Jest coś łagodnego w rutynie.
Może?… przewidywalność błoga jak cienki plaster, jak chłodny szept ukojenia rozsypany starannie po drażniącym sumieniu rozdętym na podobieństwo wielkiej opuchlizny. Może ich potrzebuje - tych drobnych słów, drobnych gestów i kroków w krajobrazach znajomych mu doskonale od tygodni. Może lubi powracać, do części miejsc oraz ludzi, do twarzy których portrety trzyma naszkicowane we wnętrzu oprawy czaszki. Być może nie jest tak zły.
(Dlaczego właśnie miał być?)
Odkąd pamiętał, wzrastało w nim przekonanie że nie jest dobrą osobą, że nie powinien do końca znaleźć się w punkcie w którym obecnie był. Rozgniatał całe uczucie pod bibułką kolejnego, wetkniętego pomiędzy usta papierosa i chwilę później przeżuwał drażetkami miętowej, intensywnej gumy. Dlaczego nie miał być dobry? Czy dobry lekarz ma być dobrym człowiekiem, ma być czysty jak święty, ma cierpieć zawsze za innych na podobieństwo wyniesionego na ołtarze męczennika? Nigdy nie sądził, że mógł po prostu pomagać, tak pospolicie, tak bez powodu, tak całkowicie bezinteresownie. Nie wiedział, że będzie zdolny do podobnych odruchów.
Pomimo tego, ponownie znalazł się tutaj - przechodził przez drzwi kwiaciarni, które ustępowały posłusznie po lekkim naciśnięciu na klamkę. Wnętrze, jasne oraz pełne zieleni puszących się pędów roślin uderzyło w jego oczy znajomą i niemal sielską kompozycją jak wydruk przeglądanej z odcieniem sentymentu widokówki.
Dlaczego to nadal robił?
Czy chciałby coś udowodnić?
- Szukam - nie szukał przecież niczego. Nie potrzebował tych kwiatów, nie lubił nawet tych roślin, kupował je niekiedy na nadarzające się okazje, dlatego, że wypadało, uginając kark pod bezwzględną presją ogółu społeczeństwa - …tym razem czegoś innego - niech będzie, już miał dość tych bukietów.
- Poleci mi pani jakąś roślinę doniczkową? Średniej albo małej wielkości. Nic zbyt trudnego, powiedzmy, co nada się dla osoby niemającej zbyt wiele czasu i energii.
Wymusił niewielki uśmiech. Znała go, oczywiście, przychodził tu regularnie. Myślała, że ma partnerkę? Matkę lub chorą babcię, której robił przyjemne podarunki? A może nic nie myślała, może to on wciąż myślał... za dużo sobie wyobrażał? Nie oczekiwał od niej żadnego wyróżnienia. Nie wymagał niczego, żadnej, nawet drobnej wdzięczności. Robił to, co uważał sam, że powinien uczynić. Dlatego tutaj przychodził - przywiodła go intuicja.
Devon Maddox
-
i'll meet you at the divide to break the spell a point where two worlds collide
yeah, we'll rebelnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
hehe
brak
-
Życie jest za krótkie na te całe nasze wariactwo…nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiOna/jejpostaćautor
Tykający zegar gdzieś w oddali sprawiał wrażenie, że czas leci zdecydowanie za szybko. Ten dźwięk potrafił przyprawiać o mdłości, ciągle o sobie przypominał. Zapach kwiatów unosił się w powietrzu, szczególnie przebijała się woń lawendy. Co jakiś czas można było usłyszeć otwierające się drzwi, szepty unoszące się w powietrzu, a potem wszystko milkło, pozostawała tylko pustka.
Devon siedziała na zapleczu, pogrążona w papierkowej pracy, której szczerze nienawidziła. Już powoli zastanawiała się nad wizytą u okulisty, aby zbadać wzrok. Czy wyglądałaby dobrze w okularach? Być może, ale na pewno nie mądrzej. Miała już dosyć, literki powoli jej się zaczynały zlewać, zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Tego dnia jednak była zupełnie sama w kwiaciarni, nie miała nikogo do pomocy, mimo że w lokalu nie było dosłownie nikogo więcej. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły, a młoda Maddox podążyła na główną salę z lekkim zainteresowaniem. Cieszyła się na każdego potencjalnego klienta. Tego jednak doskonale kojarzyła. Był częstym gościem, może nawet za częstym. Któregoś razu pomyślała nawet, że jest jakimś stalkerem, jednak czy ktoś taki mógł być niebezpieczny? Owszem, świat okazuję się coraz bardziej niebezpieczny.
— Tak często pan do nas przychodzi... Musi pan lubić roślinki, albo po prostu jakaś kobieta ma niewyobrażalne szczęście — powiedziała podchodząc bliżej mężczyzny, mogła doskonale ujrzeć jego twarz, spróbować wyczytać jakiekolwiek emocję. Czy przychodził tu, bo był dżentelmenem i codziennie przynosił kwiaty swojej ukochanej? Szczerze? Wręczyłaby mu wtedy jakąś odznakę, toż taki mężczyzna w tych czasach to jak wygrana na loterii. Devon nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek i od kogokolwiek dostała upominek w postaci kwiatów. Czy tego chciała? Gdzieś tam w głębi serca na pewno chciałaby poczuć się tak ważną dla kogoś.
— Może zainteresuję pana nasza cudowna, przepiękna Sansewieria, lubi jasne pomieszczenia, ale spokojnie może pan ją również trzymać gdzieś, gdzie jest ciemniej. Podlewanie nie jest dość częste, więc może się panu zapomnieć raz, czy dwa razy — odpowiedziała na pytanie swojego klienta, jednocześnie podchodząc do wspomnianej rośliny. Czy na prawdę miał jakiś inny powód przychodzenia do tego miejsca?
— Czym się pan zajmuje? Oczywiście, jeśli można zapytać — czy powinna zadać to pytanie? Czy powinna być w jakimś stopniu wścibska? Była po prostu ciekawa, zbyt ciekawa...
Lear Haines
Devon siedziała na zapleczu, pogrążona w papierkowej pracy, której szczerze nienawidziła. Już powoli zastanawiała się nad wizytą u okulisty, aby zbadać wzrok. Czy wyglądałaby dobrze w okularach? Być może, ale na pewno nie mądrzej. Miała już dosyć, literki powoli jej się zaczynały zlewać, zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Tego dnia jednak była zupełnie sama w kwiaciarni, nie miała nikogo do pomocy, mimo że w lokalu nie było dosłownie nikogo więcej. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły, a młoda Maddox podążyła na główną salę z lekkim zainteresowaniem. Cieszyła się na każdego potencjalnego klienta. Tego jednak doskonale kojarzyła. Był częstym gościem, może nawet za częstym. Któregoś razu pomyślała nawet, że jest jakimś stalkerem, jednak czy ktoś taki mógł być niebezpieczny? Owszem, świat okazuję się coraz bardziej niebezpieczny.
— Tak często pan do nas przychodzi... Musi pan lubić roślinki, albo po prostu jakaś kobieta ma niewyobrażalne szczęście — powiedziała podchodząc bliżej mężczyzny, mogła doskonale ujrzeć jego twarz, spróbować wyczytać jakiekolwiek emocję. Czy przychodził tu, bo był dżentelmenem i codziennie przynosił kwiaty swojej ukochanej? Szczerze? Wręczyłaby mu wtedy jakąś odznakę, toż taki mężczyzna w tych czasach to jak wygrana na loterii. Devon nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek i od kogokolwiek dostała upominek w postaci kwiatów. Czy tego chciała? Gdzieś tam w głębi serca na pewno chciałaby poczuć się tak ważną dla kogoś.
— Może zainteresuję pana nasza cudowna, przepiękna Sansewieria, lubi jasne pomieszczenia, ale spokojnie może pan ją również trzymać gdzieś, gdzie jest ciemniej. Podlewanie nie jest dość częste, więc może się panu zapomnieć raz, czy dwa razy — odpowiedziała na pytanie swojego klienta, jednocześnie podchodząc do wspomnianej rośliny. Czy na prawdę miał jakiś inny powód przychodzenia do tego miejsca?
— Czym się pan zajmuje? Oczywiście, jeśli można zapytać — czy powinna zadać to pytanie? Czy powinna być w jakimś stopniu wścibska? Była po prostu ciekawa, zbyt ciekawa...
Lear Haines
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Devi