-
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/on, i don't mindtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie wiedziała też jak zareagować na kolejne pytanie, które zbiło ją z tropu dużo bardziej niż jakiekolwiek poprzednie. Czemu wyjechałaś? Czemu akurat wtedy? Nie miała mu za złe, że pytał, ani trochę, ale w pierwszej reakcji aż skrzywiła się mimowolnie, równie tym tematem spłoszona, co zmieszana.
— Noo boo... — odezwała się w końcu, a o poziomie jej upodlenia mógł świadczyć wydłużające się samogłoski i okazjonalnie wypadające poza stały, docelowy rytm sylaby. Nie było w tym zupełnie niczego dziwnego ani niespodziewanego, bo w żadnym innym stanie Indie chyba by się tej konwersacji nie podjęła — do żałosnych prób konfrontowania go na tamtym trawniku potrzebowała być naprawdę nieprzyzwoicie napierdolona, więc i tym razem poruszenie tematu wymagało od niej konkretnego stopnia nietrzeźwości, wcale nie niskiego. I ku swojej radości, najpewniej zgubnej, Caldwell z powodzeniem ten stan osiągnęła, więc siedziała teraz może z lekko rozbieganym, podpitym spojrzeniem, męcząc się odrobinę z formułowaniem spójnych myśli, ale w zamian za to zwyczajowa ucieczka od niewygodnej rozmowy kusiła ją znacznie mniej niż normalnie. Mniej, bo na pewno nie wcale — im dłużej zbierała się do dokończenia, tym dotkliwiej odczuwała przemożną potrzebę wycofania się z całego przedsięwzięcia, zaczynając zauważać, że nie podobała jej się żadna z odpowiedzi, które nasuwały się na myśl.
O pewnych rzeczach Indie nigdy nie lubiła mówić na głos. Choć cechował ją talent do bajdurzenia w nieskończoność nawet o rzeczach pozornie drobnych czy głupich, a buzia zamykała jej się raczej rzadziej aniżeli częściej, były sprawy, których zwyczajnie nie poruszała, nie sama z siebie. Nie lubiła się uzewnętrzniać, prosić o pomoc, rozmawiać o czymkolwiek, co mogłoby nawet lekko zakrawać na poważny temat, a przede wszystkim — przyznawać, że się bała. Czegokolwiek. Od dziecka potrzebowała udowadniać wszystkim swoją niezależność i upierała się, że nie było niczego, na co mogłoby zabraknąć jej odwagi, więc nigdy, ale to nigdy nie nazywała swojego strachu po imieniu. Nie zamierzała tego zmieniać, na pewno nie teraz, tylko że kiedy tak siedziała te marne centymetry od Lucasa, czując na sobie jego wyczekujące spojrzenie i ciepły oddech, zaczynała rozumieć, że być może była to pierwsza i ostatnia szansa na to, żeby być z nim szczera. I chociaż odsunęła od siebie tą myśl dobre kilka razy, nie potrafiła się jej pozbyć, więc w którymś momencie swoją przedłużoną ciszę przerwała westchnieniem, ciężkim, ale nie sfrustrowanym. Jakby intensywnie szukała w sobie siły na to, żeby wydać z siebie dźwięk który nie był świstem urwanego oddechu albo kolejną pojedynczą sylabą rozciągniętą do długości pełnoprawnego zdania.
— Bo się przestraszyłam — przyznawała się do tego tak niechętnie, że słowa ledwo przeszły jej przez gardło i finalnie wyrzuciła je z siebie niemal szeptem. Kosztowało ją to tak wiele, że ledwo starczało jej energii i skupienia na przetwarzanie całej reszty okoliczności, więc nawet nie zauważyła momentu, w którym jej dłoń instynktownie odnalazła tę jego. — Tego, co to właściwie znaczy, że ta jedna noc była dla mnie warta całej naszej przyjaźni — wyjaśniła głosem równie cichym i zdławionym co poprzednio, bo powoli kończyła jej się odwaga z procentów, o czym świadczyło także to, że na tym etapie już nie bardzo potrafiła zmusić się, aby po tym wszystkim spojrzeć Lucasowi w oczy.
Lucas Miller
-
kocham święta.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Dzielili się nawet najgorszą prawdą, nawet gdyby miała kurewsko zaboleć. To właśnie ukształtowało ich przyjaźń i pozwoliło im rozlać naprawdę solidny fundament. Fundament, na którym potem raz po raz stawiali kolejne cegiełki zaufania i tworzyli silne więzi.
A potem pojawiły się uczucia.
Wydłużone spojrzenia, przypadkowy dotyk, który elektryzował i wcale nie uchodził uwadze, myśli, które nie tylko oscylowały wokół gdzie idziemy na browara, a bardziej głębokie, personalne, takie, w których Lucas zastanawiał się co właśnie robiła, o czym marzyła i jak smakowały jej usta. I do tej szczerości, która tak ich charakteryzowała zaczęły wkradać się tajemnice — niewypowiedziane słowa i niche pragnienia, które nigdy miały nie wyjść na światło dzienne.
Bo przecież przyjaźń ponad wszystko.
I może gdyby oni tą przyjaźń utrzymali… może wtedy nic by się nie spierdoliło?
Może Indie wcale nie wyjechałaby na drugi koniec kraju, uciekając przed tym, co czuła, nie musiałaby zostawiać za sobą całego życia, próbując szczęścia w miejscu, do którego nawet nie należała, a on nie musiałby przechodzić prawdziwej agonii przez kilka dobrych miesięcy, zachodząc w głowę gdzie była i co zrobił nie tak.
No tylko stało się i szambo wyjebało. I oni teraz musieli się w nim wytaplać, czy tego chcieli czy nie. Chociaż w tym alkoholowym upojeniu, w jakim trwali, zaglądając sobie głęboko w oczy i w końcu rozmawiając od serca, może wcale nie było to skazane na porażkę?
— A to że wyjechałaś, to cokolwiek pomogło? — próbował gryźć się w język, naprawdę starał się, by nie wyskoczyć na nią ciężką artylerią pod tytułem przecież i tak spierdoliłaś tą przyjaźń swoją ucieczką. — Bo jak na moje, to zniszczyło wszystko już doszczętnie — jednak mu się nie udało zatrzymać tego w sobie. Ale czy był sens? Czy to właśnie nie był ten moment, w którym oni mogli wyrzucić z siebie wszelkie żale? — Kurwa, Indie, przecież ty mnie kompletnie odcięłaś. Nawet jebanego znaku życia nie dałaś. Jakim cudem chciałaś tym chronić naszą przyjaźń? Bo jak dla mnie to ty wyjebałaś ją prosto do kosza — wybaczył jej, ale to nie znaczyło, że nie miał jej tego za złe. Szczególnie, gdy był tak blisko, miał ją na wyciągnięcie ręki i znowu czuł to wszystko, czego nigdy nie było im dane nawet zrozumieć, przetrawić, kurwa jakkolwiek przeżyć.
— Serce mi złamałaś, Caldwell — odezwał się po chwili, ani na moment się nie odsuwając. Dalej trwał tuż przy jej twarzy, z dłonią na jej ramieniu, gdzie szorstkie palce raz po raz przesuwały się po materiale bluzy.
Nie powinien tego mówić. Nie teraz. Nie, kiedy w Toronto czekała na niego Charlotte, kiedy oni ledwo co zakopali topór wojenny, a przecież mówienie o miłości nigdy w niczym nie pomagało, ale jednak to zrobił. Powiedział to, co siedziało mu na wątrobie. Bo Lucas naprawdę kiedyś czuł do niej coś więcej, niż tylko głupie zauroczenie.
Indie Caldwell
-
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/on, i don't mindtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Przecież właśnie Ci powiedziałam, że żałuję — przypomniała, chwilowo tylko w ten sposób potrafiąc podsumować wszystko to, co na ten temat czuła i myślała. Usilnie próbowała nie brzmieć przy tym defensywnie czy uszczypliwie, bo nie taki był wydźwięk jej wypowiedzi, ale nie było to znów aż tak łatwe, bo na tym etapie Indie była nie tylko poważnie nietrzeźwa, ale również poważnie sfrustrowana. Nie nim, tylko i wyłącznie sobą, ale na tyle mocno, że przy swoich blisko zerowych umiejętnościach kontrolowania negatywnych emocji musiała naprawdę się pilnować. — Nie wiem co chciałam, Lucas — odparła rozgoryczonym tonem, gdy spytał jaką formą ochrony ich przyjaźni niby był urwany kontakt i ucieczka cztery tysiące kilometrów dalej na okrągły rok. Nie mogła powiedzieć, jaką logiką się kierowała, bo prawda była taka, że żadną — nie było w tym wszystkim nawet szczątkowych ilości realnego pomyślunku. Tylko przejmujące rozemocjonowanie, przewlekłe braki w
Niedobrze. Było jej niedobrze, ale za żadne skarby nie potrafiła zgadnąć, czy winne temu były emocje i natura tematu, który poruszali, czy może te potencjalnie zgubne ilości alkoholu, które w ciągu ostatnich kilkunastu minut w siebie wlała. To obok ciężkiej głowy i sposobu, w jaki jej mowa powoli, ale systematycznie stawała się bardziej bełkotliwa... no, na tym etapie Indie nie miała już najmniejszych wątpliwości, że pomyślnie zmieniła swój status ze wstawionej na najebaną. I dobrze, bo dwie rotacje butelki temu nie byłaby w stanie z honorem dźwignąć kolejnych słów Lucasa.
Serce mi złamałaś, Caldwell.
Gapiła się na niego całkiem bezrozumnie przez dobre kilka sekund zanim jej pijany umysł z powodzeniem przetworzył, co tak właściwie zostało powiedziane. Przygniatający klatkę piersiową ciężar winy momentalnie stał się tak ogromny, że Indie miała wrażenie, że z mijającymi sekundami oddychało jej się jakby coraz gorzej. Trudniej. Próbowała nawet nie dać sobie szansy zacząć zastanawiać się, jaką osobą czyniło ją to, że złamała serce jedynej osobie, wobec której kiedykolwiek czuła coś prawdziwego. Niezależnie od otrzymanego przebaczenia, Caldwell spodziewała się to poczucie winy tak czy inaczej zabrać ze sobą do grobu, zwłaszcza po usłyszeniu tego jednego, krótkiego zdania. Sama już nie wiedziała, na czym się skoncentrować — na rozmowie i dalszych próbach udzielenia odpowiedzi, która nie byłaby tylko serią zbaraniałych mrugnięć, czy może na tych wszystkich pędzących i paskudnie trudnych do zignorowania myślach sprowokowanych tym wyznaniem. Próby dzielenia uwagi pomiędzy oba tematy w tym stanie sprawiały, że Indie autentycznie głupiała, więc spędzili kolejny krótki moment w ciszy, zanim wreszcie udało jej się wyplątać z motaniny własnych myśli i emocji. No, mniej lub bardziej, w każdym razie wystarczająco, aby móc się chociaż odezwać.
— Przepraszam. — Tylko tyle mogła teraz zrobić. Przeprosić. Tak naprawdę, bez ochrony w postaci okalającego te przeprosiny żartu, bez mamrotania pod nosem i odwróconego, nawet jeśli instynkt i wieloletnie zwyczaje podpowiadały kompletnie co innego. — Może Cię to pocieszy, że swoje własne przy okazji od razu też — dodała i niby była w jej tonie jakaś nędzna namiastka dowcipu, ale te słowa wcale nie wybrzmiały tak, jak jej zwyczajowe próby rozładowania napięcia, bo dzieliła się nimi z zupełnie innego powodu. To, co normalnie byłoby żartem, tym razem miało charakter wyznania, wciśniętego pomiędzy wiersze formą potwierdzenia odwzajemnionych uczuć, nerwową, ale pewną, bo chyba po raz pierwszy w stu procentach świadomą.
Lucas Miller
-
kocham święta.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Na drugi koniec kraju kurwa?
Aż pokręcił głową z niedowierzaniem. Kiedy człowiek musi sobie coś przemyśleć, zazwyczaj zostaje w domu, zaszywa się w czterech ścianach albo wyjeżdża na weekend, oczyścić głowę i zebrać myśli, ale nie kurwa przeprowadza się do randomowego miasta na końcu Kanady. I gdyby ona jeszcze tylko to zrobiła — po prostu się przeprowadziła — to może jeszcze Lucas byłby w stanie to jakoś zrozumieć, wybaczyć o wiele szybciej, ale przecież Indie u c i e k ła, a nie wyjechała. Spieprzyła przy pierwszej lepszej okazji, nie zostawiając po sobie nawet złamanego SMSa. Nic. Ani kurwa słowa.
To nie była potrzeba przemyślenia spraw.
To był czysty akt tchórzostwa.
Lucas przez moment chciał jej to wytknąć. Wyjaśnić swój sposób myślenia i własne racje, tylko czy to miało już jakikolwiek sens? Przecież powiedziała, że żałowała, że gdyby mogła cofnąć czas, pewnie zrobiłaby to wszystko inaczej. Może lepiej? A może kurwa gorzej, bo prawda była taka, że teraz oni mogli siedzieć przy drewnianym stole i sobie gdybać, ale przecież przeszłości i tak nie zmienią. Nic, co teraz by zrobili i tak nie zmieniłoby punktu wyjścia, w którym się znaleźli.
Zostawił jej słowa bez odpowiedzi.
Jedynie skinął głową na znak, że wszystko uważnie wysłuchał. Bo słuchał. Kurwa, jak on jej słuchał, jak dawno nikogo innego. Spoglądał w jej obłędnie jasne oczy, które w tym ciemnym świetle wydawały się bardziej szare niż błękitne i takie… prawdziwe. Miał wrażenie, że po raz pierwszy odkąd wróciła, słowa Indie faktycznie wybrzmiewały z serca. Że nie były przefiltrowane przez milion przemyśleń, które wypuszczały na światło dzienne jedynie marny procent informacji, które oryginalnie miała do przekazania.
I jasne, można było za to podziękować wielkiej butelce rumu, którą wyzerowali praktycznie sami w dwójkę, ale czy ktoś się tym przejmował? Tym, że jutro będą mogli wszystko zgonić na alkohol lub udawać, że nic z tego nie pamiętali? Z pewnością nie Lucas, bo on akurat miał zamiar pamiętać wszystko. Tylko kto wie, jak to wyjdzie w praniu.
Przepraszam.
Kolejne słowo opuściło jej usta i osiadło mu gdzieś na potylicy. Zadomowiło się w jego głowie, podczas gdy dłoń, którą cały czas trzymał na jej ramieniu, zacisnęła się nieco mocniej na materiale bluzy.
Przepraszała go? Naprawdę przepraszała go za to, że złamała mu serce?
Wstrzymał powietrze.
To wszystko było tak nierealne — że byli tutaj, razem, rozmawiali, od serca i o tych właśnie złamanych sercach… Bo przecież to jej również pękło, sama mu to przed chwilą powiedziała. I chociaż miał z tyłu głowy, że również mogła podzielać jego myślenie, tak przecież Miller cały ten czas myślał, że ona uciekła, bo go nie chciała. Bo nie wiedziała jak inaczej mu to powiedzieć, by nie zepsuć ich przyjaźni. Nie dlatego, że również poczuła.
Kurwa.
Myśli kotłowały się w jego głowie. Pytania przeplatały się z chaotycznymi tezami, a gdzieś w tym wszystkim próbowała się przebić ta jedna myśl, że przecież on już ruszył naprzód, że przecież miał ustawione życie, że nie chciał wracać do przeszłości. Tylko ta jedna myśl była kurwa n i c z y m przy całej stercie tych z imieniem Indie.
Szczególnie gdy oni trwali tak blisko siebie.
Twarz do twarzy.
Ich oddechy mieszały się w niewielkiej odległości, jaka ich dzieliła, a oczy wwiercały w siebie nazwajem, dopowiadajac wszystko, czego słowa nie potrafiły.
I to był taki moment, w którym Lucas zapragnął zrobić największą głupotę na świecie. No głupszej sie kurwa nie dało.
Przysunął się jeszcze bliżej, aż brzuch wbił mu się w deskę od stołu, a dłoń z ramienia Caldwell przeniósł na jej policzek. Musnął go delikatnie, jakby z namaszczeniem.
— I co nam po takich złamanych sercach? — spytał w końcu. Powoli, osadzając każde z tych słów na jej rozchylonych wargach. Wargach, które nagle zapragnął posmakować. I nawet by to zrobił, spróbowałby, chociaż na momencik, nawet zniwelował już te milimetry, które ich dzieliły… tylko wtedy drzwi do domku otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Bobby.
— A c-co tu się k-urwa dzieje? — czknął głośno, przyglądając im się uważnie. — Komuś winka z kartoniku? Ej Indie, a co ty taka blada? CHORUTKA JAKAŚ JESTEŚ?
Indie Caldwell