Ten ledwo słyszalny, oceniający komentarz przebił się ponad muzyką sączącą się cicho z głośników wbudowanych w sufit. Mogło to być wynikiem wyostrzenia zmysłów przez poziom adrenaliny i stresu, ale równie dobrze mogło być najzwyczajniej w świecie usłyszane, bo stała wystarczająco blisko i
może nawet
chciała żeby usłyszał. Wcale by go to nie zdziwiło, bo patrząc na całą jej postawę odkąd tylko miał wątpliwą przyjemność zamienić z nią kilka słów, złośliwe wbijanie szpili było czymś normalnym. Co nie znaczy, że się to na nim nie odbiło.
Zalała go fala gorącej wściekłości, aż miał ochotę odwrócić się w jej stronę i ryknąć na nią, kazać wypierdalać, wypchnąć za drzwi i samemu zamknąć się w tym zdewastowanym kiblu, żeby poubolewać nad swoją marną egzystencją. I posprzątać ten bajzel, bo lepiej żeby współpracownik nie napotkał krwi rozbryzgane na podłodze. Ale nie zrobił tego tylko dlatego, że piekący ból rany podrażnionej wodą utlenioną działał jak jakiś absurdalny otrzeźwiacz umysłu. Na sekundę zacisnął mocno szczęki, aż zęby zgrzytnęły nieprzyjemnie.
-
Co, nagle jesteś ekspertem medycznym? - Syknął to równie cicho, jak ona, nie mogąc zostawić tego w spokoju, bez odpowiedzi. Działał defensywnie przynajmniej werbalnie. Przyłożył do dłoni jeden z opatrunków z otwartej przez nią paczki, ale nie zrobił nic więcej, poza lekkim uciśnięciem, chcąc odsączyć zarówno wodę utlenioną, jak i pozostałości krwi. Obserwował stojącą zbyt blisko brunetkę bez ukrywania tego, otwarcie. Nadal nie rozumiał całej tej sytuacji, nie wiedział co ma o tym myśleć, co ma
o niej myśleć, chociaż wiedział na pewno, że jej nie znosi i ma nadzieję więcej jej nie spotkać.
Palce obydwóch dłoni zwinęły się i zacisnęły w pięści, jak po raz kolejny wytknęła mu, że to
jego wina, że blondi nawiała. Skąd, do chuja pana niebieskiego, miał wiedzieć, że to ona była napastnikiem?! Frustracja rozsadzała go od środka - z n o w u, bo nie miała nawet cienia szansy opaść - wywołując pogłębienie niezdrowych wypieków i spięcia tak intensywne, że zaczynało być bolesne. Jedyne co dobrego wynikało teraz z jej słów, to przynajmniej dostał
jakieś wyjaśnienia. To dało mu inną perspektywę, odrobinę poukładało rozrzucone chaotycznie fakty. Nie uspokoiło, ale przynajmniej teraz wiedział gdzie w tym wszystkim stoi. I dlaczego.
Zjeżył się, słysząc jak wydawała mu
polecenia. W tej chwili nie było ważne, że prawdopodobnie miała rację i powinien jej posłuchać, bo z ich dwojga to ona (a przynajmniej bardziej, niż on) wiedziała jak postępować w takiej sytuacji. Był na nią tak wściekły, miał jej tak dość i kipiała w nim niechęć do niej tak bardzo gęsta i kwaśna, że stawał okoniem. Wkurwiał go jej ton, jej postawa i to, jak bezczelnie naruszała jego przestrzeń prywatną nie tylko wchodząc za kontuar i dobierając się do apteczki, ale praktycznie okupując dokładnie jego miejsce. Aż mógł znowu czuć ten wkurwiająco przyjemny zapach choinek samochodowych, jakby miała je przewieszone przez uszy. I wkurwiło go to, jak bezczelnie wsunęła zgięta żółta karteczkę do niewielkiej kieszonki na piersi pracowniczej polówki. Odruchowo odtrącił jej rękę, jak palce zsunęły się po materiale niby przypadkiem, ale za bardzo... po prostu
za bardzo.
-
Nie zadzwonię. - Warknął to z pogardą, trochę jakby to miała być jakaś zamierzona obraza, ukryta pod bezpośrednim komunikatem podkreślającym jego stosunek do niej. -
A Stuart też usłyszy o wszystkim, jemu nie mogę oszczędzać szczegółów. - Chciał, żeby to było złośliwe i żeby wbiło się gdzieś, gdzie wywoła jakąś jej reakcję. Najlepiej złość albo strach, bo on sam dźwigał te właśnie emocje i z chęcią obarczyłby nimi kogoś innego. -
A teraz zamierzasz łaskawie wypierdalać, czy jeszcze mam cię znosić? - Wskazał jej kierunek drzwi wyjściowych, trochę desperacko starając się odzyskać pozycję autorytetu, jako pracownik tegoż przybytku. Paradoksalnie chciał zostać sam, chociaż pewnie w jego sytuacji powinien woleć mieć przy sobie funkcjonariusza policji.
Całe szczęście poszła sobie i po małej sesji sfrustrowanego, agresywnego przeklinania i wyżywania się na pustych kartonach po dostawie, w końcu zadzwonił do Stuarta. Powiedział mu wszystko, o mało nie rzucił telefonem o ścianę, jak jego nadzorca
z rozbawieniem rzucił "ach, czyli już poznałeś Mickey", po czym po wysłuchaniu i powtórzeniu instrukcji, jakie otrzymał, zajął się agresywnym sprzątaniem łazienki. I ogarnianiem siebie, bo zakrwawiona polówka nie wyglądała zbyt profesjonalnie. Zdołał zamaskować to pracowniczą bluzą.
Po powrocie do domu miotał się jakiś czas pomiędzy myślami i zajęciem się czymś, ale ostatecznie zdecydował, że najlepiej będzie wyładować się fizycznie, wiec podjął być może niezbyt odpowiedzialną decyzję i wyszedł pobiegać.
Nie przespał tej nocy, a rano został wezwany na komendę.
KONIEC
Mickey I. Gilmore