Świąteczna otoczka zakupowego szału, ckliwe melodie o całowaniu się pod jemiołą, wygrywane w galeriach handlowych oraz prawienie na okrągło o rodzinnych tradycjach i wigilijnych cudach, które nigdy nie miały miejsca — wszystko to wywoływało u niej odruch wymiotny. I chociaż można by dywagować nad dokładną genezą tej nienawiści długimi godzinami, głównym powodem był jednak fakt, że Pilar sama nigdy nie miała własnej rodziny ani porządnych świąt przy kolorowej choince. Większość wigilii spędzała w obskurnym pokoju bidula, dostając jedynie dodatkową porcję zupy i zaschniętego piernika, który potrafił łamać nie tylko mleczaki. Nigdy nie doświadczyła przysłowiowej magii świąt i to czyniło ją pełnoprawnym Grinchem.
Jakby tego wszystkiego jeszcze było mało, w życiu codziennym również wszystko się sypało się jej na głowę — sprawa z kontenerami wcale nie posunęła się do przodu, znikały kolejne kobiety, a serce wyrywało to w jedno miejsce, od którego powinna trzymać się z daleka. A raczej kogoś.
Może właśnie dlatego siedziała samotnie w czwartkowy wieczór przy wysokiej ladzie w randomowym barze w West End, zapijając obrzydliwy humor czwartą już porcją Cuba Libre. Tylko nawet tam — pomimo późnej pory i grupy docelowej tego miejsca — nie mogła uwolnić się od świątecznych piosenek, wygrywanych z głośnika. I żeby była jasność, Stewart była cierpliwą kobietą, ale kurwa, jeśli ktoś puszczał skrzeczącą Mariah Carey po raz p i ą t y w przeciągu ostatniej godziny, autentycznie nie dało się przejść obok tego obojętnie.
— Kurwa, serio? — mruknęła pod nosem, spoglądając na barmana z wyrzutem. — Wyłączylibyście w końcu to gówno. Przecież to leci już sety raz! — aż się uniosła, podnosząc głos i wymachując rękami, jakby tym gestem była w stanie przegonić te obrzydliwe dźwięki. Tylko zamiast na melodie jej dłoń natrafiła na czyjeś ramię, a że zamach miała konkretny (w końcu napierdalała się na porządku dziennym), to i uderzenie wcale lekkie nie było, o czym mogło świadczyć głośne huknięcie.
Odwróciła się leniwie, jakby od niechcenia i spojrzała na przypadkową ofiarę.
— Ah, kurwa, przepraszam — wbiła ciemne spojrzenie w zaskoczone oczy mężczyzny i uśmiechnęła się blado. Chociaż na dobrą sprawę, to po co siadał tak blisko? Mało krzeseł było w barze? A no i oczywiście zostawała jeszcze jedna kwestia… — No chyba, że lubisz ten świąteczny gniot — zaczęła podejrzliwie, wyciągając przed siebie dłoń i wykonała nią bliżej nieokreślony gest, próbując wskazać muzykę. — To wtedy wcale nie przepraszam i mam nadzieje, że zabolało.
Hunter Jang