ODPOWIEDZ
33 y/o
For good luck!
186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Świąteczne bankiety miały w sobie coś niepokojącego — jakby cały ten blask, blichtr i fałszywie miękkie światło prawdziwych świec z ekologicznego wosku miały przykryć wszystkie wady i rysy na charakterze ludzi spędzonych w jeden punkt na mapie miasta by udawać, że absolutnie wszystko w ich życiu idzie zgodnie z planem.
Spoglądając na to z tej cynicznej, ale i - niestety? - boleśnie prawdziwej perspektywy, łatwo dawało się dotrzec, że Lazare nie był wyjątkiem.
Na salę główną dostał się bocznym wejściem, unikając całego tego zgiełku powitań i nieszczerego entuzjazmu, z jakim przybywający na miejsce goście rzucali się sobie w objęcia, lub przynajmniej ściskali sobie nawzajem dłonie z przerysowaną, teatralną emfazą. Miał na sobie dobrze skrojony - wynikiem kilku poprawek krawieckich uwzględniających, że w ostatnich miesiącach wyraźnie stracił dawną, związaną z regularnymi treningami, muskulaturę - czarny garnitur noszony bez muszki czy krawata, ale za to ze śnieżno-białą koszulą, z jednym guzikiem rozpiętym poniżej linii obojczyków.
Zapach choinkowego igliwia, wykwintnego szampana, i perfum kosztujących więcej, niż większość mieszkańców Toronto miała w zwyczaju wydawać na prezenty gwiazdkowe dla najbliższych, otoczył go jak gęsta, aromatyczna mgła. Wysokie okna odbijały złote światła, a w tle niosła się subtelna, jazzowa wersja „It’s the Most Wonderful Time of the Year”.

Co za pieprzona ironia, pomyślał Moreau.

Nigdy nie lubił Świąt - przede wszystkim dlatego, że niemal co roku kojarzyły mu się z przygnębiającą samotnością. W dzieciństwie nie było takiego Bożego Narodzenia, które nie wiązałoby się z załamaniem nerwowym jego lekko wstawionej matki, używającej Lazare jako powiernika dla swoich żalów i gniewu względem byłego męża. W adolescencji Święta niemalże przelatywały mu przed oczami - zbyt zajętemu szkołą, treningami, i próbami zachowania przy tym jakiegokolwiek prywatnego życia, i bliskich relacji z rówieśnikami, co na ogół i tak kończyło się dlań fiaskiem. W dorosłości zatem, a więc nawet i ubiegłego roku, Lazare spędzał większość zim na treningach i wszelakich zawodach czy zimowych igrzyskach, więc okres większości populacji kojarzący się ze świąteczną gorączką, dla niego był symultaniczny z niczym więcej, jak ciągiem treningów i sportowych potyczek.

Teraz, nagle, po raz pierwszy miał teoretycznie czas na cieszenie się chwilą. Jego terapeuta - ten sam, którego Moreau w ostatnim czasie odwiedzał nadal dość niechętnie, ale przynajmniej odrobinę bardziej regularnie - twierdził, że to zdrowe i potrzebne w procesie dochodzenia do siebie. Nie rozdrapywać przeszłych ran, nie wybiegać myślą za daleko w przyszłość - po prostu być tu, i teraz, celebrując bieżący moment.
Chryste. Bieżące momenty były dla Lazare źródłem porządnej męki, zwłaszcza w okolicznościach jak te, gdzie każda znajoma sylwetka kazała mu myśleć o przeszłości, i o wszystkim, co - za sprawą własnej głupoty stracił.
Czasem jednak, jak z kolei uważał jego agent, nie było wyjścia, i należało pojawić się na salonach mimo wszystko, nawet jeśli wyłącznie po to, by postawieni wysoko ludzie zobaczyli, że nadal się istnieje — choćby tylko jako cień dawnego siebie. A ten właśnie bankiet był organizowany przez kogoś, komu odmówić zwyczajnie się nie dało.

Przechadzając się pod wykuszami okien, lekkim, płynnym ruchem Lazare przejął od kelnera kieliszek białego, musującego wina, i skupił wzrok na bąbelkach unoszących się powoli ku powierzchni. Tyle razy widział ten moment we własnej karierze. Wznoszenie się, błysk, krótką żywotność, a potem - prysk! - nagły koniec całej magii, gdy wydawało się, że człowiek właśnie dosięgnął szczytu. Szczęście, jak to mówili, bywało ulotne. A potem zostawało tylko rozczarowanie i niesmak.

Dążąc w głąb sali, blondyn zdawał sobie sprawę, że mijani przezeń uczestnicy dzisiejszego wydarzenia wpatrują się w niego z mniej lub bardziej starannie skrywaną ciekawością. Część spojrzeń podszywał podziw, część zaś zwyczajny jad, zabarwiony pamięcią o skandalu. Nie dawało się ukryć, że w ostatnich miesiącach Lazare zdążył już (prawie) przyzwyczaić się do obu rodzajów atencji.

A potem, w całym tym kalejdoskopie najróżniejszych reakcji, z jakimi spotykała się jego osoba, Moreau zobaczył . L o v e.
Nie potrzebował więcej niż dwóch sekund, żeby wszystkie wspomnienia wróciły szybciej niż refleks w skoku potrójnym.
Wtedy, tamten jeden raz… oboje byli młodsi, odrobinę nieopierzeni, ale pewni siebie w taki sposób, w jaki bywają ludzie, którym świat dopiero zaczyna bić brawo. Ona z błyskiem nowej kariery w oczach, on z poczuciem nieśmiertelności, które spływało z niego jak brokat po każdym występie.
Pili za dużo. Tańczyli jeszcze więcej. Oboje udawali, że nie odnajdują w sobie nawzajem czegoś niebezpiecznie znajomego.
A potem było miasto - rozmazane deszczem za oknami taksówki. Pościel z drogiego jedwabiu. Śmiech i dwutakt przyspieszonych oddechów. Dotyk, który Lazare pamiętał za dobrze jak na coś tak przypadkowego.

Teraz, Love stała kilka metrów dalej, z ciałem osnutym materiałem błyszczącym subtelnie jak powierzchnia lodu w reflektorach, rozmowna i promienna, dojrzalsza o parę lat, i o parę lat piękniejsza. Jeśli ktoś tu się postarzał, to tylko on - Roderick wyglądała, jakby tylko rozwinęła skrzydła.

Zanim zdążył odwrócić wzrok, dziewczyna musiała poczuć jego spojrzenie, bo zwróciła głowę w jego stronę, pozwalając, by ich spojrzenia spotkały się gdzieś pomiędzy stołem z cateringiem a jedną z imponujących, błyszczących choinek. Było za późno by udać, że wszystko to było jedynie zbiegiem okoliczności - Lazare lekko uniósł zatem kieliszek, w geście ni to toastu, ni to powitania, zastanawiając się, czy brunetka podejmie jego zaproszenie, czy też zignoruje je uprzejmie, ale jednoznacznie.

Love Roderick
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
28 y/o
CHRISTMASSY
159 cm
prezenterka w CBC News
Awatar użytkownika
This is my resting Grinch face
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiPrzeszły
postać
autor

Samotność.
Święta były pod tym względem wyjątkowe - słodko-gorzkie i Love doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Uwielbiała jak świat wyglądał. Miasto pokryte grubą warstwą śniegu i przyozdobione światełkami wyglądało po prostu ładniej. Kochała też te niezliczone świąteczne przyjęcia, na które była zapraszana. Kolacje na mieście, domówki, wyjścia do baru, czy służbowe bankiety… bawiła się doskonale. Ale później wracała do pustego mieszkania i doskonale wiedziała, że jej Boże Narodzenie będzie wyglądało dokładnie tak samo – spędzi je w swoim własnym towarzystwie albo w pracy. Pretensje o to jednak mogła mieć tylko i wyłącznie do siebie, więc zamiast narzekać – nakładała szeroki uśmiech i brylowała w towarzystwie. Dzisiejszy bankiet był tego doskonałym przykładem.
Na takich przyjęciach dla odmiany nie brakowało jej towarzystwa. Ściskając w dłoniach smukły kieliszek szampana uprzejmie zaśmiewała się z żartu, który słyszała już kolejny raz oraz równie uprzejmie ignorowała fakt, że jej rozmówca – starszy mężczyzna będący producentem w CBC, czyli w jakiejś formie jej pracodawca – uparcie wpatruje się w jej dekolt i nawet nie próbuje być przy tym subtelny. Prawdopodobnie tu też była sama sobie winna.
Chociaż nadal sprawiała wrażenie zainteresowanej rozmową jednocześnie sunęła spojrzeniem po bliższym i dalszym otoczeniu, starając się znaleźć w tłumie kogoś, kto mógł ją zainteresować. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie liczyła odrobinę na spotkanie z Lennoxem, ale musiało jej wystarczyć wspomnienie tych kilku dni w Meksyku oraz skóra muśnięta słońcem.
I wtedy je spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Lazare, a usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Prawdopodobnie był ostatnią osobą, którą spodziewała się tutaj spotkać, ale nie narzekała. Przez krótką chwilę próbowała sobie przypomnieć ile czasu minęło od ich ostatniego spotkania, ale mogła dojść tylko do jednego wniosku. Za dużo. Dopiła zawartość swojego kieliszka i odrobinę szybciej zakończyła rozmowę z wyraźnie rozczarowanym producentem i zgrabnie lawirując między uczestnikami przyjęcia – w końcu znalazła się wystarczająco blisko, żeby znowu móc nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
- Ze skandalem Ci do twarzy, Moreau. – rzuciła na dzień dobry, a kącik ust drgnął jej w lekkim rozbawieniu. Podeszła bliżej, właściwie całkowicie likwidując między nimi dystans, zacisnęła lekko palce na jego idealnie gładkiej koszuli i wspięła się na palce, żeby sięgnąć męskiego policzka, na którym złożyła subtelny, zupełnie niewinny pocałunek. Jak przyjaciele, którzy dawno nie mieli okazji się zobaczyć. Z tym, że oni wcale nie byli przyjaciółmi – Dobrze Cię widzieć – szepnęła, muskając jego policzek ciepłem swojego oddechu i dopiero się wyprostowała.
- Już się bałam, że będę skazana na towarzystwo Thompsona przez cały wieczór. Zaczynam podejrzewać u niego demencję, co spotkanie opowiada te same żarty.



lazare moreau
33 y/o
For good luck!
186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Najlepszą metodą, którą w ostatnich latach przed skandalem Lazare znalazł na radzenie sobie z przedświąteczną samotnością, było... nie przestawać. Dom, do którego się wracało, świecił pustką? Och, recepta była prosta: nie wracać do niego tak długo, jak tylko się dało. Ciągle być czymś zajętym. Z jednego bankietu udawać się od razu na kolejny, z jednej imprezy brać taksówkę na następną, łóżko tego nieznajomego kolejnej nocy zastępować łóżkiem innego - byleby tylko ani razu nie zostać sam na sam z głuchą, przytłaczającą i wymowną ciszą.
Tuż po wybuchu medialnej gorączki, która grono jego przyjaciół przerzedziła nawet bardziej, niż Lazare, i tak dość już sceptyczny względem autentyczności większości swoich przyjaźni, się spodziewał, blondyn naprawdę myślał, że ta nowa pustka go zabije, albo przynajmniej doprowadzi do szaleństwa. Jego telefon po raz pierwszy od dwóch dekad milczał całymi godzinami, skrzynka pocztowa, do której zazwyczaj codziennie przychodziły zaproszenia na eventy i najróżniejsze fety, świeciła pustką; niektórzy dawni znajomi zdawali się nawet udawać, że nigdy wcześniej nie mieli z nim nic do czynienia.

Powiadają jednak, że do wszystkiego można się jakimś cudem przyzwyczaić, i w przypadku Lazare koniec końców nie było inaczej. Teraz zdawał się być zahartowany nowo odkrytą samotnością, i niemalże całkowicie odporny na brak atencji, której niegdyś tak potrzebował. A jednak nie dało się ukryć, że zabieganie o uwagę otoczenia było dla Lazare niczym instynkt, któremu zwyczajnie nie potrafił odmówić.

– Ze skandalem ci do twarzy, Moreau.

Znajomy, śpiewny ton głosu obdarzony specyficznym rodzajem sensualności. Love znalazła się zbyt blisko, zbyt szybko - nie dając Lazare najmniejszej szansy na ucieczkę do któregoś z cichych kątów sali. Nie, żeby chciał uciekać. Muśnięcie jej warg o skórę jego policzka było tak delikatne, że mógł sobie wmówić, iż tylko je sobie wyobraził. A jednak - mimowolnie wciągając w nozdrza zapach dziewczęcych perfum, i czując na krawędzi szczęki ciepło jej oddechu - wiedział, że nawet jego bujna wyobraźnia nie szarpnęłaby się na tak realistyczną fantazję. Uniósł brew, ale kąciki ust poruszyły się w zapowiedzi szerszego uśmiechu.

– Ciebie też dobrze widzieć, Love Roderick - odparł, wypowiedziawszy pełne personalia brunetki tylko dlatego, że lubił ich smak w swoich ustach. Patrzył na nią o ułamek sekundy dłużej niż wypadało w wyłącznie przyjacielskich realiach. Był w niej jakiś rodzaj blasku — nie sztucznego, nie telewizyjnego, tylko tego, który rodzi się z samotności i uporu, z prób udawania, że wszystko jest dobrze nawet wtedy, gdy wracasz do pustego mieszkania. Lazare znał ten blask. Nosił go w sobie - Podobno żaden ze mnie bohater, ale w takim razie chętnie cię wybawię od konieczności użerania się z Thompsonem i jego zaburzeniami pamięci. To prawie jak praca charytatywna... - żachnął się, poprawność polityczną najwyraźniej zostawiwszy poza progiem restauracji - A podobno zaproszono nas tutaj nie żeby pracować, a żeby dobrze się bawić - Wzruszył ramionami pozwalając, by na moment wzrok uciekł mu w bok, w stronę lśniącej choinki z całym jej przepychem i krzykliwością. Potem wrócił spojrzeniem do Love — nadal zbyt trzeźwy, obecny, uważny - A ty? Dobrze się dziś bawisz?

Love Roderick
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
28 y/o
CHRISTMASSY
159 cm
prezenterka w CBC News
Awatar użytkownika
This is my resting Grinch face
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiPrzeszły
postać
autor

Gdy przemierzała salę bankietową w kierunku Moreau nawet przez myśl jej nie przeszło, że jego afera mogłaby mieć na nią jakikolwiek wpływ, czy w jakikolwiek sposób sprawić, że wolałaby unikać z mężczyzną kontaktu. Może spędzała za dużo czasami z politykami, a przecież wiadomo, że w polityce tydzień bez skandalu był tygodniem straconym. A może to jej dziennikarska natura i po prostu zawsze chciała wiedzieć więcej, a przecież najwięcej dowiedzieć się mogła zawsze u źródła. Dlatego nawet się nie zawahała, nawet pół minuty nie zastanawiała się nad tym, czy w ogóle chce z nim rozmawiać.
Chciała… przez wzgląd na stare dobre czasy. Trzeba było przyznać, że znajomość z Lazare należała do krótkich i intensywnych, ale mimo wszystko wywoływała uśmiech na jej twarzy i ten specyficzny błysk w spojrzeniu. A dzisiaj spotykali się w bardzo podobnych okolicznościach… może trochę starsi, może na innych etapach kariery, może nawet na innych etapach życia (bo nigdy nie interesowała się tym, co działo się z nim towarzysko), ale jednak same okoliczności przywoływały pozytywne wspomnienia.
Jego głos jak zawsze spowodował przyjemny dreszcz i nie mogła się nie uśmiechnąć. Z takim głosem w sporcie się marnował i teraz tylko mocniej się w tym wrażeniu upewniła. Może nigdy mu tego nie powiedziała – bo jednak zdawała sobie sprawę z tego, co kochał, ale może to był dobry moment, gdy znajdował się na wygnaniu? Postanowiła obserwować i ewentualnie zasiać ziarno. Domyślała się, że nie była jedyna, której miękły kolana… a przecież powiedział na głos zaledwie jej imię i nazwisko. Aż musiała się napić.
- Antybohater to nadal bohater, nie zapominaj o tym – kącik ust drgnął jej w rozbawieniu i w oczywisty sposób nawiązała zarówno do tego, że był superbohaterem, który właśnie ratował ją z rąk nudy starszego pana jak i tego, że w związku z tym całym jego zamieszaniem – jego moralne mogły trochę opaść. Zdaniem Roderick? Zupełnie niepotrzebnie. Wychodziła z założenia, że każdy może popełniać błędy i nie z takich kłopotów można się było wykręcić! Czasami był potrzebny czas, a czasami dobre chęci.
- I jeszcze nie miałam okazji z a c z ą ć się dobrze bawić i mam szczerą nadzieję, że to się właśnie odmieniło. – brew brunetki powędrowała wymownie do góry, a przy okazji subtelnie (lub wcale nie) zmierzyła go wzrokiem – Przyszedłeś sam? Co w ogóle słychać? I pytam poważnie… wcale nie musisz używać ugrzecznionej oficjalnej wersji. Możesz powiedzieć, co naprawdę słychać. Nie zamierzam oceniać! – co złego to nie ona! Tym bardziej, że zrobiła w swoim życiu wystarczająco dużo głupot… była ostatnią do oceniania! A poza tym naprawdę po przyjacielsku była ciekawa.


lazare moreau
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”