ODPOWIEDZ
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

002
Na wspomnienie akcji w kantorku w klubie nocnym, Constance zgrzytała zębami za każdym razem, kiedy tylko sobie o tym przypomniała.
Dobrze wiedziała, że cała ta akcja była wynikiem jej bezbrzeżnej głupoty, jednak nie miała zamiaru się do tego przyznawać. A przynajmniej, nie chciała mówić o tym na głos.
Typ był tylko i wyłącznie jej problemem, chociaż ostatnio nie widywała go nawet w miejscu pracy i naiwnie zaczynała myśleć, że może jednak dał sobie spokój z dręczeniem jej, albo w końcu, wybrał sobie dla tego celu zupełnie inna ofiarę.
Zresztą, Constance nie chciała, ani nie mogła sobie zawracać nim głowy. Po sytuacji w kantorku, manager patrzył jej niemal na ręce, chociaż wyraz jego twarzy i spojrzenia, które jej rzucał, kazały jej myśleć, że wymarzyła mu się podobna sytuacja.
Cece nie była zainteresowana, ani nim, ani typem , ani jakimkolwiek innymi mężczyznami, którzy kręcili się obok niej. Nie miała na to czasu, będąc zbyt skupioną na budowaniu tego swojego nowego życia, które dla siebie wymyśliła, ale które od samego początku, nie układało się do końca tak, jakby tego chciała.
I w zasadzie z jedynym co jej wyszło było jej dom. Remont powoli dobiegał do końca, a dawne lokum, w którym mieszkała para emerytów, od których Cece go wynajęła, w końcu zaczynał przypominać przestrzeń godną artystki jej pokroju.
Constance zmieniła tam niemal wszystko, wstawiając własne meble i ozdoby, zostawiając po dawnych właścicielach tylko kilka drobiazgów, które szalenie jej się podobały, jak na przykład zegar z kukułką czy stara, pozłacana szkatułka, w której teraz trzymała swoją biżuterię.
W końcu też przyjaciółka dostała jej prywatne rzeczy ze starego mieszkania w Ottawie, dzięki czemu Constance czuła się jeszcze lepiej. Nadal jednak nie korzystała z kart kredytowych, które też dostała, bo jednak bała się, że ojciec nadal mógł chcieć ją namierzyć.
Przez ostatnie kilka dni, skupiała się na pracy, biorąc dodatkowe zmiany, bo jej wiekowe autko zaczynało szwankować i przydałaby mu się wizyta u mechanika. Na nowe, pewnie w podobnym stanie, nie było jej na razie stać, jednak Cece nie chciała się tym przejmować.
Zresztą, nie miała jak i kiedy tego robić, bo kiedy tylko wracała z klubu do domu, siadała w swojej pracowni i malowała, szlifując swój warsztat malarski. I chociaż nadal nie miała zbyt wielu klientów na swoje prace z to zdarzały się sąsiadki, które od czasu do czasu, prosiły ją o jakiś obrazek czy odnowienie, któregoś z dzieł, które miały w domu. Constance gryzła się w język, za każdym razem, kiedy widziała te buble, które jej znosiły, ale pieniądze nie śmierdziały, a raczej pomagały jej przetrwać.
Tego wieczoru, pracowała nad wyjątkowo obrzydliwym rodzinnym portretem, który wymagał kilku dodatkowych pociągnięć pędzlem. Gdyby miała być szczera, kazałaby go wyrzucić i namalować nowy. Artysta, który go robił, raczej nie miał wprawnej ręki, a widząc niechlujne pociągnięcia pędzla i źle użyte kolory, w pannie May niemal się gotowało. W końcu jednak, znudzona tą żmudną robotą, ruszyła do kuchni, żeby się czegoś napić i może zjeść coś przed pójściem spać. Po drodze, zdjęła z siebie umazany farbą fartuch, sprawdzając czy nie pobrudziła nią przypadkiem przydużej koszulki, w której zamierzała spać.
Nie dane jej jednak było ani niczego zjeść, ani nawet dopić szklanki wody, bo kiedy stała przy kuchennym oknie (nie zapaliła nawet światła), usłyszała skrzypienie starej, drewnianej podłogi w salonie.
Constance dobrze wiedziała, że wycyklinowane deski odzywały się tylko wtedy, kiedy ktoś na nich stanął, a jej kot był na to za lekki.
W pierwszej chwili, serce podeszło jej do gardła i gorączkowo zastanawiała się, gdzie podziała telefon. Wiedziała, że ktoś tam jeszcze był.
W drugiej chwili jednak, już dzierżyła w dłoni, ciężką patelnię, którą miała zamiar się bronić i na paluszkach skierowała się w stronę salonu.
Przystanęła za framugą, czekając na odpowiedni moment, a kiedy włamywacz, zaczął wchodzić na trzy małe schodki, prowadzące z pomieszczenia do kuchni, Celesitne zamachnęła się porządnie i walnęła delikwenta prosto w łeb. Zrobiła to na tyle niefortunnie, że zahaczyła bosą stopą o kant ściany i wpadła na włamywacza, spychając go ze stopni i lądując na nim. Nadal jednak ściskała w dłoni rączkę patelni i kiedy tylko się wyprostowała, wciągnęła głośno powietrze rozpoznając typa.
- Zły dom sobie wybrałeś, skarbie. - Powiedziała z satysfakcją obserwując jego śliczną buźkę pokiereszowaną przez jej patelnię i uniosła rękę, by walnąć go jeszcze raz. Ot tak, dla zasady, satysfakcji i dlatego, że bardzo chciała zrobić to jeszcze raz.

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

03.

Dawno nie był z siebie tak dumny jak w tamtej chwili — nie ma w tym ani trochę przesady! Nie miało znaczenia, czy rzeczywiście straci pracę, choć byłoby to idealnym zwieńczeniem całego tego przedstawienia, biorąc pod uwagę, że przecież… sama się o to prosiła. Nie — wystarczył mu wyraz jej twarzy, gdy dodała jedno do drugiego! Gdy odwrócił się przez ramie, zobaczył, jak tłumaczy się przed kierownikiem, gestykulując żywiołowo i słowo daję, gdyby miał okazję, powiedziałby, że nawet z tak daleka widział żyłę pulsującą na jej skroni, gdy próbowała zachować resztki godności — jego słowa, nie moje. Och, a ile oddałby, żeby usłyszeć co mówiła! Najpewniej było to najbardziej banalne w dziejach… „to nie tak, jak myślisz!”.
Od tamtej pory nie pojawił się w Emptiness, choć wychodząc, zdążył podejść do baru i stojącej za nim Amber, by z uśmiechem podziękować za drinka (który nigdy nie dotarł do jego stolika) i zostawić napiwek. Nie zamierzał palić za sobą mostów, zwłaszcza, że klient, który zostawia spore pieniądze w klubie z pewnością przebija kelnerkę, która rozlewa drinki i spędza swoją zmianę zamknięta w kantorku w towarzystwie wyżej wspomnianych klientów (nawet jeśli wygląda dobrze w pończochach!). Prosta matematyka, prawda? Cóż, jego matematyka, ale miał nadzieję, że jej kierownik był podobnego zdania…
Ostatnie kilka dni spędził poza miastem. Objeździł prawie całą okolicę, tylko po to, by przekonać się, że to jedna wielka dziura zapomniana przez samego boga. A ten podobno jest wszechwiedzący, to powinno skłonić do myślenia! Jedno miasteczko niczym nie różniło się od poprzedniego — wszystkie były do bólu przewidywalne. I najzwyczajniej w świecie nudne! Wyjątkiem było leżące nieopodal Brampton — powód, dla którego w ogóle wybrał się w podróż po największych zadupiach prowincji — a dokładnie… aukcja, która miała odbyć się w urokliwym, zbyt drogim jak na te okolice pensjonacie w samym sercu miasta. Impreza zamknięta, bez imiennego zaproszenia nie ma nawet co zbliżać się do drzwi… Oczywiście, on nie potrzebował zaproszenia, z tego prostego względu, że postanowił dobrze przyjrzeć się licytowanym kosztownościom na dzień przed aukcją. Cóż, nie dzień, a noc, dokładnie to środek nocy — jedna kamera holu, system alarmowy z początku lat dwutysięcznych i naiwność personelu, który wierzył, że podwójne zamki w drzwiach załatwią sprawę… to było wręcz zbyt proste!
I zdaje się, że czuł jakiegoś rodzaju niedosyt, bo po powrocie do Toronto postanowił poszukać kolejnych wrażeń! Plan był naprawdę prosty, nie spodziewał się alarmu, wiedział, że nie ma psa ani gadającej papugi — jak w tym kawale „Jezus Cię widzi!” — a co najważniejsze, dzięki kochanej Amber, która w nadziei na wspólny wieczór, podzieliła się z nim swoim grafikiem… znał też cały grafik Cece. Ponownie, zbyt proste.
Parę sekund grzebania w zamku — może dziesięć, jeśli liczyć moment, w którym stwierdził, że wyszedł z wprawy — i drzwi puściły z cichym kliknięciem. Powoli wszedł do środka, choć ze swobodą jakby wracał do siebie, co nie? Miał zamiar tylko się rozejrzeć — i może wychodząc zabrać swoją bluzę — nic więcej. Za wiele jednak nie zdążył zobaczyć…
Okej… to nie tak to miało wyglądać, przemknęło mu przez głowę, gdy leżał na podłodze, z ogłuszającym bólem pulsującym gdzieś w okolicach lewej skroni i... czwartego żebra. Jak ktoś tak mały może tyle ważyć?! Zamrugał gwałtownie, chcąc pozbyć się ciemnych plam, które tańczyły mu przed oczami, ale na niewiele się to zdało! Ale gdy tylko wróciła mu ostrość widzenia, zobaczył stojącą nad nim brunetkę, ściskającą w dłoni cholerną patelnią. Jak nic żeliwną, sądząc po wadze i bólu, który rozrywał mu czaszkę! I o zgrozo, właśnie uniosła rękę, gotowa zamachnąć się kolejny raz! Na szczęście, odruchy miał w normie, bo zerwał się nagle do siadu, wyciągając przed siebie rękę, by w porę złapać patelnię i uchronić się przed kolejnym ciosem.
Zaczekaj! Zaczekaj! Constance, do cholery! To ja! — wrzasnął, unosząc ręce w obronnym geście. Myśl Reece, myśl… Play dumb, play dumb!Nie słyszałaś jak Cię wołam? — zapytał z wyrzutem, bo najwyraźniej postanowił, że… zwali wszystko na nią. — Drzwi były otwarte!

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Od czasu swojej spektakularnej ucieczki sprzed ołtarza, Constance chodziło tylko o jedno - święty spokój i możliwość ułożenia sobie życia tak, jak miała na to ochotę, nie zaś tak, jak oczekiwali od niej tego inni. Miała dość wiecznego dostosowywania się do cudzych wymagań i przesadnego starania się, by zawsze i w każdej sytuacji wypaść jak najlepiej.
Od kiedy zaś zamieszkała w rodzinnym mieście swojej matki, do którego kobieta swoją drogą się nie przyznawała, Constance naprawdę poczuła, że żyje. I chociaż zdarzały się problemy, bo jednak nie przywykła do tego, że nie mogła czegoś mieć na zawołanie, szybko przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy, od czasu do czasu, mrucząc sobie coś pod nosem na temat braku pieniędzy. Szukała jedynie sposobu na to, jak dobrać się do swojego funduszu powierniczego bez korzystania z kart, które przy sobie miała i wiedziała, że w końcu na coś wpadnie.
Teraz jednak, jej głównym problem stawał się typ , który samą swoją obecnością sprawiał, że Constance nie potrafiła zaznać tego spokoju, który udało jej się wypracować. Oczywistym było to, że pogadała sobie z Amber i nakazała jej nie zdradzać żadnych szczegółów z jej życia komukolwiek, a już szczególnie jemu. To nic, że panna May coś czuła, że jej koleżanka była tak głupia, że za chwilę miała zapomnieć o obietnicy, a o tym że tak się stało, przekonała się właśnie tego wieczoru, kiedy stała nad brunetem w swoim salonie, dzierżąc swoją najcięższą - i od teraz ulubioną patelnię - w dłoniach, szykując się do kolejnego uderzenia. I naprawdę miała wielką ochotę walnąć go jeszcze raz, a potem drugi, tak dla pewności, by nauczył się, że z nią się nie zadzierało, a pakowanie się jej do domu w środku nocy, wcale nie było najlepszym pomysłem.
Słysząc jego słowa, parsknęła śmiechem i spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami. - I myślisz, że świadomość tego, że to ty, ma mnie w jakiś sposób uspokoić? - Zapytała, kręcąc głową. - Włącza to raczej we mnie dziesiąty poziom czujności. - Przyznała, szarpiąc nieco mocniej ręką, by wyrwać swoją patelnię z jego ręki. Wolała mieć ją przy sobie, tak na wypadek, gdyby coś głupiego przyszło mu do głowy.
A jeśli o głupotę chodzi…
Constance dobrze wiedziała, się drzwi były zamknięte. W końcu sama upewniła się co najmniej cztery razy, czy aby na pewno przekręciła klucz w zamku. Mimo to jednak, postanowiła udać głupią trzpiotkę, która mogła zostawić otwarte, jakby chciała dać zaproszenie wszystkim typom do wstąpienia do niej na herbatkę o północy. - Nic nie słyszałam. Może dlatego, że byłam w pracowni. - Przyznała więc, grając rolę swojego życia, chociaż trybiki w jej głowie pracowały na najwyższych obrotach. - Czego chcesz? Co tu robisz? I skąd wiesz, gdzie mieszkam?- Zadawała mu pytanie za pytaniem, chcąc poznać odpowiedź na wszystkie i każde z osobna, po czym cofnęła się o krok, przez chwilę przyglądając się zniszczeniom jakich żeliwna patelnia dokonała na jego przystojnej twarzy. Jak nic będzie miał guza, a łuk brwiowy nadawał się do szycia. - Trzeba to opatrzyć. - Oświadczyła nagle, wskazując palcem na jego twarz, choć nie mogła się pozbyć uśmiechu samozadowolenia. - Musisz przyznać, że mam dobrego cela. -Dodała rozbawiona, bo chociaż była zirytowana jego włamaniem , tak trochę pary z siebie spuściła, kiedy przygrzmociła mu żeliwną patelnią.

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Okej… to nie tak to miało wyglądać. Mało powiedziane kolego! Wszystko, co mogło pójść nie tak właśnie poszło nie tak, co brzmi bardzo dramatycznie, a przestaje takie być, gdy człowiek uzmysłowi sobie, że w zasadzie miał tylko jedno zadanie — nie spotkać Cece. A to przecież wydawało się być dziecinnie proste, skoro miało nie być jej w domu!
A on? Miał wejść, zabrać swoje rzeczy, co najwyżej rzucić okiem na zawartość lodówki i ulotnić się, zanim brunetka wróci z pracy i zauważy, że ktokolwiek był w domu. Co niby miałaby zauważyć — poza zniknięciem bluzy, którą przecież mogła zapomnieć w pracy czy w samochodzie… minęłyby dwa dni zanim zorientowałaby się, że zniknęła permanentnie — przecież nie był jakimś psychopatą (highly debatable), nie zamierzał grzebać w szufladach z bielizną czy zostawiać niepokojących wiadomości na lustrze… chciał tylko odzyskać swoją bluzę.
Zacznijmy od tego, że nie miało jej tu być, pomyślał, gdyby miało być inaczej, z pewnością rozważyłby wiele innych możliwych scenariusz, jak ten, że brunetka jest posiadaczką ciężkiej żeliwnej patelni, aka weapon of first choice, i NAJWYRAŹNIEJ ma zamach jak pierwszoligowy pałkarz!
Reece jęknął głośno, tym razem bardziej z frustracji niż z bólu, choć ten zdawał się go wręcz oślepiać; zamrugał gwałtownie, nawet kilka razy cisnął mocno powieki, próbując odzyskać ostrość widzenia, ale z marnym skutkiem. Czuł, że to ciepło rozlewające się po lewej stronie jego głowy nie wróży niczego dobrego…
Dziesiąty poziom czujności? Nie podejrzewałbym cię nawet o jeden… — Odruchowo uniósł dłoń i ostrożnie dotknął skroni, po czym cofnął ją gwałtownie, czując, że palce ma lepkie od krwi. Cudownie. Po prostu cudownie. Spojrzał na nią niemalże z wyrzutem, jakby miał ochotę zapytać, czy jest z siebie dumna, ale… nie. Podniósł się do siadu, z nie małym trudem. — Czy możesz odłożyć tę cholerną patelnię? Serio. Zrobiła już swoje — mruknął, krzywiąc się przeokropnie; zmierzył ją spojrzeniem z góry na dół, a właściwie to z dołu do góry… minę miała nieprzejednaną, ale nie zamierzał wstać, póki jej nie odłoży! — Zgadnij! — zwołał wyraźnie zirytowany, gdy wyrzucała z siebie kolejne pytania, całkiem słuszne w sytuacji, ale przecież miał zamiar zgrywać idiotę, a właściwie… to zrobić z niej idiotkę. — Zaczyna się na „A” a koczy na „mber”. Chciałem zadzwonić, ale… — Sięgnął do kieszeni, a po chwili wyjął telefon z kompletnie rozbitym ekranem; a ten rozbił się zaledwie kilka godzin wcześniej (jak wygodnie!), co z tego, że w schowku w samochodzie miał jeszcze sześć innych, nie musiała tego wiedzieć!
Trzeba to opatrzyć.
Co ty nie powiesz?! — Odruchowo otarł krew z łuku brwiowego wierzchem dłoni, równie dobrze mógł powiedzieć „nie trzeba, spadaj!”, po czym podniósł się z podłogi, może odrobinę zbyt gwałtownie, bo przez moment zakręciło mu się w głowie, ale gdy stanął na równe nogi, wyrwał jej patelnie i rzucił na podłogę z takim hukiem, że obudziłby zmarłego. Od razu też tego pożałował, bo aż zadzwoniło mu w uszach! — Tak, masz dobrego cela — powtórzył jej słowa tak beznamiętnym tonem, że równie dobrze mógł powiedzieć coś zupełnie… innego.

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Constance zaczynała dostrzegać pewien schemat w zachowaniu mężczyzn, z którymi miała do czynienia przez całe swoje życia. Wszyscy razem, i każdy z osobna, mieli ją za słodką idiotkę, która nie miała zielonego pojęcia o prawdziwym życiu, a już na pewno nie była zdolna przetrwać w tym brutalnym świecie bez ich asysty.
Przez lata grała w tę grę, udając kogoś, kim nie była i chociaż momentami naprawdę miała tego serdecznie dość, bawiła się świetnie. A już szczególnie wtedy, kiedy okazywało się, że jednak potrafiła sobie dawać radę w każdej sytuacji, a i miała do powiedzenia o wiele więcej, niż kilka gładkich słówek. Co prawda, dość często mówiła głupoty, byleby tylko się odezwać, mieć ostatnie zdanie, albo żeby wyszło na jej, ale kto by się tam tym przejmował. Na pewno nie ona!
Krew się w niej gotowała, choć Cece starała się nie dać po sobie niczego poznać, grając z typem w tę przedziwną grę, którą zapoczątkował. Nie oznaczało to jednak, że mu uwierzyła. W jego przypadku, zupełnie nic nie było oczywiste i Constance naprawdę miała się na baczności i ani myślała, odkładać swoją jedyną broń, która tak pięknie zdała egzamin.
- Jakoś nie jestem przyzwyczajona do wizyty o tak późnej porze. Poza tym… trzeba się było zapowiedzieć. - Odparła jedynie, wzruszając lekko ramionami. Bajeczka o Amber nie do końca jej pasowała i chociaż co do koleżanki miała wątpliwości, tak czuła, że te nocne odwiedziny bruneta miały jakieś drugie dno. - Mhm. - Wymruczala jedynie, kiedy pokazał jej rozbity telefon, marszcząc przy tym jednak brwi, bo nie do końca ją przekonał. Nic więcej jednak nie powiedziała, grając swoją rolę dalej, jak na aktorkę drugiej kategorii przystało.
Patrzyła przez chwilę jak gramolił się z podłogi, nawet przez chwilę nie myśląc o tym, by mu pomóc. Gorączkowo zastanawiała się nad celem jego wizyty, jednak zanim zdążyła o nią go zapytać, poczuła jak wyrwał z jej ręki ciężką patelnię i cisnął nią o podłogę. Constance aż podskoczyła, kiedy jej broń uderzyła o podłogę. Zerknęła na typa na priorytet biorąc jednak jego zakrwawioną twarz i tylko przez sekundę, przez głowę przebiegła jej myśl, że właściwie sam był sobie winien, pakując się jej do domu niczym złodziej.
- Przestań się dąsać i chodź. - Rzuciła jedynie, ignorując jego ton i zachowanie małego obrażonego chłopca, po czym ruszyła do kuchni ( uprzednio podnosząc z ziemii swoją patelnię), gdzie trzymała apteczkę z najpotrzebniejszymi lekami i sprzętem do opatrywania. Jako typowa niezdara, miała w domu całkiem niezły zapas bandaży, wody utlenionej i plastrów, będąc gotową na każdą ewentualność. - Siadaj. - Wskazała mu podbródkiem wolne krzesełko, a sama zaczęła grzebać w górnej szafce w poszukiwaniu tego, co miało być jej potrzebne. I w zasadzie, mało obchodziło ją to, czy chciał jej pomocy czy nie. Miała mu zamiar pomóc tak czy siak, choć nie do końca wiedziała, dlaczego właściwie to robiła, bo równie dobrze, mogła go wyrzucić za drzwi.
Uzbrojona w potrzebne jej rzeczy, którym swoją drogą mogłaby obskoczyć całą dziecięcą drużynę piłkarską z pobliskiej szkoły, stanęła obok typa i rozłożyła wszystko na blacie. - No to właściwe… - Zaczęła, skupiając się bardziej na tym co robiła, niż mówiła - po co przyszedłeś do mnie w środku nocy? Bo zakładam, że nie w celach czysto towarzyskich? - Dokończyła, spoglądając na niego swoimi jasnoszarymi oczami znad gazika, który właśnie obficie polewała wodą utlenioną. A już po chwili, bez żadnych ostrzeżeń i ceregieli, przytknęła ją do jego krwawiącej skroni z zadziornym uśmiechem, którego nawet nie próbowała powstrzymać. Przez sekundę jej spojrzenie zatrzymało się nawet na leżącej niedaleko patelni, jakby chciała dać typowi znać, że jej kolejne użycie zależało od tego, co miał zamiar jej powiedzieć.

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Sam nie wiedział, kto w tej chwili wychodzi na większego idiotę, ale nie miało to dla niego żadnego znaczenia, w rolach, które przyjmował rzadko było dość miejsca na jego ego, a fakt, że odgrywał je tek dobrze, świadczy tylko o jego… g e n i u s z u. Tak, geniuszu! Gdyby musiał, powiedziałby to ze skromnością godną Oskara! Aktualnie pod słowem „musisz” znajdowały jednak całkiem inne zadania: musisz ciągnąć to dalej, bez względu na to, w którą stronę pójdzie, musisz wyjść stąd czym prędzej, nie wzbudzając wielu podejrzeć, musisz… wyjść stąd z twarzą. Tak, takie zadanie też znalazło się na liście, choć na to mogło być już za późno… Cóż, ego… nie sługa. Czy jakoś tak.
Zapowiedzieć — powtórzył głucho, spoglądając na nią z powątpiewaniem. — Wysyłając list gołębiem pocztowym? — zapytał, celowo dobierając słowa; dokładnie tych przecież użyła, niezadowolona, że usiadł przy stoliku, który musiała jako kelnerka obsłużyć. Jak niby miał się zapowiedzieć, skoro rozbił telefon? A w którym — w jego jakże wygodnej wymówce — znajdował się jej numer, który zawdzięczał Amber. Wszystko miało ręce i nogi, choć nic z tego nie było prawdą. Przez sekundę, może dwie, zastanowił się, czy nie powinien przypadkiem wrócić do klubu i rzeczywiście poprosić o jej numer. Dla świętego spokoju. To znaczy, dla wiarygodności swojej wymówki. Nie lubił tego. Nie lubił cofać się nawet o krok, nawet z konieczności, ale tego właśnie wymaga… improwizacja.
Nie umknęło jego uwadze to, jak podskoczyła, gdy patelnia uderzyła o podłogę. Marne, bo marne, ale było to swego rodzaju pocieszenie, że podczas gdy ona zafundowała mu wstrząs mózgu i krwotok (pewnie też i wewnątrz czaszkowy), on jej… mały stan przedzawałowy. Co jednak z tego, skoro idąc do kuchni podniosła tę nieszczęsną patelnię z podłogi. Westchnął ciężko, na tyle głośno, by dotarło do jej uszu i mimowolnie przymknął powieki, wyraźnie poirytowany.
Gdy przed oczami zatańczyły mu czerwone plamy, a on sam poczuł jakby miał zaraz znowu spotkać się z twardą podłogą, prędko zamrugał i chcąc nie chcąc — bardziej nie chcąc — ruszył za nią do kuchni. Po drodze odruchowo złapał się futryn drzwi, zostawiając na niej czerwone plamy. Podobne wylądowały na kurkach od zlewu, bo przecież nie miał najmniejszego zamiaru robić tego, co mu kazała!
Odkręcił wodę, opłukał ręce, przetarł otwartą dłonią skroń — robiąc przy tym niemały bałagan — a widząc zabarwioną na czerwono wodę, mimowolnie zacisnął zęby. Dotarło do niego, że najwyraźniej będzie musiał pozwolić jej się opatrzyć…
Spojrzał na nią ze złością i bez słowa usiadł na krześle, które przed chwilą wskazała, a sposób w jakie to zrobił sugerował, że nie ma w tym ani odrobiny dobrej woli czy wdzięczności. Jedynie konieczność. Spiął się, jakby nie miał pojęcia czego się spodziewać, kątem oka zerkając na rozłożone na blacie opatrunki.
Och, a myślał, że pytania mają już za sobą.
Masz coś, co należy do mnie, pomyślał, ale zamiast tego powiedział…
Po pierwsze, jedenasta to nie środek nocy — mruknął, spoglądając to na nią, to na gazę, którą polewała wodą utlenioną, a patrzył jakby co najmniej robiła to żrącym kwasem, co nie? Absolutne zero zaufania, choć brunetka zdawała się sprawiać wrażenie, że wie co robi… Ledwo jednak ta myśl pojawiła się w jego głowie, ta przytknęła mu gazę do skroni, a on czując charakterystyczne pieczenie, instynktownie, zanim zdążył pomyśleć, złapał ją za nadgarstek. I odsunął się! Tak, odsunął się, wbijając w nią jeszcze bardziej gniewne spojrzenie, jakby z pretensją, że go nie ostrzegła! Big baby. — Po drugie — wycedził przez zęby. — Nawet jeśli, uwierz, żałuję wszystkiego.

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
ODPOWIEDZ

Wróć do „#102”