Ophelia "Elia" Vandenberg


data i miejsce urodzenia
26/06/1999 I Nowy Jork, USAzaimki
ona/jejzawód
malarka (w ambicjach); barmanka (w rzeczywistości)miejsce pracy
The Painted Ladyorientacja
płynnadzielnica mieszkalna
greektownpobyt w toronto
od czterech latumiejętności
wymienić wszystkie pięćdziesiąt stanów w kolejności alfabetycznej; rozróżnić barok od rokoko; zrobić najlepszą musakę na świecie (zaraz po tej wujka); polewać piwo bez pianki; przenieś swoje emocje na płótno; przeklinać po grecku; umie też tańczyć — pełna radości, tak.słabości
tato zabronił jej wsiadać za kierownicę; zawsze, gdy próbuje szyć, ktoś kończy ze wbitą igłą w udo (rzadko ona); nie umie czuć się w pełni sobą; ani trzymać języka za zębami.
Moja matka jest fanatyczką Szekspira.
Całe mieszkanie zajebane w dramatach.
Mój ojciec nie żyje.
Ponoć istniał czas, gdy były tylko we dwie — ona i mama. Ophelia pamięta z niego jedynie przebłyski; niewielki pokoik, a w nim ulubione zabawki, kanapę, która służyła mamie jako sypialnia i pluszowy piesek, ochrzczony jako Hau-Hau, którego dostała od nowego przyjaciela mamy.
Pierwszym prawdziwym wspomnieniem jest czas, w którym Billy przyszedł na świat. Strasznie się wydzierał, jakby żadne łóżeczko nie mogło być wygodniejsze od brzuszka mamy. (Nie było.) Wszyscy próbowali — mama śpiewała mu kołysanki, tata (tata Billy'ego, jeszcze-nie-jej) przytulał go do gołej skóry, bo w której książce przeczytał, że małe dzieci tego potrzebują. Nic nie pomagało.
Dopiero gdy Elia — niewyspana od tego ciągłego, płaczącego kosmity, który najechał jej domek — podmaszerowała do jego łóżeczka i wrzuciła mu swojego Hau-Hau, Billy się uspokoił. Spojrzała w jego duże, zaciekawione oczy i dotarły do niej w końcu słowa, które słyszała od miesięcy. Jesteś starszą siostrą. To duża odpowiedzialność.
Od tamtej pory traktowała to zadanie z należytą powagą.
Mama i tata Billy'ego kochali się jedną z tych miłości, które powinny istnieć jedynie w filmach — w przeciwnym razie zwykłych śmiertelników wpędzić mogą w kompleksy. Ophelia dorastała w przeświadczeniu, że taka miłość jest standardem. Miłość, którą widziała w skradzionych nad kuchennym blatem pocałunkach i w tym, że zawsze trzymali się za ręce, jakby ich złączenie było dla nich naturalnym stanem. Tak różni, a tacy dopasowani — ona; aktorka, a on; człowiek, który nie może mówić o swojej pracy. W przeciwnym wypadku musiałby cię zabić. Z tej wielkiej miłości pojawił się Billy, potem Lenny. I chociaż pewnego dnia tato Billy'ego i Lenny stał się również jej tatą — a ona nigdy nie czuła się przez niego mniej kochana niż reszta — to zawsze wiedziała, że oni są zrodzeni z miłości, a ona z błędów młodości matki.
A te cholerne, blond włosy, wcale nie pomagały.
Gdyby nie one, byłaby skórą zdjętą z matki. Wszyscy tak mówili. Ciągle. Nieustannie.
O, Elia, gdyby nie te włosy—
Billy urodził się z ciemnymi kudłami. Lenny zawsze miała śliczne, ciemne loczki — zupełnie jak mama — i zielone oczy po tacie. Jedno spojrzenie na ich i wszyscy wiedzieli, że są rodziną. Elia odstawała ze swoimi blond włosami jak wypożyczona na jeden dzień kuzynka. Jednego dnia kupiła więc najtańszą farbę w drogerii i zrobiła istny Armagedon na swojej głowie. Był to pierwszy raz, gdy użyła farby do wyrażenia swoich emocji. Mama musiała ją zrozumieć, bo nie krzyczała — chociaż ona rzadko krzyczała, była irytująco wyrozumiała — zamiast tego zabrała ją do fryzjera i obiecała zabierać ją tak długo, jak długo Elia będzie czuła potrzebę. Od tamtej pory jej włosy są zawsze ciemne i nikt więcej nie posądził jej o dalekie pokrewieństwo z żadnym Vandenbergiem.
Każdy w tej rodzinie wyrażał emocje na swój osobliwy sposób. Tato poprzez gesty, mama poprzez dramatyczne monologi, Billy nagle i gwałtownie, Lenny cicho w swojej głowie, a Elia—
Elia malowała. Malowała od kiedy tylko potrafiła włożyć rączkę do wiaderka z farbką i odbić ją na białej ścianie pokoju. Malowała w domu, w przedszkolu, w szkole, w autobusie, w parku. Malowała na studiach, wybierając na kierunek historię sztuki, bo miała szczęście dorastać w domu, gdzie była to ceniona forma ekspresji i planu na życie. Miała nieśmiały plan, aby odtworzyć sukces matki. Podbić może niekoniecznie Broadway, ale do MET nie było przecież od niego tak daleko. Nie miała wprawdzie jej charyzmy i pewności siebie, ale mogła ukryć się za płótnem i pozwolić, aby to ono przemawiało za nią. Taki był plan, ale życie zweryfikowało.
Była już na drugim roku, gdy Billy dostał stypendium. Okazja życia, mówili wszyscy, a ona widziała na twarzy brata cień niepewności. Nie był skałą, tytanem nieprzeżartych emocji, jak ich tato — jego wylewały się z każdej mikro-ekspresji. A ona potrafiła czytać z nich jak z nut. Wiedziała, że chciał jechać; wiedziała też, że się bał. Że obleci cykorem i zostanie w Nowym Jorku, gdzie możliwości dla hokeisty było niewiele — a na pewno nie tyle, ile w Toronto.
Dlatego skłamała, że nie podoba jej się na SVA i chciałaby się przenieść do Toronto. Wszyscy uwierzyli; tylko tato nie, ale nic nie powiedział. Wieczorem po prostu przyniósł jej kakao i siedzieli obok siebie, oglądając stare powtórki Scooby Doo.
Toronto było... zimne. Dziwne. Nieznajome. Klaustrofobiczne w porównaniu z Nowym Jorkiem, a jednocześnie przerażająco puste. Kiedyś otoczona była nieustanną opieką rodziców, ciepłem wujka, znajomych i przyjaciół, a tutaj była tylko ona i Billy. Żadnych znajomości, które mogłyby pomóc jej w karierze — jedynie ogłoszenie na Instagramie, że w The Painted Lady szukają barmanki. (Doświadczenie preferowane, ale nie jest wymagane.) Poznała na uniwersytecie nowych znajomych, odkryła artystyczny półświatek Kanady i zagrzała w nim swoje miejsce, ale nigdy nie potrafiła wyobrazić sobie tego miasta, gdy myślała o domu. Tęskniła za melodyjnym głosem matki, za ciężarem ręki ojca na ramieniu, za zapachem musaki wujka i śmiechem młodszej siostry. Czasami w tęsknocie obwiniała za swoją decyzję brata — rzucała wtedy wściekła w jego brudnymi skarpetkami i z wredną satysfakcją otwierała przy nim czekoladowego batonika. Innym razem siadała obok niego bez słowa na kanapie i pytała, czy nie chce obejrzeć z nią Scooby Doo.
Zawsze się zgadzał.
Czasami, gdy patrzyła na niego kątem oka, wyglądał jak tata.
Nie z powodu obecnego właściciela, a poprzedniego — pachnie jak dom. Jak tata. Otula się nią jak kocem i zasypia na kanapie.
Zabrała ze sobą Hau-Hau.
Pilnie go strzeże w swoim pokoju, pozwalając Billy'emu go pożyczyć tylko pod warunkiem, że jest umierająco chory. Taka sytuacja jeszcze nie miała miejsca.
Uwielbia kwaśny smak.
Ma to po mamie; im bardziej kwaśne, tym lepsze. Mogłaby zjeść cytrynę jak jabłko i nie skrzywić się ani razu.
Jej najsłynniejszą serią obrazów są tinderowe dick-picki.
Wpadła na ten pomysł, gdy dostała trzeciego z rzędu. Przerabiała je na abstrakcyjne kształty w abstrakcyjnych kompozycjach i podpisywała imieniem właściciela - "John. Lubi grać w piłkę, gorące kobiety i jeszcze gorętsze jedzenie." Próbowała wrzucać je na Instagrama, ale za każdym razem były banowane.
Jest strasznie przesądna.
Ma to po wujku chrzestnym. Zawsze odpuka w niemalowane drewno, przerzuci sól przez lewe ramie czy będzie trzymać (dosłownie) kciuki cały mecz brata. Nie po to, żeby wygrał — żeby wrócił cały.
Ukradła połowę szafy matki.
Ubiera się w rzeczy z lat 70. i 80. Autentyczne, znoszone i przede wszystkim wciąż aktywnie poszukiwane przez jej matkę. Przez telefon zawsze kłamie, że nie widziała wcale jej sukienki. (Billy i tak donosi mamie prawdę.)
Całe mieszkanie zajebane w dramatach.
Mój ojciec nie żyje.
Ponoć istniał czas, gdy były tylko we dwie — ona i mama. Ophelia pamięta z niego jedynie przebłyski; niewielki pokoik, a w nim ulubione zabawki, kanapę, która służyła mamie jako sypialnia i pluszowy piesek, ochrzczony jako Hau-Hau, którego dostała od nowego przyjaciela mamy.
Pierwszym prawdziwym wspomnieniem jest czas, w którym Billy przyszedł na świat. Strasznie się wydzierał, jakby żadne łóżeczko nie mogło być wygodniejsze od brzuszka mamy. (Nie było.) Wszyscy próbowali — mama śpiewała mu kołysanki, tata (tata Billy'ego, jeszcze-nie-jej) przytulał go do gołej skóry, bo w której książce przeczytał, że małe dzieci tego potrzebują. Nic nie pomagało.
Dopiero gdy Elia — niewyspana od tego ciągłego, płaczącego kosmity, który najechał jej domek — podmaszerowała do jego łóżeczka i wrzuciła mu swojego Hau-Hau, Billy się uspokoił. Spojrzała w jego duże, zaciekawione oczy i dotarły do niej w końcu słowa, które słyszała od miesięcy. Jesteś starszą siostrą. To duża odpowiedzialność.
Od tamtej pory traktowała to zadanie z należytą powagą.
Mama i tata Billy'ego kochali się jedną z tych miłości, które powinny istnieć jedynie w filmach — w przeciwnym razie zwykłych śmiertelników wpędzić mogą w kompleksy. Ophelia dorastała w przeświadczeniu, że taka miłość jest standardem. Miłość, którą widziała w skradzionych nad kuchennym blatem pocałunkach i w tym, że zawsze trzymali się za ręce, jakby ich złączenie było dla nich naturalnym stanem. Tak różni, a tacy dopasowani — ona; aktorka, a on; człowiek, który nie może mówić o swojej pracy. W przeciwnym wypadku musiałby cię zabić. Z tej wielkiej miłości pojawił się Billy, potem Lenny. I chociaż pewnego dnia tato Billy'ego i Lenny stał się również jej tatą — a ona nigdy nie czuła się przez niego mniej kochana niż reszta — to zawsze wiedziała, że oni są zrodzeni z miłości, a ona z błędów młodości matki.
A te cholerne, blond włosy, wcale nie pomagały.
Gdyby nie one, byłaby skórą zdjętą z matki. Wszyscy tak mówili. Ciągle. Nieustannie.
O, Elia, gdyby nie te włosy—
Billy urodził się z ciemnymi kudłami. Lenny zawsze miała śliczne, ciemne loczki — zupełnie jak mama — i zielone oczy po tacie. Jedno spojrzenie na ich i wszyscy wiedzieli, że są rodziną. Elia odstawała ze swoimi blond włosami jak wypożyczona na jeden dzień kuzynka. Jednego dnia kupiła więc najtańszą farbę w drogerii i zrobiła istny Armagedon na swojej głowie. Był to pierwszy raz, gdy użyła farby do wyrażenia swoich emocji. Mama musiała ją zrozumieć, bo nie krzyczała — chociaż ona rzadko krzyczała, była irytująco wyrozumiała — zamiast tego zabrała ją do fryzjera i obiecała zabierać ją tak długo, jak długo Elia będzie czuła potrzebę. Od tamtej pory jej włosy są zawsze ciemne i nikt więcej nie posądził jej o dalekie pokrewieństwo z żadnym Vandenbergiem.
Każdy w tej rodzinie wyrażał emocje na swój osobliwy sposób. Tato poprzez gesty, mama poprzez dramatyczne monologi, Billy nagle i gwałtownie, Lenny cicho w swojej głowie, a Elia—
Elia malowała. Malowała od kiedy tylko potrafiła włożyć rączkę do wiaderka z farbką i odbić ją na białej ścianie pokoju. Malowała w domu, w przedszkolu, w szkole, w autobusie, w parku. Malowała na studiach, wybierając na kierunek historię sztuki, bo miała szczęście dorastać w domu, gdzie była to ceniona forma ekspresji i planu na życie. Miała nieśmiały plan, aby odtworzyć sukces matki. Podbić może niekoniecznie Broadway, ale do MET nie było przecież od niego tak daleko. Nie miała wprawdzie jej charyzmy i pewności siebie, ale mogła ukryć się za płótnem i pozwolić, aby to ono przemawiało za nią. Taki był plan, ale życie zweryfikowało.
Była już na drugim roku, gdy Billy dostał stypendium. Okazja życia, mówili wszyscy, a ona widziała na twarzy brata cień niepewności. Nie był skałą, tytanem nieprzeżartych emocji, jak ich tato — jego wylewały się z każdej mikro-ekspresji. A ona potrafiła czytać z nich jak z nut. Wiedziała, że chciał jechać; wiedziała też, że się bał. Że obleci cykorem i zostanie w Nowym Jorku, gdzie możliwości dla hokeisty było niewiele — a na pewno nie tyle, ile w Toronto.
Dlatego skłamała, że nie podoba jej się na SVA i chciałaby się przenieść do Toronto. Wszyscy uwierzyli; tylko tato nie, ale nic nie powiedział. Wieczorem po prostu przyniósł jej kakao i siedzieli obok siebie, oglądając stare powtórki Scooby Doo.
Toronto było... zimne. Dziwne. Nieznajome. Klaustrofobiczne w porównaniu z Nowym Jorkiem, a jednocześnie przerażająco puste. Kiedyś otoczona była nieustanną opieką rodziców, ciepłem wujka, znajomych i przyjaciół, a tutaj była tylko ona i Billy. Żadnych znajomości, które mogłyby pomóc jej w karierze — jedynie ogłoszenie na Instagramie, że w The Painted Lady szukają barmanki. (Doświadczenie preferowane, ale nie jest wymagane.) Poznała na uniwersytecie nowych znajomych, odkryła artystyczny półświatek Kanady i zagrzała w nim swoje miejsce, ale nigdy nie potrafiła wyobrazić sobie tego miasta, gdy myślała o domu. Tęskniła za melodyjnym głosem matki, za ciężarem ręki ojca na ramieniu, za zapachem musaki wujka i śmiechem młodszej siostry. Czasami w tęsknocie obwiniała za swoją decyzję brata — rzucała wtedy wściekła w jego brudnymi skarpetkami i z wredną satysfakcją otwierała przy nim czekoladowego batonika. Innym razem siadała obok niego bez słowa na kanapie i pytała, czy nie chce obejrzeć z nią Scooby Doo.
Zawsze się zgadzał.
Czasami, gdy patrzyła na niego kątem oka, wyglądał jak tata.
Ciekawostki
Kradnie bluzę Billy'ego.Nie z powodu obecnego właściciela, a poprzedniego — pachnie jak dom. Jak tata. Otula się nią jak kocem i zasypia na kanapie.
Zabrała ze sobą Hau-Hau.
Pilnie go strzeże w swoim pokoju, pozwalając Billy'emu go pożyczyć tylko pod warunkiem, że jest umierająco chory. Taka sytuacja jeszcze nie miała miejsca.
Uwielbia kwaśny smak.
Ma to po mamie; im bardziej kwaśne, tym lepsze. Mogłaby zjeść cytrynę jak jabłko i nie skrzywić się ani razu.
Jej najsłynniejszą serią obrazów są tinderowe dick-picki.
Wpadła na ten pomysł, gdy dostała trzeciego z rzędu. Przerabiała je na abstrakcyjne kształty w abstrakcyjnych kompozycjach i podpisywała imieniem właściciela - "John. Lubi grać w piłkę, gorące kobiety i jeszcze gorętsze jedzenie." Próbowała wrzucać je na Instagrama, ale za każdym razem były banowane.
Jest strasznie przesądna.
Ma to po wujku chrzestnym. Zawsze odpuka w niemalowane drewno, przerzuci sól przez lewe ramie czy będzie trzymać (dosłownie) kciuki cały mecz brata. Nie po to, żeby wygrał — żeby wrócił cały.
Ukradła połowę szafy matki.
Ubiera się w rzeczy z lat 70. i 80. Autentyczne, znoszone i przede wszystkim wciąż aktywnie poszukiwane przez jej matkę. Przez telefon zawsze kłamie, że nie widziała wcale jej sukienki. (Billy i tak donosi mamie prawdę.)
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
takZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
takzgoda na trwałe okaleczenie
takzgoda na nieuleczalną chorobę postaci
takzgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak