
Pierwszą część symfonii własnego życia przyszło Ci tworzyć w szpitalnym chaosie, w którym Twój ostry płacz grał pierwsze skrzypce. Okrzyki bólu matki powoli przerodziły się w ciche przekleństwa, by niebawem ustąpić na dobre. Byłeś z a g ł a d ą — od początku w swym jasnym spojrzeniu niosłeś nieszczęście. Kreśliłeś własnym istnieniem zapisaną Ci gwiazdami nocnego nieba tragedię, a sam gromowładny nie zdołałby uchronić nikogo przed nieszczęściem, które mogłeś im podarować.
Umiera.
Taki dar podarowałeś własnej matce — życie za życie, lecz Ty jej je odebrałeś. W bólach i krwi odchodziła na tamten świat, by tylko cudem uratować swoją nić życia od przecięcia. Byłeś jej fatum, którego nigdy nie mogła się wyprzeć; tak jak nienawiści żywionej do Ciebie w ciszy. Zamykanej w ramach przyzwoitości, z jaką wiązały się przywileje noszonego przez was nazwiska.
Byłeś jego klątwą.
Wizją, za jaką złożyłby Twoją duszę w ofierze na ołtarzu Muz igrających z jego talentem. Dostrzegał w Tobie każdą utraconą szansę, więc przelał w Ciebie całe swoje muzyczne szaleństwo. Każda wygrywana przez was wspólnie nuta, wiązała was paktem — ten sprowadzić miał Twoją duszę na samo dno piekielne.
Stawałeś się wszakże przeklętym artystą.
Następne dźwięki niespodziewanie spowolniły cały utwór i nadały mu niebywałej delikatności. Tak kruche, iż ich los prowadzić mógł wyłącznie do jednego.
Pamiętasz, Vinnie?
Byłeś tylko dzieckiem, gdy błagałeś własną matkę o pomoc.
Pamiętasz ją jeszcze?
Uśmiechała się do ciebie niewinnie, gdy niechcący wpadła na Ciebie w labiryncie szpitalnych korytarzy. Nie obchodziły jej wpajane Ci od maleńkości reguły — niewiele pozostało jej również czasu. Pełne optymizmu spojrzenie gasło z każdym dniem, a Ty głupcze, nie potrafiłeś nic zaradzić na zaciskające się między wami więzi. Między muzyką tylko jej opowieści pragnąłeś słuchać; swojej drogiej przyjaciółki nienależącej do Twojego świata.
Nienależącej do nikogo — nawet do śmierci, chociaż pukała do jej drzwi.
Czemuż to matka nie dostrzegła Twoich pełnych bezsilności łez, gdy na kolanach błagałeś ją o pomoc dla tej nieznanej jej dziewczynki. Świat taki jest, nie uratujesz każdego — wypowiedziała te słowa przesiąknięte jadem bez najmniejszego zawahania się.
I melodia ucichła wraz z jej odejściem...
Zagraj najpiękniej, Vincencie.
Zrobiłeś krok, by znaleźć się nad samą krawędzią dachu. Tak niewiele dzieliło Cię od nagłego zakończenia — zadziwisz każdego! Desperacko zaciskasz palce na kartce zapisanej chaotycznie nutami, która stać się miała Twoim listem pożegnalnym. Ostatnim utworem, jakim uraczyłbyś ten niosący wyłącznie cierpienie świat. Rozchylasz usta, jakby pragnąc zanucić go jeszcze ten jeden raz.
Na finał.
Jednak słodko-gorzki koniec nie rozpłynął się po Twoim języku, gdy melodia cichutko wydostała się spomiędzy Twych warg. Uniesiona z wolna noga nie wykonuje ostatecznego kroku do krainy umarłych, gdyż silne szarpnięcie sprowadziło Cię ponownie między śmiertelników.
Dudniło Ci w głowie z rozszalałych emocji, a symfonia się nie kończyła pod jej spojrzeniem. Grała dalej w palącym Cię ogniu.
— Swoje umiejętności szlifuje na studiach muzycznych, choć traktuje je nie zawsze z pełną powagą.
— Poza angielskim zna jeszcze francuski (korzenie od strony ojca) oraz włoski (tutaj od strony matki). Z żadną z kultur nie czuje się jednak ogromnie powiązany, a bardziej zawieszony gdzieś między nimi.