-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
I tak nie zapamiętam.
— Nikt nikogo nie nęka. — Zbył temat. On przecież, jak rasowy dręczyciel, w życiu nie powiedziałby, że kogoś nęka. Jeśli już, to przecież to zwykłe, niewinne zaczepki. Dowcipy takie. Nikt mu przecież nie powiedział, że podobno żart to jest wtedy, kiedy bawi obie stront. Wielu komików by się z tym nie zgodziło, a poza tym – bawił dwie strony. Jego i jego znajomych przykładowo.
Najwyraźniej nie zamierzał zeznawać na ten temat. Albo po prostu nie widział w tym wszystkim problemu.
Nie odpowiedział, bo nie traktował jej groźby na poważnie. Wymownie milczał, spoglądając w jej stronę kątem oka, tak naprawdę jej nie widząc. Nawet zarys jej sylwetki zlewał się z mrokiem, bo światło księżyca nie świeciło intensywnie. I nierzadko znikało za chmurami.
Poza tym groziła, że przyłoży komuś, kto dosłownie na boisku co chwilę był taranowany przez wielkich zawodników, którzy nie byli w wadze piórkowej jak ona. Pewnie jakby się zamachnęła, to faktycznie niczego by nie poczuł. I zapytałby, czy to już.
Na rozmowie ponoć czas lepiej płynął, a mając do wyboru siedzieć w ciszy i nasłuchiwać mniej lub bardziej strasznych odgłosów z lasu, albo rozmawiać o, dosłownie, czymkolwiek, to nie musiał być geniuszem, żeby jednak wskazać drugą opcję.
Nawet jeśli jego rozmówczynią miała być Zoe Przemądrzała.
— Na nasze to nie wiem, bo na moje na pewno nie, ale Benson to Benson. On przecież niewiele ogarnia, skoro jest wiecznie zjarany. Raczej nie będzie miał z tym problemu. — Byli tacy, którym niewiele przeszkadzało. I również tacy, którzy nie zwracali zbytnio uwagi na to, kogo zapraszają. Zwykle Kross takich imprez unikał, bo przecież wolał się bawić w doborowym towarzystwie. Ale wspomniany Benson był jego dobrym kumplem. Niereformowalnym, ale całkiem lubianym przez Krossa.
Do niego Marvin nie miał wjazdu, dopóki go nie przeprosi porządnie za obrzyganie go. Głupie „Sorry, stary” to była gruba przesada. Zwłaszcza, że nie zgadzał się na to, żeby jakiś zarzygany okularnik mówił do niego „stary”, jakby się co najmniej znali, a co dopiero lubili.
Poprawił się na swoim miejscu, zakładając dłonie za głowę.
— Nie no, minę masz po prostu świetną. — Tak, to była ironia. Była taka mądra, że pewnie od razu to wyłapała. — Dosłownie masz napisy na twarzy, więc nawet nie musisz się odzywać, żeby ktoś wiedział, jak bardzo nim gardzisz. Zaoszczędza ci to pewnie sporo czasu na beznadziejne rozmowy i poznawanie nowych ludzi. — Wzruszył ramionami, spoglądając w ciemność przed nim. Musiał przecież być uszczypliwy. Inaczej wyszłoby, że jej odpuścił, a to znaczyłoby, że ją polubił. Do tego jednak nie miał podstaw. Cały czas w pamięci mając ich sympatyczną rozmowę w samochodzie i jej bezpłatną psychoanalizę. — I tak, mamy dress-code, ale niestety nie jak z twojego teenage wet dream. Po prostu nie ubieramy się jak ostatni lump. Wygodnie, ale modnie. Znasz coś takiego?
Nie, żeby sugerował, że nie znała. Bo patrząc po tym, jak ubierała się do szkoły, to ubierała się… zwyczajnie. Nie było to jakieś szałowe i nie było to jak, tak wspomniany, ostatni menel. Ale może wpadłaby na pomysł, że skoro nie jest to szkoła, to ona sobie przyjdzie w powyciąganym dresie.
Nie to, żeby to był zaraz jakiś obciach, ale to raczej nie były te imprezy. Chociaż z drugiej strony – on był raczej ostatni do szykanowania za outfit. Jeśli ją ostrzegał, to chyba przez świadomość, że Maldita nie zostawiłaby na niej żadnej suchej nitki, po tym, jakby wsiadła na nią i skrytykowała ubiór.
Znał swoją ukochaną. I wiedział, czego się może po niej spodziewać. Ostrzeżenie, w takim wypadku, wydawało się być przyjacielską przysługą. Na którą ona nie zasługiwała, a jednak.
Zoe Avery
-
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Może niekoniecznie wspaniale, bo dalej znajdowali się pośrodku ciemnego lasu, niewiadomo jak daleko od jakiejkolwiek drogi. I obozowiska. Zdani jednak byli tylko na siebie. Wolała więc z nim współpracować niż się kłócić, zwłaszcza, że wcześniej jak siedzieli w ciszy, to czas strasznie się ciągnął, a teraz to chociaż jakoś leciał. Nawet jeśli nie zdawała sobie sprawy z tego jaka była godzina. I czy daleko jeszcze do poranka.
Tak czy siak, nie widać było nawet prześwitu latarki. Zero śladów, że ktoś ich szuka.
A na pewno szukali. Bo chociaż ona nie znaczyła zbyt wiele w takiej szkole, poza tym, że była uczennicą i w znaną prymuską, to jednak to Kross był jedynym synem premiera edukacji. Domyślała się, że opiekunowie wycieczki teraz srali po gaciach i modlili się, aby znaleźć go całego i zdrowego, bo jego ojciec ich pozabija, jak tylko się dowie.
Poszukiwania na pewno będą spore, więc z dwojga złego, dobrze, że to z nim utknęła. Gdyby zgubiła się z Marvinem, to już mogłaby się pewnie pożegnać z życiem.
— Bo rozumiem twoje imprezy są zbyt prestiżowe dla takiego plebsu jak my? — rzuciła, mimowolnie odwracając lekko głowę w jego stronę. Nawet jeśli go nie widziała, to wystarczała jej świadomość, że właśnie tam siedział.
Oczywiście, że zdawała sobie sprawę z podziałów w szkole. Byli „ci popularni” jak szkolne gwiazdy sportowe i cheerleaderki, a potem była cała reszta podgrupek, która już się tak nie liczyła. I każdy w szkole chyba wiedział, że były imprezy prestiżowe, takie, na które nie dostawał się każdy z ulicy i imprezy, gdzie można było przyjść, pobawić się i liczyć, że spotka się kogoś popularnego. W końcu to była dodatkowa okazja na nabycie punktów i może chociaż częściowe zbliżenie się do ekipy, która rządziła szkołą.
Zoe na przykład jest na minusie jakby miała podliczyć swoje punkty. Nie żeby jej zależało.
— Wcale nie mam napisów na twarzy — prychnęła na jego odpowiedź, zaraz jednak łapiąc się na tym, że przybrała grymas, który sam w sobie faktycznie mógł mieć napisy. Twarz miała bardzo wymowną i bardzo filmową, jak chodziło o wyraz. — Mam? — Oczywiście, że tak, ale czy to cokolwiek miało zmieniać? Poza tym… — Zresztą, mówi to ktoś z miną „wszyscy jesteście gorsi ode mnie”. Ty to dopiero masz twarz, którą można cytować — rzuciła, ale mimo wszystko nie było tam oskarżenia, tylko coś łagodniejszego.
Oczywiście, że musiała mu się odgryźć. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Miała wrażenie, że ich relacja i dialogi polegają głównie na wspólnych docinkach. Jak zawsze była tą miłą koleżanką z ławki, pomocną i uśmiechniętą, tak przy Krossie budziła się w niej ta złośliwa i nieustępliwa część, której zwykle używała to ochrony Marvina.
Bo Marvin sam nie umiał się odgryźć, a i tak to on zawsze obrywał.
— Kiedy mówisz „modnie”, słyszę „metka cię definiuje”. — Nie dało się nie zauważyć, że wszyscy w jego ekipie ubierają się nie tyle co modnie, co drogo. Maldita zawsze była obwieszona jak sroka, a logo oraz metki ubrań jakie nosiła, aż krzyczały, że kosztowały krocie. I podobnie było z resztą ludzi.
Westchnęła pod nosem i oparła tył głowy wygodniej o pień.
— Spoko, Królu Szkoły, umiem się ubrać, chociaż nie wiem czy to będzie odpowiednie na wasze standardy. — Nie żeby zamierzała się w jakikolwiek sposób starać. Nie będzie stać przecież przed lustrem godzinami, aby dobierać kolory, koszulki, sukienki czy inne spódniczki. Nie będzie kupować specjalnie po to biżuterii, ani robić niewiadomo jakiego makijażu. Nie odwali się tak, aby nikt jej nie poznał. Nie stanie się Malditą.
Nawet takich ubrań nie ma.
— Kiedy w ogóle ta impreza? — spytała, bo chociaż wiedziała, że jakaś miała być, bo Marvin o niej nawijał i próbował ją namówić, to nigdy nie pytała o dokładną datę, bo jej wcześniej nie obchodziła. Ale skoro już powiedziała, że jak to przeżyje, to pójdzie, to słowa zamierzała dotrzymać.
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie powinno więc to być dziwne, że nie widział Marvina na dobrej zabawie w jego domu.
Co do Zoe, z kolei, to nieco inna sprawa. Nie przepadał za nią, bo widział w niej zadufaną w sobie troglodytkę, która musiała mieć wszędzie ostatnie zdanie. I jeszcze chyba uważała, że wie wszystko najlepiej. A na pewno, że wie lepiej od niego. Nie przyznałby się teraz do tego pewnie, ale faktycznie nie wydawała się być aż taka zła, gdy nie próbowała go umoralniać.
Z drugiej strony, jak widać było na podanym chwilę temu przykładzie, sama wszystko dodawała, snując swoje własne teorie, w których potem żyła i na podstawie których wyrabiała sobie opinię o nim. I jego towarzystwie.
— Masz, masz. — Potaknął, choć nie było to jej potrzebne. Zamiast się po prostu przyznać, że ma, wziąć jakąś refleksję, to przyszła do niego z atakiem. Wywrócił przy tym oczami, ale nie podjął tej zgryźliwości. Nie dlatego, że się obraził, bo raczej nie miał za co. W końcu sam też jej dorobił napisy, więc można było uznać, że byli kwita. I że nie ma co tego rozwałkowywać. Ale na pewno częściej miał uśmiechniętą gębę niż ona. Wiec tego jego wyrazu aż tak nie było widać, co u niej.
O ile w ogóle którekolwiek z nich taki miało.
— Kiedy mówię „modnie” to znaczy modnie, ale sama właśnie przyznajesz, że słyszysz coś zupełnie innego niż mówię. — Przewrócił oczami.
Nie mógł zaprzeczyć, że w jego towarzystwie większość nosiła raczej markowe ciuchy. On sam je lubił, bo za tym też stała po prostu jakość. Jak kupował buty, to miał je na kilka sezonów, a nie na jeden wyjazd, jak niektórzy swoje workery. No, miałby je na kilka sezonów, gdyby zwykle po jednym czy dwóch ich nie zmieniał. Nie był aż takim zakupoholikiem, ale lubił dobrze wyglądać.
Maldita była osobnym tematem, bo ona przecież musiała dobrze wyglądać. I nie mogła niczego nosić przez dwa sezony z rzędu, bo to byłaby potwarz dla niej. Wiele ubrań miała od niego w ramach prezentu, na jeszcze więcej go po prostu naciągnęła. Bo dla świętego spokoju wyciągał kartę i przykładał ją do terminala. Albo po prostu jej tę karte oddawał.
Ciekawe jak będzie żyła dalej z tym, kiedy jego ojciec odetnie go od pieniędzy, tak jak się odgrażał. Najpewniej nie będzie żyła wcale, albo po prostu będzie żyła, ale już nie z nim. Tak był przekonany co do fundamentów własnego związku.
Dobrze, że chociaż ładna była i ludzie mu jej zazdrościli.
— No na koniec następnego tygodnia. Podoba mi się, że zapisujesz się na coś, co nie wiesz jak jest osadzone na osi czasu. — To znaczy, że była bardzo zmotywowana i gotowa do wyrzeczeń. Chociaż z drugiej strony wskazywało po prostu na to, że istnieje większe prawdopodobieństwo, że się z tego wymiksuje bo „już ma coś zaplanowane”. Jakieś korepetycje czy kolejną posiadówkę w bibliotece, zwieńczoną skokiem pod rozpędzony samochód. Typowy piątek z Zoe.
Musiał przyznać, że trochę pizgało na tym drzewie. W sensie – było chłodno. Nie zamierzał jednak niczego zmieniać, bo żadna inna opcja nie była lepsza. Jeśli już – to gorsza. Na ziemi może faktycznie znaleźliby osłonę, ale pewnie wraz z nią kolejnego niedźwiedzia czy czerwone mrówki w gaciach.
-
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Marvin niby widział zależność, ale chemia to była jego jedyna opcja, aby czuć satysfakcję. Bo przecież sam się nigdy nie postawi Krossowi. Pewnie kiedyś to zrobi i będzie tego żałować trzy razy bardziej.
Nie mogła tak po prostu się zamknąć. Była pyskata, może czasami zbyt, ale w przypadku Krossa po prostu musiała mu się odciąć, tak po prostu. Jakby w trakcie tego wieczora stało się to taką rutyną, której nie mogła pominąć. Jeszcze by pomyślał, że przyznaje mu rację lub uważa, że wcale nie jest takim frajerem, za jakiego go ma.
Odetchnęła i spróbowała zgiąć kolano, ale każdy najmniejszy ruch powodował przenikliwy ból. Na jej twarz wpłynął grymas i porzuciła pomysł o zmianie pozycji. Skupiła się za to na odpowiedzi swojego kolegi z sąsiedniej gałęzi.
— No dobra, to co w twoim odczuciu oznacza „modnie?”, a co już jest zaliczane do menela? — Bo przecież każdy miał inny gust. Nawet drogie rzeczy potrafiły być strasznie brzydkie. Wielkie wory jako spodnie, dziwne buty czy inne „modne” ubrania, które miały być krzykiem mody, a według niej wyglądały raczej jak krzyk o pomoc. Nie wszystko co drogie, było ładne, nie mówiąc też o tym, że były różne… gusta i guściki. Jedni ubierali się na czarno i skromnie, a inni krzykliwie. To co dla jednych mogło być stylowe, dla innych mogło przypominać właśnie styl menela.
Więc pytanie co on i jego świta uważali za akceptowalne, nie?
Bo o Malditę to nawet pytać nie będzie. W jej głowie tylko ona była modna. Potrafiła oceniać nawet swoje koleżanki i to w taki sposób, aby na pewno poczuły się gorsze. Taktyka na to, aby podkopać innych i wybić siebie. Ale działało.
Kąciki ust jej się niewidocznie uniosły w uśmiechu.
— Tylko jeśli to przeżyjemy — mruknęła, rozglądając się po ciemnym lesie. Może i zwykle miała swoje plany, w dodatku takie, które nie wliczały domówek, ale obiecała, że jeśli stąd wyjdą to może coś w życiu zmieni. To mógł być pierwszy, mały kroczek.
Nie nastawiała się jednak na super zabawę. Musiała jednak przyznać mu rację w myślach, że nie mogła też iść tam z myślą, że będzie beznadziejnie, bo wtedy faktycznie nie da nikomu ani niczemu szansy. Skoro jednak będzie mieć mentalne wsparcie Marvina, to nie będzie przecież tak źle? Wejdzie w morze rekinów i może jakoś przetrwa.
Kto wie, może nawet jej się spodoba?
— Działa ci jeszcze ten zegarek? — spytała, zadzierając głowę wyżej, aby spojrzeć na korony drzew. Nawet gwiazd nie było widać, nie mówiąc o czymkolwiek przed nimi. Z tej wysokości i tak wszystko było pokryte czernią. — Która godzina? Mam wrażenie, że siedzimy tu godzinami — mruknęła, owijając się szczelniej własną bluzą, która przepuszczała zdecydowanie zbyt wiele chłodu. Gdyby wiedziała, że wyjście po chrust tyle zajmie, to wzięłaby jeszcze kurtkę, no ale raczej żadne z nich nie myślało, że skończy się to na drzewie pośrodku niczego.
A przed nimi jeszcze długie kilka godzin.
— W jakie gry się gra na tych waszych imprezach? Przejdzie jakaś teraz? — Na przykład dwie prawdy i kłamstwo, bo w butelkę to sobie nie pograją.
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Akurat o Rzygciuszku chciało mu się rozmawiać najmniej. Mógłby jej odpowiedzieć, a propos jej diagnozy, że wzajemnie się napędzają, że po kim jak po kim, ale po niej spodziewałby się, że będzie miała takich kolegów, którzy będą mądrzejsi. I skoro on jest debilem, to Marvin wykaże się faktycznie mądrością i wyższością i nie będzie na to reagował. A sam z siebie robi idiotę, a potem skamle, że jest mu tak źle i niedobrze.
Nie zamierzał jednak rozdrabniać się na ten temat, ani ugadywać czy obiecywać poprawę, bo jedynie podał to jako niepotrzebny przykład dla tego, czemu nie widział jego na swoich imprezach. Gdzie Zoe chwilę wcześniej oskarżyła go, jakoby to on uważał siebie za lepszego i plebsu nie zapraszał. A on to jedynie sprostowywał, że nic takiego nie powiedział.
A przeszła do umoralniania go i demonizowania. Czyli piękne preludium do powtórki z samochodu, która niekoniecznie byłaby tutaj potrzebna i korzystna dla ich przypadku. Dlatego wolał to uciąć i nawet nie dyskutować.
Cwana była. Jak większość ludzi. O sobie to niekoniecznie, ale o kimś to od razu. Miał zupełnie podobne.
Nie zastanawiał się zbyt długo nad jej pytaniem, dość szybko wiedząc, co chce jej powiedzieć. A raczej – w jaki sposób odpowiedzieć. I co należałoby sprostować. Aby znowu nie wyszło, że się wywyższa. Chociaż to chyba było nieuniknione z jej talentem do dorabiania teorii.
— Może inaczej. Po prostu: ładnie. Estetycznie, z głową. Źle się wyraziłem. — Co go tam moda interesowała, on nie śledził najnowszych trendów i po prostu wybierał to, co wizualnie było okej i nie było zamachem na te podstawowe zasady, jak nie łączyć kropek z paskami czy coś tam. — Ale wiesz, jednak jak z tej epoki. Jakieś szelki raczej odpadają, bo wolisz być na luzie, ale nie w ujebanym dresie. — Nie, żeby pił do tego, jak do tej pory się ubierała. Akurat tego nie miał na myśli, ale kto ją tam wie, czy nie weźmie tego do siebie.
Najwyżej znowu usłyszy, że się wywyższa i obraża tutejszy plebs za to, że nie ubiera się modnie i zgodnie z okładką Vogue. I że dla niego to najlepiej by pewnie było, gdyby dziewczyny ubierały się zgodnie z okładką Playboya.
Zerknął na smartwatcha, który, choć z niską baterią, to wciąż się jeszcze trzymał. Skontrolował czas na jej pytanie i w duchu najpierw westchnął, bo do świtu było jeszcze sporo czasu.
— Dochodzi druga.
Czyli jeszcze wszystko przed nimi. Mieli przed sobą jeszcze całą noc. Spojrzał jeszcze na nią kontrolnie, gdy tak się owijała swoją bluzą, a następnie wygasił wyświetlacz zegarka, aby zaoszczędzić jeszcze trochę baterii. Tak, jakby miał on mu jakkolwiek pomóc. Choć z drugiej strony – do tej pory okazał się przydatny, bo oświetlał część lasu, tyle ile mógł.
Zsunął z ramion kurtkę i wcisnął ją koleżance za sobą, zabierając rękę, jeszcze zanim zdążyłaby zaoponować. Poczuł większy chłód na sobie, ale nie na tyle, by już zacząć szczękać zębami. Był większy i bardziej mięsisty, więc pewnie lepiej trzymał ciepło. Z drugiej strony miał niski poziom tkanki tłuszczowej, to wcale tak nie miało go co grzać. Ale miało co drżeć, kiedy faktycznie zrobi mu się chłodno.
— Pewnie, możemy pograć w butelkę bez butelki, co ty na to? — prychnął, ignorując fakt przekazania jej przedmiotu.
Ciekawe czy w ogóle wiedziała, na czym polegała ta gra. Książki o chemii jej raczej tego nie nauczyły, bo z tą metaforyczną chemią to w ogóle nie miały nic wspólnego.
— Masz zwierzaki? — To było losowe pytanie, ale idealne na small-talk. Zwierzaki były zawsze dobrym tematem. Chyba, że trafiało się na kogoś, kto ich nie lubił, ale wtedy zwykle powinno się od razu skończyć rozmowę i nigdy więcej z tą osobą nie mieć nic wspólnego bo… Jak można nie lubić zwierząt?
Zoe Avery
-
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
I tym sobie dodatkowo grabił.
Niemniej obydwoje mogli sobie darować, no ale to jej zdanie. Jak Marvinowi nie potrafiła przetłumaczyć i przegadać mu do rozsądku, to zapewne z Krossem tym bardziej jej się to nie uda. W zasadzie nie wiedziała nawet dlaczego próbuje.
Kącik ust jej drgnął w odpowiedzi. Nie wiedziała czy jej styl ubioru odpowiadałby niektórym standardom i stylowi, bo jej ubrania były normalne, z prostych i popularnych sieciówek, a nie drogich sklepów, gdzie liczyło się przede wszystkim logo, niemniej estetycznie ubrać się umiała. A przynajmniej tak jej się wydawało. Możliwe, że jak tylko się pojawi, to Maldita zjedzie jej dobór kolorów, dodatków i całej reszty.
Do tego akurat miała talent.
— Okay, do zrobienia — odpowiedziała krótko, nie wdając się w dalszą dyskusję. Nie wiedziała tylko co ubierze jej przyjaciel, bo… jak wiadomo, to Marvin miał dość specyficzny strój ubierania. Sama nigdy go za to nie oceniała, ale nie raz i nie dwa przysporzył mu problemów. I to tylko dlatego, że ktoś uważał za śmieszną jego koszule, buty czy torbę z nadrukiem, którą często ze sobą nosił.
Najwyżej rzuci mu łagodną sugestią, aby nie pożarto go na wstępie.
Dochodzi druga.
Połowa za nimi. Może koło dziewiątej zacznie się przejaśniać, a przez to będzie też nieco cieplej, bo im dłużej siedziała w bezruchu, tym bardziej czuła jak zimno przenika przez materiał jej bluzy, którą raz za razem poprawiała, jakby to miało sprawić, że będzie jej cieplej.
Nie spodziewała się jednak gestu ze strony kolegi.
Zerknęła w kierunku wyciągniętej ku niej kurtki i niepewnie chwyciła za jej materiał.
— Nie będzie ci zimno? — spytała, nie wiedząc nawet czy dostanie jakąkolwiek odpowiedź.
Czuła się z tym dziwnie, bo… Kross był dla niej miły. Oddał kurtkę, aby mogła się trochę bardziej ogrzać. Był to gest o który raczej by go nie podejrzewała, ale pewnie dlatego, że na dobrą sprawę nie znała go prywatnie tak dobrze, co z opowieści innych. I z własnych obserwacji w szkole. Teraz jak siedziała z nim sam na sam, okazywało się, że Evander ze szkolnych korytarzy i Evander poza kręgiem znajomych, to dwie inne osoby.
Tego nawet dało się lubić. Nawet.
— Brzmi świetnie — rzuciła. Zawsze mogli sobie wymyślić butelkę, ale chyba żadne z nich nie było na tyle zdesperowane. Spodziewała się też innych propozycji, ale zamiast tego, oberwała dość przypadkowym pytaniem.
Masz zwierzaki?
— Nie. Zawsze chciałam mieć psa, kota czy chociażby chomika, ale mój ojciec nigdy nie chciał się zgodzić z jakiegoś powodu — przyznała, starając się utrzymać równowagę, kiedy zakładała jego, o kilka rozmiarów za dużą, kurtkę. Była wciąż ciepła od jego ciała, więc momentalnie zrobiło jej się lepiej. — A nie, mieliśmy kiedyś rybki, ale pewnego dnia powiedział, że trzeba je oddać, bo mycie akwarium jest pracochłonne, za poza tym są nudne. — Jej ojciec nie przepadał za zwierzakami. Uważał, że nie mieli na nie czasu. Patrząc na jej pełen harmonogram, mogła się z nim w pewnym sensie zgodzić. Co nie zmieniało faktu, że zawsze marzyła o zwierzaku. — No i w sumie mam młodszego brata. Zalicza się jako małpa czasami — dodała, zapadając się w kurtce i na powrót opierając się plecami o pień.
Teraz było jej o wiele cieplej. Gorzej, jeśli jej kolega zmarznie, a ona nawet nie zauważy kiedy powinna zwrócić mu wierzchnią część ubrania.
— A ty? — Nie obserwowała go na IG, więc nie wiedziała o jego życiu zbyt dużo. Poza tym, co było oczywiste dla wszystkich dookoła.
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Dlatego nawet nie odpowiedział, bo znów – sprawa z Marvinem i to, jaki ona miała na to pogląd; pogląd na to, kto kogo napędzał i gdzie, w ogóle go nie interesowały. Nie lubił go, nie zamierzał polubić i nie zamierzał o nim rozmawiać. Równie dobrze mógłby udawać, że go wcale na świecie nie ma i nie byłby wcale taki daleki od prawdy, bo w jego świecie nie było miejsca dla chłopaka.
Nawet jego imienia nie pamiętał, a jedynie jego pseudonim i zarzyganą gębę, która ów pseudonim wypracowała.
Starał się nie zwracać uwagi na godzinę, tylko szczerze się czymś zająć. A że nie było lepszych opcji, to padło na dialog z Zoe. Wyszło przy okazji na to, że wcale nie było aż tak źle, nie licząc paru tematów, w których z pewnością by się z nią nie zgodził.
I po kolei wychodziło też, że serio miała wyrobioną opinię na temat jego i jego znajomych, chociaż nie znała ich w zasadzie wcale.
Ale, mimo wszystko, kurtkę jej oddał. Niech nie myśli, że nie słyszał jej szczękania zębami.
— Nie marudź. — W ten sposób zbył jej pytanie. Nie chciał się roztrząsać nad tym czy będzie czy nie będzie mu zimno. Ani chyba tez wolał nie zastanawiać się teraz dlaczego tak właściwie to zrobił, kiedy tak naprawdę za nią nie przepadał. Bo nawet teraz nie pozwalała mu momentami zapomnieć o tym, że jednak była przemądrzała, nawet jeśli od czasu do czasu dało się z nią normalnie porozmawiać.
Odczuł jednak chłód, co nie powinno być zaskoczeniem, kiedy zdjął własną warstwę, która chroniła go przed wiatrem i utrzymywała skutecznie ciepło przy jego ciele.
— No, rybki są totalnie nudne — stwierdził, po posłuchaniu jej odpowiedzi. — Jeszcze jebią glonem, a zmiana wody to serio katorga. Miałem kiedyś złotą rybkę, ale jak zaczęła pływać w kisielu to ojciec ją wyjebał, bo cała chata śmierdziała jak wrócił. A mi się wody nie chciało zmieniać. A raczej czyścić tego wszystkiego, bo wylanie starej i dolanie nowej niewiele zmieniało. — Widać jak świetnie sobie radził z rybkami, ale przynajmniej mógł postawić się w jej sytuacji. I nie, nie tęsknił za Blobbym. — Myślę, że dla brata też jesteś jak małpa, więc oboje możecie się chwalić, że macie zwierzątko.
Skoro ona tak postrzegała swojego młodszego brata, to na pewno działało to w drugą stronę. Mogła być albo małpa albo wstrętną krową. Z drugiej strony – nie znał się przecież na tym, bo nigdy nie miał rodzeństwa i prawdopodobnie nie będzie miał. A na pewno nie takie, które uzna, skoro jego mama nie żyła. Gdyby ojciec się ożenił z jakąś dzieciatą raszplą, to na pewno młody Kross by się pozabijał z tymi jej dziećmi.
— A ja mam psa. Sukę, w zasadzie. Tollera. Nazywa się Georgia i jest divą. Kochaną, ale divą. — Suka była przesympatyczna, uwielbiała towarzystwo, ale gdy przykładowo wychodziła na spacer, to nie było opcji, aby przeszła przez kałużę czy błoto. Albo je przeskakiwała, albo omijała szerokim łukiem. — Prawie zawsze leży jak dystyngowana dama ze skrzyżowanymi łapami, a jak ma ci podać łapę to robi to jak prawdziwa dama. No i jak chodzi to kręci dupą. Ale nie jak ulicznica. Jak prawdziwa estradowa diva. — Tego nie można było jej odmówić. Też miała w jego stories adekwatny segment dupkowy. Bo była to nie lada sensacja i niejednokrotnie ktoś go zaczepił na ulicy, żeby pożartować z tego jak dumnie Georgia się poruszała i zawijała tyłkiem.
I Georgia była jedyną istotą, o którą Evander tak naprawdę dbał i którą darzył jakimś większym uczuciem. Nie należało tego powtarzać Maldicie, jednak fakty były niepodważalne.
— Czyli mówisz, że tata jest anty zwierzaki. A ty i brat je chcieliście, o ile brat nie zadowolił się po prostu krową, którą jesteś ty. — Bardzo śmieszne Evan. — A co na to w tym wszystkim mama?
Zoe Avery
-
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie odpowiedziała, po prostu przyjmując jego zaskakujący prezent. Miły gest, którego by się po nim nie spodziewała, ale jak wiadomo, to wielu rzeczy po nim nie oczekiwała. I możliwe, że wkrótce sama to zrozumie, że jej ocena jego osoby polegała przede wszystkim na środowisku, obserwacjach, gdy był wśród swoich znajomych oraz zdaniu Marvina, który miał z nim o wiele więcej kontaktu niż ona. Ona była jego główną partnerką w projektach na chemii, bo z jakiegoś powodu, staremu Wolfgangowi strasznie pasowało to połączenie.
Zwłaszcza, gdy brał go potem do odpowiedzi.
Prychnęła pod nosem w ukrywanym rozbawieniu, kiedy rzucił swoim zdaniem w temacie rybek. Nie były to najfajniejsze zwierzęta, ale chyba większość ludzi przez nie przechodziła. Były w jednym miejscu, karmienie nie było upierdliwe, były całkiem tanie w utrzymaniu o ile nie były to rybki oceaniczne, no i były powszechne.
A jednak wymagały jakiegoś wkładu czasu i pracy, jak chociażby przy wymianie wody.
— Myślę, że czasami może też tak myśleć. Zwłaszcza gdy się nie zgadzam na jego pomysły — zgodziła się, wracając mimowolnie wspomnieniami do momentów, gdy kłóciła się z dorastającym bratem. Była za nim strasznie, jak typowa starsza, kochająca siostra, która stała się może trochę zbyt opiekuńcza po śmierci jednego z rodziców, ale jak to rodzeństwo - mieli swoje momenty, gdzie się nie zgadzali. A kłótnia z dziewięciolatkiem potrafiła być… upierdliwa.
Wysłuchała jego odpowiedzi, a kąciki ust się jej uniosły, gdy zaczął opowiadać o swoim psie. Nie bardzo znała się na rasach, ale co-nieco kojarzyła. Niemniej opis suki wydawał się jej wyjątkowo obrazowy.
— Słyszałeś o tym, że jaki właściciel, taki pies? — spytała uszczypliwie, podświadomie kierując spojrzenie w jego kierunku. Nie miała nigdy co prawda zwierzaka, ale widziała tu pewien schemat. Nie, żeby Kross był divą, ale trochę się tak zachowywał, ok? Zwłaszcza w otoczeniu znajomych.
Nie wiedziała tylko czy kręcił dupą jak chodził, bo nie patrzyła.
Wyrzuciła mocniej powietrze nosem w geście rozbawienia na jego słowa, bo chociaż nazwał ją właśnie krową, to było to całkiem zabawne stwierdzenie.
Szybko jednak ten uśmiech zniknął z jej twarzy.
Milczała. Zdecydowanie zbyt długo, przez co łatwiej było wyczuć atmosferę, która z jakiegoś powodu zgęstniała. Nie mówiąc o tym, że wydawało jej się, że temperatura również zmalała. Chłód wbił się w jej tkanki, a ona mocniej zanurzyła się w za dużej kurtce, chowając ręce do kieszeni.
— Na początku próbowała go przekonać. Stąd te rybki. — Jej spokojny, ale częściowo wyprany z emocji głos przełamał ciszę między nimi. — Potem zmarła, a my przestaliśmy myśleć o zwierzakach — dodała ledwo słyszalnie. To się działo samoistnie, nie panowała nad tym. Zawsze jednak gdy ktoś poruszał temat jej rodzicielki, to się w sobie podświadomie zamykała. Wciąż było to bolesne, nieprzyjemne doświadczenie, nawet jeśli od incydentu minęło już kilka długich lat.
Przez dłuższą chwilę nie mówiła nic więcej. Wlepiała swoje spojrzenie w jeden punkt na gałęzi.
— Może kiedyś uda mi się mieć coś więcej niż gupiki — powiedziała w końcu, biorąc cięższy oddech, aby unormować swoje emocje. Po takim czasie mówi się, że człowiek powinien już ruszyć do przodu, ale o niektórych momentach w życiu można mówić dopiero jak je zaakceptujemy, a ona wydawała się dalej to wypierać. Albo nie chciała się z tym pogodzić.
Evander Kross
-
I suck at apologies, so unfuck you...
or whatever.
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Mógłby się z tym zgodzić, tyle tylko, jeśli patrzył na to szerzej. Georgia była ukochanym psem jego matki, a z niej była prawdziwa gwiazda estrady. Nie zastanawiał się nigdy, czy jak chodziła, to nie kręciła tyłkiem, w końcu nie jemu to oceniać, ale jeśli faktycznie by się nad tym pochylić, to kobieta i zwierzak, były trochę podobne.
Gdy zapadła między nimi cisza, dłuższa niż naturalna, to pomimo jego kiepskiego wyczucia, nawet on zdał sobie sprawę, że wdepnął w coś, czego nie powinien. Tego nie dało się przeoczyć, bo miał też przy tym wrażenie – być może złudne – że wszystko wokoło stężało. A przede wszystkim: atmosfera.
Zaczął mieć nadzieję, że po prostu to zostawią, a Zoe zmieni temat. Ba, nawet sam miał taki pomysł, by rzucić czymś skrajnie niezwiązanym, ale kiedy już zebrał się i znalazł to cokolwiek, które miałby rzucić między nich, aby zatarło to nieprzyjemne wrażenie, które zawisło, jego koleżanka odezwała się.
Chyba spodziewał się, do czego to wszystko będzie zmierzało i bardzo szybko utwierdził się we własnym przekonaniu, wraz z kolejnymi jej słowami. Jego trzewia zacisnęły się – nie we współczuciu, ale na samo wspomnienie straty matki, które wciąż było w nim zdecydowanie zbyt żywe, jak na taki czas. Ta sama strata, która stała za jego zmianą, a czego nie był świadomy.
Westchnął cicho, nie znajdując w głowie niczego, co mógłby powiedzieć. Nie umiał przeprosić, że w ogóle dotknął tego tematu, bo było mu już dostatecznie głupio i źle, że coś takiego miało miejsce. Nie mówiąc już o tym, że sam stracił nastrój, gdy w wyniku przypadku i niefartownego pytania rozgrzebał częściowo własne demony.
Odruchowo zerknął w jej stronę, kiedy znów się odezwała i chociaż w pierwszej chwili nie czuł potrzeby, aby odpowiedzieć, to ostatecznie rzucił:
— Poproś brata, żeby wykopał ci dżdżownicę. Też ujdzie jako zwierzątko. A w dodatku jakie pożyteczne. O, albo nałap sobie mrówek. Podobno są ludzie, których fascynuje oglądanie ich. I nawet imiona im dobierają. — A on za nic by nie rozróżnił tego jednego robaka od drugiego. — Nawet nie musisz im niczego zmieniać, tylko od czasu do czasu dosypać jakiś liść czy inną zdechłą dżdżownicę. O, mogłabyś hodować dżdżownice, a jak ci zdechną, to wrzucać je mrówkom.
Nie mogła mu zarzucić, że tylko się z niej zabijał. Chociaż cóż – właśnie raczej mogła. On powiedziałby jednak, że stara się znaleźć dla niej rozwiązanie. A przede wszystkim – swoimi głupi dywagacjami próbował pociągnąć jak najdalej od poruszonego wcześniej tematu.
Chciał dorzucić coś jeszcze, kolejną uszczypliwością, kiedy nagle zamarł w półsłowa. Uciszył koleżankę, jeśli ta miała coś do powiedzenia i zaczął na słuchiwać. Z początku wydawałoby się, że jednak mu się przesłyszało, ale wkrótce usłyszał szmer. Bardzo podobny do ludzkiego głos.
Wyprostował się na swojej gałęzi.
— Słyszysz to? — odezwał się ciszej, kiedy odgłos znów się powtórzył. Dość niewyraźny, ale wystarczająco różny od tego, co reprezentowała sobą fauna leśna, by go z nią nie pomylić. Nie potrzebował długo, aby namierzyć mniej-więcej kierunek, z którego dobiegał odgłos. I nie myśląc zbyt wiele – po prostu zeskoczył z gałęzi.
Wydawało się to być warte sprawdzenia. Ostatecznie – co za różnica, czy będą tutaj czy kilkaset metrów dalej na drzewie, w razie gdyby jego słuch okazał się płatać mu figle.
— Dawaj, Smartypants. Musimy lecieć — powiedział, zadzierając głowę, by spojrzeć w jej stronę. Nie do końca był świadom, że Zoe nie za bardzo mogła lecieć, skoro wszystko do tej pory ukrywała. Ale teraz liczył się moment. Chwila, żeby wpaść w ręce kogokolwiek. Może to był morderca, ale pewnie miał telefon. Lepiej morderca niż duch.
Zoe Avery
-
I said I was smart.
I never said I had my shit together.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Szkoda tylko, że ta miła atmosfera szybko się zmieniła przez jedno, niby zwyczajne pytanie. Zapewne odpowiedziałaby na nie z uśmiechem na twarzy, gdyby śmierć matki nie była dla niej zwyczajną traumą. W dodatku raną, która nie zdążyła się jeszcze zasklepić, bo to był w jej domu, a także życiu temat tabu. Nie rozmawiała o tym ani z ojcem, ani z nikim. Po prostu zamknęła ten etap w życiu, przetrwała go i nie chciała go rozgrzebywać, bo miała wrażenie, że jak tylko się to stanie, to się rozklei. Terapeuta by powiedział pewnie, że to nie przepracowany temat o którym powinna rozmawiać, ale…
Łatwiej było po prostu się zamknąć. I rzucić w wir nauki.
Z jednej strony nie chciała, aby wyszło niezręcznie, a z drugiej to się działo samoistnie. Nie kontrolowała swojej odpowiedzi i reakcji, bo te przyszły naturalnie i szybciej niż by chciała. Była młoda, a jeszcze młodsza, gdy to wszystko się stało. Zamiast wsparcia ojca, została zdana na samą siebie, gdy ten przepadł w pracy. Ona swoją żałobę odchorowywała w książkach i obowiązkach,
Może gdyby pogadali dłużej, to dowiedziałaby się, że nie tylko ona straciła matkę.
Musiała jednak przyznać, że z jakiegoś powodu była wdzięczna, że nie podjął tematu śmierci. Że skupił się na tych nieszczęsnych zwierzakach i pierdzielił trochę trzy po trzy. O mrówkach i innych robakach. Marvin by był zachwycony.
— Zdajesz się być zaznajomiony w temacie hodowli dżdżownic — przyznała, uśmiechając się lekko pod nosem, ale nawet na niego nie zerkając. Doceniała próbę jaką podjął, zwłaszcza, że nie musiał i ta sytuacja mogła się potoczyć… bardzo różnie. — Ale protip całkiem niezły. — Mieć mrówki i dżdżownice, a potem karmić tymi drugimi te pierwsze. Sprytne, bo chociaż zaoszczędzi na pożywieniu dla mrówek o ile w ogóle jakieś było. Nie mówiąc o tym, że kompletnie nie wiedziała też co jedzą dżdżownice, ale chyba odpuści ten temat.
Kto wie, może jej młodszy brat kiedyś wpadnie na pomysł hodowania czegoś dziwnego.
Słyszysz to?
Momentalnie się zamknęła i nastawiła uszu, nasłuchując cokolwiek innego, co mogłoby być fauną tego lasu. Odwróciła się nieco w jego stronę, spoglądając w nicość. Słyszała coś bardzo niewyraźnego, ale brzmiało jak głosy. Wypowiadane słowa, a to albo byli ludzie, którzy ich szukali, albo… może inni, którzy się zgubili. Lub coś gorszego. Jakaś wiedźma z Blair Witch Project.
Gdy zeskoczył z gałęzi, podążyła wzrokiem za zarysem jego sylwetki i zsunęła nogi z gałęzi, jednak wciąż na niej siedząc.
Dopiero gdy kazał jej zejść, spojrzała dość niepewnie na wysokość z której miała zeskoczyć. Kolano wciąż ją napierdzielało i czuła, że jeśli je obciąży, to może się skończyć niezbyt przyjemnie.
— Musisz mi pomóc — powiedziała, zerkając na niego. Nie bała się wysokości, ale ewentualnych konsekwencji.
Gdy jej pomógł zejść, spróbowała obciążyć nogę, a wtedy nieprzyjemny ból rozlał się po całej kończynie. Syknęła, ale zrobiła kilka kroków. Pokracznie, niezbyt szybko, ale jakoś parła do przodu. Lataniem jednak nie można było tego nazwać.
— Biegnij, ja będę za tobą — powiedziała w końcu, wiedząc, że z tą swoją kontuzją jest aktualnie sporym balastem, a przy okazji spowolnieniem. Jeśli to miała być ich okazja, to jak na jej, najlepszą opcją było, aby pobiegł w stronę dźwięków sam. — No idź, jak to pomoc to ją sprowadzisz, a jak morderca, to nie wracaj — ponagliła go, zadziornie unosząc kąciki ust.
Wolała już chyba być pożarta przez niedźwiedzia niż zadźgana przez psychopatę.
Evander Kross