-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Mogłaby zapewne postarać się nieco bardziej, ale nie miała zbyt dobrych warunków do tego, aby wziąć odpowiedni rozbieg. Liczyło się jedynie to, że w końcu wylądowała tam gdzie powinna. Szkoda tylko, że nie skończyło się to dobrze.
Zapewne jeszcze przez długi czas będzie odczuwała skutki uboczne tego upadku. Całe szczęście wydawało się, że nic jej nie dolega poza byciem niezwykle obolałą przez obite kości oraz mięśnie.
Przez moment spoglądała na Zaylee, która obserwowała ją z wysokiego dachu. Evina jęknęła, gdy tylko oderwała plecy od zrujnowanej blachy, aby ogarnąć jeszcze lepiej spojrzeniem wnętrze garażu. Nie było w nim żadnego pojazdu. Zamiast tego zostały jakieś pojemniki, w których na pewno znajdowały się jeszcze jakieś narzędzia, gwoździe lub podobne przedmioty.
Machnęła krótko ręką w kierunku nowej znajomej, która po chwili jednak postanowiła zeskoczyć na dół, nie znajdując najwyraźniej niczego innego, co mogłoby jej pomóc w bezpiecznym zejściu do wnętrza garażu.
- Nie wyobrażasz sobie za wiele? - mruknęła, gdy tylko kobieta nachyliła się nad nią. - Kto powiedział, że chciałam zrobić na tobie wrażenie?
Nie próbowała. Robiła po prostu swoje. Podniosła się w końcu z podłogi i rozejrzała po wnętrzu nieco uważniej. Podeszła do jednej z półek na ścianie, by przyjrzeć się temu, co na niej zostało. Pół butelki rozcieńczalnika... Może się przydać.
[akapit]- Będziemy musiały znaleźć sposób jak się stąd wydostać. Raczej nie ma tu mechanizmu otwierającego drzwi od wewnątrz - stwierdziła, ściągając butelkę z jego miejsca.[/akapit]
Garaż był dosyć stary, ale wyglądało na to, że pewnie przy odrobinie szczęścia udałoby im się jakoś odblokować drzwi i wyjść na zewnątrz. Chyba, że wolały skorzystać okazji i przeczekać deszcz w dosyć suchym miejscu, bo poza ziejącą w dachu dziurą mogły liczyć na osłonę od ulewy.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Twoje poczucie humoru zgniło razem ze światem — rzuciła, przekręcając ostentacyjnie oczami. — Albo może nigdy go nie miałaś? — uniosła jedną brew i spojrzała z ukosa na Evinę, żeby jej się lepiej przyjrzeć. Trochę po to, żeby sprawdzić, czy ta faktycznie była w jednym kawałku, a trochę oceniająco.
Ten świat zmieniał ludzi. Większość kostniała wraz z apokalipsą i nawet kąciki ust im nie drgały. Z kolei Miller zawsze traktowała ironię i sarkazm jako broń. I w tym, i w poprzednim życiu. To było o wiele łatwiejsze niż codzienne zamartwianie się, czy przypadkiem nie zostanie pożarta.
— Przepłuczmy sobie nim nadzieje i marzenia — zaproponowała, gdy kobieta sięgnęła po butelkę z rozpuszczalnikiem.
Zaylee podeszła do bramy garażowej i uderzyła w nią pięścią. Blacha zadudniła, a po chwili coś w konstrukcji cicho zachrzęściło. Chwilę później przyłożyła ucho do drzwi i nasłuchiwała. Nic. Albo zbyt mokro, albo zbyt cicho. Albo coś się właśnie skradało po drugiej stronie, zbyt przebiegle, żeby mogła to usłyszeć.
— Okej — mruknęła, ponownie rozglądając się po garażu. — Potrzebujemy czegoś ciężkiego. I być może trochę więcej determinacji... Albo jednej z tych cudownych modlitw do Bogów Wandalizmu — znalazła kawał zardzewiałej rury i spojrzała na Evine z zawadiackim uśmiechem.
W świecie, gdzie śmierć czaiła się za każdym rogiem, a apokalipsa zabrała wszystko oprócz humoru i tendencji żartów, Zaylee wiedziała jedno — jeśli masz umrzeć, to przynajmniej pozostawiając po sobie jakieś wrażenie. Niekoniecznie dobre.
Zamachnęła się rurą, czując, jak cała złość, zmęczenie i dzikie życie po końcu świata zbiera się w jej mięśniach. Trafiła w róg drzwi z głuchym brzdękiem, od którego aż zadzwoniło jej w uszach.
— Pomoc zawsze mile widziana — spojrzała przez ramię. — Ale ostrzegam — wskazała ręką na drzwi. — To twardziel. Prawie jak ty, ale jeszcze mniej zabawny.
Ich spojrzenia się spotkały. Miller uśmiechnęła się szeroko, prawie radośnie, choć oczy miała zmęczone.
— Ewentualnie możemy tutaj po prostu zamieszkać — kolejne uderzenie. Blacha jęczała, jak starzec na mrozie. Rura wślizgnął się między drzwi a ramę. Zaylee naprężyła mięśnie w akompaniamencie dudniącego deszczu, czując jak powoli, powoli coś ustępuje.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Zawsze byłaś tak wygadana? - zapytała, średnio zadowolona z tego jak często jej nowa towarzyszka musiała wszystko komentować.
Wciąż jednak znajdowała się w jednym kawałku i nie musiała na to szczególnie narzekać. Resztę jakoś się rozchodzi. Jak zwykle zresztą, bo Evina miała niezwykle mało okazji do tego by należycie odpocząć i dojść do siebie na spokojnie.
- Może być przydatny. Jak wiele chemikaliów - zauważyła cierpko, ściągając na chwilę plecak z ramienia, aby schować swoje znalezisko w jego otchłani.
Przez te wszystkie lata miała okazję zgłębisz sztukę przygotowywania własnych materiałów wybuchowych oraz różnego rodzaju broni improwizowanej. Uratowało jej to skórę więcej razy niż sądziła. Nie wiedziała nawet, że sporządzenie podobnych rzeczy było tak proste.
- Masz doprawdy ciekawe podejście - mruknęła i chwyciła coś, co wyglądało jak nieco przyrdzewiała łyżka do opon.
We wnętrzu garażu nie było zbyt wiele rzeczy, które wydałyby jej się interesujące. Dlatego też spojrzała w kierunku, gdzie Zaylee siłowała się z blachą. Mogła jedynie westchnąć na porównanie jej do kawałka żelastwa, ale w końcu podeszła do kobiety i wcisnęła łyżkę do opon w powstałą szczelinę, aby jeszcze bardziej rozszczelnić wejście o garażu i stworzyć nareszcie wyrwę, przez którą mogłyby wyjść bez najmniejszego problemu.
- Nie za bardzo się do mnie przywiązujesz? - skomentowała jeszcze i naparła na narzędzie, bo propozycja wspólnego mieszkania zwykle wiązała się z czymś poważnym, gdy była rzucona w odpowiednim kontekście.
Wspólnymi siłami jakoś utworzyły sobie odpowiednie wyjście, z którego mogły śmiało skorzystać. Evina westchnęła ciężko i spojrzała na znajdującą się obok kobietę. Obie zdecydowanie potrzebowały teraz odrobiny odpoczynku po niedawnych perypetiach.
- No to idź szukać swojego wierzchowca, księżniczko - rzuciła w jej kierunku, powoli wychodząc na siekący deszcz.
Jeśli nic się nie stało to Gary też powinien na nią wiernie czekać. Przynajmniej na swojego konia mogła liczyć w większości przypadków. Nie mógł jej rzecz jasna towarzyszyć na każdym kroku, ale pewnie zrobiłby to jakby mógł.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— A ty zawsze taka sztywna i cicha? — rzuciła, zadziornie, łypiąc na Evinę. Wystawiła twarz do deszczu, który lał się z nieba, jakby sam stwórca wpadł na pomysł generalnego mycia całej okolicy. Krople były zimne, brudne i natychmiast zlepiły jej kosmyki do twarzy.
Deszcz zacinał coraz mocniej, a Miller rozglądała się czujnie po okolicy, od niechcenia szurając butem w błocie. Jej krok był pełen nonszalancji, ale wzrok czujny, bo przez lata nauczyła się nie ufać ani naturze, ani innym ludziom. Westchnęła ciężko, przeskakując przez kałużę, która wydawała się głębsza niż niektóre groby. Świetnie. Dopiero co wylazły z piekła, przemokły do suchej nitki, a ta nowa — Evina — patrzyła na nią jak na chodzącą porażkę.
— Nie pochlebiaj sobie, nie przyzwyczajam się, mam ważniejsze rzeczy na głowie — rzuciła Zaylee przez ramię, poprawiając zsuwającą się z pleców strzelbę. — A mówiąc już o ważnych rzeczach, to najpierw znajdźmy mojego konia, a potem podrzucę cię do Gary'ego.
Jej głos był chrapliwy od zimna i zmęczenia, ale nie było w nim złośliwości. Raczej taka czysta przekora. Jak ktoś, kto zbyt długo wędrował po zgliszczach świata i już nawet nie silił się na udawanie grzeczności.
Oparła ręce na biodrach, obracając się lekko wokół własnej osi. Skanowała przestrzeń wzrokiem wytrenowanym przez lata ucieczek, walki i szukania tego, co jeszcze można było ocalić.
— Podrzucę cię — powtórzyła spokojnie. — Apteka jest bliżej niż wjazd do miasta. A ja w końcu nie jestem potworem. Jeszcze.
Deszcz siąpił coraz mocniej, jakby nawet niebo chciało im dać do zrozumienia, że każda decyzja będzie tak samo gówniana. Ale kiedy miała wybór między trzęsącą się ruiną a ruszeniem w drogę, Zaylee zawsze wybierała ruch. Nawet jeśli oznaczało to towarzystwo kogoś, kto wyglądał, jakby najchętniej kopnął ją w kostkę.
Szły przez mokre, opuszczone ulice, gdzie każdy krok rozbrzmiewał głuchym plaśnięciem w błocie.
Wysokie budynki po obu stronach wyglądały jak martwe strażnice; resztki szyb w oknach kołysały się na wietrze, wydając przeciągłe, jęczące dźwięki. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i stęchlizny, a gdzieś daleko zamajaczył pojedynczy krzyk ptaka — albo czegoś, co tylko udawało ptaka.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Może tak. Chyba stanowię dla ciebie przeciwwagę - odpowiedział i w ślad za nią przeszła przez szczelinę utworzoną w drzwiach garażu.
Zimny deszcz na nowo zalał ją lodowatą kaskadą, ale chociaż znajdowały się na zewnątrz i mogły powoli się rozejść. Chociaż wyglądało na to, że Zaylee miała nieco inne plany i chciała przedłużyć jeszcze odrobinę ich wspólną przygodę.
Evina przyjrzała jej się uważnie. Teraz jej obraz tonął w strugach i ogólnej szarości otoczenia przez co zdawała się wybijać nieco na tle krajobrazu. Przez moment lustrowała ją spojrzeniem jakby próbowała ocenić czy na pewno za tym wszystkim nie kryje się jakiś podstępny plan czy drugie dno.
- Nie musisz mnie nigdzie podrzucać. Mogę się udać na piechotę - odpowiedziała, chcąc się z tego wymigać.
Im więcej czasu razem spędzały tym coraz bardziej zaczynała się zastanawiać czy na pewno był to dobry pomysł i czy przypadkiem obecność kobiety nie sprowadzi na nią jedynie dodatkowych kłopotów, których wolałaby szczerze uniknąć.
Przez jakiś czas jednak były jeszcze skazane na swoje towarzystwo. Apteka była tak czy siak po drodze do miejsca, gdzie czekał ogier Swanson. Okolica wydawała się naprawdę spokojna, ale niczego nie można było być pewnym.
Już od jakiegoś czasu Evinie towarzyszyło jakieś dziwne niezidentyfikowane uczucie, którego dokładnie nie potrafiła określić. Coś jej nie grało. Wyczuwała, że coś jest nie tak, ale nie mogła powiedzieć, co dokładnie wzbudzało jej niepokój. Przynajmniej do momentu, gdy usłyszała zawołanie ptaka.
Żaden nie latałby w takiej ulewie.
Kątem oka wychwyciła ruch na dachu jednego z budynków.
- Uważaj! - krzyknęła do Zaylee i rzuciła się na nią.
Obie upadły dokładnie w momencie, gdy padł strzał z karabinu snajperskiego, który odłupał kawałek tynku w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się głowa brunetki.
Strzelec miał moment, by przeładować i wycelować. Evina miała obok siebie wybitą szybę czegoś, co kiedyś mogło być dinerem. Nie tracąc czasu pociągnęła Zaylee za ramię i przeskoczyła przez murek, który kiedyś stanowił fundament budynku pod wielkim frontowym oknem. Dużo lepsze było kilka zadrapań od odłamków, które się tam trzymały niż oberwanie kulką w głowę. Najgorsze jednak, że gwizd przypominający krzyk ptaka raz jeszcze przeciął powietrze.
Nawoływanie. Było ich więcej.
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wokół nich rozciągała się apokaliptyczna pustka, zniekształcona przez deszcz, który non stop siąpił z nieba. Mieszanka błota, wilgoci i brudnych odcieni szarości sprawiała, że świat wyglądał jak z rozmytego obrazu, który ktoś przypadkowo zostawił na deszczu. Mury popadały w ruinę, a resztki niegdyś kolorowych billboardów teraz wyglądały jak zgnilizna pamięci, wrzeszcząca swoją martwą historią w stronę tych, którzy jeszcze pamiętali, jak wyglądał świat przed katastrofą.
Zayleee wychwyciła podejrzliwe spojrzenie Eviny i westchnęła ciężko.
— Słuchaj, gdybym chciała cię zabić... — nawet nie zdążyła dokończyć, gdy poczuła gwałtowne szarpnięcie. Wydała z siebie stłumiony jęk, przeleciała przez murek i zderzyła się z mokrą nawierzchnią, żeby zaraz przywrzeć plecami do betonowej zasłony. A potem podniosła głowę, zdziwiona, że znów udało jej się przeżyć. Strzał z karabinu, który przeleciał tuż obok, jeszcze wciąż odbijał się echem w jej głowie.
— Co to, kurwa, było?! — wrzasnęła, zaciskając palce na strzelbie, po czym odwróciła się w stronę dachu, z którego padł strzał, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, kolejny gwizd przerwał jej myśli. — Czy to... Sygnał? — zmarszczyła brwi, wsłuchując się uważniej. To nie był odgłos natury. Ani ptak, ani wiatr. Było w tym coś... Zbyt intencjonalnego. Jakby ktoś — albo coś — porozumiewało się w sposób, którego one nie rozumiały. — To jakaś nowa moda survivalowa? Gwizdanie na zabijanie? — zakpiła, ale jej dłoń zacisnęła się mocniej na kaburze strzelby. Żarty były tylko jej tarczą. Prawdziwa część niej — ta czujna, zgryźliwa, ale szybka — już analizowała każdy potencjalny kierunek ucieczki.
Kolejny gwizd. Tym razem bliżej. Dźwięk rozciągał się niczym nitka przez pustkę pomiędzy zniszczonymi budynkami, pulsując gdzieś nad ich głowami.
Zaylee przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń, w której widziała jedynie rozmazane kształty dachów i strzaskanych witryn. Nagle jej wzrok coś wychwycił. Ruch. Krótki błysk sylwetki przemykającej po tamtej stronie ulicy. Był zwinny i absolutnie nieprzypadkowy.
— Ilu ich widziałaś? — spytała półszeptem, nadal czujnie patrząc przed siebie. Ponownie wychyliła się zza muru. Ostrożnie, byle tylko nie zarwać kulki w łeb, jednak deszcz skutecznie utrudniał widoczność.
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wszystko działo się zbyt szybko, aby mogła się dokładnie przyjrzeć temu, który oddał strzał. Zresztą w tej ulewie i z podobnej odległości i tak nie byłaby w stanie dostrzec nic szczególnie przydatnego. Wystarczyło jej po prostu wiedzieć, że ktoś próbuje je zabić, a tych ktosiów musiało być więcej, bo komunikowali się ze sobą za pomocą gwizdów.
- To był strzał ze snajperki - odpowiedziała, samej zdejmując z ramienia swój karabin, który zaczęła przeładowywać, przygotowując się do strzału. - A gwizdy świadczą, że trafiłyśmy na kogoś zorganizowanego...
Starała sobie przypomnieć kto taki mógł tutaj stacjonować. Niedobitki FEDRY? Zwyczajni szabrownicy czy może jakiś dziwny kult, o który jeszcze jakiś czas temu pytała ją Zaylee, chcąc wybadać czy nie jest kimś szalonym. Nie miała pojęcia. I chyba to było najgorsze.
- Widziałam tylko strzelca na dachu. Postaram się go zdjąć. Osłaniaj mnie - poleciła jej, bo gwizd, który usłyszały z niewielkiej odległości świadczył o tym, że w ich kierunku ewidentnie ktoś się zbliżał.
Evina spojrzeniem starała się wyłapać najbardziej dogodną pozycję do tego, aby oddać strzał. W miarę osłonięte miejsce, ale nie mogła liczyć na luksusy. Przeczołgała się kawałek dalej i oparła lufę o murek, a następnie wychyliła się nieznacznie, aby przez lunetę zbadać budynek po przeciwnej stronie ulicy, wyczekując kolejnego ruchu.
- Gdzie jesteś, zasrańcu?
zaylee miller
-
znowu z dziewczętami
śmiejemy się trzema
chuj zostawcie paczki
i tak nic w nich nie ma
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
— Jestem z tobą — szepnęła Zaylee, choć jej głos zabrzmiał dość twardo. Nie czekała na odpowiedź. Obie wiedziały, co się dzieje. I wiedziały, że tutaj nie ma miejsca na błędy.
Oczy miała szeroko otwarte, a oddech wyrównany. Strzelba pewnie leżała w jej rękach. Kiedy Evina zaczęła czołgać się do przodu, Miller poczuła na barkach ciężar odpowiedzialności. Zdawała sobie sprawę, że każda sekunda mogła zadecydować o ich życiu i o tym, czy uda im się jeszcze trochę przeżyć w tym brutalnym świecie. Czasem nie było drugiej szansy.
Wilgoć przenikała przez ubranie, ale nie zwracała na to uwagi. Zmysły miała wyostrzone do granic możliwości i koncentrowała się tylko na zaroślach na końcu ulicy, które chowały kogoś, kto chciał je dorwać. Zaylee nie miała pojęcia, kim byli ci ludzie, ale jedno było pewne — nie zamierzali im pomagać.
Zerknęła w stronę dachu, a potem z powrotem na postać Eviny, która czołgała się po ziemi, żeby znaleźć dogodną pozycję. W tej samej chwili usłyszała gwizd. Ostry dźwięk przebił ciszę deszczu. Zaylee spojrzała w stronę, z której pochodził. Kurwa, to było zbyt blisko. Jej palce przesunęły się w kierunku spustu.
Kolejny gwizd, tym razem krótszy. Dostrzegła ruch w zaroślach z prawej strony i momentalnie wycelowała w miejsce, skąd przyszedł odgłos.
Strzał rozerwał deszczową ciszę. Miller widziała, jak zakapturzony mężczyzna, który wyskoczył się z cienia, pada martwy na ziemię. Nie zdążył nawet zareagować. Jego ciało zsunęło się w błoto, a ona odwróciła wzrok, gotowa, aby szukać kolejnego zagrożenia.
— Wracaj, do cholery! — krzyknęła ostrzegawczo do Eviny. — Twój pieprzony strzelec nie jest sam!
Spojrzała na kobietę, ale ta czołgała się dalej ze świadomością, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem. Znowu gwizd, ale teraz z lewej strony. Miller miała serdecznie dość tego, że ktoś próbował z nimi pogrywać w jakąś postapokaliptyczną wersję "ciepło-zimno".
Evina J. Swanson
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jeśli miała wcześniej jakieś wątpliwości to teraz postanowiła odłożyć je na bok. Ich życie zależało od tego czy będą w stanie ze sobą odpowiednio współpracować. Sądząc po gwizdach dobiegających z różnych stron to zdecydowanie ich przeciwnicy mieli przewagę liczebną. Nie były jedynie pewne co do tego jak przedstawiała się kwestia ich uzbrojenia. Na pewno jednak mieli przynajmniej jednego strzelca wyposażonego w karabin snajperski i ulokowanego na dachu.
Na moment musiała wyłączyć się całkowicie z tego, co działo się wokół i skupić się tylko na tym jednym punkcie, gdzie znajdował się strzelec. Palec znajdował się na spuście w stanie podwyższonej gotowości, ale wciąż nie naciskał. Wyczekiwała odpowiedniego momentu. Wyrównała oddech, spłycając go i starając się w tym jednym momencie stać jednością z trzymaną bronią: niewzruszoną i czekającą na oddanie strzału.
Deszcz ograniczał mocno widoczność, a w dodatku warunki pogodowe mogły wpłynąć na jej strzał. Dlatego właśnie musiała się skupić jak nigdy wcześniej, odcinając się od wszystkiego, co mogło ją w jakikolwiek sposób rozproszyć. Ignorowała gwizdy oraz ruch na ulicy, wierząc w to, że Zaylee się tym zajmie i z tego, co słyszała radziła sobie z tym całkiem nieźle.
W końcu jednak nadarzyła się idealna okazja. Towarzysząca jej kobieta krzyknęła coś do niej. Prawdopodobnie wychyliła się nieco mocniej niż powinna, kusząc tym samym snajpera, który zamajaczył nad krawędzią dachu. To był ten moment.
Palec naparł na spust, który wywołał strzał. Ułamek sekundy wystarczył, aby po wyraźnym huku widoczna na górze budynku postać zwiotczała. Trafiła. Przynajmniej tym jednym strzelcem nie musiały się przejmować.
Evina wypuściła powietrze, nieświadom tego, że dotąd wstrzymywała oddech i oderwawszy się od swojej pozycji, przeładowała karabin, chowając się za fragmentem murku. Przelotnie jeszcze spojrzała w kierunku Zaylee, która znajdowała się kawałek od niej.
- Mówiłaś coś? - spytała po czym ponownie przewiesiła karabin przez ramię i sięgnęła do kabury przy udzie, bo jeden z gwizdów rozległ się niepokojąco blisko.
zaylee miller