Make me walk, make me talk, do whatever you please
I can act like a star, I can beg on my knees
Come jump in, bimbo friend, let us do it again
Hit the town, fool around, let's go party

Anastasia leciała z Rosji rejsowym samolotem, pierwszy raz w życiu. Zaskoczyły ją sytuacje na pokładzie. Dźwięki, ruchy, rozmowy, które sprawiały, że czuła się jakby poza sobą. Ludzie, którzy obok niej siedzieli, zachowywali się tak, jakby nic się nie działo, jakby to była zwykła podróż, podczas gdy ona czuła się zupełnie inaczej, tak jakby wszystko dookoła było surrealistyczne, jakby to nie była jej rzeczywistość. Nigdy nie leciała w takim tłumie, była przyzwyczajona do delikatnego szumu silnika, własnej playlisty i Svety, oferującej Dom Perignon, gdy tylko spojrzała w jej kierunku. Ściśnięta na siedzeniu między obcymi ludźmi z trudem radziła sobie z niewielkimi turbulencjami. Czuła się trochę jak sardynka zamknięta w metalowej puszce.
Zamknęła oczy, ale obraz, który się przed nimi ukazał nie koił wcale nerwów. Wręcz przeciwnie. Natychmiast pojawił się widok, który odwiedzał ją każdej nocy, odkąd uciekła. Pamiętała to tak wyraźnie, jakby wszystko działo się dopiero przed chwilą. Wciąż czuła zapach świeżo parzonej kawy, który unosił się w sklepie, gdzie spędzała czas, przeglądając najnowsze kolekcje. Czuła się tam komfortowo, pewnie, jak zawsze, ale tego dnia coś w powietrzu było inne. Czuła coś, co ją niepokoiło, ale nie potrafiła tego zdefiniować. Tylko przez moment miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale polegała przecież na rosłym ochroniarzu, więc nie miała się czego obawiać. A przynajmniej tak myślała. Zamiast się tym przejmować, próbowała się skupić na ubraniach, na pięknych materiałach, na delikatnych fakturach, ale nic nie było w stanie wybić jej z tego dziwnego nastroju. Gdy wyszła na ulicę, poczuła, jakby ktoś rzeczywiście ją śledził. Obejrzała się za siebie, żeby porozmawiać z ochroną. I wtedy to się stało. Przerażenie przeszyło ją w jednej chwili, gdy zauważyła dwóch mężczyzn, którzy szli zbyt blisko niej. Ich kroki były za szybkie, za pewne, za zdecydowane. Próbowała zachować zimną krew, ale wtedy zobaczyła, że jeden z nich ten wyższy, o stalowych oczach, sięga po broń. Czuła, jak serce zaczyna bić szybciej, a palce zaczynają drżeć. Jakby znikąd, ręce mężczyzn owinęły się wokół niej, a serce Anastazji zamarło. Cały świat zawirował, jakby czas zwolnił, jakby wszystko miało się w tym momencie zatrzymać. Mężczyźni nie byli zwykłymi przechodniami to było jasne. Ich spojrzenia były nieprzyjemne, a w ich oczach widziała coś, czego nie mogła zignorować. Nie mieli dobrych intencji. I wtedy zaczęła walczyć. Próbowała wyrwać się z ich uchwytu, z ich paraliżującej mocy, ale oni byli silniejsi. Krew szumiała w jej uszach, a ciało reagowało paniką. Pamiętała, jak w tym momencie nie myślała o niczym innym poza tym, by przeżyć, by uciec. Przerażenie zmieszało się z wściekłością. Później tylko ból. I ciemność. Wszystko spowodowane mocnym uderzeniem w głowę.
– Szanowni Państwo, Royal Air Maroc wita w Toronto. Czas lokalny to... – wyrwało Anastasię z półsnu. Nieznośnie długi lot dobiegł końca. Gdy stanęła na płycie lotniska, poczuła coś dziwnego. Mieszaninę lęku i ulgi.
Gdy wyszła z terminalu, poczuła chłodniejszy powiew powietrza. Spojrzała na zegarek – nie miała czasu, żeby przejmować się wszystkim, co zostawiła za sobą. Miastem, które znała, zbyt wiele wspomnień i ludzi, którzy zostali za nią. Podróż była tylko częścią jej ucieczki, nie miała pojęcia, co będzie dalej, ale nie miała wyboru. Musiała iść naprzód. Właśnie dotarła do Kanady, kraju, który miał być jej azylem, ale widok, który rozciągał się przed nią, zupełnie jej nie porwał. Ulica była czysta, nieco pusta, a w powietrzu unosiła się wilgotność, pachniało chłodem i czymś zupełnie nieprzyjemnym, jakby świeżo po ulewie. Nie miała nic przeciwko Kanadzie, ale to nie było jej miejsce. Wolałaby być w jakiejś egzotycznej strefie, gdzie nie musiałaby się martwić o to, co wydarzy się za chwilę. Gdzie życie było pełne barw, niepowtarzalnych chwil i ekscytujących niebezpieczeństw, których nie da się przewidzieć. Może w Tajlandii, może w Meksyku. W miejscu, gdzie jej duch mógłby się poczuć wolny, gdzie mogłaby po prostu być sobą, a nie tylko kolejną dziewczyną z milionem problemów na głowie.
Ubrana w różowy komplet od Chanel, który był jednocześnie elegancki i wyzywający, przyciągała wzrok przechodniów. Jej dopasowana marynarka i ołówkowa spódnica podkreślały sylwetkę w sposób, który nie pozostawiał miejsca na obojętność. Złote akcenty na guzikach i subtelne detale dodawały całości klasy. Całość, intensywna barwa, błysk była wprost stworzona, by przyciągać uwagę. Teraz rozważała, czy ten wybór był właściwy. Kierowcy nadal nie było, a ostatnie czego teraz potrzebowała to zainteresowanie obcych.
