ODPOWIEDZ
24 y/o
For good luck!
182 cm
pianista, student toronto symphony orchestra
Awatar użytkownika
o, muzo moja biedna co się z tobą stało?
w tych marzycielskich oczach nocnych widzeń roje,
a szaleństwo i groza kolejno twe ciało
przyoblekają w chłodu i milczenia zbroję.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji
czas narracji
postać
autor


Kąciki ust pomknęły ku dołowi w grymasie dobrze zarysowanym krzywiznami jego warg. Prychnął jeszcze dość przesadnie jakby dla dobitnego podkreślenia absurdu kryjącego się w słowach nieszczęśnie dla niego opuszczających jej usta. Czyste zmącznienie powstrzymało go jedynie przed dalszymi stopniami na schodach dramatyzmu, więc wywrócenie oczami musiało przeczekać do kolejnej głupoty wymyślonej przez Melusine.

- Wszystko poza Tobą jest lepsze, Baskerville - Włożył w te słowa całe swe obumarłe od ciepłych uczuć serce sporą dawkę jadu, by nie zwątpiła choćby na moment w ich prawdziwość. Czyż nie oszukiwał sam siebie? Pochylając się ku niej, prawie wyłapywał tak bardzo znajomy zapach jej ulubionych perfum i - na wszelkie bóstwa - nie potrafił orzec, czy to wyłącznie nie efekt jego okrutnej wyobraźni, zaciskającej się na jego szyi sznurem nostalgii. Odsunął się jednakże niedługo później, tuż po wypowiedzeniu tej jakże elokwentnej odpowiedzi, gdyż celem tej rozmowy - choć kuszącym - nie były kolejne uszczypliwości serwowane jej z taką łatwością. Dopiero prostując się, oprzytomniał w swej złości wywoływanej (jak zawsze, do cholery) przez Melusine, by przypomnieć sobie o czymś zapewne poważniejszym i wymagającym rozpracowania. Wszak pogróżki nie należały w jego życiu ostatnio do częstych, a przynajmniej nie takiego kalibru, gdy pod uwagę wzięłoby się przypadkowe podsłuchanie dwójki podejrzanie wyglądających mężczyzn, którzy ewidentnie szukali właśnie ich nieszczęsnego duetu. Osobiście wolał nie sprawdzać na własnej skórze, jak daleko to wszystko mogło się dalej rozwinąć, bo wybór własnej śmierci pragnął jednakże zachować dla siebie. A Melusine pozostawić przy życiu, by czuła piekło we własnym sercu po jego odejściu.
Przyglądał się niby to znudzony, gdy ona sama zapoznawała się z treścią otrzymanej przez niego pogróżki. Tak naprawdę jednak poddenerwowanie wędrowało po jego skórze uczuciem miliona ukłuć, a wstrzymywanie oddechu na niewiele się zdawało. Przez moment czuł się pojmany w pułapkę czasu, gdyż wszystko wokoło ewidentnie się w nim zatrzymało, zamrożone w nieszczęsnym zaklęciu.
- Z Se... Serene? Czemu... czemu ktoś miałby? Przecież my... - Wyszeptał prawie to na jednym wdechu, gdy uderzyły w niego jej słowa. Tonął; tak jak dawna ukochana niegdyś. W odmętach pobliskiego jeziora tak dawno pochłonięta przez jego lodowate wody. Czyż nie sprowadził sam na siebie takiego losu? Pokręcił energicznie głową, jakby sam siebie próbował przekonać tym dobitnym zaprzeczeniem. Czemu właściwie o n a mogła stać się epicentrum tego wszystkiego?


Melusine A. Baskerville
-
a dajcie mi żyć w spokoju
24 y/o
For good luck!
168 cm
malarka we własnej pracowni
Awatar użytkownika
you believe me like a god, I'll betray you like a man
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Na złośliwe stwierdzenie Vincenta oraz na jawną wrogość, którą aktualnie intensywnie emanował, oczy Melusine niezdrowo r o z b ł y s ł y, a wargi przyozdobił groteskowo szeroki uśmiech - jakby w tym momencie spiła z jego ust najczulszy komplement, a nie kolejną do kolekcji obelgę. Była chora.
Była z a c h w y c o n a.
Każdym skrzywieniem warg; każdym gromem rzucanym z oczu - ta bijąca od niego niechęć była tak namacalna, że niemalże żałowała, iż nie miała pod ręką pędzla i płótna, by uwiecznić ją na dłużej. I choć instynkt samozachowawczy bił na alarm, nie mogła się powstrzymać od przysunięcia się bliżej, od zagrania na jeszcze jednej naderwanej strunie nerwów, na moment zapominając o celu tej nocnej wizyty - który przecież zdecydowanie nie był t o w a r z y s k i.
Oboje wiemy, że nie jest to prawdą — zaprzeczyła psotnie, opuszkami palców - nadal ubrudzonymi farbą po wcześniejszym twórczym napadzie - przesuwając po męskim policzku, wzrokiem przez chwilę ślepo błądząc po jego twarzy, by w końcu zawiesić go tam, gdzie lubiła najbardziej - na wbitych w nią z pogardą oczach. N a p r a w d ę mogłaby go namalować. I dopiero gdy gdzieś w oddali rozległ się dźwięk policyjnej syreny, zapewne pędzącej do kolejnej ulicznej tragedii, do Melusine dotarło, że jej dłoń nie zadawała b ó l u. Panicznie zaczerpnęła powietrza i cofnęła się o krok, do kości zdumiona własnym odruchem; tak o b c y m, tak z w y c z a j n y m, a jednocześnie będącym okrutnym pogwałceniem złożonej sobie obietnicy. I jakby za karę - że zapomniała - zacisnęła dłoń w ciasną pięść, długie paznokcie wbijając - tym razem - we własną skórę.
Nie miała jednak zbyt wiele czasu, by podywagować nad własną ułomnością, ponieważ powróciwszy do rzeczywistości, jej energia całkowicie skumulowała się na kartce z nabazgraną groźbą. Och, nie mogło to zwiastować niczego dobrego. Czym innym byłoby, gdyby tylko ona jedna otrzymała pogróżki, w końcu nie należała do najsympatyczniejszych osób, a lista wrogów zdawała się rosnąć wprost proporcjonalnie do żywionej głęboko niechęci do ludzkiej populacji. Natomiast jeżeli Vincent również miał zza kulisami kogoś, kto najwyraźniej czyhał w cieniu na jego życie, to nie mógł być zwyczajny przypadek.
S e r e n e.
Wspólny mianownik, który zdawał się ich prześladować nawet zza światów. Zignorowała niespodziewane uczucie rozżalenia na widok emocji przechodzących przez twarz Vincenta i wzruszyła ramionami z obojętnością, która w tej chwili naprawdę kosztowała ją sporo pokładów energii.
Nie wiem. Może ktoś wie coś, czego nie powinien, a może... to kara. Niemalże poetycko, prawda? — okrucieństwo jej słów dorównywało zimnej ekspresji, którą w którymś momencie nieświadomie przywdziała. Potrząsnąwszy głową, cisnęła przeklętym skrawkiem papieru o podłogę. Choć lęk mącił jej myśli, wiedziała, że nie mogła mu się poddać. — Co by to nie było, nie zamierzam dać się zabić. I dowiem się, kto za tym stoi — tu nagle spauzowała i zacisnęła mocno szczęki, jakby sama nie dowierzała w to, co zamierzała zaraz zrobić. A mimo to westchnęła ciężko i wyciągnęła przed siebie rękę, znów wzrok lokując na twarzy Vincenta. — Chwilowy rozejm? — ach, pakt z d i a b ł e m.

vincent beauregard
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
anna maria wesołowska
sam sobie sterem, triggerem, okrętem
24 y/o
For good luck!
182 cm
pianista, student toronto symphony orchestra
Awatar użytkownika
o, muzo moja biedna co się z tobą stało?
w tych marzycielskich oczach nocnych widzeń roje,
a szaleństwo i groza kolejno twe ciało
przyoblekają w chłodu i milczenia zbroję.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji
czas narracji
postać
autor

O s z a l a ł.
Lata temu, gdy nici przeznaczenia splątały ich życia niczym niewygodnymi kajdanami, które sprowadzić mogły na nich wyłącznie zgubę. Zapewne tylko ona potrafiła tak zręcznie przedrzeć się przez wszelkie jego maski oraz boleśnie wkraść pod samą skórę. Tym złudnie słodkim szeptem naznaczyć szalejące po głowie młodego pianisty myśli i rozpętać nimi chaos. Czyż nie tym właśnie byli była? Uosobieniem wszelkich plag, jakie świat mógł zesłać na żałosną ludzkość. Oddech Vincenta zdecydowanie nie przypominał błogiego, unosząc klatkę piersiową niewątpliwie zbyt często; w pędzącej pogoni za rozszalałym sercem! Któż mógłby mu dorównać?
N i k t.
Ona? Opuszkami palców zostawiające pożogę na jego skórze, gdy tak zuchwale przekraczała dawno wyznaczoną granicę. Grubą linię oddzielającą ich od przeszłości. I - cholera jasna - nadal czuł , jak jej obłęd rozbudzał w nim to, co myślał, iż dawno pogrzebał w sobie na dobre. Pod warstwami zapisanych w szaleństwie utworów i alkoholu wlewanego w siebie do upadłego. Momentalnie zacisnął mocniej szczękę, boleśnie odczuwając przez to każdy pracujący przy tym mięsień.
Nawet Ty nie możesz być aż taka obłąkana... — Wypowiedziane słowa bardziej przypominały odburknięcie spod nosa, kiedy tylko zdołał wyrwać się z tego niezrozumiałego przerywnika emocjonalnego. Ileż w tym było niebezpiecznej nostalgii! Wspomnień powracających do niego z mgieł niepamięci, by niczym trucizna rozejść się miały wraz z krwią. Wciągnął powietrze do płuc z niemałą ulgą, rozluźniając nieco spięte nieświadomie ciało. Beauregard pozwolił kącikom swych ust wymalować na własnej twarzy grymas obrzydzenia, jakby dotyk rozmówczyni już wieki temu przestał należeć do przyjemnych. Czyż nie, Vincencie?
Wie o czym? Jaka widza jest warta śmierci? Kara... — Przetarł dłonią twarz, próbując zebrać wszystkie l o g i c z n e argumenty za snutymi teoriami, które właśnie powstawały w jego mieszkaniu. Niewątpliwie mieszanie w nie byłej i tragicznie zmarłej ukochanej nie należało do najbardziej komfortowych w tym całym zestawieniu. Wszakże to za sprawą Serene niejednokrotnie budził się w nocy zalany potem w rozkopanej pościeli, łapiąc panicznie oddech jakby t o n ą ł. I to uczucie powoli do niego wracało, doprowadzając do delikatnego drżenia dłoni. Nie da rady przejść przez to na trzeźwo... jakby teraz nie był w stanie lekkiego upojenia.
Wbił za to spojrzenie w niespodziewany gest wykonany przez Baskerville, przez chwilę szukając w nim drugiego dna. Po niej mógł przecież spodziewać się wyłącznie pięknie utkanej pułapki, a na nią był zdecydowanie za bardzo zmęczony. Posłał jej krzywy uśmiech; nawet nie wiesz, na co się piszesz. Nie podał jej jednak ręki, szturchając ją wyłącznie, gdy wyminął Melusine w drodze do barku.
Jak chcesz, Sherlocku — Zwrócił się do niej bez odrywania wzroku od wybranej w końcu butelki trunku, który powoli odkręcał. — Rozumiem, że uknułaś już plan działania? Czy może chcesz najpierw jak pies śledzący obwąchać te miłosne liściki?

Melusine A. Baskerville
-
a dajcie mi żyć w spokoju
24 y/o
For good luck!
168 cm
malarka we własnej pracowni
Awatar użytkownika
you believe me like a god, I'll betray you like a man
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Przez moment była...
w o l n a.
Przez moment prawie...
z a p o m n i a ł a.
Ale wystarczyło, by po dłuższej nieobecności wróciła do miasta; wystarczyło, by ich spojrzenia znów zwarły się w tańcu, by dotarła do niej bolesna prawda, której nie chciała wcześniej zaakceptować.
Nigdy się nie uwolniła.
Wciąż zewsząd otaczały ją kraty przeszłości, a przez nie błądziła wokół tych samych ruin bez końca, szukając wyjścia z labiryntu, które zdawało się nie istnieć. Bez końca, bez końca, bez końca... mijała zgliszcza własnych wyborów raz za razem, czując dokładnie ten sam palący ból co lata temu, jakby coś rozszarpywało ją od środka, karmiąc się łapczywymi garściami nagromadzonym pomiędzy żebrami cierpieniem.
K t o ś.
Po tym wszystkim? — niedopowiedziane każdy postradałby rozum wybrzmiało dość wyraźnie w łuku brwi, który zdążył elegancko poszybować wzwyż, nim Melusine zdecydowała się cofnąć i tym samym przywrócić zdroworozsądkowy dystans; dystans potrzebny do zachowania trzeźwości umysłu, tak lichej w zderzeniu z słodko-gorzkimi wspomnieniami. Nie chcąc się im dłużej poddawać, pozwoliła sobie na wędrówkę po salonie, bo w tym momencie wszystko było lepszą alternatywą od przyglądania się emocjom przebiegającym przez twarz Vincenta. Piano nie ustrzegło się przed delikatnym muśnięciem palców, a butelki z wysokoprocentowymi trunkami od potępiającego spojrzenia, które zapewne gdyby mogło, rozbiłoby je w drobny mak.
To nie może być przypadek — wtrąciła z mocą, nawet na niego nie patrząc, z dłońmi skrzyżowanymi za plecami wciąż dokonując analizy czterech ścian, z których Vincent uczynił swój dom. Przez moment jej wzrok zawisnął na dziwnie znajomym obrazie, ale ostatecznie potrząsnęła głową, jakby zakazywała sobie kolejnych artystycznych dywagacji. Nie było na to ani miejsca, ani czasu. Dlatego z cichym westchnięciem powróciła do Beauregarda ze swoją wspaniałomyślną propozycją, oczywiście nie łudząc się, że on zdobędzie się na równie wielki rodzaj poświęcenia. Niezrażona ponownie zacisnęła dłonie w pięści i bez entuzjazmu odprowadziła go wzrokiem aż po sam barek, głowę przekrzywiając na bok, gdy sięgnął po kolejną butelkę.
Błyskotliwe — skwitowała cierpko i schyliła się, by zebrać z podłogi rzucone na nią wcześniej liściki z pogróżkami. Wyprostowawszy się, raz jeszcze zawiesiła wzrok najpierw na trzymanym przez Vincenta trunku, a następnie na jego twarzy. — Przede wszystkim myślę, że potrzebuję kogoś, kto będzie umiał trzeźwo sklejać wątki. Dasz radę przetrwać dzień bez procentów czy przekracza to Twoje możliwości? — nie byłaby sobą, gdyby nie wbiła mu ostatniej szpilki.

vincent beauregard
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
anna maria wesołowska
sam sobie sterem, triggerem, okrętem
24 y/o
For good luck!
182 cm
pianista, student toronto symphony orchestra
Awatar użytkownika
o, muzo moja biedna co się z tobą stało?
w tych marzycielskich oczach nocnych widzeń roje,
a szaleństwo i groza kolejno twe ciało
przyoblekają w chłodu i milczenia zbroję.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji
czas narracji
postać
autor

On zaś nigdy nie był w o l n y.
Najpierw w ciasnej klatce byłyszczącej smplendorem własnego nazwiska, wił się pod srogim matczynym spojrzeniem. Zawsze na przekór jej zasadom, obijał się od złotych prętów. Niekiedy - również nieszczęśliwie przypadkiem - nie był nikim innym niż godnym pożałowania pionkiem w jej politycznych rozgrywkach. Stąpającym w ciągłym niepokoju na biało-czarnej szachownicy.
Potem...
...sam stał się własnym więzieniem, gdy tak pilnie przerósł swą matkę w tym czynie. Otoczył się demonam własnych niespełnionych ambicji, gdyż n i g d y nie był nawet we własnych oczach wystarczający.
- My jesteśmy tym wszystkim - Zdobył się wyłącznie na wzruszenie ramion, gdyż niewiele w tym temacie potrafił dodać. A przynajmniej nie bez rozdrapywania starych ran; wszak czyż nie byli ulepienie z tej samej przeklętej gliny? Uformowani latami przez rodzinne dramaty, sukcesywnie zdobywając kolejne traumy. Miło byłoby skłamać i dodać jej otuchy, ale te słowa wręcz paliły go w język i potrzebował zranić nimi również ją.
- A cokolwiek w naszych życiach było przypadkiem? Równie dobrze mogliśmy paść ofiarą żarów... nie wisz czy ona komuś o nas opowiadała? - Wolał zacząć od rozważenia mniej drastycznej opcji, bo nadal coś w nim się łudziło. Nie pamiętał czy Serene poza Melusine miała równie bliską przyjaciółkę... był też on do pewnego czasu, ale ze złamanego serca uciekła zapewne cała miłość. Czy ktoś zbliżył się do niej tak blisko - wręcz wkradając się pod samą skórę - jak ich dwójka? Głośne westchnięcie wybrzmiało zapewne zbyt dramatycznie, kiedy wolną dłonią przeczesywał rozczochraną przez nieprzespaną noc czuprynę.
- Mógłbym, ale czy chciałbym? Trzeba być wciąż pijanym. To cały sekret; w tym tkwi wszystko. Żeby nie czuć straszliwego ciężaru Czasu, który miażdży wam barki i zgina grzbiet ku ziemi, musicie wciąż się upijać. - Ze zblazowanym uśmiechem cytował Paryski spleen, postanawiając słowami Charlesa Baudelaire'a umknąć od prawdziwej odpowiedzi, bo... nie wiedział. Obawiał się prawdy, że poza jego zagłuszanym życiem nie potrafi już usłyszeć dźwięków. Nie pasowało mu również, iż tak swobodnie wędruje po jego salonie, jakby łapczywie wyciągała swoje dłonie po kolejne terytorium. Ale przecież każdy ten kąt już kiedyś został naznaczony jej obecnością, by widmem przeszłości nawiedzała go nocami. Dlaczego - cholera, cholera, cholera.... - ponownie się tutaj wprowadził?
- Ale wiesz co? Postaram się dla Ciebie, bo tak uroczo prosisz - Fałszywie uniósł kąciki ust ku górze, by przez chwiejne pochylenie zmniejszyć dystans między nimi i obietnicę wyszeptać prosto do jej ucha.


Melusine A. Baskerville
-
a dajcie mi żyć w spokoju
24 y/o
For good luck!
168 cm
malarka we własnej pracowni
Awatar użytkownika
you believe me like a god, I'll betray you like a man
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Rolą Melusine - rolą utkaną z licznych matczynych oczekiwań o wielkości i nałożoną na barki zaraz w momencie, w którym Państwo Baskerville łaskawie otworzyli drzwi swojego idealnego domu o marmurowych ścianach przed nią i jej bliźniakiem - zawsze było l ś n i ć.
N a j j a ś n i e j.
Bo dopiero gdy przecinała nieboskłon, barwiąc go złocistym szlakiem, twarze rozświetlając niemym zachwytem; dopiero gdy jej imię w kuluarach wymawiane było niemalże z czcią niczym słowa najświętszej modlitwy, w oczach matki zaczynała i s t n i e ć.
Wtedy była dumą.
Najdoskonalszym dziełem.
Ale wystarczyło drobne pęknięcie biegnące wzdłuż porcelanowego policzka, wystarczyło jedno szpetne zdanie wypowiedziane przy lampce czerwonego wina podczas towarzyskiego soirée, by niebo na nowo utonęło w egipskich ciemnościach.
Wtedy była przekleństwem.
Rysą na idealnym obrazku.
I od tego n i g d y miała się już nie uwolnić, rozdarta pomiędzy silnym pragnieniem matczynej aprobaty a chęcią wytyczania własnych nie-perfekcyjnych ścieżek.
Mów za siebie — mruknęła z (uzasadnioną) dozą niechęci, ponieważ ani w tym przeklętym świecie, ani w żadnym innym nie chciała figurować pod pojęciem my, jeżeli jego nieodwołalną część miał stanowić Vincent.
Już nie.
Natomiast usłyszawszy jego absurdalną teorię, Melusine aż wydała z siebie pełne politowania prychnięcie i obrzuciła go krótkim, niedowierzającym spojrzeniem.
Nie widziałeś wielkiego telebimu na wjeździe do miasta? — spytała tonem ociekającym ironią, znów krzyżując ramiona na klatce piersiowej, by tym samym zapewnić sobie odrobinę ciepła, ponieważ jej strój zdecydowanie nie nadawał się na nocną, towarzyską wizytę i zwyczajnie zaczynała marznąć w krainie lodowej Vincenta (co było dziwne, ponieważ prędzej spodziewałaby się muskania piekielnych płomieni po kostkach, oh well). Potrząsnąwszy głową, kontynuowała ze zrezygnowaniem. — Nie. Serene nie powiedziałaby o nas nikomu. Była na to zbyt... dumna — oczywiście w ostatnim zdaniu dało się wyczuć lekką nutę uznania pod adresem zmarłej przyjaciółki, ponieważ akurat tę cechę dzieliły, więc w oczach Melusine to była zaleta, nie wada. Poza tym doskonale wiedziała, że z nikim nie łączyła ją taka więź jak z nią, więc nie miała nawet komu wyznać prawdy.
Kiedy Vincent cytował znajome dzieło, Baskerville po cichu cieszyła się, że akurat w tym momencie stała odwrócona do niego plecami. Dzięki temu też nie mógł on zauważyć cienia pierwszego szczerego uśmiechu, który mimochodem zagościł na jej ustach.
Niemal jak za dawnych czasów.
Jedna myśl, która skutecznie przegoniła z warg resztki ciepła, na nowo twarz ściągając w obojętności i to ją właśnie pozwoliła ujrzeć Vincentowi, gdy w końcu się obróciła, krzyżując z nim spojrzenie. Jedynie w bladoniebieskich oczach... jedynie w oczach majaczyła się słabo tęsknota za n o r m a l n o ś c i ą, ale i ona ginęła pod naporem nienawiści. Zawsze obecnej, zawsze wbijającej długie szpony w serce.
Brzmi jak kartka z pamiętnika alkoholika — oznajmiła beznamiętnie; kiedyś by się zrewanżowała, kiedyś noc spędziliby na długich rozmowach o poezji, kiedyś nad ranem splotłaby ich dłonie, kiedyśkiedyśkiedyś. Już nigdy, obiecywała sobie gorąco, znów przy tym zapominając, że bogowie naprawdę nienawidzili, gdy śmiertelnicy nadużywali Wielkich Słów.
Więc mimo wyraźnego oporu, dech zatrzymał się na chwilę, gdy jego ciepły oddech o słodkim smaku alkoholu owiał delikatną skórę. Jakże ona go w tej chwili nienawidziła! Jakże chciała go zranić i nawet znała na to najlepszy sposób...
Cofnąwszy się nieznacznie, wzrok jedynie na ułamek sekundy zsunęła na naznaczone przekleństwem wargi. T a k mogłaby go zniszczyć, ale jednocześnie w ten sposób unicestwiłaby siebie - w tym tkwił cały problem. Dlatego wściekle odepchnęła go i bez słowa ruszyła w kierunku drzwi. Jakby nie mogła zdzierżyć kolejnej chwili w jego towarzystwie (tak było). Gdzieś w połowie drogi jednak zatrzymała się i znów powoli odwróciła się w kierunku mężczyzny, a twarz miała przy tym nieprzeniknioną, zamknąwszy zdradzieckie serce za kratami - tam, gdzie powinno się znajdować.
Po prostu... Po prostu bądź jutro trzeźwy — słowa wybrzmiały dziwnie, bo choć brakowało w nich proszę, to jednak nie dało się oprzeć wrażeniu, że rzeczywiście to była p r o ś b a.

vincent beauregard
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
anna maria wesołowska
sam sobie sterem, triggerem, okrętem
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”