
Cwaniactwo i uliczna brawura – drzemały w jego pogodnych roziskrzonych oczach, tak jakby; od urodzenia nosił w sobie, coś z niewypowiedzianych emocji tlących się w meandrach pamięci. Ten chaos panoszył się w jego duszy – napędzał go, będąc zarzewiem agresji, którą przejawiał na arenie życia. Upartość i impulsywność, bez wątpienia wyniósł z domu spoglądając na obraz impulsywnego ojca, co przelewał, te cechy na płótno późniejszych zachowań importowanych przez dziecko w kontrze z tym, zawsze stała matka, będąca uosobieniem spokoju i dobra, które tak silnie kontrastowało z obliczem wszelkiego zła, jakie spływało na barki dziecka. To ona zaszczepiła w nim ziarno empatii i zrozumienia na krzywdę bliźniego.
Znaczącą szkołą życia i tym, co można uznawać za elementarne podstawy wychowawcze, odebrał ze strony najmniej oczywistej, a jednak w swych nieraz brutalnych warunkach przyczyniły się one do ukształtowania człowieka, jakim dziś jest. Ulica, bo o niej mowa przez wilczą część dzieciństwa stanowiła jego drugi dom, to tam spędzał najwięcej czasu, a dorastając, wśród ludzi z różnych stanów chłonął, niby gąbka sposoby zachowań i realia rządzące światem. Już wówczas dostrzegał w sobie moralne ustosunkowanie do świata, lecz nie dzielił go na: dobro i zło, znacznie częściej dostrzegł wszystko, to co kryło się pomiędzy ukryte w tej szarości i niedopowiedzeniach, ta wewnętrzna sprawiedliwość wraz z dążeniem do poznania sedna problemu stanowiła pewną wskazówkę, wręcz ugruntowała go w przekonaniu o przyszłych decyzjach związanych z pracą.
Posiadał głęboko zakorzenioną intuicję, ta w towarzystwie spostrzegawczości kierowała go na tory, często trafnej dedukcji. Nieszablonowe myślenie, jakim wyróżniał się, dodatkowo potęguje jego przewagę na wielu płaszczyznach, a cwaniactwo i brawura dopełniały całokształtu w tym przedstawieniu dobrego i skutecznego gliniarza. Posłuszny i wytresowany, momentami nieokrzesany, zwłaszcza w momentach, gdy zwietrzy trop, bywał, zajadły, lecz przełożeni, którzy potrafili go kontrolować widzieli w nim okaz profesjonalisty i jak każdy profesjonał miał wady, te w konsekwencji tworzyły obrazek, a raczej chaotyczną bazgraninę imitującą takowy, gdyż na płaszczyźnie zawodowej, był i owszem niezawodny i bardzo dobry, ale w każdej innej nawalał, zbyt często; zaniedbywał relacje, popadał w apatię i odczuwał niechęć do wszystkiego. Tylko praca stanowiła wyznacznik doby, to ona była tym, co trzymało go w pionie.
Lubił to życie. Napięcie, adrenalina, satysfakcja, był niejako od tego uzależniony, a kiedy przychodził moment spokoju, tej stabilizacji – gubił się. Jakby potrzebował silnych bodźców z zewnątrz do tego, aby funkcjonować.