ODPOWIEDZ
26 y/o
For good luck!
0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Dante Levasseur

Dzień jak co dzień. Dyżury powoli dawały jej porządnie w kość. Dni tygodnia wydawały się ze sobą zlewać. Jeden przychodził po drugim. Do głowy przychodziły myśli, jak w zasadzie się nazywam. Jakby miały to być myśli, które jako jedyne utkwiły. Zakorzeniły się. Marazm pracy rezydenta był najgorszym, co ją spotkało.
Codzienne lewatywy, zszywanie prostych ran oraz codzienny obchód. Te trzy aktywności wypełniały dni Ivy. Jeśli ktoś twierdził, że życie stażysty jest trudne, to dopiero na rezydenturze go poznała. Kiedyś uważała za największą zbrodnię przeciwko ludzkości występowanie kaca. Imprezowanie na studiach uznawane było przez nią za największy wyczyn. Musiała uzupełniać procenty, by nie czuć beznadziei życia. Uczucie trzeźwości wydawało się torturą. Teraz zmieniła zdanie. Wysiłek fizyczny wyczerpywał bardziej, wieczne uczucie stresu, który wydawał się nie przechodzić. Zapałki byłyby w stanie przytrzymywać jej oczy, byle nie zasnęła.
Zwykły dzień w pracy wcale takim nie był. Ivy lubiła pomagać ludziom. Gdy ktoś opowiadał jej historię, skupiała się na niej całą sobą. Mało kiedy odpuszczała. Śledziła ją, potakiwała i co najgorsze angażowała się. Zawsze całą sobą, próbując dogodzić najgorszym ludziom. Nawet jeśli oni nie zasługiwali na nią. Próbowała być w ich historii. Tak dzisiejszego dnia pożegnała pierwszego pacjenta, leżącego na jej oddziale. Cała drżała. Kiedy weszła do szatni rezydentów, szybko chwyciła za kosz, wymiotując do niego treść żołądka. Wszyscy dookoła niej zniknęli, a ona została sama ze sobą, płacząc cicho. Zbyt szybko się przywiązywała, za mocno angażowała. Ten powrót do domu należał do pasma nieszczęść. Dwa razy nie zauważyła szyby, wychodząc ze szpitala. Raz potknęła się na prostej drodze i zasnęła w autobusie, przejeżdżając przystanek. Nic dziwnego, że wejście do mieszkania przywitała z błogim uśmiechem na twarzy.
Mam dosyć — wymruczała, kładąc się na kanapie twarzą do siedzenia. Czuła, jak przez całe jej ciało przechodzą niemożliwe skurcze spowodowane zmęczeniem i przepracowaniem. Całe ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Jedyne na co liczyła to święty spokój. Właśnie to mógłby jej Dante sprezentować na święta. Odrobina ukojenia, ciszy i relaksu, za którym człowiek chce podążać. W ten sposób mogłaby nie myśleć, wyłączyć się, choć na moment. Nawet jego brak w domu przyniósł jej swego rodzaju ukojenie, którego potrzebowała. Na krótką chwilę mogła się zrelaksować, przestać myśleć o tym, co będzie później. Czy znowu się pokłócą? Jaki numer tym razem jej wywinie? Zwyczajnie mogła przymknąć oczy i się zrelaksować.
25 y/o
For good luck!
179 cm
zawodowo pcha się w kłopoty ale nikt mu za to nie płaci
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

#004
Choć być może chciałoby się powiedzieć, że pierwsze zgrzyty w ich związku zaczęły pojawiać się w momencie, gdy tylko jedno z nich dokonało poważnej reorganizacji życiowych priorytetów… raczej nie byłoby to stwierdzenie, które mogłoby choćby ocierać się o prawdę. Bo jednak nie dało się nijak zaprzeczyć temu, że ich związek w zasadzie od zawsze mógłby uchodzić za dość burzliwy. Z czasem mogły zmienić się jedynie główne powody regularnych kłótni. A także to, że coraz częściej wkradał się pomiędzy nich zwyczajny brak zrozumienia – prawdopodobnie z obu stron. Niewiele w końcu wskazywało na to, by w bliższej lub dalszej przyszłości Dante zamierzał cokolwiek zmieniać w swoim stałym rytmie dnia. Albo raczej… by zamierzał wprowadzać w któryś dzień jakikolwiek rytm. Porządkowanie czegokolwiek po prostu nie leżało w jego naturze – niezależnie od tego, czy chodziło o całkiem błahe sprawy jak na przykład staranne układanie skarpetek w szufladzie, czy też te nieco poważniejsze, związane z pracą zawodową i szeroko rozumianym ustatkowaniem się.
Zresztą… pewnie i tak nie było sensu jakkolwiek się łudzić. Przecież nawet gdyby faktycznie zdecydował się na to, by nieco poukładać własne życie, niewielkie były szanse na to, by pomiędzy nim i Ivy zapanował całkowity spokój.
Czemu więc wciąż ze sobą byli?
Pewnie było to dość zasadne pytanie. Choć chyba żadne z nich nie zdążyło go sobie zadać tak na poważnie.
Jeśli natomiast chodziło o spokój… Ten nie był dany Ivy zbyt długo. Klucz zazgrzytał w zamku ledwie kilkanaście minut po tym, jak ta zdążyła ułożyć się na kanapie. Mniej więcej wtedy też pojawił się pierwszy sygnał ostrzegawczy, za jaki można byłoby uznać dość niecodzienne odgłosy pod drzwiami wejściowymi – coś zaszurało, coś drapnęło w nie raz lub dwa… A gdy tylko drzwi stanęły otworem, coś wbiegło przez nie jak burza.
Bardzo kudłate, bardzo mokre od topniejącego śniegu i bardzo podekscytowane coś.
I zdecydowanie trudno byłoby to przeoczyć, skoro jeszcze przed tym jak Dante zdążył zamknąć za sobą drzwi, czworonożny kłębek ekscytacji wparował pędem do salonu i bezceremonialnie wpakował się na zajmowaną przez Ivy kanapę. Nie przejmując się ani trochę zostawianymi wszędzie ubłoconymi plamami, futrzak postanowił radośnie przywitać się z kolejnym nowo poznanym tego dnia człowiekiem.
Niezależnie od tego, co ten konkretny człowiek miałby na ten temat myśleć.
Poczekaj, trzeba cię najpierw trochę… – chwilę po psie w salonie pojawił się również Dante, który przerwał swoją wypowiedź w momencie, kiedy dotarło do niego, że również Ivy była już w domu. Bynajmniej jednak nie dlatego, że miałby w tej chwili poczuć nagłą chęć wytłumaczenia się z całego tego zamieszania.
Chcesz pomóc mi go wykąpać? – rzucił z uśmiechem, jakby faktycznie były to najbardziej adekwatne słowa, jakie wypadałoby w tej sytuacji wypowiedzieć. – I chyba przydałoby się wybrać na jakieś zakupy. Z nim było trochę ciężko, a pewnie przydadzą się jakieś miski i inne takie…

Ivy Harrison
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
wszystko przejdzie, w razie czego można się dogadać
26 y/o
For good luck!
0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Dante Levasseur

Przyzwyczajenie oraz przywiązanie to dwa słowa idealnie opisujące ich relację. Codzienne kłótnie wywracające porządek dnia. Buzująca adrenalina w żyłach w trakcie wywracania mebli. Słów, które bolą zbyt mocno, a także ta krótka chwila, kiedy postanowili się godzić. Zgoda trwała chwilę. Zbyt krótką by można o niej pamiętać. Życie z nastolatkiem wymuszało na niej wchodzenie na wyższy poziom odpowiedzialności. Choć największy strach pojawiał się w niej, kiedy po kłótni zapadała cisza. Jej bała się najbardziej.
Ona budziła w niej najgorszy strach, który mógł zapanować w jej głowie. Utrata mężczyzny. Kochała go. Chciała dla niego jak najlepiej. Czasami przegryzała poliki, tłumacząc sobie, że powinna dać sobie spokój. Nie wszczynać kolejnej awantury dotyczącej imprezy. Bywały dni, gdy sama chciała w nią ruszyć. Poczuć beztroskę i wolność, oferowaną przez Levasseur'a. Tylko za każdym razem konfrontowała się z rzeczywistością. Dość bolesną, zostawiającą drzazgę w sercu. Jej zmieniły się priorytety, a on pozostawał taki sam. Wyprowadziła się dla niego do nieznanego miasta. Gdzieś w mieście była rodzina, do której bała się odezwać. Idealnie skrojona przyszła pani chirurg, potrzebowała odwagi, by odezwać się, dać jakikolwiek znak życia.
Powoli zaczynała zasypiać po ciężkim dniu. Jej oddech się zrównał. Jedną ręką chwyciła niezdarnie kocyk, okrywając się nim. Kolejna pobudka za osiem godzin. Po szesnastogodzinnym dyżurze brzmiało to jak koszmar, z którego nie chciała się obudzić. Wymagania rosły wraz ze zdobywanym doświadczeniem, a jedyne czego potrzebowała to odpoczynku. Udała się do krainy snu, gdzie jej jedynym celem był święty spokój. To jego chciała doświadczyć. Nie zauważyła dźwięku otwieranych drzwi, ani cichego tupotu małych łapek. Za to poczuła je na sobie, gdy pies wparował na kanapę.
O kurwa — wymruczała, podnosząc się do siadu. Z lekko zmrużonymi oczami, próbując ogarnąć, co dokładnie działo się przed jej oczyma. Wpierw zwróciła uwagę na odciski łap, później na mokre ślady na koszulce, a dopiero później zobaczyła uroczego kundelka przed oczyma. Odwróciła głowę na Dantego, słysząc jego głos. Na jej twarzy wymalowało się niezrozumienie. Głowa powoli zaczęła procesować, co się właśnie przed nią działo.
Chcesz mi coś powiedzieć? — spytała surowym tonem, wyciągając rękę w stronę szczeniaka. To nie jego wina, że znalazł nieodpowiedzialnego człowieka na swojej drodze. Oczami wyobraźni widziała kolejny obowiązek, który trafił się jej razem z Dante — dlaczego pojawił się tutaj ten pies? — proste pytanie, prosta odpowiedź. Tylko tego od niego oczekiwała. Zamiast tego usłyszała kolejne słowa, wywołujące w niej emocjonalnego fikołka — jaka miska, jakie zakupy, jaka kąpiel? — wyjazd do schroniska. Oni nie byli przygotowani na nowego domownika, a plan Ivy uniemożliwiał jej zajmowanie się... dwójką. Psiecko i Levasseur brzmiały jak połączenie pełne kłopotów — to jakiś nieśmieszny żart? — spytała, wstając ze zmarszczonymi brwiami. Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Kundelek nie był niczemu winny. Dante mógł napisać, spytać się, a zamiast tego postanowił postawić ją przed faktem dokonanym.
Pies?! Chyba oszalałeś? Kto będzie się nim zajmował? — milion pytań, a im więcej z nich wybrzmiewało, tym bardziej widziała w samej sobie własną matkę. Kochała ją, ale... miała już za dużo na głowie. Nie była gotowa na kolejne zobowiązanie, nawet jeśli pies tak pięknie zaglądał do jej oczu, prosząc o uwagę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „#2”