
- gra na skrzypcach
- gra na gitarze
- śpiew
- malarstwo i rysunek (czasem rysuje obiema rękami na raz)
- prawo jazdy na samochód i motocykl
- język angielski, francuski i hiszpański
- włamania
- strzelanie z pistoletu i karabinu
- pilotowanie helikoptera
- podkładanie ładunków wybuchowych
- ma sporo kompleksów - przede wszystkim kompleks niższości
- ma depresję
- zdarza mu się nadużywać alkoholu lub narkotyków
- powoli traci wzrok
- jest apodyktyczny i nerwowy
- kryje się za maską kogoś, kto nie ma uczuć i empatii
Kiedy Tiago miał cztery lata, urodził mu się brat. Niestety - był niepełnosprawny, czego ich rodzice nie akceptowali: w ich rodzinie wszyscy mężczyźni mieli być silni, zdolni, sprawni fizycznie i męscy - w tym niekoniecznie pozytywnym znaczeniu tego słowa. Tiago wciąż miał w pamieci utyskiwanie matki na problemy, jakie miała z małym, ojca na to, że młodszy syn nigdy nie będzie porządnym złodziejem, nie będzie zdolny do prawdziwych napadów, a co najwyżej może zostać nie do końca rozgarniętym kieszonkowcem.
Któregoś dnia ojciec zabrał trzyletniego już wtedy malca na wycieczkę. To, samo w sobie, nie było jeszcze dziwne, ponieważ mimo różnych swoich wad, często chadzał z synami do lasu albo zabierał ich do muzeów, starając się poprawić ich kondycję zarówno fizyczną, jak intelektualną - ale tym razem zabrał tylko młodszego, Santiago nakazując zostać z matką, która w każdej chwili mogła urodzić trzeciego syna, a ciąża była trudna, więc kobieta nie powinna pozostawać bez opieki. Kilka godzin później jednak do drzwi zapukała policja obwieszczając, że mały spadł ze skały.
Santiago bardzo ciężko to przeżył, choć starał się tego po sobie nie pokazywać. Od tej pory żył w strachu, czy i on nie spadnie kiedyś z jakiejś skały - robił więc wszystko, żeby przypadkiem do tego nie dopuścić; wychodził wrecz ze skóry, żeby tylko być idealny w oczach swojego ojca. Każdy swój błąd wyolbrzymiał we własnej głowie dziesięciokrotnie i nieraz sam wymierzał sobie karę, przysięgając, że to zdarzyło się ostatni raz. Robił też wszystko, żeby chronić najmłodszego brata i żeby zawsze mieć na niego oko.
Nigdy nie wyraził na głos nawiedzających go myśli, że śmierć średniego nie była wypadkiem; sam też bronił się przed takimi wnioskami - chciał wierzyć, że to naprawdę było nieszczęście, że noga małego osunęła się, że chłopiec się potknął. Nie chciał w pełni przyjąć do wiadomości swoich podejrzeń i dlatego nifdy nie prowadził własnego dochodzenia w tej sprawie. Wolał wierzyć, że policyjne śledztwo ujawniło prawdę i rzeczywiście po prostu wydarzył się wypadek. To raczej jego podświadomość kazała mu się bać: demon siedzący od tej pory na jego ramieniu.
Nigdy nie uważał się za przesadnie inteligentnego, choć jednocześnie starał się pokazywać wszystkim dookoła coś dokładnie odwrotnego: stawiał siebie na piedestale, okazywał swoją wyższość, zwłaszcza współpracownikom. Bywał agresywny i apodyktyczny. W głębi serca jednak nie wierzył, że ma faktycznie wartość, że można go lubić, że można by go kiedykolwiek pokochać. Te kompleksy ukrywał pod maską olewczości, nie przejmowania się niczym i traktowania życia jak jednej wielkiej przygody. Przez to bywał brawurowy i podejmował ryzyko. Kobiety zmieniał częściej, niż rękawiczki, choć zdarzało mu się z niektórymi żenić. Był jednak nieznośny, więc te małżeństwa nie przetrwały długo.
Kiedy miał dwadzieścia sześć lat, czyli niedługo po ukończeniu studiów na kierunku historia sztuki, spotkał w klubie czternastolatka, który próbował go poderwać i na tym zarobić. Wyglądał na tyle dorośle, że niektórych zapewne mógł oszukać; inni jego klienci pewnie nie przejmowali się wiekiem usługodawcy, ale Tiago zobaczył w nim po prostu dziecko, które wyraźnie potrzebowało pomocy. Nie zamierzał kupować jego usług, za to zaproponował mu dach nad głową pod warunkiem, że chłopak zrezygnuje z wykonywania swojego zawodu i wróci do szkoły. Tak rozpoczęła się najgłębsza i najsilniejsza przyjaźń w jego życiu, która po wielu latach przerodziła się w miłość.
Początkowo ukrywał przed Alvaro, czym się zajmuje i skąd ma pieniądze na utrzymanie ich obu i różne zachcianki; gdzie znikał, kiedy był w pracy - nie chciał, żeby chłopak o tym wiedział, bo wtedy może źle by na niego patrzył...? Może ze złodziejem nie chciałby mieszkać? To nie tak, że Santiago wstydził się tego, co robił, bo czerpał z tego przyjemność, jego zawód dawał mu kopniaki adrenaliny i według niego był bardzo ciekawy. Ale jednocześnie miał gdzieś z tyłu głowy poczucie, że nie pasuje do społeczeństwa i nie jest godny wychowywania drugiego człowieka, skoro sam jest przestępcą. Nie chciał też, żeby Alvaro przypadkiem wpadł do głowy pomysł przyłączenia się: dla niego chciał naprawdę dobrego, uczciwego i szczęśliwego życia, tym bardziej, że widział, że chłopak jest bardzo zdolny i może naprawdę dużo osiągnąć. Dla siebie samego nie chciał innej drogi życia, tym bardziej, że właściwie nie widział, czym mógłby się zająć - kochał planowanie, napady, adrenalinę... to był jego żywioł, jego życie. Jednocześnie jednak zdawał sobie sprawę z tego, że to niebezpieczne, że może się skończyć więzieniem lub śmiercią i skoro nie mógł przed tym uchronić swojego brata (robili nieraz napady razem), to przynajmniej chciał ochronić kogoś, kogo przygarnął i uznał za brata. Nie miał pojęcia, że kiedy tylko Alvaro wyjechał na studia, zajął się właśnie tym; a gdy już się tego dowiedział, zaczął obwiniać siebie: że dopuścił do sytuacji, gdzie młody znalazł kiedyś w domu plan napadu na muzeum i... nieco go poprawił. Szlag by go trafił. W dodatku chłopak zaczął pić i ćpać, co spędzało Santiago sen z powiek, a po jakimś czasie skłoniło go do wysłania młodego na odwyk. Brat nieraz powtarzał mu, żeby zostawić Alvaro w spokoju, żeby dać mu żyć takim życiem, jakiego dla siebie chce: skoro chciał się stoczyć, to niech się stoczy. Tiago reagował na takie sugestie wściekłością i niezmiennie frustrowało go, że mężczyzna nie akceptuje chłopaka.
Gdy Alvaro skończył studia, Santiago wreszcie zgodził się dopuścić go do kolejnych napadów. Po latach próśb i nacisków, wreszcie się złamał i pozwolił chłopakowi zaangażować się w przestępczą działalność - kilka skoków zaplanowali we trzech, kilka innych zrobili bez młodszego brata Tiago. Działali w róznych miastach, w różnych krajach, kradnąc pieniądze, złoto, biżuterię i dzieła sztuki. Alvaro wsiąkł w złodziejstwo kompletnie, a Santiago wreszcie to zaakceptował.
Mając czterdzieści pięć lat dowiedział się, że jest chory - w dodatku ta wiadomość zbiegła się mniej więcej w czasie z uświadomieniem sobie w pełni, że tak naprawdę miłością jego życia jest właśnie Alvaro. Że to z nim mu się najlepiej rozmawia, że w jego ramionach czuje się najbezpieczniej, że chce mu dać wszystko, co ma i że chciałby się przy nim budzić i zasypiać. Podejrzewał to od jakiegoś czasu, ale uciekał od tej myśli: mimo, że nie miał nic przeciw osobom niehetero, to wychowanie ojca sprawiło, że przez lata nie był w stanie dostrzec i zaakceptować takiej cechy u siebie. A gdy już sobie to uświadomił, przeanalizował i przyjął - dostał diagnozę. Już od kilku lat jego kondycja spadała, coraz częściej słabł, miewał duszności lub drżały mu ręce. W końcu poszedł do lekarza i dowiedział się, że za kilka lat umrze. Że ma tę samą chorobę genetyczną, co jego wuj, który zmarł będąc w podobnym wieku, co teraz Santiago.
Ukrywał tę wiadomość przed światem przez dłuższy czas, przeżywał swoją własną żałobę, jednocześnie zakładając wciąż maskę uśmiechu i brawury, wiecznej zabawy. W końcu jednak zaczął o tym mówić: najpierw powiedział bratu, prosząc go o ostatni, spektakularny skok razem. Potem powiedział kolejnej kandydatce na żonę, z którą niedługo później wziął ślub.
Alvaro i przyjaciołom nie powiedział. Kilka razy chciał porozmawiać przynajmniej z nim, ale za każdym razem, gdy próbował, słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
W końcu postanowił, że umrze na własnych zasadach. Nie będzie się dusił, nie będzie warzywem, niezdolnym nawet do napicia się wody, nie będzie nikogo (w tym siebie) skazywał na opiekę nad niedołężnym sobą. Umrze w trakcie napadu, kiedy jeszcze był pełny sił. Zostanie zapamiętany żywy, a nie martwy za życia.
Ciężko nazwać jego zamiary "planem", ale rzeczywiście cały czas zastanawiał się, jak to zrobić, żeby nie wyjść z tamtego banku - nie chciał popełnić samobójstwa, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Chciał też w jakiś sposób pomóc tym swoim ludziom: tak, żeby przynajmniej jego śmierć miała jakikolwiek sens, więc postanowił, że jeśli będzie szansa na uratowanie kogoś kosztem własnego życia, to to właśnie zrobi. Tak też się stało, w trakcie ucieczki... a przynajmniej wszyscy tak myśleli.
Zaszczuci i przerażeni, uciekali wykopanym przez siebie tunelem, mając policję tuż za plecami, a w głowach niemal pewność, że nie wyjdą stamtąd żywi, że gliniarze ich dopadną. Pod sam koniec napadu, przeczuwając już, że tak to się może skończyć, Santiago podłożył ładunki wybuchowe w tym właśnie tunelu - w tajemnicy przed wszystkimi, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy, żeby odciągać go od tego, co właśnie zamierzał zrobić: zatrzymał się, puszczając resztę towarzyszy przodem i kazał im uciekać. Alvaro oczywiście się opierał, więc przerażony całą sytuacją Tiago w końcu wycelował w niego i strzelił, przepędzając go stamtąd; a gdy uznał, że chłopak jest już dostatecznie daleko, zdetonował ładunki.
Był ogłuszony, z uszu płynęła mu krew, którą niewyraźnie czuł na poobijanym policzku. Był przygnieciony gruzami i ziemią; coś przygniatało jego klatkę piersiową. Początkowo nie wiedział, co wsie właściwie stało: w momencie wybuchu powinien przecież umrzeć. Po ciemności, która go ogarnęła, nie powinno być już nic więcej. Tymczasem coraz mocniej czuł ból w całym ciele, miał odruch wciągania brudnego, zapylonego powietrza w płuca, powoli zaczynały do niego docierać dźwięki. A co najgorsze: zdawało się, że nic wielkiego mu się nie stało. Owszem, był poobijany, chyba miał też połamanych kilka kości, ale mógł się ruszać, mógł próbować stąd wyjść - a to oznaczało, że jeśli się stąd nie wydostanie, to wydobędą go policjanci. Na to nie mógł pozwolić, więc zebrał się w sobie i jakimś cudem wykopał się spod gruzów. Nie do końca pamiętał ten proces, nie był pewien, co stało się później. Tak czy inaczej - żył. Jakby dostał od losu drugą szansę... albo jakby Śmierć postanowiła się nim jeszcze zabawić, zanim zabierze go na swoich własnych zasadach.Z piekła powstałeś, do piekła powrócisz
Przeprowadził się do Toronto, kupiwszy tam dom i zaszył w samotności, żyjąc z oszczędności zgromadzonych na koncie przez lata kradzieży. Początkowo próbował jeszcze ratować swoje zdrowie fizyczne: powstrzymywać chorobę, jak tylko się dało, brał leki. Czuł się jednak coraz gorzej, popadał w coraz większą depresję powodowaną strachem przed śmiercią i rosnącym poczuciem beznadziei. W końcu, czując, że już nie zawsze jest w stanie sobie poradzić sam, zatrudnił pielęgniarkę; a jakiś czas później przestał brać leki, nie wierząc już w sens wciskania ich w siebie.
