ODPOWIEDZ
21 y/o, 168 cm
próbuje studiować business management
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1 Zajrzał tam, gdzie nawet ja nie zaglądam — między ciernie i wspomnienia.
Mówią, że zima odpuszcza najpierw w ogrodach.
Nie w marmurowych salonach, gdzie echo odbija się od zimnych ścian, ani w kuchniach, gdzie paruje kawa wypita w pośpiechu między dwoma telefonami. Nawet nie w gabinecie ojca, który codziennie zamyka się za drzwiami tak grubymi, że można by tam schować sekrety całej posiadłości. Tylko tam, gdzie ziemia puszcza spod zmarzliny, a krzewy znów oddychają. Tylko że mój ogród od dawna nie oddychał. Kiedyś wierzyłam w to miejsce. W każdy jego zakątek, każdą popękaną donicę, każdy cień zostawiony przez matkę, zanim choroba odebrała jej siły. To ona tworzyła z ogrodu coś więcej niż ozdobę domu – był jej miejscem ciszy, radości i rozmów, które pamiętam do dziś, nawet jeśli wtedy nie rozumiałam ich w pełni.

Po jej śmierci ogród przestał kwitnąć.
Ojciec mówił, że to tylko rośliny, że nie można przywiązywać się do rzeczy, które rosną i umierają. Chciał wszystko wykarczować, zamknąć tę część historii, przekształcić ją w pustą przestrzeń do wznoszenia namiotów cateringowych albo układania nowoczesnych płyt tarasowych. I wtedy, po raz pierwszy od dawna, powiedziałam coś sensownego. Zaczęłam mówić o kontrahentach. O wrażeniu, jakie robi przestrzeń, że to reprezentacja rodziny. O tym, że dom bez ogrodu to jak wino bez kieliszka – niby można, ale nie wygląda. Mówiłam językiem, który rozumie. Językiem liczb, prestiżu, efektów. Nie dlatego, że wierzyłam w każde słowo, ale dlatego, że matka mnie tego nauczyła. Ona nigdy nie wyceniała uczuć, ale znała jego chłód na wylot i wiedziała, jak się przez niego przebić. Tak właśnie potrafiła go łagodzić – ubierając serce w argumenty, które on był w stanie przyjąć. Więc starałam sie mówić jak ona. Choć nie byłam nią.

Firma ogrodnicza pojawiła się u nas tydzień temu. Bez zapowiedzi. Po prostu któregoś dnia z kuchennego okna zobaczyłam dwóch mężczyzn — starszego i młodszego — przechodzących przez furtkę. Ojciec rzucił tylko, że to ludzie od zieleni i że mają się tym wszystkim zająć. Nic więcej. Jak zwykle, choć to przecież ja namówiłam go, by tego nie niszczył. Od tamtej pory patrzyłam. Codziennie. Z tego samego okna w bibliotece, którego ojciec i tak nie zauważa, odkąd zasłonił portret matki grubą zasłoną. Głównie na tego młodszego. Cichego. Takiego, co nosi brud pod paznokciami i nie spuszcza wzroku z ziemi. Bo to on kręcił się pod oknami, on zajmował kwiatami, które zasadziła mama.

Dziś rano stałam tam z kawą w ręce. Letnią, bo znowu zapomniałam o czasie. I spoglądałam. On był przy rabacie, pochylony, z sekatorem w dłoni. Przyglądał się jednej z róż – tej przy południowej ścianie. Tej, którą matka zasadziła pierwszą. Tej, którą pielęgnowała jakby była jej własnym, osobnym sercem. Tej, którą zawsze omijałam wzrokiem, bo wciąż jeszcze nie byłam gotowa się z nią przywitać. Poczułam, jak coś we mnie zadrżało i właśnie wtedy przestałam trzeźwo myśleć. Zbiegłam po schodach, nie zwracając uwagi na pantofle. Drzwi trzasnęły za mną, zanim zdążyłam złapać oddech. Nie wiem, co dokładnie powiedziałam – coś zbyt ostrego, zbyt głośnego, zbyt... prawdziwego. Może co ty wyprawiasz?, a może to było coś mocniejszego, jakby gardło postanowiło wykrzyczeć wszystko, co kumulowało się we mnie od miesięcy.

Bo to nie była tylko róża.
To była jej róża.

Soren Baudelaire
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
shera
24 y/o, 186 cm
ogrodnik w firmie swego ojca
Awatar użytkownika
entuzjasta ciszy, spokoju i otwartych przestrzeni; sytuacja materialna zmusiła go do pójścia w ślady ojca i zostania ogrodnikiem, w głębi duszy marzy jedynie o małej farmie gdzieś w Prowansji, z dala od przedstawicieli gatunku ludzkiego
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1 Soren Baudelaire & Goldie Johnson

Przed mymi oczami rysował się obraz; tego co kiedyś z łatwością chwytało za serce - zarośniętych rabat, nieprzystrzyżonego żywopłotu, zapomnianych róż, których kwiaty dawno temu cieszyły kolorem swych gęstych kwiatów. Oczyma wyobraźni cofałem się do czasu ich świetności, podświadomie czując zapach pierwszych wiosennych poranków, gdy słońce tańczyło pomiędzy gałęziami otaczających mnie, owocowych drzew i chociaż nigdy wcześniej tam nie byłem, potrafiłem zwizualizować sobie to, co dawno przeminęło. Piękna w najczystszej postaci.
Właściciel domu nie sprawił na mnie zbyt dobrego wrażenia; w głębi duszy czułem, że ta praca przysporzy mi i mojemu ojcu więcej kłopotów niż korzyści. Zachowywał się, jakby nic go nie obchodziło; podchodził chłodno do całej tej sytuacji, dając mi i mojemu tacie wolną rękę - czułem, że gdybym chciał to mógłbym wykarczować wszystkie pozostałości po dawnym ogrodzie, wykorzenić wspomnienia osoby, dla której to miejsce był dawno temu praktycznie całym światem, pozostawiając za sobą tylko łysą ziemię.
Nigdy bym sobie chyba tego nie wybaczył, bo otoczenie, którego czasy świetności już dawno minęły, dalej zachował namiastkę tego czegoś, uparcie nie poddając wszechobecnej gentryfikacji.
Projekt przerósł nasze wszelkie oczekiwania; coś co wydawało się zwykłą robotą, zajęciem na dwa, może trzy tygodnie, zmieniło się w pracę na kilka miesięcy. Dużo łatwiej byłoby zabić stare rośliny, w ich miejsce zasadzić łatwe w utrzymaniu trawy i sukulenty, które przetrwałaby w nawet najtrudniejszych warunkach, ale obfitość otaczającej mnie flory przez tak wiele lat nie poddawała się, nieustannie budząc do życia, że i ja postanowiłem dać jej szanse na nowy, lepszy byt.
Podział naszych obowiązków był zawsze taki sam; mój ojciec zajmował się wszystkim tym co nie wymagało zbyt wielkiej dbałości o szczegóły, po latach ciężkiej pracy, jego dłoniom brakowało już zresztą finezji i delikatności, jaka mnie cechowała. Mi ten układ pasował i chociaż nigdy nie byłem wybredny, to zajmowanie się kwiatami sprawiało mi dużo większą satysfakcję niż podstawowe zajęcia konserwacyjne.
Tamtego dnia zajmowałem się właśnie różami; z czułością przycinałem obumarłe gałęzie, z których i tak nic by już nie wyrosło, by dać nadzieję tym, które miały jeszcze szansę na nowy start.
Zajęty pracą, zagubiony w własnych myślach nie zauważyłem córki właściciela posiadłości; dotychczas nie miałem z nią do czynienia, czułem jednak nieufny wzrok, obserwujący mój każdy ruch, jakby bała się, że wszystko zniszczę, że to do czego przywykła zamieni się w proch.
Dopiero niezrozumiałe słowa i ostry ton wybudziły mnie z transu; w tym samym momencie jedno z ostrzy przecięło skórę mojej dłoni, jakby ona sama, podświadomie próbowała powstrzymać mnie przed wykonaniem kolejnego cięcia. Merde - zaskoczony, mimowolnie wyrzuciłem z siebie brzydkie słowo w obcym języku. Na pierwszy rzut oka tp nie było nic wielkiego, zwykłe skaleczenie, jedno z wielu jakich doświadczyłem i jakie jeszcze niejednokrotnie doświadczę. Zaskoczony wyprostowałem się, jak struna, a moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz, ten często towarzyszył mojej osobie, jakby przebywanie w towarzystwie nieznanych mi twarzy, sprawiać miało fizyczny ból. Powoli odwróciłem się w jej stronę, przechylając głowę w bok, nie potrafiłem powstrzymać oceniającego spojrzenia czy naturalnej niechęci, uczucia z którym już dawno się zaprzyjaźniłem - krew brudziła mą dłoń, spływając leniwie wzdłuż długich, ubrudzonych od ziemi palców.
- Czy nikt Ci wcześniej nie powiedział, że nie powinno się zachodzić ludzi od tyłu? Szczególnie gdy trzymają w dłoni niebezpieczne przedmioty? - rzuciłem ozięble, wypowiedziane słowa barwił francuski akcent. Nie zaszczycając blondynki kolejnym spojrzeniem, zamknąłem oczy i westchnąłem ciężko, próbując opanować emocje, po chwili otworzyłem je, by swój wzrok skupić gdzieś za nią, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy czy przyjrzeć zaniepokojonej twarzy. Szkarłat powoli przyozdabiał zieloną trawę, wyraźnie odznaczając na tle ciemnej zieleni. Może to jednak nie było zwykłe zaklęcie, z kamienną twarzą, uparcie ignorowałem jednak nieprzyjemne pieczenie, nie dając poznać po sobie odczuwanego dyskomfortu.

Goldie Johnson
Ostatnio zmieniony pt lip 11, 2025 12:38 am przez Soren Baudelaire, łącznie zmieniany 1 raz.
sałata
21 y/o, 168 cm
próbuje studiować business management
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie jestem pewna, co dokładnie we mnie pękło, gdy zobaczyłam tę smugę czerwieni. Może to był dźwięk sekatora, który nie przeciął tylko gałęzi, ale coś o wiele bliższego. Może to był język — inny niż mój, ostry, zaskoczony, zbyt prawdziwy. A może to był po prostu sposób, w jaki odwrócił się i nie spojrzał mi w oczy. Nie wiem, wszystko działo się tak szybko, a jednocześnie jakby w zwolnionym tempie. Cienka, wyraźna linia malowała się na jego dłoni. Stróżka krwi, która spływała zbyt ospale. Oczy, które nie patrzyły na mnie. Usta, które mówiły z przyjemnym akcentem. Jego ciało, które znieruchomiało w jakimś lodowatym napięciu. I ja – stojąca jak idiotka, z otwartą złością, która teraz zdawała się śmieszna.
Cholera… – wymknęło mi się cicho, prawie bezgłośnie.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Brak innych słów nie zgrywał się z tym, co w rzeczywistości miałam na myśli i chciałam teraz powiedzieć. Zastygłam. To nie była tylko troska o jego skaleczoną dłoń. Coś mi się w tym wszystkim wymykało, ale nie potrafiłam jeszcze tego nazwać. W końcu drgnęłam. Zamrugałam, jakby dopiero teraz do mnie dotarło, co się właśnie stało. Nie wyglądało to na głębokie rozcięcie, ale krew mimo wszystko spływała mu po dłoni, brudząc skórę.
Nie odpowiedziałam.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę tylko patrzyłam, jakby próbując wyczytać z jego twarzy, czy to bardzo boli, czy to moja wina, czy jeszcze mogę się cofnąć. A potem — zanim zdążył coś więcej dodać, zanim sama się rozpadłam — odwróciłam się na pięcie.
Nie ruszaj się, zostań tu, zaraz wracam... – Tyle tylko powiedziałam, jakby to wystarczyło, jakby to miało wszystko naprawić. I już mnie nie było. Dopadłam wejście na parterze. Buty uderzyły o posadzkę zbyt głośno, gdy wbiegłam do środka, a ja nie wiedziałam, czy uciekam przed jego spojrzeniem, czy przed własnym odbiciem w szklanych drzwiach. Przebiegłam przez korytarz, schodami dla służby, z trudem łapiąc powietrze. Po apteczkę. Po coś, co mogłam zrobić dobrze. Ręce trzęsły mi się lekko, gdy wyciągałam małe czerwone pudełko z szafki — to, w którym były plasterki z kolorowymi wzorkami, jeszcze po kuzynach, którzy kiedyś wpadali tu latem. Ścisnęłam je mocniej, jakby ten plastikowy uchwyt był jedyną rzeczą, którą mogłam trzymać naprawdę pewnie.
Wróciłam szybciej, niż się spodziewałam. Może dlatego, że znałam ten dom jak własne myśli – korytarze, zakręty, szuflady. A może dlatego, że nie chciałam dać mu za dużo czasu, by sam musiał zająć się raną. By odsunął się dalej. By odszedł. Trzymałam apteczkę przed sobą obiema rękami, jakby to była jakaś dziwna ofiara. I może nią była. Mój sposób na powiedzenie: przepraszam, nie tak miało być, pozwól mi to naprawić – choć nie byłam pewna, czy umiem.
Zatrzymałam się parę kroków od niego. Stał nadal przy rabacie, ale już nie dotykał roślin. W dłoni wciąż miał sekator, na ustach – ciszę.
Usiądź, proszę – powiedziałam tylko, wskazując ławkę pod różanym pergolą. Tę samą, na której kiedyś siedziała matka, pisząc coś do swojego notesu, z nogą założoną na nogę i wianuszkiem śmiechu w kąciku ust.

Soren Baudelaire
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
shera
24 y/o, 186 cm
ogrodnik w firmie swego ojca
Awatar użytkownika
entuzjasta ciszy, spokoju i otwartych przestrzeni; sytuacja materialna zmusiła go do pójścia w ślady ojca i zostania ogrodnikiem, w głębi duszy marzy jedynie o małej farmie gdzieś w Prowansji, z dala od przedstawicieli gatunku ludzkiego
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Zanim się obejrzałem, już jej nie było. Niczym sparaliżowany stałem tam, pośród zaniedbanej zieleni, posłusznie czekając na kolejny ruch blondynki. Spanikowany mózg tworzył w głowie różne scenariusze, oczami wyobraźni widziałem, jak się jąkam, jak kolejne słowa, które tak bardzo pragnę wypowiedzieć z trudnością opuszczają me usta, w końcu mdlałem, przytłoczony intymnością wyimaginowanej sytuacji, a ciepły dotyk dłoni opatrujących me pokaleczone dłonie, ten którego jeszcze nie dało mi doświadczyć parzył ogniem tysiąca słońc.
Każdy kolejny oddech sprawiał mi trudność, jakbym w ciągu tych kilku sekund, gdy oczekiwałem na nieuchronny powrót nieznajomej, miał się rozpaść na tysiące małych kawałeczków.
Kiedy powróciła mimowolnie odrzuciłem sekator z dala od siebie, gdzieś w trawę, przedmiot którego używałem codziennie, momentalnie stał się źródłem mej udręki.
- Nic się nie stało, nie musisz mi pomagać - trwałem w swej prawdzie, uparcie nie dopuszczając do swej głowy nawet opcji pomocy jaką mogła mi zaoferować. W tym momencie szczerze się nienawidziłem, tej całej paniki, jaką wzbudzała we mnie nawet najmniejsza interakcja z płcią przeciwną, sam nie wiem dlaczego tak się ze mną działo, może przez dzieciństwo, które spędziłem dając się pomiatać młodszym siostrom, daleko na prowansalskim odludziu, a może taki już byłem - w y b r a k o w a n y - zupełnie irracjonalny w swej nieśmiałości, z którą już dawno przestałem walczyć.
W głębi serca czułem, że nie mam wyjścia, że żadne tłumaczenia mi nie pomogą, powolnym krokiem ruszyłem w stronę wskazanej przez nią ławeczki, nie zwracając uwagi na to czy za mną podąża, w gruncie rzeczy mogłaby zniknąć, ponownie schować pomiędzy zimnymi ścianami posiadłości, dalej obserwując każdy, najmniejszy ruch, byleby z daleka, bylebym nie musiał z nią rozmawiać.
Usiadłem tak jak mi kazano, niezręcznie starając schować zakrwawiony palec, uparcie brnąłem w swoją prawdę, próbując odwrócić tą całą sytuację na swoją korzyść.
W tamtej chwili pierwszy raz przyjrzałem jej się tak naprawdę i była śliczna; tak słodka w swym istnieniu, chociaż gdzieś daleko wyczuwałem nutę niepewności, jakby i ona nie wiedziała co dokładnie zrobić w tej całej sytuacji - Mam nadzieje, że nie sprawiłem Ci kłopotu, - wyszeptałem delikatnie, słowa ledwie musnęły płatki jej uszu, ginąć wśród szumu otaczających nas drzew. - Chciałbym jednak szybko wrócić do pracy, bo przed nami jeszcze sporo roboty - dodałem odrobinę pewniej, próbując wybudzić swe ciało z transu, w którym od kilkunastu minut trwało.

Goldie Johnson
sałata
21 y/o, 168 cm
próbuje studiować business management
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie spojrzał od razu, ale ruszył. Powoli. Jakby to nie była ławka, tylko granica, której nie powinien przekraczać. Usiadł. Ja przyklękłam obok, otwierając apteczkę.
– Daj – powiedziałam cicho, siadając na skraju kamiennego murka i wyciągając do niego rękę. Przez chwilę był tylko szelest opakowania, dźwięk rozrywanego plastiku, a potem… jego dłoń w mojej. Była duża. Szorstka. Ciepła. I krwawiła, ale nie to uderzyło mnie najmocniej. Tylko ten moment, gdy moje palce dotknęły jego skóry – jakby coś cicho pękło. Albo się obudziło. Wstrzymałam oddech. Głupio, bo przecież to tylko opatrunek. Tylko plaster. Tylko trochę wody utlenionej i gazy.
Nie patrzyłam na jego twarz. Skupiłam się na dłoni. Na rozcięciu. Na brudzie pod paznokciami. Na krwi, która powoli przestawała się sączyć. Ale czułam jego spojrzenie. Gdzieś na policzku. Na ustach. Na moich ramionach.
Nasączyłam wacik.
– Może trochę szczypać – uprzedziłam, bardziej po to, by cokolwiek powiedzieć, niż dlatego, że nie mógłby się domyślić. Nie patrzył mi w oczy. I dobrze. Bo pierwszy raz od bardzo dawna nie miałam siły na swoją minę. Na tę idealnie skrojoną mimikę, która przeszła każdy bal, każdą prezentację, każde śniadanie przy długim stole. Zamiast tego miałam lekkie drżenie dłoni i gardło ściśnięte winą.
– Przepraszam. Ja… nie powinnam była. Nie w ten sposób, ale...
I znowu pauza. Niezręczna cisza.
Nie udaje mi się dokończyć zdania, bo co miałabym powiedzieć? Że to była róża matki? Że przestraszyłam się, że coś z niej zniknie, jakby znikała ona sama? Ponownie. Że oszalałam? Czy że nie jestem przyzwyczajona, by ktoś dotykał tego ogrodu z taką… czułością?
Owinęłam bandaż wokół jego dłoni, powoli, uważnie, trochę zbyt starannie. Nie cofnęłam ręki od razu, kiedy skończyłam. Pozwoliłam sobie jeszcze przez chwilę czuć pod palcami jego skórę — opatrzoną, obcą, ciepłą.
A potem schowałam wszystko z powrotem do apteczki. Mechanicznie. Głośno. Jakby to mogło przerwać napięcie. Nie chciałam więcej mówić. Ale zanim się podniosłam, usiadłam obok niego na ławce, na kilka oddechów. Wystarczająco blisko, by czuć zapach ziemi na jego ubraniu.
I wystarczająco daleko, by go nie dotykać.
— Czy potrzebujesz czegoś? Może wody? — zapytałam, półgłosem, jakby z obawą, że to pytanie może zburzyć jakąś niewidzialną równowagę.
Nie wiem, czy usłyszał wszystko. Nie wiem nawet, czy chciałam, żeby odpowiedział. Ale zapytać musiałam.
Patrzyłam przez chwilę na jego dłoń, teraz skrytą pod bandażem — zbyt białym jak na to miejsce.
— Jeśli boli... — zaczęłam. Głos miałam miękki, z ledwo wyczuwalnym drżeniem. — Nie musisz dziś wracać. Ojciec i tak nie zauważy.
Dodałam to spokojnie, ale stanowczo, nie chcąc, by potraktował to jak kaprys albo udawane współczucie. Nie wiedziałam jeszcze, czy bardziej zależy mi na jego zdrowiu, czy na tym, by został.

Soren Baudelaire
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
shera
24 y/o, 186 cm
ogrodnik w firmie swego ojca
Awatar użytkownika
entuzjasta ciszy, spokoju i otwartych przestrzeni; sytuacja materialna zmusiła go do pójścia w ślady ojca i zostania ogrodnikiem, w głębi duszy marzy jedynie o małej farmie gdzieś w Prowansji, z dala od przedstawicieli gatunku ludzkiego
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Me dłonie drżą nieustannie; przez krótką chwilę zastanawiam się czy jest w stanie wyczuć panikę, przejmującą kontrolę nad mym umysłem, który zdaje się krzyczeć: "Uciekaj."
Wszelkie fizyczne niedogodności związane z raną odchodzą jednak w zapomnienie. W mojej głowie istnieje już tylko woń świeżo skoszonej trawy, mieszająca się figlarnie z ledwo wyczuwalnym zapachem lawendy, pochodzącym najprawdopodobniej z wielu nut perfum blondynki i chociaż dotyk obcych palców, sprawnie manewrujących na terytorium spierzchniętej skóry, pali, aromat, tak bardzo kojarzony z dzieciństwie działa na mnie, jak melisa.
Chcę coś powiedzieć, by chociaż trochę uspokoić targające dziewczyną emocję - w końcu w tym jestem naprawdę dobry - ma zazwyczaj zimna głowa zawodzi jednak, nie mówię więc nic, tępo wpatrując w dół.
- Ja... - zduszony dźwięk grzęźnie gdzieś głęboko w gardle, siada obok mnie, a zapach staje się jeszcze wyraźniejszy. Odchrząkam cicho, próbując ukoić suszę panującą w moim gardle, ale jest tylko gorzej. Znów czuję ten pieprzony strach, tak bardzo, bardzo chciałbym być całkowicie inny. - Nie, dziękuje - rzucam, starając brzmieć normalnie, wychodzi niezbyt przekonująco, głęboko gdzieś w środku, nie chce żeby mnie opuszczała, bo być może to właśnie ma być ten słynny przełomowy moment, który pozwoli mi się chociaż trochę otworzyć. Wiem jednak, że gdyby wiedziała, jak wiele emocji przeżywam teraz, w trakcie tak bardzo trywialnej czynności, jak rozmowa z drugim człowiekiem, bez słowa uciekłaby gdzieś daleko. - Jest dobrze, nie powinnaś się martwić, to nie pierwszy raz, gdy coś takiego się dzieje, spójrz - odkrywam kostkę, gdzie znajduję się jeszcze lekko różowa blizna, pamiątka po ostatnim projekcie - kiedyś ktoś powiedział, że jestem rozważny, ale jak widać to wcale nie jest prawda - mam wrażenie, że paplam od rzeczy, rumienię się lekko zawstydzony i zaskoczony swą własną, wcześniej nieistniejącą odwagą, zupełnie nie wiedząc dlaczego tak się dzieje. Me serce powoli wraca na normalne tory, jego bicie zwalnia, a myśli uspokajają, tak samo, jak francuski akcent, który kilka minut wcześniej zdominował ton mego głosu.
W końcu uśmiecham się lekko w odpowiedzi na jej propozycje, czyżby chciała ze mną zostać? Chociaż na te kilka kolejnych chwil.
- Mam wrażenie, że Twój ojciec, jest jednym z tych klientów, którzy chociaż tego nie okazują to dostrzegają wszystko. - mówię spokojnie; me dłonie wędrują za me plecy, swój ciężar opieram na zimnej strukturze betonowej ławki, twarz kierując ku ciepłym promieniom słońca - Chociaż mogę się mylić. - mrużę oczy, odwracając głowę w jej stronę, w blasku Heliosa wygląda jeszcze piękniej, najprawdopodobniej nigdy nie będzie mi dane tego wyznać.
sałata
21 y/o, 168 cm
próbuje studiować business management
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Cisza potrafi być trudniejsza niż rozmowa, ale tu, w ogrodzie, staje się trochę łatwiejsza. Przez większość życia bałam się takich momentów – tych, w których nie ma dokąd uciec ze słowami, w których zostają tylko własne myśli i dźwięk własnego oddechu.
Teraz jednak czuję, jak wszystko dookoła lekko zwalnia. Może to kwestia powietrza – rześkiego, pachnącego ziemią, resztką porannej wilgoci. Może to dlatego, że jestem tu, a nie za dębowym stołem czy pod gabinetem ojca, który nigdy nie pozwalał mi tak po prostu siedzieć i nic nie robić.
Uśmiecham się na ten żart o rozważności, może odrobinę zbyt miękko.
— No widzisz, to mamy coś wspólnego, też mi się czasem wydaje, że jestem rozważna, a potem kończę boso w ogrodzie z apteczką w ręku — rzucam, żeby nie wyjść na kogoś, kto się przejmuje za bardzo. A potem patrzę na bliznę na jego kostce, na ten gest, który ma chyba udowodnić, że „nic się nie stało”.
— Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała trzymać tu zapas bandaży tylko dla ciebie — mówię, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą. — Chociaż mam nadzieję, że dziś na tym poprzestaniemy — dodaję. Nie powiem, że mnie nie rusza, kiedy widzę te ślady po wcześniejszych przygodach. Zawsze sobie powtarzam, że każdy ma swoje blizny – ja po prostu noszę je gdzie indziej.
Mrużę oczy, gdy słońce przebija się przez liście i trafia na moje rzęsy.
— Mój ojciec widzi rzeczy, których nikt nie chciałby widzieć — rzucam, półgłosem, bardziej dla siebie niż dla niego. Czasem naprawdę mam wrażenie, że nic mu nie umyka. Nawet kiedy nie patrzy, potrafi wyczuć najmniejszą zmianę, dostrzec coś, co ja wolałabym ukryć – nieporządek, emocje, a już na pewno cudze słabości. To taka umiejętność, która nie daje wcale poczucia bezpieczeństwa, tylko sprawia, że wszyscy w tym domu zawsze są trochę spięci.
Bawię się zamkiem apteczki, obracam ją w dłoniach, jakbym próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czułam taki dziwny spokój. To zaskakujące, że da się poczuć bezpieczniej tu, na zewnątrz, niż w domu, który teoretycznie należy do mnie. Nie mam ochoty wracać do środka. Tam zawsze coś czeka, najczęściej obowiązki, spojrzenia, pytania bez odpowiedzi. Tutaj, choć na chwilę, nie muszę być nikim więcej niż sobą – ale nie do końca jeszcze wiem, co to znaczy.
Patrzę na ogród. Kiedyś potrafiłam wymienić nazwy wszystkich kwiatów, które sadziła mama, teraz połowa z nich to tylko kolory albo zapachy, które czasem mnie zaskakują.
Nim cisza zdąży zrobić się niezręczna, pytam:
— Zawsze pracowałeś przy ogrodach? To jest coś, co naprawdę lubisz… czy raczej taki przypadek?
Momentami trudno mi zgadnąć, ile w ludziach jest pasji, a ile konieczności, a tu, wśród tych rabat, niektóre rzeczy wydają się po prostu ważniejsze. Może to głupie, ale naprawdę nie chcę jeszcze kończyć tej rozmowy, nawet jeśli tak naprawdę nie zaczęliśmy żadnej konkretnej.
Wystarczająco długo udawałam, że lepiej być gdzie indziej – a dziś…
Dziś pozwalam sobie zostać.


Soren Baudelaire
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
shera
24 y/o, 186 cm
ogrodnik w firmie swego ojca
Awatar użytkownika
entuzjasta ciszy, spokoju i otwartych przestrzeni; sytuacja materialna zmusiła go do pójścia w ślady ojca i zostania ogrodnikiem, w głębi duszy marzy jedynie o małej farmie gdzieś w Prowansji, z dala od przedstawicieli gatunku ludzkiego
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Najbardziej zaskakiwało mnie to z jaką łatwością jestem w stanie istnieć w jej otoczeniu, bez problemu dryfowałem na jej orbicie, wypowiadając odrobinę więcej niż bezsensowne słowa, nie posiadające żadnej wartości. Niewielu ludzi zdawało sobie sprawię z tego, jak wiele to dla mnie znaczyło, oprócz rodziny i kilku kumpli, którym udało się wyciągnąć moje prawdziwe ja spod skorupy zwanej nieśmiałością, ludzie nie znali przyczyny mej małomówności. Ja sam nie byłem w stanie dokładnie zlokalizować chwili w której to wszystko się zaczęło nagle, z dnia na dzień po prostu przestałem mówić, a potem gdy już nadszedł czas by znowu zacząć, pojawił się paraliżujący strach. Może dlatego mój ojciec, gdy przemyka obok nas zabierając się do kolejnych obowiązków nie mówi nic, uśmiecha się tylko poczciwie, jakby tylko on zdawał sobie sprawę z tego do czego pomiędzy mną, a nieznajomą właśnie dochodzi.
- Pierwsze siedem lat swego życia spędziłem na farmie dziadków na Prowansji - myślami oddalam się w stronę francuskiego krajobrazu, a zapach lawendy tylko pogłębia zakopane głęboko w pamięci wizje - Hodowali lawendę, a ja już wtedy musiałem im pomagać - kontynuuje zamyślony, słowa mimowolnie opuszczają me ciało, bo mam wrażenie, że pierwszy raz ktoś tak naprawdę mnie słucha - Dziadkowie zmarli, a rodzice zabrali mnie i rodzeństwo do Kanady, ten facet to mój ojciec - wskazuje głową w kierunku mężczyzny w średnim wieku, jego twarz jest lekko zaczerwieniona i zniszczona przez wiatr oraz słońce, a skórę nad jego górną wargą przyozdabiają wąsy, te niesamowicie upodobniają go do mego francuskiego dziadka, chociaż nie łączą ich więzy krwi. - Od kiedy pamiętam zmuszał mnie do pracy, nie wiem czy próbował zaszczepić we mnie miłość do roślin, bo cholera, kiedyś naprawdę tego nienawidziłem, teraz? Nie wyobrażam sobie być gdzie indziej. - mój wzrok powoli przesuwa się po ogrodzie, pełno w nim czułości i miłości, bo nawet te kilka przyschniętych róż, wzbudza we mnie pozytywne uczucia. - Więc to nie jest przypadek, ale też nic co kiedykolwiek planowałem - wzruszam ramionami, udając zobojętnienie, moje oczy wracają ku twarzy blondynki.
- Mam nadzieje, że się nie gniewasz, ale zauważyłem, że nas obserwujesz - rzucam spokojnie, w nadziei, że jej nie spłoszę, nieporaniona dłoń mimowolnie wędruje w stronę tej obandażowanej, by w stresie zająć mój mózg czymś więcej niż wypowiadane słowa - I ogólnie wydajesz się zmartwiona tym co tu robimy, mógłbym wiedzieć dlaczego? - nie wspominam o nerwach, jakie towarzyszyły w pierwszych sekundach naszego spotkania, ani o wystraszonym, nagłym tonie głosu, który skierowała w mą stronę. Jestem po prostu ciekaw.
sałata
ODPOWIEDZ

Wróć do „#10”