21 y/o, 168 cm
próbuje studiować business management
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie od razu odpowiadam. Zanim zdołam się odezwać, pozwalam sobie na kilka oddechów w tej łagodnej ciszy, jakiej dawno nie było – takiej, która nie wymusza tłumaczeń. Siedzimy przy tej ławce wśród rabat, a ja pierwszy raz od wielu tygodni czuję, że nie muszę uciekać, nie muszę pilnować każdego słowa. Jeszcze kilka dni temu byłabym przekonana, że nie wypowiem tu na głos niczego prawdziwego – a teraz przychodzi mi to łatwiej, niż myślałam. Może to przez niego. Może przez mamę, która zawsze powtarzała, że ludzie pojawiają się w naszym życiu wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujemy, nawet jeśli na początku wydają się przypadkowi.
Jest coś kojącego w tym, jak chłopak o niej mówi, o tym miejscu, jakby zrozumiał wszystko, czego nie potrafiłam wytłumaczyć nawet ojcu. Przez moment wydaje mi się, że nie muszę się już niczego wstydzić – ani tej dziwnej potrzeby kontroli, ani tego, że czasami, gdy widzę uschnięty kwiat, potrafię popłakać się z bezsilności.
– Nigdy nie myślałam, że ktoś powie mi, że też widzi w tym miejscu kawałek niej – mówię trochę ciszej, niż bym chciała, bo nagle przestaję się wstydzić, że jestem sentymentalna.
Patrzę na niego, kiedy proponuje mi dołączenie do prac w ogrodzie. Przez moment naprawdę się uśmiecham – nie z uprzejmości, tylko jak wtedy, kiedy mama po raz pierwszy pozwoliła mi przyciąć różę i nie zrobiłam tego źle. To było, gdy miałam jakieś osiem lat. Pamiętam, jak trzymała moją dłoń, prowadząc sekator przez łodygę, i śmiała się z mojej powagi, a ja myślałam, że od tego zależy wszystko na całym świecie.
– Wiesz, bardzo chcę. – Zaskakuje sama siebie, z jaką lekkością mi to przychodzi. Potrzebuję tego, by ktoś dał mi pretekst, żeby tu zostać.
– Tylko nie obiecuję, że nie będę pytać o każdą pierdołę. Ostrzegam, że umiem być uparta – wykrzywiam usta w przekornym grymasie, spoglądając gdzieś na środek rabaty z różami.
Chciałam jeszcze coś dodać, kiedy drzwi prowadzące na taras otworzyły się z charakterystycznym zgrzytem. Usłyszałam ciężkie kroki, takie, które znam od dziecka. Nawet nie musiałam podnosić wzroku, żeby wiedzieć, kto się pojawił. Zawsze brzmiał tak samo – twardo, nieustępliwie. Ojciec stanął w progu, wysoki, nieruchomy, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Przez sekundę wydawał się obserwować tylko ogród — potem jego spojrzenie padło na mnie i chłopaka. To wystarczyło, by w jednej chwili powietrze zgęstniało, a moja pewność siebie uciekła gdzieś pod grządki.
— Marigold — jego głos był suchy, nieznoszący sprzeciwu, tym samym, od którego zawsze prostowałam plecy. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzasz panom w pracy.
Zamrugałam, czując, jak tamta dziecięca niepewność wraca szybciej, niż powinnam na nią pozwolić. Przez chwilę milczę, patrząc na swoje dłonie, aż w końcu odzywam się cicho:
— Nie przeszkadzam, tato. Pomagam.
A on tylko rzuca krótkie spojrzenie na chłopaka i jego ojca, który akurat podnosił się znad rabaty. Napięcie między wszystkimi zrobiło się prawie namacalne, jakby nawet powietrze wiedziało, że należy się trochę cofnąć.
— Pomagasz? — powtórzył, z tym swoim tonem, który wcale nie pytał. — Liczę na to, że pamiętasz o swoich innych obowiązkach. Ogród nie jest twoim priorytetem. Proszę, chodź na chwilę do gabinetu.
Jeszcze przez ułamek sekundy zerkam na chłopaka. Chce mu coś powiedzieć — może „zaraz wrócę”, może „nie przejmuj się”, a może tylko przeprosić. Ale słowa grzęzną mi w gardle. Kiwam tylko głową w stronę ojca, który wciąż czeka na schodach. Bez słowa ruszam w jego stronę, czując jak ogród znowu się za mną zamyka.
[/zt]

Soren Baudelaire
ODPOWIEDZ

Wróć do „Porzucone”