Delara 'Lara' Zandi-Halcroft


data i miejsce urodzenia
30 grudnia 1985, Torontozaimki
żeńskiezawód
malarkamiejsce pracy
własna pracowniaorientacja
biseksualnadzielnica mieszkalna
The Beachespobyt w toronto
od urodzenia z dużymi przerwami na podróże i układanie sobie życia gdzie indziej; wróciła do Toronto na parę miesięcy na czas trwania swojej wystawy w galerii sztukiumiejętności
malarstwo; talent podarowany przez niebiosa, który pozwolił jej dłoniom zamienić go na prawdziwą żyłę złotajęzyki obce; gdy skorpiono-podobne, długie i zawiłe ciągi liczb lasowały jej mózg, odkryła, że znacznie lepszą jest humanistką i fenomenalną lingwistką, może pochwalić się znajomością francuskiego, hiszpańskiego i rosyjskiego
gotowanie; życie na walizkach nie oznaczało również życia z jedzeniem odebranym na wynos, ma bardzo dużo alergii i wrażliwy żołądek, więc w kuchni można nazwać ją mistrzynią
joga, reiki, minerały szlachetne, tarot; nie wierzy zabobonom, ale z chęcią zagląda po porady do "drugiej strony" i poza dorobkiem artystycznym posiada również certyfikowane kursy z jogi oraz reiki, reszty nauczyła się pochłaniając książki i poradniki
słabości
nikotyna; uzależniona od papierosów, nie wyjdzie z domu bez paczki papierosów i zapalniczkirodzina; choć świetnie sprawia pozory niesamowicie wyluzowanej matki, dochodzi od zmysłów, gdy sprawy dotyczą jej córki, a lęk o jej bezpieczeństwo podwoił się odkąd nie mieszkają pod jednym dachem
kariera; po wielokroć stawia ją wyżej, niż cokolwiek innego w swoim życiu, a pęd za sukcesem i rozwojem sprawił, że zrezygnowała z dalszego budowania rodziny
ego; kruche, wybujałe, niestabilne, nie można wytknąć, że robi coś źle w swoim życiu, bo przecież o n a wszystko wie lepiej
Jedna ze znanych przy rodzinnym stole anegdota głosi, jakoby szybciej nauczyła się machać pędzlem, niżeli równo stawiać kroki. Druga z nich przedstawia przebłyski jej geniuszu jeszcze przed rozpoczęciem nauki pisania - o wiele łatwiej było oddawać kolorowe ilustracje, niż zapamiętać zbitek liter przedstawiający własne imię. Z kolei trzecia - nie ostatnia, jednak na niej warto poprzestać - w kuriozalny sposób opowiada o tym, jak jej pierwsze słowo zdecydowanie wybijało się poza ramy zwyczajnego gaworzenia małego brzdąca, bowiem (rzekomo) było nim sztaluga. Każda wzmianka którejkolwiek z przedstawionych opowiastek służy dumnym rodzicom do ubarwienia biografii swojej najmłodszej córki, której sukces wychwalają przeprowadzając akademickie wykłady. W rzeczywistości, nic podobnego nie miało miejsca. Była zwykłym dzieckiem, rozwijającym się odpowiednio do swojego wieku. Fakt, że malunki spod jej ręki wychodziły nieco bardziej doprecyzowane niż rówieśników był nieznaczący.
Okrzyknięto ją niereformowalną w momencie, gdy zaczynała stawiać na pierwszym miejscu zainteresowania zamiast edukacji. Cokolwiek przez to rozumiano, w jej opinii znacznie mijało się z prawdą. Jednakże demonizacja pewnych cząstek jej osobowości jedynie przyczyniła się do kształtowania jeszcze większej niesforności, która swój koniec i spokój odnajdowała wyłącznie podczas spotkań dłoni z pędzlem, farbami i materiałem do kreślenia. Zanim zaopatrzyła się w niezbędny sprzęt, przez długi czas łamała ołówkowy rysik na słabych, cieniutkich kartkach w rozmiarze A3 lub wykańczała do ostatniej kreski tusz długopisów, błądząc nimi na marginesach szkolnych zeszytów.
Nie dawano jej cienia szansy. Uznano rynek artystyczny za zbyt niestabilny, chwiejny a ją niezdolną do utrzymania potrzebnej do przetrwania na nim równowagi. Ostatecznie zmęczona nieustannym pytlowaniem zgodziła się wysłać aplikacje na studia. Spotkali się pośrodku - to znaczy, ona i rodzice. Archeologia jako jedna z nielicznych propozycji zdołała dostatecznie zadowolić państwo Zandi, a jej samej nie pozbawiła charakteru. Niemniej, naukowa przygoda nie trwała długo. W ostatnim tygodniu do zakończenia pierwszego semestru nie zaszczyciła swoją obecnością sali wykładowej. Później, idąc tym tropem, nie pojawiła się na egzaminach. Zniknęła z uniwersyteckich list, jakby nigdy tam nie gościła, a jej noga przekraczała historyczne mury jedynie po to, by zobaczyć jego - miłość, która przypadkiem złapała ją w swoje sidła i zaprowadziła do ślubnego kobierca.
Śniade policzki zalały się różem, a oczy szklaną taflą na fotografii wykonanej podczas pierwszego wernisażu. Obyło się bez huku. Niewielka galeria sztuki na obrzeżach Toronto, która po długich poszukiwaniach jako jedyna postanowiła wziąć pod skrzydła młodą artystkę. Wkrótce w ślad za nią wkroczyły kolejne, zgarniając świeży talent na swoje salony zupełnie jakby była elementem gotowym do wypożyczenia. I było wciąż mało. Uczucie otwierania kolejnych wystaw było najprzyjemniejszym, jakie kiedykolwiek zaznała. Pragnąc tej ekscytacji, charakterystycznego pulsowania żył i przyjemnego ścisku w brzuchu poświęciła cały swój czas na pracę. Nie zatrzymując się, nie zastanawiając przez chwilę, czy rzeczywiście robi to dla sztuki, czy dla zaspokojenia egoistycznych pobudek. Finalnie, barki obciążone presją nie chciały wprawiać rąk w płynne ruchy. Zmęczony umysł domagał się przerwy, i wtedy, jakby na życzenie, na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski. Nowe życie popchnęło ją ku sztaludze ponownie, a kolejne obrazy wychodzące spod jej dłoni zaczęły zyskiwać uznanie wśród znawców sztuki nowoczesnej. Wtedy też, zrozumiała jak bardzo tęskni za swoim poprzednim życiem.
Rozwód, a zaraz po nim ucieczka poza granice Kanady rozpoczęły tułaczkę po całkiem obcych jej ziemiach, widzianych jedynie na ekranach telewizorów lub książkowych fotografiach. Nie planowała spędzenia życia na walizkach, jednak dość szybko okazało się, że przeprowadzka do Stanów przetarła szlak do dalszych odysei. Impuls sprawił, że jej podróż znacznie się przedłużyła a z każdym minionym miesiącem coraz mniej tęskniła za rodzimymi stronami i zostawionym tam życiem, nawet jeśli pytania córki o ojca rozdzierały jej serce, to duma skrupulatnie narzucała na nią płaszcz iluzji. Z dzieckiem na ramieniu, życiem spakowanym do jednej waliki i wielkimi planami w głowie torowała sobie drogę na scenie artystycznej, gdzie po latach skrzętnych starań udało jej się zyskać swoje miejsce w blasku reflektorów. Poznawszy zupełnie inny świat zapragnęła kolejnej zmiany. Przyszła więc pora na Europę, ze swoim początkiem w barwnej Hiszpanii, wyłącznie ze względu na znajomość języka urzędowego. Rodzimy język na jakiś czas poszedł w odstawkę, zastąpiła go nauka obcych słów, gramatyki i frazesów. Podczas odhaczania kolejnych marzeń ze swojej listy, zupełnie zgubiła świadomość tego, że miała przy sobie istotę, której zdanie również się liczyło, a przez lata tłumiony w sobie krzyk pewnego dnia wydostał się na zewnątrz i rozerwał dotychczas idealnie ułożone życie.
Okrzyknięto ją niereformowalną w momencie, gdy zaczynała stawiać na pierwszym miejscu zainteresowania zamiast edukacji. Cokolwiek przez to rozumiano, w jej opinii znacznie mijało się z prawdą. Jednakże demonizacja pewnych cząstek jej osobowości jedynie przyczyniła się do kształtowania jeszcze większej niesforności, która swój koniec i spokój odnajdowała wyłącznie podczas spotkań dłoni z pędzlem, farbami i materiałem do kreślenia. Zanim zaopatrzyła się w niezbędny sprzęt, przez długi czas łamała ołówkowy rysik na słabych, cieniutkich kartkach w rozmiarze A3 lub wykańczała do ostatniej kreski tusz długopisów, błądząc nimi na marginesach szkolnych zeszytów.
Nie dawano jej cienia szansy. Uznano rynek artystyczny za zbyt niestabilny, chwiejny a ją niezdolną do utrzymania potrzebnej do przetrwania na nim równowagi. Ostatecznie zmęczona nieustannym pytlowaniem zgodziła się wysłać aplikacje na studia. Spotkali się pośrodku - to znaczy, ona i rodzice. Archeologia jako jedna z nielicznych propozycji zdołała dostatecznie zadowolić państwo Zandi, a jej samej nie pozbawiła charakteru. Niemniej, naukowa przygoda nie trwała długo. W ostatnim tygodniu do zakończenia pierwszego semestru nie zaszczyciła swoją obecnością sali wykładowej. Później, idąc tym tropem, nie pojawiła się na egzaminach. Zniknęła z uniwersyteckich list, jakby nigdy tam nie gościła, a jej noga przekraczała historyczne mury jedynie po to, by zobaczyć jego - miłość, która przypadkiem złapała ją w swoje sidła i zaprowadziła do ślubnego kobierca.
Śniade policzki zalały się różem, a oczy szklaną taflą na fotografii wykonanej podczas pierwszego wernisażu. Obyło się bez huku. Niewielka galeria sztuki na obrzeżach Toronto, która po długich poszukiwaniach jako jedyna postanowiła wziąć pod skrzydła młodą artystkę. Wkrótce w ślad za nią wkroczyły kolejne, zgarniając świeży talent na swoje salony zupełnie jakby była elementem gotowym do wypożyczenia. I było wciąż mało. Uczucie otwierania kolejnych wystaw było najprzyjemniejszym, jakie kiedykolwiek zaznała. Pragnąc tej ekscytacji, charakterystycznego pulsowania żył i przyjemnego ścisku w brzuchu poświęciła cały swój czas na pracę. Nie zatrzymując się, nie zastanawiając przez chwilę, czy rzeczywiście robi to dla sztuki, czy dla zaspokojenia egoistycznych pobudek. Finalnie, barki obciążone presją nie chciały wprawiać rąk w płynne ruchy. Zmęczony umysł domagał się przerwy, i wtedy, jakby na życzenie, na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski. Nowe życie popchnęło ją ku sztaludze ponownie, a kolejne obrazy wychodzące spod jej dłoni zaczęły zyskiwać uznanie wśród znawców sztuki nowoczesnej. Wtedy też, zrozumiała jak bardzo tęskni za swoim poprzednim życiem.
Rozwód, a zaraz po nim ucieczka poza granice Kanady rozpoczęły tułaczkę po całkiem obcych jej ziemiach, widzianych jedynie na ekranach telewizorów lub książkowych fotografiach. Nie planowała spędzenia życia na walizkach, jednak dość szybko okazało się, że przeprowadzka do Stanów przetarła szlak do dalszych odysei. Impuls sprawił, że jej podróż znacznie się przedłużyła a z każdym minionym miesiącem coraz mniej tęskniła za rodzimymi stronami i zostawionym tam życiem, nawet jeśli pytania córki o ojca rozdzierały jej serce, to duma skrupulatnie narzucała na nią płaszcz iluzji. Z dzieckiem na ramieniu, życiem spakowanym do jednej waliki i wielkimi planami w głowie torowała sobie drogę na scenie artystycznej, gdzie po latach skrzętnych starań udało jej się zyskać swoje miejsce w blasku reflektorów. Poznawszy zupełnie inny świat zapragnęła kolejnej zmiany. Przyszła więc pora na Europę, ze swoim początkiem w barwnej Hiszpanii, wyłącznie ze względu na znajomość języka urzędowego. Rodzimy język na jakiś czas poszedł w odstawkę, zastąpiła go nauka obcych słów, gramatyki i frazesów. Podczas odhaczania kolejnych marzeń ze swojej listy, zupełnie zgubiła świadomość tego, że miała przy sobie istotę, której zdanie również się liczyło, a przez lata tłumiony w sobie krzyk pewnego dnia wydostał się na zewnątrz i rozerwał dotychczas idealnie ułożone życie.
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
tak, ale za wcześniejszym uzgodnieniemzgoda na trwałe okaleczenie
tak, ale za wcześniejszym uzgodnieniemzgoda na nieuleczalną chorobę postaci
takzgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak