marlon fleetwood


data i miejsce urodzenia
11 pażdziernika 92 Toronto (Kanada)zaimki
on/jegozawód
tancerz i choreografmiejsce pracy
The National Ballet of Canadaorientacja
biseksualny dzielnica mieszkalna
Financial District
pobyt w toronto
z dlugimi przerwami od urodzenia, jako dorosły na dobre powrócił tu kilka lat temu umiejętności
Marlon to człowiek zrodzony z pasji, artysta, który w tańcu odnajduje sens, rytm serca i ucieczkę od własnych demonów. Z gracją przemierza scenę, a jego ciało mówi to, czego dusza wypowiedzieć nie potrafi. Ma wyczulone ucho na muzykę, oko na sztukę, a serce na emocje. Gotuje prosto, ale z czułością – to kolejny sposób, by okazywać miłość, choć z piekarnikiem prowadzi wieczną, przegraną wojnę. Pewnie czuje się też za kierownicą – zarówno samochodu, jak i motocykla – a kiedy chce naprawdę odetchnąć, wskakuje do wody, gdzie czuje się jak ryba.słabości
Jednak pod tą artystyczną powłoką kryje się niespokojna dusza. Ciągle biegnie, nigdy nie czuje się wystarczający. Perfekcjonizm staje się jego brzemieniem, a sukces – mirażem, za którym goni bez końca. Nie potrafi odpuścić, nawet sobie. Każda porażka, każdy fałszywy krok boli go bardziej niż powinien. Po zawodach miłosnych unika bliskości, choć głęboko tęskni za nią w ciszy. Bojaźliwie chroni swoją córkę i unika ryzyka w relacjach, bo wie, ile może stracić. Nie cierpi formalności – rachunki, urzędy, dokumenty przyprawiają go o mdłości, więc często ich unika. Żyje więc w ciągłym napięciu, balansując między pasją a wypaleniem, sztuką a samotnością.Rundak, szpagat, przewrót. Dzieciństwo spędzane na sali treningowej. Energiczne wyskoki, figury, nad których dopracowaniem czuwał sztab trenerów opłacanych przez rodziców. Od samego początku Marlon był tresowany do bycia doskonałym. Jego ciało miało tańczyć, ale dusza - podporządkowywać się woli tych, którzy widzieli w nim nie dziecko, lecz inwestycję. Czuł te spojrzenia. Nienazwaną presję, która wisiała w powietrzu jak kurz w słoneczny poranek. Marlon był dobry. Czasem nawet bardzo. Ale nigdy nie uznał się za wyjątkowego. Pokora wpojona mu od najmłodszych lat nie pozwalała na triumfalne myśli. Perfekcjonizm nie dawał chwili wytchnienia. Mimo talentu, nigdy nie przestał się zastanawiać: czy to wystarczy, by być kochanym?
Licealna wymiana do jednej ze szkół w Chicago stała się nie tylko artystycznym awansem, ale przede wszystkim ucieczką. Od rodziców. Od ich ambicji, od wymagań, od wiecznego niedosycenia. Była też ich wytchnieniem. Nieznośna cisza pomiędzy występami. Oboje od dawna nie potrafili być rodzicami. Byli menadżerami. Kuratorami cudzego życia.
Ale nic nie mogło przygotować Marlona na to popołudnie. Gdy zadzwonił jego brat, serce wywróciło mu się na lewą stronę. W ciągu godzin był już w samolocie. Pamięta, jak jego nogi nie chciały nieść go przez korytarz szpitala. Jak powietrze wszystko miało zapach środków dezynfekcyjnych, a światło jarzeniówek miało w sobie lodowaty chłód nieuchronności. To nie było śmierć rodziców.
To było coś więcej.
Zginęli jego dziadkowie. Ci, z którymi łączyło go najwięcej. To oni byli jego bezpiecznym portem, jedynym miejscem, gdzie nie musiał być doskonały. Gdzie mógł się potknąć, by zostać podniesionym. Byli w podróży rocznicowej. Miłość trwająca dekady miała jeszcze jeden rozdział. Samolot, który miał ich zabrać na marzenie, stał się ich ostatnim przystankiem. Runął z nieba, a razem z nim - świat Marlona.
Patrzył w dal wzrokiem pustym, jakby dusza wycofała się z ciała. Bańka, która otaczała jego dzieciństwo, pękła z hukiem. Zaczęły się przeprowadzki, rodziny zastępcze, walka o to, by jego rodzeństwo nie zostało rozdzielone. Każdy dzień był walką o namiastkę normalności. Marlon czekał. Liczył dni. Wreszcie - pełnoletność. I wtedy - szansa. Stypendium na Julliardzie. Marzenie, a może ucieczka. Później nie był już pewien.
Zamienił dziecięcy ból na artystyczną samotność. Studiował z pasją, ale bez radości. Ta przyszła później. Kiedy tańcem znów potrafił coś powiedzieć. Coś, czego słowa nie były w stanie wypowiedzieć. Każdy układ choreograficzny był opowieścią o stracie, każdy występ – krzykiem ukrytym w subtelnych ruchach. Praca stała się jego terapią. Nie alkohol, nie wieczorne ucieczki w zapomnienie. Tylko wysiłek, pot i muzyka.
Marlon został nie tylko tancerzem, ale i choreografem. Wymagającym, ale nie bezdusznym. Swoim uczniom dawał to, czego jemu brakowało: poczucie, że są wystarczający. Nie musisz być najlepszy. Wystarczy, że jesteś.
Dziś, gdy patrzy na swoje życie, nie widzi sukcesu, lecz drogę. Trudną, poprzecinaną rozpacza i ciszą, ale jego własną. Rodzeństwo już dorosłe, choć rzadko się widują, wciąż piszą do siebie, przesyłają zdjęcia, wspominają.
Na honorowym miejscu w jego mieszkaniu stoją dwa portrety. Uśmiechnięta para w starszym wieku, trzymająca się za ręce. Jego dziadkowie. Ich miłość to światło, które zapala, gdy jest zbyt ciemno. To im dedykuje każdy występ. Każdy krok. Każdą łzę, która spada na parkiet, kiedy sala znów pustoszeje.
Bo czasem to, co boli najmocniej, staje się naszą największą siłą.
Jak tańcem wyrwany z milczenia krzyk.
Jak życie odzyskane w jednym, perfekcyjnie wykonanym piruecie.
Licealna wymiana do jednej ze szkół w Chicago stała się nie tylko artystycznym awansem, ale przede wszystkim ucieczką. Od rodziców. Od ich ambicji, od wymagań, od wiecznego niedosycenia. Była też ich wytchnieniem. Nieznośna cisza pomiędzy występami. Oboje od dawna nie potrafili być rodzicami. Byli menadżerami. Kuratorami cudzego życia.
Ale nic nie mogło przygotować Marlona na to popołudnie. Gdy zadzwonił jego brat, serce wywróciło mu się na lewą stronę. W ciągu godzin był już w samolocie. Pamięta, jak jego nogi nie chciały nieść go przez korytarz szpitala. Jak powietrze wszystko miało zapach środków dezynfekcyjnych, a światło jarzeniówek miało w sobie lodowaty chłód nieuchronności. To nie było śmierć rodziców.
To było coś więcej.
Zginęli jego dziadkowie. Ci, z którymi łączyło go najwięcej. To oni byli jego bezpiecznym portem, jedynym miejscem, gdzie nie musiał być doskonały. Gdzie mógł się potknąć, by zostać podniesionym. Byli w podróży rocznicowej. Miłość trwająca dekady miała jeszcze jeden rozdział. Samolot, który miał ich zabrać na marzenie, stał się ich ostatnim przystankiem. Runął z nieba, a razem z nim - świat Marlona.
Patrzył w dal wzrokiem pustym, jakby dusza wycofała się z ciała. Bańka, która otaczała jego dzieciństwo, pękła z hukiem. Zaczęły się przeprowadzki, rodziny zastępcze, walka o to, by jego rodzeństwo nie zostało rozdzielone. Każdy dzień był walką o namiastkę normalności. Marlon czekał. Liczył dni. Wreszcie - pełnoletność. I wtedy - szansa. Stypendium na Julliardzie. Marzenie, a może ucieczka. Później nie był już pewien.
Zamienił dziecięcy ból na artystyczną samotność. Studiował z pasją, ale bez radości. Ta przyszła później. Kiedy tańcem znów potrafił coś powiedzieć. Coś, czego słowa nie były w stanie wypowiedzieć. Każdy układ choreograficzny był opowieścią o stracie, każdy występ – krzykiem ukrytym w subtelnych ruchach. Praca stała się jego terapią. Nie alkohol, nie wieczorne ucieczki w zapomnienie. Tylko wysiłek, pot i muzyka.
Marlon został nie tylko tancerzem, ale i choreografem. Wymagającym, ale nie bezdusznym. Swoim uczniom dawał to, czego jemu brakowało: poczucie, że są wystarczający. Nie musisz być najlepszy. Wystarczy, że jesteś.
Dziś, gdy patrzy na swoje życie, nie widzi sukcesu, lecz drogę. Trudną, poprzecinaną rozpacza i ciszą, ale jego własną. Rodzeństwo już dorosłe, choć rzadko się widują, wciąż piszą do siebie, przesyłają zdjęcia, wspominają.
Na honorowym miejscu w jego mieszkaniu stoją dwa portrety. Uśmiechnięta para w starszym wieku, trzymająca się za ręce. Jego dziadkowie. Ich miłość to światło, które zapala, gdy jest zbyt ciemno. To im dedykuje każdy występ. Każdy krok. Każdą łzę, która spada na parkiet, kiedy sala znów pustoszeje.
Bo czasem to, co boli najmocniej, staje się naszą największą siłą.
Jak tańcem wyrwany z milczenia krzyk.
Jak życie odzyskane w jednym, perfekcyjnie wykonanym piruecie.
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
niskizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
niezgoda na utratę majątku postaci
niezgoda na utratę posady postaci
nie