Dalej nie miał odzewu od żadnej placówki, do której wysyłał CV. Już się przyzwyczaił, bo to trwało od czasu wyrzucenia go z poprzedniej pracy. Gdy jednak miał gorszy dzień, zgromadzona w nim irytacja potęgowała się tylko bardziej, robiąc z niego albo nieprzyjemnego, albo w cholerę zdołowanego. Ciekawe, którą stronę obierze dzisiaj - póki co, było za wcześnie, by coś jednomyślnie stwierdzić.
Wyjątkowo wracał do domu nad ranem, gdyż zatrzymał się z kumplami z zespołu w jednym miejscu po wczorajszym występie. Trochę obawiał się o to, co Alexander zmajstruje pod jego nieobecność. Kasę uprzednio "ubezpieczył" - albo miał ją ze sobą, albo była na jego koncie. Którego nie podał bratu i nie zostawił nigdzie widocznej informacji o jakimkolwiek koncie poza tym, które otworzył wkrótce po przyjeździe braciszka w jego strony. Dla niepoznaki były tam jakieś drobne kwoty, ale miał szczerą nadzieję, że nawet tego brachol mu nie ruszy.
Gorzej, że w domu były pewnie jakieś wartościowe rzeczy. Ale brat chyba nie był aż tak uzależniony, bo zaraz sprzedawać już taki średni telewizor plazmowy do lombardu. Jeśli do tego by doszło, Antek chyba zamknąłby go siłą w okolicznym psychiatryku. Skrupułów nie miał z tym żadnych - za długo byli rozłączeni, by aż tak się przejmować. Ale, niestety, trochę sumienia wciąż posiadał.
Dlatego też pozwolił mu w ogóle zostać. Bo mógł równie dobrze złapać go za fraki i wywalić za drzwi.
Wszedł do środka i pierwsze co zrobił, to sprawdził czy Munch został nakarmiony. To też był doskonały powód, by pozbyć się brata. Gdyby miał ratować kogoś z płonącego budynku, to uratowałby swojego psa zamiast brata. Tak, hejtujcie go ile chcecie - on miał to gdzieś. Zwłaszcza, że jego brat pewnie poradziłby sobie sam - w końcu był specem od ucieczek.
Gdy Munch przyleciał się przywitać, szedł akurat do kuchni. Brata nigdzie nie widział i tylko wmawiał sobie, że to może nawet lepiej. Podszedł do lodówki z zamiarem wyczarowania sobie jakiegoś dobrego śniadania, gdy z innego pokoju rozległ się głośny huk. Natychmiast przerwał swoje poczynania, puszczając się niemalże biegiem w kierunku, z którego dochodził hałas. A za nim jego miniaturowy piesek, wydając z siebie dwa urocze szczeknięcia.
alexander baransky