
Jeśli myślę o swoim domu rodzinnym, to myślę przede wszystkim o moim starszym bracie, bo to właśnie z nim zawsze miałem najlepszy kontakt, z nim byłem najbliżej. Widziałem w nim wzór do naśladowania i przez chwilę nawet żałowałem, że jest moim bratem, bo w innych okolicznościach... no, sami wiecie.
Fakt, że jestem zainteresowany bardziej facetami, niż dziewczynami, dotarł do mnie na przełomie końcówki liceum i początku studiów. Byłem wtedy e związku z koleżanką ze szkoły, zawsze dobrze się dogadywaliśmy, a że przy okazji okazało się, że wpadliśmy sobie w oko, to stwierdziliśmy, że chcemy spróbować. Podobała mi się (zresztą nadal mi się podoba), była równie zakręcona jak ja, oboje lubiliśmy oglądać horrory, oboje byliśmy potterhead, a w pewnym momencie nawet, dość naturalnie, zaczęliśmy rozmawiać o ślubie. Naprawdę widziałem ją u swojego boku w pięknej, białej sukni. To nie było tak, że chciałem ją zranić...
Rozstaliśmy się w jakimś tam żalu, głównie z jej strony co prawda, bo ja nawet niekoniecznie chciałem się rozstawać. Jasne, na pewno nie byłem idealnym partnerem, na pewno bywały momenty, kiedy chciała mi urwać głowę, ale przecież dużo nas łączyło i serio myślałem o niej w kategoriach "ta, z którą spędzę życie" i "ta, która zostanie moją żoną". Los jednak chciał inaczej, rozstaliśmy się, a ja zacząłem więcej imprezować i robić jeszcze więcej głupich rzeczy, a chodzenie po dachach i włóczenie się po rozpadających się, starych budynkach stało się moją codziennością.
Początkowo chciałem poprzestać na szkole średniej, ale Oleander zgarnął mnie na rozmowę i tłukł mi do głowy, że jestem zbyt inteligentnym dzieciakiem, żeby odpuścić sobie dalszą naukę tylko dlatego, że rozstałem się z dziewczyną. Z perspektywy dnia obecnego nie żałuję, że poszedłem na studia, chociaż jeszcze studiując myślałem sobie, że przecież w tym czasie mogłem robić tyle ciekawszych rzeczy, zamiast siedzenia na uczelni. Skończyłem studia na kierunku taniec współczesny, bo uczęszczam na zajęcia taneczne od wielu lat i naprawdę jest to moja pasja. Żyję też z tańca właściwie, bo jestem w stanie się utrzymać samodzielnie, gdyż od jakiegoś czasu pracuję jako tancerz w lokalu z burleską. A co przyniesie życie? Tego nie wiem, ale póki co żyję raczej z dnia na dzień, od jednego dołka do drugiego.
- potem zawsze przychodzi dołek. Potrafi leżeć godzinami na plecach na podłodze w swoim pokoju i patrzeć w sufit, przez kilka dni może nie dawać znaku życia, nie wychodzić z mieszkania, nie odpisywać na wiadomości i nie odbierać telefonów. Jest też wtedy wyjątkowo milczący i ma wielki smutek w oczach. Raz też próbował zrobić sobie krzywdę, ale na szczęście uratowała go przyjaciółka.
- gdy ogarnia go mania, mówi szybciej niż większość ludzi myśli. Potrafi w minutę wygłosić plan skoku na muzeum, deklarację miłości i teorię o tym, że kolor ulicznej latarni zmienia się w zależności od jego nastroju.
- ma dziwną obsesję na punkcie wysokości. Im wyższy budynek, tym bardziej uspokaja mu się oddech, jakby dopiero wtedy mógł osiągnąć prawdziwy spokój.
- ma kilka tatuaży na ciele, które robi w momentach, gdy uda mu się wyjść z epizodu depresyjnego. Każdy jest smutny i mroczny, na pamiątkę tych trudnych chwil, które przechodził, a które udało mu się przezwyciężyć.
- kiedy ma jeden z epizodów depresyjnych zapala świeczki. Twierdzi, że pomagają mu jakoś zachować zdrowe zmysły.
- nie lubi szeptów, bo zawsze ma wrażenie, że dotyczą one jego osoby.
- tak, ma niezdiagnozowaną chorobę afektywną dwubiegunową. Nie przyjmuje w związku z tym żadnych leków.
- szybka jazda motocyklem i łażenie po dachach pomagają mu zachować jakąkolwiek równowagę psychiczną.
- pseudonimu Ares używa w internecie od lat, a jakiś czas temu zaczął się też tak przedstawiać nowym znajomym w realu. Czuje z tym imieniem większy związek, niż ze swoim prawdziwym.
