-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Początkowo kręcił się po różnych miejscach, szukając pracy, która by mu przypasowała. To właśnie wtedy, przegrzebując się przez masę ofert pracy, znalazł otwartą pozycję w Toronto. Przeprowadził się tutaj już kilka tygodni temu, ale jego mieszkanie wciąż bardziej przypominało wystawkę pudeł niż miejsce, w którym ktoś mógłby faktycznie żyć. Wiedział, że w końcu będzie musiał przez to przebrnąć, ale na razie udawało mu się to dość skutecznie odkładać w czasie. Był zajęty, późno wrócił, nie miał czasu — wszystko, byle nie bawić się w organizację nowego domu. Porządki były jego najmniej lubianym elementem zmiany miejsca zamieszkania. Zaczął się nawet zastanawiać nad zatrudnieniem ekipy, która zrobiłaby to za niego. Była to ewidentna przesada i przesadne wyolbrzymianie problemów, ale hej. Nie było nikogo, kto mógłby go za to osądzać. Na szczęście aktualny stan mieszkania był jednym z niewielu minusów, jakie niosły za sobą ostatnie zmiany.
Na co dzień cieszył się życiem i chociaż pracy miał sporo, traktował to raczej przyjemny obowiązek niż męczący przymus. Czuł, że w końcu znalazł się w miejscu, które mogłoby mu pozwolić na nowy start i chciał z tego skorzystać. Dość ambitnie zaangażował się w działalność prawniczą w mieście, jednocześnie powoli zadomawiając się w swojej dzielnicy. Sąsiedzi byli otwarci i przyjaźni, co było całkiem przyjemnym bonusem do całości. Wymiana wypiekami, rozmowy, polecenia knajp oraz innych miejsc, które warto było odwiedzić. Ot typowe życie towarzyskie, w którego posiadaniu Benji nigdy nie był szczególnie dobry. Starał się to jednak zmienić, przynajmniej w granicach własnych możliwości. Starał się wychodzić ze strefy komfortu, co na razie wychodziło mu nieco w kratkę. Nie przejmował się tym jednak jakoś szczególnie, nie kładąc na sobie zbyt dużej presji. Chciał zacząć od nowa, także działanie na pałę zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem.
Jego życie osiągnęło pewnego rodzaju rutynę. Większość dnia przesiadywał w pracy, a wieczorami wychodził na miasto, starając się je lepiej poznać. Dzisiaj był jednak zbyt zmęczony na knajpy czy galerie handlowe, także postanowił potrenować. Przez chwilę nosił się z poszukaniem nowego miejsca do uprawniania boksu, ale ostatecznie stanęło na tym, że poszedł pobiegać. W końcu hej, każdy zawsze mówi, że po czymś takim człowiekowi będzie lepiej.
W słuchawkach na uszach ruszył przez dzielnicę, zwartym, chociaż nieszczególnie szybkim tempem mijając kolejne zabudowania. Tak w sumie to dzisiejszy dzień nie był taki zły.
Muzyka w końcu zaczęła brać górę nad analizą kolejnych spraw sądowych. W końcu istniał tylko on oraz każdy kolejny krok, który wykonywał. Pochłonęło go to na tyle mocno, że nawet nie zauważył sylwetki, która nagle się przed nim pojawiła. Bez namysłu wbiegł w bogu ducha winną kobietę, wywalając na ziemię worki ze śmieciami, które miała ze sobą.
— Kurwa — rzucił, wyrwany tak gwałtownie ze strefy zen. W pierwszym odruchu chciał ruszyć do ataku, ale gdy tylko spojrzał na to, czego właśnie dokonał, wyrzuty sumienia wzięły górę. — Jasna cholera, najmocniej przepraszam. Już pani pomagam — rzucił, po czym zsunął słuchawki i wcisnął je w kieszeń. Zaraz po tym przykucnął i zaczął zbierać śmieci, które potoczyły się chodniku oraz drodze. — Mam nadzieję, że nic się pani nie stało? — rzucił jeszcze, zerkając w stronę kobiety. Było na tyle ciemno, że nie mógł dostrzec jej twarzy, ale z sylwetki wyglądała dziwnie znajomo.
helena peregrine