wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, zbyt słodki uśmiech, a potem do końca zmiany, ciężko się było takiego nachalnego typa pozbyć. A ona, jakoś nigdy nie miała ochoty na flirty. Z kimkolwiek.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Odparła z cichym parsknięciem, którego nie była w stanie powstrzymać i przyjrzała się siedzącemu w boksie chłopakowi.
Dobrze wiedziała, że będzie miała problem żeby się go pozbyć, ale z drugiej strony, miała już wypracowane metody na takich uparciuchów, a te zdecydowanie mu się nie spodobają. - Nie wiem na co mi twoje zdjęcie. Chyba po to, żeby mieć nocne koszmary. - Wzruszyła lekko ramionami, po czym zabrała pustą szklaneczkę po jego drinku i ruszyła w kierunku baru. Padające z ust typa słowa, sprawiły jednak, że Cece stanęła jak wryta i obróciła się na pięcie, by na niego spojrzeć. - A czy ja mam gdzieś na czole wyryty napis gołąb pocztowy? - Zapytała, zakładając ręce na piersi. - Chcesz drinka to podnieś dupsko, idź do baru i powiedz to mojej koleżance. - Dodała po chwili, wpatrując się przez chwilę w twarz bruneta. - I przynajmniej spróbuj, nie wchodzić mi w drogę. - Oznajmiła na koniec, wracając do swoich zajęć.
I chociaż w normalnych okolicznościach, rozmawiając z innym klientem, zachowałaby się zupełnie inaczej, tak przy typie pozwoliła sobie na więcej, nadal pamiętając, jak traktował ją ostatnim razem, zmuszając przy okazji do długiego spaceru do domu ciotki, po tym jak zostawił ją dosłownie przy tablicy witającej podróżnych w Toronto.
Reece Hennessy
- 
				 i'm here just to establish an alibi i'm here just to establish an alibi nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Nie miał złudzeń — brunetka najchętniej wymazałaby go z pamięci, tak samo jak tamten wieczór, a może i cały dzień, ale domyślał się, że trudno zapomnieć dzień, w którym zdecydowano się uciec sprzed ołtarza. Może właśnie miała taki zamiar, udawać, że to wszystko się nie wydarzyło. Nowe miejsce, nowe życie — brzmiało znajomo. Nie zamierzał jednak mówić tego na głos. Musiałby wtedy przyznać, że cokolwiek ich łączy, a to ostatnie czego chciał.
Był przecież taki moment, że sam chciał o niej zapomnieć, sprowadzając ich spotkanie do jednego z wielu błędów jakie zdążył popełnić po drodze — jedna zła decyzja, mógł przecież jechać dalej. I myślałby tak pewnie dalej, gdyby nie naszyjnik, którym mu się „odwdzięczyła”.
Pokiwał lekko głową, słysząc kpinę w jej głosie i ostentacyjnie odchylił się do tyłu, zarzucając rękę na oparcie boksu, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. A nawet jeśli za moment rzeczywiście wstanie i wyjdzie, nie zamierzał pozwolić jej myśleć, że zrobił to dlatego, że mu kazała. Nie, prędzej musieliby go wyciągnąć stąd siłą… a był gotowy powiedzieć jej, że ten widok nie jest wart utraty pracy przed pierwszą wypłatą.
Poza tym, dlaczego miałby wyjść teraz, gdy widział, że z każdą chwilą, z każdym najmniejszym gestem, choćby uniesieniem brwi, gdy nagle zabrała stojącą przed nim szklankę… wyraźnie działał jej na nerwy.
A czy ja mam gdzieś na czole wyryty napis gołąb pocztowy?
Parsknął śmiechem, nieco głośniej niż zamierzał, ale cóż, sama była sobie winna.
— Ty chyba nie wiesz na czym polega praca kelnerki, co? — zapytał, przekrzywiając głowę i spoglądając na nią niemal z politowaniem. — Czy to Twoja pierwsza praca, księżniczko? — Uśmiechnął się pod nosem, a po chwili uniósł wymownie brwi, jakby jego pytanie wcale nie było kolejną kpiną i rzeczywiście czekał na odpowiedź! Patrzył jednak uważnie, czekając na jej reakcję — krótkie spięcie na twarzy i spojrzenie mówiące „zaraz uduszę cię gołymi rękami”. Właśnie na nie czekał! Ale brunetka zdążyła odwrócić się na pięcie, a gdy odeszła, westchnął teatralnie, wyraźnie niepocieszony.
Może następnym razem.
Gdy druga kelnerka przechodziła obok, przypomniał jej o swoim drinku, na który tym razem nie musiał długo czekać, bo po chwili dziewczyna postawiła przed nim pełną szklankę. Korzystając z okazji, wykorzystując cały urok osobisty, na jaki było go w tej chwili stać, zapytał ją o jej „humorzastą koleżankę”. Ostatecznie, nie musiał się jakość szczególnie wysilać, bo już po chwili wiedział całkiem sporo. „Och, Constance, tak, jest tu od niedawna, ma tutaj rodzinę, ciotkę, tak myślę…”.
Constance May
- 
				 Uh, she's a beast, I call her Karma; Uh, she's a beast, I call her Karma;
 She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
 Be careful, try not to lead her on;
 Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
I dobrze słyszała wszystko to, co do niej powiedział i gdyby tylko widział jej twarz, dostrzegłby jak wywraca oczami i zgrzyta zębami ze złości, a szczupłe palce, odrobinę mocniej zaciskają się na tacy, którą trzymała. Nie dała się jednak sprowokować, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że o to właśnie mu chodziło.
Cece miała wrażenie, że typ wręcz rozkoszował się sposobem w jaki na nią działał i jak szybko potrafił wytrącić ją z równowagi, a ona jakoś nie bardzo chciała mu dawać satysfakcję.
Zamiast więc, pakować się w kolejną utarczkę słowną, postanowiła traktować go jak powietrze i udawać, że wcale go tam nie było, a jego sylwetka - wciśnięta idealnie w obity czerwonym materiałem, boks, była jedynie wytworem jej wyobraźni. Poza tym, była w pracy, a utrata źródła zarobku przez jedno nieodpowiednie zachowanie, zdecydowanie jej się nie opłacała.
Nie byłaby jednak sobą, gdyby czegoś nie zrobiła. Kiedy więc, jakieś pięć minut później z przechodziła obok niego, niby to przypadkiem potknęła się o nóżkę jednego z foteli, a drink, którego trzymała w dłoni, zupełnie p r z y o p a d k o w o wylądował na jego koszulce. - Och wybacz. Niezdara ze mnie. - Wymruczała mu te słowa wprost do ucha, kiedy z szerokim uśmiechem na ustach, rzuciła się, by wytrzeć jego ubranie ściereczką.
Nie miała jednak okazji ku temu, by zobaczyć wyraz jego twarzy, albo posłuchać tego, co miał do powiedzenia, bo wezwał ją manager, mówiąc, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.
I to, co się wydarzyło później - pomimo tysiąca jej protestów i wypowiadanych zdań, mówiących o tym, że nie to leżało w jej obowiązkach - nie było czymś, na co Constance miała szczególną ochotę.
Co prawda, zdarzało jej się pomagać koleżankom w przygotowywaniu występów, jednak nigdy, nawet jednym słowem czy gestem, nie wspominała, że miała ochotę wejść na scenę. Tego jednak wieczoru, los zadecydował inaczej, a ona ubrana w czerwony gorset w białe grochy, który pięknie uwydatniał jej talię i falbaniastą spódniczkę, odsłaniającą odziane w pończochy, długie nogi, została wręcz wepchnięta na scenę, wprost na występ burleski, którą przecież znała i kochała.
Miała wrażenie, że śniła. Że kiedy wyszła na światło reflektorów, te jakby przygasły, a dookoła niej zrobiło się jakby ciszej. Jej ruchy były płynne, pewne, a zarazem zmysłowo niespieszne, jakby z każdą chwilą budowała napięcie, bawiąc się nie tylko ciałem, ale i konwencją. Nie potrzebowała niczego krzykliwego, wystarczyło spojrzenie przez ramię i uśmiech z odrobiną tajemnicy. Znała przecież ten układ lepiej, niż towarzyszące jej na scenie koleżanki. W końcu, sama go wymyśliła.
Ignorowała ciche pogwizdywanie i chamskie komentarze obserwujących ją mężczyzn, a kiedy tylko melodia dobiegła końca, zeszła ze sceny i przemknęła między gośćmi, kierując się na zaplecze i jeszcze przez chwilę ignorując Amber, która próbowała jej powiedzieć, że jeden z klientów o nią wypytywał.
I dopiero przebrana we własne ubrania, mogła wrócić do pracy, do której została zatrudniona, choć najpierw musiała dowiedzieć się kto o nią pytał. Zanim jednak Amber udało się wysłowić, Constance dobrze wiedziała, kogo ta wskaże.
Wciąż wytrącona z równowagi, z mordem malującym się w jej szarych oczach, wróciła do typa i wpatrując się w niego intensywnie ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, zdecydowała się odezwać. - Przestań o mnie wypytywać. Nie masz nic lepszego do roboty? - Zapytała, choć pytanie to, zdecydowanie było tym z gatunku retorycznych.
Reece Hennessy
- 
				 i'm here just to establish an alibi i'm here just to establish an alibi nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Fakt, że wyprowadzenie jej z równowagi przychodziło mu z taką łatwością, sprawiał, że miał ochotę pójść o krok dalej. Robił to całe życie. I był w tym cholernie dobry — w szukaniu granic, przesuwaniu ich, czasem zaledwie o centymetr, innym razem o całe metry, by ostatecznie… je przekroczyć. Z satysfakcją, którą trudno było wyjaśnić. Nie to, by próbował. To zabawa dla jednej osoby.
A skoro już los, wszechświat, czy ktokolwiek patrzył na to wszystko z góry, zdecydował, że ich ścieżki znowu się przecięły, to czemu nie pozwolić sobie na odrobinę... rozrywki? Nawet jeśli cena tej zabawy miała być wysoka. Nawet jeśli — i to, chcąc nie chcąc, przeczuwał coraz wyraźniej — w końcu przyjdzie mu za to zapłacić. I to prędzej niż mu się wydawało!
Pochłonięty jakże interesującą rozmową z nieświadomą niczego Amber — słowo daję, że nie docierało do niego ani jedno jej słowo! — nie zauważył przechodzącej obok brunetki; nie zauważył też drinka w jej dłoni, póki zawartość szklanki nie wylądowała na jego koszulce. Drgnął odruchowo, czując chłód przesiąkający przez materiał i natychmiast spojrzał w dół, na ciemniejącą plamę, a potem w górę — prosto na jej twarz, która nagle znalazła się bardzo blisko. Zbyt blisko.
Och wybacz. Niezdara ze mnie.
Zanim zdążył choćby unieść brew, zaczęła wycierać jego koszulkę ścierką — nieco zbyt teatralnie, by uznać to za szczery wyraz troski, jakby już sam jej ton nie sugerował, że ani trochę nie jest jej z tego powodu przykro! Znieruchomiał. I już miał sięgnąć ku jej dłoni, by powstrzymać ją przed dalszym osuszaniem jego koszulki, ale zanim to zrobił, sama się odsunęła, a po chwili odeszła, gdy zawołał ją manager.
Całej tej scenie przyglądała się biedna Amber, której spojrzenie zdawało się mówić „nie jestem pewna, co się właśnie wydarzyło, ale może... powinnam... pomóc”. Jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że jest w pracy. Sądząc po jej minie, naprawdę zastanawiała się, czy powinna dokończyć, co zaczęła brunetka; i zdaje się, że ostatecznie to postanowiła zrobić, bo sięgnęła do ścierki, którą miała przewieszoną przez pasek od fartuszka.
— Nie trzeba — powiedział niemal natychmiast, odruchowo odciągając wilgotny materiał koszulki od klatki piersiowej. Amber zawahała się jeszcze przez chwilę, a potem, z wyraźnym zakłopotaniem, cofnęła się, pośpiesznie wymknęła z boksu i ruszyła w stronę baru, mówiąc coś o kolejnym drinku na koszt firmy. Nie spodziewał się, że prędko go dostanie… ale zapomniał o nim równie szybko, gdy światła zmieniły się, a wraz z nimi muzyka, gdy na scenę zaczęły wchodzić tancerki.
I omal nie zakrztusił się drinkiem, gdy zobaczył brunetkę wciśniętą w czerwony gorset i pończochy.
Holy shit!
Nawet nie próbował powstrzymać uśmiechu, który wpełznął mu na twarz. I słowo daję, że nie zniknął jeszcze długo po tym, jak utwór dobiegł końca, choć co rusz unosił do ust szklankę, starając się ukryć rozbawienie. Tak, bo to wszystko było tak niespodziewane, że aż śmieszne! Entertaining, for sure, but…. Damn! Kto by pomyślał, że tak zgrabnie potrafiła wejść w rolę zmysłowej tancerki burleski?
Uznał, że mu wystarczy, naprawdę. Dopił drinka, rzucił na blat stołu kilka pomiętych dolarów i podniósł się z miejsca, kiedy nagle pojawiła się obok — już bez falban i koronkowych pończoch. Rozczarowujące. Postarał się, by właśnie to mówiło spojrzenie, którym ją uraczył.
— Skoro pytasz, umierałem z nudów, ale twój występ… okazał się… — Przeciągał słowa, jakby starał się znaleźć odpowiednie, choć w rzeczywistości, szukał takiego, które rozdrażni ją najbardziej. — No cóż, nie powiem, że ciężko się na to patrzyło. Masz talent… — mruknął, uśmiechając się pod nosem, a po chwili, coś w jego spojrzeniu błysnęło, jakby nagle znalazł słowo, którego szukał. — Cece.
Constance May
- 
				 Uh, she's a beast, I call her Karma; Uh, she's a beast, I call her Karma;
 She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
 Be careful, try not to lead her on;
 Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Kiedy zatrudniała się w Emptiness niemal z miejsca oznajmiła szefowi i managerowi, że nawet niech im się nie śni, że kiedykolwiek zacznie wywijać dupskiem za kasę. Co prawda, od kiedy zwiała sprzed ołtarza i nie mogła polegać już na swoim funduszu powierniczym, z pieniędzmi było u niej krucho, tak za żadne skarby świata, nie miała zamiaru wypinać się przed napalonymi facetami.
Tego wieczoru wyszło zupełnie inaczej i chociaż Cece, bardzo chciałaby to wszystko szybko wymazać ze swojej pamięci, tak napiwki, które zebrała i czek na fajną sumkę, którą dostała od managera, trochę poprawiły jej humor. Nie zmieniło to jednak faktu, że w kilku krótkich, żołnierskich słowach, oświadczyła mężczyźnie, że niech zapomni, że następnym razem, zrobi to samo, tym bardziej, że od samego początku, powtarzała, że jedynym co mogła zrobić, było ułożenie choreografii i próby z dziewczynami.
I ostatnim czego chciała po tym nieoczekiwanym pokazie jej umiejętności, było użeranie się z kimkolwiek. O typie zdążyła już prawie zapomnieć. Nie miała ochoty na konfrontację, a przede wszystkim jego słowne zaczepki, które jak nic prowadzimy powoli do wybuchu. A konkretniej, jej wybuchu, który nie skończyłby się raczej dobrze. Ani dla niej, ani dla niego.
Amber jednak przyznała się jej, że powiedziała mu trochę za dużo, oczarowana jego uśmiechem i spojrzeniem (tu Constance musiała się skrzywić i chyba nawet symulowała odruch wymiotny) i strasznie zaczęła brunetkę przepraszać. Cece jednak była nieugięta.
I wcale nie chodziło o to, że wiedział jak miała na imię. W zasadzie, to trochę o to chodziło, bo jednak nic o nim nie wiedziała - nie miała pojęcia kim był, czego szukał w mieście i po co właściwie w nim został. A po drugie, nie chciała żeby ją znał. Już sam fakt, że trafiła na niego w miejscu gdzie pracowała, było dla niej skaraniem boskim i karą za grzechy, o których nie pamiętała.
Nie mogła tego jednak tak zostawić. Nic więc dziwnego, że podeszła do niego, mierząc go niemal wzrokiem zabójcy (to nic, że na niego pewnie zupełnie nie działało) i powiedziała mu co wiedziała, mając cichą nadzieję, że sobie odpuścić.
Prychnęła jedynie, kiedy usłyszała pierwsze słowa padające z jego ust i jak Boga kocham, tak wywróciła oczami, że chyba zobaczyła swój mózg.
- Polecam zachować sobie ten widok, bo nigdy więcej…- Zaczęła, milknąc zaraz, kiedy z jego ust padło to jedno słowo.
Cece
I nie wiedziała, czy bardziej była wściekła na Amber za to, że zdradziła mu jej imię, czy raczej na niego i sposób w jaki je wypowiedział. Constance wzięła jeden głębszy oddech, jakby przynajmniej próbowała się powstrzymać przed powiedzeniem tego, co akurat chodziło jej po głowie.
Wiedziała jednak, że musiała się powstrzymać i nie wszczynać afery, mając gdzieś za plecami, kręcącego się po sali managera. Jej wzrok padł za to na otwarte drzwi do kantorka, znajdujące się kawałek dalej za stojącym przed nią brunetem.
- Dla ciebie Constance, typie. - Powiedziała w końcu poirytowana, wyciągając ręce, by pchnąć go mocno w klatkę piersiową, zmuszając tym samym do zrobienia sporego kroku w tył. - A właściwie, pani Constance.- Dodała po chwili, kolejny raz, uderzając go dłońmi w klatkę piersiową, co poskutkowało tym, że brunet niemal wpadł do kantorka, a ona wskoczyła tam za nim, zamykając drzwi i dla pewności, przekręcając klucz w zamku.
Co ją do tego podkusiło, nie wiedziała. Półmrok panujący w pomieszczeniu nie pozwalał jej dostrzec wyrazu jego twarzy, jednak Cece zupełnie się tym nie przejmowała.
Podeszła bliżej i zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Przestań wchodzić mi w drogę i wypytywać o mnie moje koleżanki. - Powiedziała cichym, ale.pewnym głosem. - Dowiozłeś mnie do miasta, dostałeś naszyjnik, więc znikaj z mojego życia. - Dodała po chwili, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak niedorzecznie brzmiały jej słowa. W końcu, nie mogła mu niczego zabronić.
Reece Hennessy
- 
				 i'm here just to establish an alibi i'm here just to establish an alibi nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Jemu jednak wcale nie chodziło o nią, czego zdaje się nie zauważyła póki nie odeszła w stronę baru, za którym zdążyła już pojawić się Constance. Cece. Tak naprawdę, imię jak każde inne, choć nie zgadłby nawet za dwudziestym razem — zwyczajnie mu do niej nie pasowało, a raczej… do jej obrazu, który zaczął tworzyć od chwili, gdy wsiadła do jego samochodu; i choć sama Constance z oburzeniem zaprzeczyła, gdy zasugerował, że największą tragedią jaka spotkała ją w życiu, był kucyk nie podobny do tego, którego sobie zamarzyła, to… no, nie oszukujmy się, jedynie utwierdziła go w jego przekonaniu!
Próbował do tego wszystkiego dodać brunetkę, krążącą po klubie z tacę i tańczącą na scenie w gorsecie i kusej spódniczce, ale… zwyczajnie nie potrafił. Potrafił za to rozbawić samego siebie, gdy pomyślał „och, co by na to wszystko powiedział tatuś?”. Jej z pewnością nie rozbawiłyby te słowa, tak podejrzewał, ale jakiś cichy głos w jego głowie mówił mu, by sprawdził… Tak dla pewności! Co takiego złego może się stać?
Na przykład… to.
Gdy urwała w pół słowa, a przez jej twarz w ułamku sekund przemknęła cała gama emocji – zaskoczenie, niedowierzanie, aż w końcu… złość, uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie z siebie zadowolony, co przez chwilę starał się ukryć – z marnym skutkiem. Grymas, który pojawił się na jego twarzy, jedynie uwidocznił dołeczki w jego policzkach, co w każdym innym przypadku można by było uznać za uroczą cechę, gdyby nie był przy tym tak bezczelny.
— Nie — odparł, na moment wznosząc oczy pod sufit, jakby chciał dać sobie chwilę, by się nad tym zastanowić. — Nie, chyba zostanę przy Cece — dodał, a po chwili poczuł, jak popycha go do tyłu; nie spodziewał się, ale „posłusznie” zrobił krok do tyłu. — Pani Constance? Tak zwracała się do ciebie służba? — Nie, nie miał zamiaru odpuścić, choć z każdym kolejnym krokiem w tył, powinien uświadomić sobie, że to dobry moment, by się zamknąć! Jak widać, nie miał zamiaru. Tak samo jak nie miał zamiaru zrobić nic, by uchronić się przed kolejnym uderzeniem w klatkę piersiową, a przecież nie byłoby to jakoś szczególnie trudne…
Nie wiedział jednak, dokąd go popycha, a gdy drzwi do kantorka otworzyły się za jego plecami, było już za późno. Drzwi zamknęły się z hukiem, a po chwili usłyszał znajomy dźwięk przekręcanego zamka. Serio? Uniósł wymownie brwi, spoglądając na stojącą przed nim brunetkę, nawet w tym półmroku, stojąc tak blisko, musiała dostrzec jego minę.
— Wow. Zwykle kobiety czekają przynajmniej do drugiej randki, zanim zamkną mnie w ciasnym pomieszczeniu — rzucił z przekąsem, nie odwracając wzroku od jej twarzy; znowu musiał walczyć sam ze sobą, by zachować powagę, bo… rany, widać było, że bardzo starała się brzmieć groźnie! Co uważał za… naprawdę urocze. A+ for effort! — Okej, żebym dobrze zrozumiał… Mam Przestać wchodzić ci w drogę i zniknąć. — powtórzył bardzo powoli, jakby chcąc dokładnie zapamiętać każde słowo. — I dlatego zamknęłaś mnie tutaj ze sobą? Na klucz? Po ciemku? Och, Cece. — Oh, honey…
Constance May
- 
				 Uh, she's a beast, I call her Karma; Uh, she's a beast, I call her Karma;
 She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
 Be careful, try not to lead her on;
 Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Wystarczyły trzy wypowiedziane przez niego zdania, by Constance zaczęła zgrzytać zębami i zaciskać dłonie w pięści, ostatkiem sił powstrzymując się przed tym, żeby mu nie przywalić. Odetchnęła raz, drugi i trzeci, ale na nic się to zdało, bo zadowolony wyraz jego twarzy, wkurzył ją tylko jeszcze bardziej.
Constance, doprowadzana przez typa na
Tym razem miało być podobnie, a przynajmniej tak zakładała, kiedy rozjuszona niczym kotka popychała popychała bruneta, stojącego przed nią, zmuszając do tego, by robił krok za krokiem. I chociaż początkowo, zupełnie nie chciała wpychać go do tego kantorka, kiedy już się tam znalazł, Cece stwierdziła, że to był świetny pomysł.
Nie bała się go. Nawet teraz, w ciasnym pomieszczeniu, które sekundy temu sama zamknęła, odcinając sobie drogę ucieczki. Słysząc jego słowa, parsknęła śmiechem i wywróciła oczami, nie mogąc się powstrzymać.
- Randkę? Wiesz w ogóle co to? - Zapytała rozbawiona, nie spuszczając z niego spojrzenia jasnych tęczówek. Pokręciła nawet głową, bo zdanie które wypowiedział, było tak absurdalne, że aż… - Pozwól więc, że coś ci wytłumaczę. Na randki chodzą osobą, które tego chcą. A tak się składa, że jedno z nas, nie ma ochoty na randkę z drugim. Nigdy! - Oznajmiła, myśląc oczywiście o sobie.
I dopiero po chwili, odrobinę zbyt długo wpatrując się w jego oczy i znów dostrzegając te niewielkie dołeczki w jego policzkach, w pełni dotarło do niej, w jakiej sytuacji się znalazła. Zrobiło jej się gorąco i duszno, ale też niemożliwie sucho w ustach, więc zwilżyła wargi językiem i zamrugała gwałtownie.
- Ja… nie… ty…co? - Cały ten animusz, cała ta energia, którą wkładała w to, by wyglądać jak najgroźniej, uleciała z niej niczym listek na wietrze. Constance cofnęła się o drobny krok, czując za plecami zimną powierzchnię drzwi. Nadal jednak typ stał za blisko, jakby przesuwał się do przodu w sposób, którego nie była w stanie zauważyć.
- Nie chce stracić pracy przez takiego palanta jak ty. - Przyznała cicho, próbując wolną dłonią, sięgnąć do klucza za sobą, by ponownie przekręcić go w zamku. I prawie jej się to udało, gdyby nie to, że niewielki kawałek metalu, zahaczył o poszarpany rękaw bluzy i wysunął się z zamka, upadając na ziemię, tuż pod jego nogami.
Świetnie! Wręcz cudownie!
- Constance. Mam na imię Constance. - Poprawiła go odruchowo, chociaż już nie tak pewnie, jak zrobiła to w momencie, w której stali w oświetlonej światłami klubowej sali. I pewnie gdyby była tu z kimś innym, albo w nieco innych, mniej przytłaczających ją okolicznościach, sama schylilaby się po ten nieszczęsny klucz i jak gdyby nigdy nic wyszłaby z kantorka, zapominając o tej głupocie, którą uczyniła.
Reece Hennessy

 
				