ODPOWIEDZ
28 y/o
For good luck!
196 cm
strażak na zasiłku, student psychologii uniwersytet
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

nieprzyzwoicie wczesna pora, biblioteka uniwersytecka na kampusie


Świt wkradał się do wnętrz pogrążonego w niemal zupełnie niezmąconej niczym ciszy budynku nieśmiało, i przez wysokie wykusze starodawnych okien, rozlewając błękitno-szare plamy światła na kamiennej posadzce korytarzy, po półkach z książkami i po oprawionych w ciężkie ramy planach architektonicznych kampusu. Panująca tu atmosfera kojarzyła się raczej z kaplicą, a nie uniwersytecką instytucją: dbałość o to, by zachowywać milczenie, i po wąskich przestrzeniach poruszać się z godnym kościoła namaszczeniem.
Zmierzając z wolna - bo obciążonym wielogodzinnym zmęczeniem krokiem - w stronę mieszczących się w gardzieli korytarza automatów z kawą i przekąskami, Oleander mrużył i przecierał podczerwienione nieco oczy, nawigując lokalne przestrzenie bez zastanowienia; znał je przecież na tym etapie równie dobrze, jak pielęgniarki z nocnych dyżurów zwykną znać labirynty szpitali.

Łącząc pracę na nocki i przygotowania do zbliżającej się sesji egzaminacyjnej, Ollie egzystował głównie za sprawą siły woli i mocy kofeiny, której w krwioobiegu musiał uzupełniać coraz regularniej, przyzwyczaiwszy organizm, że ten co parę godzin otrzymuje nowy zastrzyk kawy albo chociażby coli - w razie ich braku natychmiast gotowy reagować sennością i migreną. Everhart mógł wiedzieć, że to niekoniecznie zdrowy sposób funkcjonowania, ale wciąż obiecywał sobie, że to ostatni raz, bo przecież przy kolejnej sesji będzie rozsądniejszy, i lepiej zorganizowany - a więc i wolny od obowiązku, aby każdą wolną chwilę spędzać na nadrabianiu akademickich zaległości.
Wbrew temu, jak wyglądało uczelniane tło większości jego kolegów z roku, Ollie nie miał wieloletniej wprawy w uczeniu się do egzaminów, które nie polegały przede wszystkim na praktycznych, fizycznych umiejętnościach. Teraz zaś, na początku zupełnie nowej - bo akademickiej - kariery, wszystkiego musiał się uczyć od zera. Nie było sensu udawać, że nie stanowiło to dla niego nie lada wyzwania.

Automat zamrugał niepokojąco stanowczo, gdy brunet tylko nacisnął przycisk dolewki. Po chwili zapiszczał, jakby chciał Oleandra zganić za przeszkadzanie mu w nocnej drzemce. W końcu, gdy Ollie spróbował nacisnąć zielony guzik po raz drugi, maszyna - jak na złość - wyświetliła rozczarowujący komunikat: ERROR 07: TRY AGAIN.

Ollie westchnął głęboko - takim rodzajem zrezygnowanego, rozczarowanego westchnienia, który wyrywa się z samego środka duszy.
— Dobra, stary...Ja wiem, że ty też masz dość… — mruknął pod nosem, stukając lekko w plastikowy panel urządzenia. — Ale posłuchaj, przyjaźnimy się. Od lat. Nie zostawisz mnie teraz, prawda? Proszę o jedno espresso. Nic więcej. Przecież o północy obiecałeś, że damy radę do rana.

Automat nie miał jednak zamiaru współpracować. Stęknął jeszcze raz, zgrzytnął i zabuczał, do plastikowego kubka wyrzucając z siebie tylko bladawą, letnią w temperaturze kroplę brunatnej wody.

Oleander przetarł twarz dłonią. Czuł lekkie drżenie mięśni — efekt zbyt małej ilości snu i zbyt dużej ilości odpowiedzialności zgromadzonych w jednym ciele. Proteza, jak zwykle nad ranem, wydawała się cięższa niż powinna, jakby grawitacja postanowiła sprawdzić, ile Everhart jeszcze wytrzyma.

- Na miłość boską, Brutusie... - wsparłszy się o prostokąt maszynerii na otwartej dłoni, chłopak zwiesił głowę, niezdecydowany, czy się roześmiać, czy może jednak rozpłakać. I dopiero wtedy poczuł - nie bez jakiejś dozy zażenowania - cudzą obecność, rozumiejąc, że jego dramatyczne rozterki przy uczelnianym automacie zyskały właśnie nieproszoną widownię - Chryste, wybacz, ja... - zaczął, nie rejestrując jeszcze nawet, do kogo mówi - ...naprawdę nie postradałem jeszcze zmysłów, tylko...

Ruby stała kilka metrów dalej, wylądając jakby świt nakładał na nią filtr w sepii: kosmyk włosów opadał zgrabnie na jej ładną twarz, a kołnierz swetra przesunął się lekko na bok, odsłaniając smukłą linię dziewczęcej szyi. Dłonie miała puste - żadnych książek, żadnego plecaka - więc Ollie domyślał się, że i ona przyszła tu po kawę, lub przynajmniej jednego z oferowanych w automatach monsters drink.

Widział ją tu wielokrotnie, choć znali się wyłącznie przelotnie - w ramach jednej z tych uniwersyteckich znajomości, które opierają się na jakimś krótkim "cześć!" rzuconym między regałami, i ukradkowych spojrzeniach znad stołowych blatów. Wydawało mu się, że była doktorantką - chyba biologii? Zawsze w towarzystwie książek, zawsze jakby lekko nieobecna, jakby myślami znajdowała się o kilka światów dalej.

Nie wiedział o niej nic. A jednak… widział wystarczająco dużo, by rozpoznać zmęczenie, które dziewczyna nosiła niczym drugi sweter.

-...jestem trochę zdesperowany, wiesz? - zakończył nieco nerwowy, lecz wypowiedziany nie bez uroku słowotok, zakończywszy go uniesieniem pojedynczego kącika warg w lekkim, ciut zawadiackim uśmiechu.


Ruby J. Graham
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
oleander
z przecinkami przejdzie wszystko
28 y/o
For good luck!
164 cm
Doktorantka Biologii University of Toronto
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
typ narracji3 os
czas narracji
postać
autor

Ten dzień nie układał się zupełnie tak, jak Ruby by chciała. Była na terenie uniwersytetu już ponad dziesięć godzin, większość tego czasu spędziła w laboratorium, korzystając z promieni słońca, które w wyjątkowych sytuacjach postanawiały się pojawić. Dziś był właśnie taki dzień – wyjątkowy pod tym względem, choć dla Ruby nie mógłby być gorszy. Jej obecne badania, nad którymi pracowała (a raczej starała się pracować!), szły jak krew z nosa i oczywiście na przekór jej oczekiwaniom. Raz za dużo jednego czynnika aktywnego, potem o jedną dziesiątą za mało. Innym razem znowu i za mało, i za dużo – i tak w kółko.
Jeśli jej doktorat w Oksfordzie nauczył ją jednego, to tego, że tak właśnie będzie wyglądać reszta jej życia, jeśli pójdzie drogą akademicką. Z całym sercem mogła przyznać swojemu promotorowi rację – nie było w tym kłamstwa. Choć było to dla niej niezwykle frustrujące: spędzać dni i noce, tygodnie, a czasami całe miesiące nad JEDNYM badaniem lub jego częścią, tylko po to, by dostać negatywny wynik i zacząć od nowa. Ilość nerwów, jakie straciła przez lata (i czasami nadal traciła), była już w jednostkach nie do zliczenia. A jednak nie potrafiła tak po prostu od tego odejść. To było coś, czego pragnęła odkąd pamięta, i gdy w końcu dostała swój list akceptacyjny z Oksfordu, była przeszczęśliwa.
Teraz była tu – na uniwersytecie w Toronto – po raz kolejny w swojej karierze rwiąc przysłowiowe włosy z głowy o bardzo nieludzkiej godzinie. Postanowiła przejść się do biblioteki i posiedzieć chwilę przy swoim ulubionym stoliku, patrząc przez okno. Wiedziała, że pewnie niewiele zobaczy, ale poniekąd to był jej cel. Chwyciła torbę na ramię, powiesiła laboratoryjny płaszcz na wieszaku i z szafki przy biurku wyciągnęła trzy puszki Red Bulla. Jedna wiedziała, że będzie za mało, dwie byłyby w sam raz, a trzy – tak na zapas. Bywały czasy, gdy Ruby wcale nie wracała do mieszkania, tylko robiła sobie drzemki w laboratorium na kanapie w kąciku, który urządzili sobie wszyscy korzystający z pracowni.
Całkiem zamyślona szła przez korytarz w kierunku biblioteki, gdy na swojej drodze spotkała kogoś… gadającego do siebie. Chwilę później zorientowała się, że chłopak nie mówi do siebie, a do maszyny z napojami, próbując się targować. Cicho westchnęła pod nosem, nie oceniając – sama nie raz modliła się czy też próbowała negocjacji z „maszynowymi bóstwami”, które utrzymywały ją przy życiu. Stanęła niedaleko niego i automatu, czekając, aż skończy swój monolog. Nie oczekiwała, że ją zauważy.
Och, nie przejmuj się, nie raz robiłam to samo. Maszyny są wredne, gdy czują desperację na kofeinę – powiedziała pół żartem, pół serio. Sama była już ledwo żywa i pewnie powinna zaciągnąć się do domu i spać, jednak Ruby była Ruby – bez pozytywnego wyniku na tej durnej próbce nawet nie zamierzała o tym myśleć.
Trzymaj – mruknęła, sięgając do torby na ramieniu i podając mu Red Bulla. – Wiem, że to nie kawa per se… ale będzie smakować lepiej niż to coś, co wylądowało w kubku – dodała, patrząc na niego. Czasami widywali się na korytarzu czy w bibliotece, ale jakoś nigdy nie udało się im zamienić więcej niż parę słów. Nie wynikało to z niczyjej winy – Ruby wiecznie gdzieś była i coś robiła, a wszystko związane z relacjami międzyludzkimi było spychane na tylny palnik.
Co sprowadza cię do biblioteki o tej jakże cudownej porze? – zapytała, a w jej głosie można było wyczuć sarkazm i nutę rozbawienia. Dobrze wiedziała, że nikt normalny nie kręcił się po tych korytarzach o tej godzinie – i samą siebie wliczała do tego grona.

oleander everhart
PIERNICZEK!
ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Toronto”