ODPOWIEDZ
32 y/o, 182 cm
tancerz i choreograf The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
you have made a mistake. You mistook the stars reflected in the surface of the lake at night for the heavens
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Szmer skrzydeł ćmy; niezdarnie i z determinacją zmierzającej ku zbyt ostremu światłu lampy ulicznej; przemykałA gdzieś tam obok, lecz Marlon nie zwracał na nią uwagi. Wiatr niósł ze sobą ciepło dnia, które nie zdążyło jeszcze opaść. Zwykle chłonął takie wieczory, jak muzykę w rozgrzanej sali po ostatnim piruecie. Dziś jednak wszystko zdawało się przyciszone. Jakby świat wokół postanowił na chwilę mówić półgłosem, żeby nie rozproszyć tego, co działo się wewnątrz. Tego dnia wybrał dłuższą drogę do domu. Po treningu, który przypominał bardziej walkę z samym sobą niż taniec, potrzebował powietrza. Ruchu, ale innego niż ten na parkiecie. Cichego, prostego. Kroki na chodniku, torba na ramieniu, skrawki rozmów mijanych ludzi , wszystko to układało się w jakiś własny rytm. Spacer był formą oczyszczenia. Ciała. Myśli. Lęków.
Nie czuł się dobrze, choć nie chodziło o fizyczność. Ciało było zmęczone, owszem; ale zmęczenie bywało błogosławieństwem. Problem leżał gdzieś głębiej, w tej części duszy, która nie lubiła słów, a z którą ostatnio trudno było mu się porozumieć. Zazwyczaj uciekał w trening, spalał się do kości, zostawiał pot i złość na parkiecie, żeby wrócić do siebie lżejszy. Ale dziś ciężar nie ustępował. Dzień od początku był spisany na straty. Zdecydowanie. Bowiem MArlon, od momentu, gdy przecierał zaspane oczy, miał wrażenie, że coś jest nie tak, że wszystko idzie nieco obok, jakby wszechświat przestał go rozpoznawać. Nic dramatycznego. Po prostu jedna z tych serii drobnych niepowodzeń, które w końcu zaczynają ciążyć. Rysa na szkle jak to Urszula śpiewała, która z czasem zmienia się w pęknięcie. Do parku dotarł nieco wcześniej, niż się umawiali. Kenneth miał dojechać za chwilę. Zazwyczaj to on się spóźniał, ale dziś Marlon nie miał nic przeciwko, by chwilę poczekać. Brat. Starszy, spokojniejszy, bardziej uziemiony. Zupełne przeciwieństwo Marlona, a mimo to, ktoś, z kim mógł dzielić ciszę i nie czuć się samotnie. Usiadł na jednej z ławek, tych, które pamiętały ich dzieciństwo. W tamtych czasach Kenneth był dla niego jak druga planeta, większa, bardziej stabilna, z własną orbitą, do której Marlon próbował dopasować swoją. Teraz byli dorośli, różni, ale z tych różnic nigdy nie zrodził się mur. Prędzej mozaika. Różne kawałki szkła odbijające światło z dwóch kierunków, ale spotykające się w jednym punkcie. Myśli dryfowały. Nadchodzące spotkanie budziło coś miękkiego w klatce piersiowej. Tęsknotę? A może tylko potrzebę rozmowy, która nie musi niczego naprawiać, tylko być. Kenneth znał Marlona; może nie wszystkie jego wersje, ale wystarczająco wiele, by nie trzeba było udawać. Marlon poprawił kołnierz bluzy, jakby to miało mu pomóc uporządkować emocje. Czuł, że będzie mówił. Że padną słowa, których wcześniej nie wypowiadał. Może o tym, że ostatnio trudno mu tańczyć. Że nie wszystko, co kiedyś działało, dalej go trzyma. Że samotność potrafi wejść nawet w duszny klub pełen ludzi i świateł. Zadrżał liść, upadł w pobliżu jego stopy. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał w niebo. Wieczór był łagodny. Nie niósł zapowiedzi burzy. Kenneth pewnie przyniesie coś ciepłego ze sobą, żart, herbatę z automatu, jakąś anegdotę, która sprawi, że świat na chwilę znów będzie prostszy. I to wystarczało. Ćma zniknęła, odleciała hen daleko od tej nieszczęsnej latarni. Park wydawał się tak spokojny. Nie było rozkrzyczanych dzieciaków i rozchichotanych nastolatek. Wyjątkowe zaskakujące. Marlon czekał, nie z niepokojem, ale z gotowością. Na rozmowę. Na obecność. Na kogoś, kto pamięta, nawet jeśli nie zawsze rozumie.

Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

2.
***
Bar none, I am the most humble-est
Number one at the top of the humble list
My apple crumble is by far the most crumble-est
But I act like it tastes bad outta humbleness
ken & marlon


Gdyby ktoś kiedyś pokusił się o spisanie egzystencji Kennetha Fleetwooda - koniecznie na glinianych tablicach, ponieważ slay, Mojżesz - zapewne rozpocząłby tę bujną i pełną pościgów biografię od najważniejszego zdania, tak właściwie wiążącego wszystko w spójną całość:
Żył pełnią życia. Czy coś ~ Paulo Coelho
I nawet nie byłoby to kłamstwo (w porównaniu do całej reszty).
Bo on n a p r a w d ę prowadził byt, który - gdyby został poddany szczegółowej analizie specjalistów z prawdziwymi dyplomami, a nie takimi zdobytymi na Collegium Humanum - zdecydowanie zagwarantowałby mu dożywotnią i darmową terapię. I wcale nie dlatego, że Kenny jako dziecko zderzył się ze ścianą o kilka(naście) razy za dużo; nie, przede wszystkim chodziło o całkowity brak filtra w relacjach międzyludzkich oraz podejście szeroko pojęte w świecie jako ja tego nie zrobię? potrzymaj mi piwo.
Bez wątpienia żyłoby mu się spokojniej i stateczniej, gdyby nie cierpiał również na syndrom Piotrusia Pana. Pomimo osiągnięcia wieku, który wymagał już chociaż p r z e j a w ó w dojrzałości, on zdawał się wciąż dryfować na swojej różowej chmurce w kierunku Nibylandii. Na samo wspomnienie o żonie i rodzinie dostawał nerwowego tiku, jakby ten chomik biegnący na kołowrotku w jego głowie na takową myśl łapał nagłą zadyszkę i mówił hola, hola, to nie w tę stronę.
I w gruncie rzeczy to dlatego starszy Fleetwood przez 90% swojego czasu zajmował się sprawami zmierzającymi donikąd. Zgodnie z definicją - one nie były wiążące, nie niosły za sobą żadnych konsekwencji i nie zmieniały biegu jego życia. Na swój sposób to całkiem sprytnie to wymyślił; był spontaniczny jak nikt inny, ale jedynie w kwestiach, które nie nakładały mu ciężarów na barki. G e n i u s z.
Stąd też wynikało jego dzisiejsze spóźnienie na spotkanie z młodszym bratem. Idąc do parku, napotkał po drodze wolontariuszy nawołujących do oddawania krwi, więc jak to on, bohatersko wypiął pierś i wpakował się do krwiobusa. Trochę zapomniał przy o tym o swojej awersji na widok metalicznej cieczy, ale zniósł cały ten proces z godnością - przypadkowo strącił kilkanaście igieł i probówek i prawie uszkodził pielęgniarkę, ale nie zemdlał - i w końcu dowlókł się na miejsce spotkania lekko blady, ale za to z workiem czekolad. Od razu po wejściu na teren parku przyuważył Marlona, więc podszedł do niego krokiem męczeńskim, czyli człowieka, który niedawno podzielił się ze światem swoją cenną krwią i niby nie chciał, by ktokolwiek o tym głośno mówił, ale jednocześnie domagał się pochwały za swoją bohaterską postawę.
To dla Ciebie ― oznajmił w ramach przywitania, bez zbędnych ceregieli wciskając Marlonowi siatkę z czekoladami i zaraz wsuwając wolne już dłonie w kieszenie spodni, uniósł kąciki ust w szerokim uśmiechu rodem z hollywoodzkich filmów. ― Dobrze Cię widzieć, wszystko okej? Wyglądasz na zmęczonego ― jak już zostało zarysowane wielokrotnie, Kenneth Fleetwood nie pojmował znaczenia subtelności i we wszystkie delikatne niuanse konwenansów społecznych wjeżdżał buldożerem.

marlon fleetwood
mon dieu
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 182 cm
tancerz i choreograf The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
you have made a mistake. You mistook the stars reflected in the surface of the lake at night for the heavens
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Spostrzegł brata, zanim jeszcze jego powitanie zmąciło ciszę. Smukła męska postać napakowana, jak moja walizka za każdym razem, gdy biorę gdzieś, tylko kilka rzeczy wyłoniła się niespodziewanie z zamglonego zaułka. Mgła nie była tak wyraźna jak w filmach grozy, jednak wilgoć robiła swoje. Ledwo zauważalne skroplenie wody wystarczyło by zrobić klimat spuszyć włosy na głowie. Natomiast powietrze, które drgało od gorąca zbliżającego się ku końcowi dnia i nadchodzącego nieubłaganie chłodu wieczoru. Serce Marlona zareagowało odruchowo, gdy jego oczy spotkały się ze spojrzeniem Kennego. Oczekiwanie, które przez ostatnie minuty zagnieździło się w ciele, odpływało powoli, cicho, niemal niezauważalnie, jakby rozpuściło się bez większego zamieszania. Kenneth zawsze miał ten dar, który widział tylko jego brat. Potrafił pojawić się w życiu Marlona wtedy, kiedy trzeba, choć zazwyczaj zbyt późno, w nieodpowiednich butach, z opowieścią o tym, jak po drodze ratował świat. Może i był w tym wszystkim chaotyczny i nieogarnięty, ale z perspektywy Marlona, BYŁ BARDZO OGARNIĘTY, OKEJ?
Nasz tancerz mail już powiedzieć coś zgryźliwego na dobry początek. Coś w swoim mrukowatym złowróżbnym klimacie. Za to uśmiechnął się nieoczekiwanie się pod nosem, widząc siatkę z czekoladami. Niby to od niechcenia wyciągnął po nią rękę. Przekazanie towaru z boku wyglądało tak dramatycznie jakby Kenny sprzedawał zioło za garażami, albo niósł worek ryżu dla głodujących dzieci. Albo oddał krew. No ale tego Marlon już nie wiedział.
- Myślisz, że kupisz mnie za tanią czekoladę z dyskontu?- przyjął jednak siatkę bez oporu, i po chwili dodał -Dobrze myślisz.-Bez zbędnych ceregieli zaczął jak chytra baba z Radomia grzebać w siatce, przerzucał batoniki i rył po zawartości reklamówki jak dzik po kartoflisku.
Gdy już wygrzebał, co chciał, z przepastnej siaty od brata, usiadł sobie nasz zmęczony chłopak z powrotem na ławce, robiąc miejsce, choć wiedział, że Kenneth i tak usiądzie po swojemu, bokiem, niedbale, może nawet rozciągnięty jak kot po całym dniu lenistwa. Właściwie to było zabawne, że tak się od siebie różnili, ale jednocześnie osoba postronna odnalazłaby między nim wiele podobieństwa. Był Kenneth pan mundurowy, ale też Kenny, ten który, potrafił zatańczyć walca w samych skarpetach na ich podwórku za dzieciaka, żeby rozśmieszyć Marlona po szkolnym upokorzeniu, gdy ten na przekór wszystkim marzył o karierze tancerza. Może i czasem był jak słoń w składzie porcelany, który miał problem z subtelnością, ale nigdy, z obecnością, gdy go potrzebowano.
-Bo jestem zmęczony, Kenny-westchnął, przeczesując palcami długą ciemną grzywę, swoją, a nie brata oczywiście, byli dziwną rodziną, ale nie iskali się jak małpy. ZAZWYCZAJ. -Tylko to chyba nie jedno z tych zmęczeń, które mogę odespać na kanapie. To takie... sam nie wiem. Czuję to ciągle, jakby siedziało mi pod skórą, takie zmęczenie gdzieś w środku- mówiąc to, nie patrzył na Kennetha, bo nie musiał. Wiedział, że ten słucha. Że nie potrzeba patetycznych słów i kwiecistych metafor. Gdy rozmawiał z bratem, który znał go na wylot, słowa same płynęły mu do ust.
-Czuje się strasznie pogubiony- dodał po chwili ciszy.-Jakby coś we mnie się popsuło. Kiedyś myślałem tylko o tańcu, tylko on się liczył. Wchodziłem na scenę i wszystko miało sens. A teraz? Robię to dalej, ale czuję, jakby to wszystko było coraz mniej moje. Jakbym dryfował. Bez kierunku. Bez znaczenia.- kończąc monolog, zaciągnął się głębiej powietrzem, ciężkim od wilgoci, przesiąkniętym zapachem letnich liści.
Kenneth nie przerywał mu tego natłoku słów, które stopniowo wyrzucał z siebie Marlon. Nie musiał. Milczenie między nimi było ciepłe, tak znajome. I właśnie dlatego Marlon pozwolił sobie na pytanie. -A ty? Co u Ciebie?- spojrzał kątem oka, nieśmiało, ale z prawdziwym zainteresowaniem. - Gdzie się zakręciłeś, że nakradłeś tyle czekolady?- w końcu, spoglądając, na niego się uśmiechnął. Tym razem szczerze. Skinieniem głowy, wskazał podbródkiem na siatkę, którą Kenneth wcześniej mu ofiarował, pełną batonów, tabliczek czekolady.
Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

Nie mogliby być bardziej różni, a jednak łączyły ich więzy krwi.
I to na pewno dzielili DNA, ponieważ Ken osobiście to sprawdził w policyjnym laboratorium. Oczywiście - wymagało to od niego odrobiny wysiłku, bo nie dość, że musiał postraszyć Marlona, iż cierpi na łysienie plackowate, żeby zdobyć jego włos (to znaczy - mógł to załatwić w znacznie prostszy sposób poprzez zakoszenie kłaka z poduszki, ale wtedy nie mógłby podręczyć młodszego brata, a to byłoby ogromnym ciosem dla organizacji starszego rodzeństwa, której był dumnym założycielem i jedynym członkiem), to jeszcze m u s i a ł poflirtować z nowozatrudnioną typiarą na komisariacie, żeby zrobiła z nim odpowiednie czary-mary (nie, nie znał profesjonalnej terminologii). Wynik był jednoznaczny - Kenneth Fleetwood nie został znaleziony na polu kukurydzy (z jednej strony się ucieszył, a z drugiej posmutniał, bo do ostatniego momentu miał nadzieję, że to kosmici go tam podstawili w celu infiltracji ziemskiej planety - latami śledził informacje o dziwnych kręgach, licząc po cichu, iż to jego biologiczni rodzice próbują się z nim skontaktować).
Ale prawdę powiedziawszy, gdyby nawet okazało się, że nie byli z Marlonem rodziną, to Ken i tak kochałby go jak brata. Nigdy nie rozumiał ludzkiej świrologii na punkcie dzielonej krwi - jakby równie dobrze można byłoby przeprowadzić transfuzję i mieliby taką samą, duh! Najważniejsza i tak była więź emocjonalna i ją należało starannie pielęgnować, żeby mogła rozkwitnąć jak najpiękniejsza magnolia, a przynajmniej tak wyczytał w jednym periodyku w poczekalni u dentysty. Stąd ten worek z czekoladami, ponieważ językiem miłości Kenny'ego były gesty i aż uśmiechnął się od ucha do ucha, widząc jak Marlon w nich przebiera niczym chytra baba z Radomia. Mimo że bąbelek miał już przeszło trzydzieści dwa lata, to jednak rozczulał go niesamowicie - niemalże jak tiktoki z pieskami z ostrym zezem i wywalonym językiem.
Jaką tanią! Kosztowała bardzo dużo, Marly ― oburzył się natychmiastowo, tradycyjnie zdrabniając jego imię tak jak mu się żywnie podobało, na przestrzeni lat wymyślił wiele ksywek, ale ta zdecydowanie znajdowała się w osobliwej topce. ― I zapłaciłem za nią najstarszą walutą ― dodał z dumą, ukazując pełne i zadbane uzębienie, ponieważ miesięcznie masę dolarsów zostawiał u swojego dentysty, którego odwiedzał regularnie i wcale nie ze względu na naklejki dzielnego pacjenta, więc lubił się chwalić swoimi pięknymi zębami.
Kiedy Marlon w końcu usiadł, ewidentnie usatysfakcjonowany tym wspaniałomyślnym prezentem, to Ken zaraz poszedł w jego ślady i oczywiście - niczym Drew Barrymore w swoim talkshow - nie przejął się czymś tak banalnym jak przestrzeń osobista, od razu ramię zarzucając na oparcie ławki za bratem. To była tzw. pozycja słuchająca - oczy miał jak pięć złotych, a twarz po raz pierwszy od dawna wyglądała, jakby wreszcie przez tę szanowną łepetynę przebiegła jakaś złożona myśl. Nie odezwał się też od razu, a jedynie spoglądał na młodszego Fleetwooda, przetwarzając spokojnie wypowiadane przez niego słowa. I dopiero gdy skończył swój wywód, pocieszająco poklepał go po gęstej czuprynie ciemnych włosów (naprawdę nie łysiał).
Przykro mi, Marly, naprawdę ― odezwał się w końcu i to całkiem poważnie, bo choć bez wątpienia był lekkoduchem, to w takich sytuacjach okazyjnie potrafił się zachować i zdobyć na z i a r e n k o empatii. ― Nie myślałeś o terapii? ― dopytał jeszcze, nie precyzując o jaki rodzaj leczenia mu konkretnie chodziło, bo tak szczerze powiedziawszy, to się na tym nie znał, ale wiedział, że rozmowy ze specjalistami były dzisiaj w modzie i nawet niektórzy sobie je chwalili. Oczywiście - należało uważać, żeby nie trafić na jakiegoś szarlatana, co będzie kazał kłaść się krzyżem i recytować alfabet od tyłu, ale w gruncie rzeczy rozmowa z kimś d o r o s ł y m mogła okazać się dobrym rozwiązaniem. Natomiast gdy Marlon zapytał, co tam u niego, Kenny wyciągnął przed siebie nogi, nie bardzo się martwiąc, że jakieś dziecko mogło się przez niego wyjebać na głupi ryj i wzruszył obojętnie ramionami. ― Przeprowadziłem się i chyba przypadkowo zamieszkałem obok laski, z którą kiedyś się przespałem, więc tak właściwie to nic nowego ― podsumował bez większych emocji, bo takie atrakcje to u niego była co najwyżej typowa środa. Nie było w końcu żadną tajemnicą, że z ich dwójki to Ken wiódł prym w kwestii podrywania kobiet, czyniąc sobie z tej dziedziny swoiste hobby. Na pytanie o czekolady, bez słowa podciągnął rękaw koszuli, pokazując z dumą opatrunek bratu. ― Dobry uczynek. Polecam. Muszę poszukać, co jeszcze można zrobić, żeby dali mi coś za darmo ― podzielił się swoim ambitnym planem na zarobek, opuszczając przy tym rękaw, bo nie chciał, żeby jakaś niewiasta przypadkowo to ujrzała i z miejsca się w nim zakochała, już za dużo miał problemów z płcią piękną na ten miesiąc.

marlon fleetwood
mon dieu
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 182 cm
tancerz i choreograf The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
you have made a mistake. You mistook the stars reflected in the surface of the lake at night for the heavens
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Marlon milczał przez dłuższą chwilę, po otwarciu tabliczki czekolady. Przyglądał jej się badawczo, a później obracał w dłoni ułamany kawałek masy czekoladopodobnej, zupełnie jakby była czymś wyjątkowym, a nie tanim substytutem, porządnego łakocia. To był cały Marlon, posiadający niepokojąco niebezpieczną tendencję do przypisywania wszystkie nadprogramowego znaczenia. A w czekoladzie było bowiem zaklęte całe jego dzieciństwo, które momentalnie rozbłysło w jego pamięci, zupełnie jakby Kenneth tym jednym podarunkiem przeniósł go w czasie do miejsca, w którym wszystko było łatwe, a jedynym problemem było zdążenie z boiska na wieczorny blok kreskówkowy w telewizji.
Słysząc słowa brata, mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem, bowiem różnice zauważalne między nimi przez obcych, stawały się coraz wyraźniejsze i dla niego. Marlon w swym tragizmie malował wszystko w szarościach, jak za pociągnięciem węgla czy grafitu, gdzie wszystko skąpane było w światłocieniu i mroku. Natomiast Kenneth w odczuciu Marlona skupiał się na teraźniejszości, nie bardziej ostrej, barwnej i bliższej po artowi. Nawet jeśli nie był beztroskim błaznem, to doskonale to maskował. A to skutecznie pozwalało Marlonowi wyjść ze swego melancholijnego kokonu. Był takim jego światełkiem rozpraszającym mrok, w który Marlon sam się pakował.
-Wiesz, co Kenny?- powiedział w końcu Fleetwood, po zjedzeniu kilku kostek czekolady.-Coraz częściej zastanawiam się, jak to jest, że my serio jesteśmy braćmi.- roześmiał się perliście, choć nie było w tym nuty radości. Byli jak ogień i woda. Gdy jeden byłby gotów do tańczenia w deszczu, drugi poddenerwowany, starałby się rozłożyć parasol. Sami zdecydujcie, który z nich bałby się strug deszczu.
W każdym razie, mimo tych życiowych przemyśleń, oparł się wygodniej o oparcie ławki, wciskając sobie do ust kolejne kawałki czekolady. Nie pogryzł ich od razu, a zostawił na języku, tak by słodycz roztopiła się powoli. W tym wszystkim, w każdym geście Kenengo był ten specyficzny rodzaj troski, którą znali tylko oni. Jego brat zawsze pojawiał się przy nim niespodziewanie jak dziw wbiegający w kartofle. Niespodziewanie jak deska w murowanym kościele, z masą śmiesznych komentarzy i z całą listą kosmicznych anegdot, które w rzeczywistości nie były anegdotami skrawkami jego życia. A mimo to, wbrew chaosowi, zawsze dawał Marlonowi poczucie, że nie jest sam.
-Terapia? -powtórzył po nim, ale z tonu jego głosu trudno było powiedzieć czy faktycznie rozważał propozycję brata, czy tylko się zgrywał. - Może i masz rację. Sam nie wiem. Kiedyś myślałem, że moją terapią jest taniec, że on wszystko rozwiąże. Chociaż teraz myślę, że tylko zagłuszam problemy pracą. Jak gdyby choreografia miała pomóc mi nie tylko na parkiecie, a i w życiu.
Gdy Kenny w końcu zaczął opowiadać mu o tym co aktualnie się u niego działo, Marlon zamilkł. Choć starał się być dyskretny, to jego mimika zdradzała wszystko. Miał być neutralny, finalnie jednak pozwolił sobie na śmiech.-Słuchaj, ty chyba naprawdę masz większy talent ode mnie jeśli chodzi opakowanie się w tarapaty. To albo szczęście, albo nasza rodowa klątwa. Zdecydowanie brak szczęścia do kobiet to pewne. - podsumował ich krótko, przewracając oczami. Oboje byli przedziwni, to ich zdecydowanie łączyło. Nigdy nic nie mogli zrobić normalnie, zawsze musiały pojawiać się przedziwne komplikacje.
-Jeśli robisz coś dla korzyści, to nie jest dobry uczynek.-roześmiał się rozbawiony interesownością brata, który kalkulował z tą tanią czekoladą na kolanach jak wszystkie cwane Janusze, które kradły z kina darmowe popremierowe plakaty Hani z Genzie, żeby sprzedać je na olx za pięćdziesiąt złotych.
Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

Nie rozumiał koncepcji ciszy.
Im dłużej Marlon milczał pogrążony w swoim świecie, tym bardziej Ken zaczynał się wiercić. To rozglądał się na boki w poszukiwaniu bodźców wizualnych, to tupał nerwowo nogą, to co jakiś czas pstrykał palcami w tylko sobie znanym rytmie, a czasem nawet i okazyjnie wzdychał, jakby ten brak rozmowy był dla niego czymś nie do wytrzymania.
Opowiedzieć Ci coś niesamowitego? ― wypalił znienacka, dłońmi uderzając z podekscytowaniem w kolana, zapewne już na końcu języka mając serię niestworzonych historii, którymi pragnął uraczyć brata. W końcu wiódł bujne życie towarzyskie i zawodowe, a poza tym miał naturalną tendencję do wpakowywania się w ten rodzaj sytuacji, co niezaprzeczalnie zaliczał się do kategorii typu psychiatra mi nie uwierzy. Nim jednak zdążył na dobre rozpocząć swoją opowieść pełną wybuchów i pościgów, Marlon rzucił zdaniem, które sprawiło, że Kenny splótł ramiona na klatce piersiowej i uniósł nieznacznie brwi, mierząc brata oceniającym spojrzeniem.
Ty jesteś podobny do prapraprapraprapradziadka Napoleona, który pochodził z Francji. Ja jestem podobny do praprapraprapraprababki Marii, która była Polką. Co w tym trudnego? ― wyłożył mu historię rodzinną w bardzo przejrzysty sposób i zapewne gdyby nosił okulary, to by je sobie w tym momencie z dumą na nosie poprawił, ale niestety, posiadał jedynie monokl do bajerowania kobiet na starego dżentelmena, którego zresztą i tak aktualnie nie mógł namierzyć (na bank został porzucony u jakiejś niewiasty). Niemniej jednak, pozwolił sobie jeszcze prychnąć w słabej próbie zamaskowania oburzenia, bo on - jako pierworodny - mógł wątpić w ich pokrewieństwo, ale Marlon? On nie mógł.
Jakby tej obrazy już nie było wystarczająco dużo, to jeszcze musiał oglądać jak jego młodszy brat e g o i s t y c z n i e pożera czekoladę, nie racząc go nawet poczęstować. Z tęsknotą patrzył, jak zachłannie ją wciągał, ale nie odezwał się ani słowem, bo przecież był altruistą, prawda? Niby to przypadkiem potarł miejsce zabezpieczone opatrunkiem i westchnął ciężko, spod byka przy tym spoglądając na Marlona, licząc po cichu, że ten podłapie tę mało subtelną aluzję. Wyraz jego twarzy jednak znacząco złagodniał dzięki jego kolejnym brata.
To prędzej pracoholizm niż terapia. Powinieneś z kimś porozmawiać. Nie ze mną ― zastrzegł od razu, unosząc przy tym wskazujący palec, bo może i był bardzo inteligentnym człowiekiem o głębi emocjonalnej porównywalnej do jeziora Bajkał, to jednak nie był profesjonalistą i nie zamierzał tu nikogo diagnozować. Jeszcze by doszedł do niespecjalnie pozytywnych wniosków i Marlon zamknąłby się w sobie i to byłby kolejny problem. I kto niby miałby go rozwiązać? Na tekst o klątwie rodowej momentalnie zesztywniał i potrząsnął gwałtownie głową. ― Wypluj te słowa, bezbożniku, bo jeszcze faktycznie ściągniesz na nas jakiś syf ― burknął, krzywiąc się przy tym lekko, bo naprawdę nie potrzebował takich dodatkowych atrakcji. Już wystarczająco wiele ścigało go kobiet żyjących - jakby jeszcze zaczęła terroryzować go taka Annabelle, to bez namysłu dezaktywowałby się z życia. ― Lepszy taki dobry uczynek niż żaden! Kiedy ostatnio przeprowadziłeś staruszkę przez pasy, Marly? ― spytał ze śmiertelną powagą, jakby pomaganie starszym paniom było jakimś wybitnym wyznacznikiem dobroci.

marlon fleetwood
mon dieu
trigger to moje drugie imię
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kew Gardens”