31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#3
Silnik ucichł, ale echo jego warczenia jeszcze przez chwilę brzmiało w jej uszach, odbijając się echem od domów. Sloane strzeliła karkiem i zsunęła kask z głowy. Potargane od jazdy włosy przykleiły się do skroni. To był długi dzień i jeszcze dłuższy dyżur. Marzyła o prysznicu, wygodnej piżamie i wtuleniu się w poduszkę.
Wchodząc do domu, rzuciła plecak na podłogę, obcierając kark dłońmi pachnącymi gumą lateksową i środkami antyseptycznymi. Skóra pod paznokciami miała zapach dnia, którego nie dało się spłukać jednym gestem.
Miała ochotę zdjąć z siebie skórę - całą, razem z kurzem szpitalnych korytarzy, krwią z koszulki i spojrzeniem lekarza, które mówiło: Zrobiłaś, co mogłaś.
Było późno. Za późno na życie, za wcześnie na sen. To była ta pora dnia, w której nawet najbardziej zatwardziali sąsiedzi odpuszczali sobie plotki przy płocie, chowając się w cieple ekranów i wina.
Ale nie Eleanor.
Babcia siedziała na werandzie na tyłach domu, jak zawsze wyprostowana, z filiżanką w dłoni. Porcelana błyszczała w świetle żółtej żarówki jak relikt z innego czasu. Obok niej - dwoje obcych. Kobieta, może po trzydziestce, ubrana jak z katalogu o nowojorskim minimalizmie, z dystansem wypisanym na nadgarstkach. I mężczyzna, którego twarzy nie znała, ale którego obecność sprawiła, że mięśnie Sloane odruchowo napięły się pod skórą.
Coś w jego pozycji, w spokoju, z jakim trzymał szklankę, w sposobie, w jaki słuchał Eleanor - wzbudzało w niej niepokój. Nieznaczny, ale wyraźny.
W końcu zdecydowała ujawnić swoją obecność. Jej kroki na werandzie zabrzmiały zbyt głośno w tej ciszy późnego wieczoru.
- O, kochanie! - zawołała Eleanor z tym swoim nieodłącznym ciepłem, które nie znało pory dnia. - Poznaj naszych nowych sąsiadów. Dopiero się wprowadzili!
Babcia wydawała się wyjątkowo podekscytowana nowymi twarzami w sąsiedztwie.
Sloane uśmiechnęła się odruchowo, krótko, jakby wciąż nie zdjęła z siebie całego dnia, i wyciągnęła rękę - najpierw do kobiety, a później do mężczyzny. Kiedy ujęła jego dłoń, ponownie się przedstawiła.
- Sloane Marlowe - powiedziała krótko, tonem, który nie zdradzał nic ponad to, co trzeba.
Wargi poruszyły się w uprzejmym uśmiechu, który nie sięgał oczu. Skóra pod paznokciami wciąż pachniała gumą rękawiczek, ratownictwem, śmiercią i potem. Trzymała jego dłoń chwilę zbyt długo, by to było przypadkowe - albo to on trzymał.
Pachniał w dziwnie znajomy sposób, jakby kiedyś minęła go na ulicy, bądź pozwoliła się przepuścić w drzwiach wchodząc do kawiarni.

Maverick Summers
Slo
kiedyś tego nie było
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

#1 Nowe miejsce - stara gra? Sloane Marlowe

Samochód zatrzymał się miękko – jak westchnienie – przy krawężniku. Silnik zamruczał jeszcze przez ułamek sekundy, zanim zapadła cisza. Maverick zsunął rękę z kierownicy i przesunął zimnym spojrzeniem po werandzie, której światło zdawało się zbyt ciepłe, jak na chłód tego wieczoru. Za bardzo przypominało coś domowego. A on nie był już domowy.
– Hej, już jesteśmy – odezwała się kobieta obok niego, zabierając swoją dłoń z jego kolana, głosem, w którym wciąż brzmiała nadzieja.
Nie odpowiedział. Wysiadł pierwszy. Jedną dłoń wsunął w kieszeń granatowej marynarki, drugą zamknął drzwi za sobą, czekając, aż kochanka wyjdzie z drugiej strony jego BMW.
Zawsze był metodyczny. Przeprowadzki, związki, kłamstwa – wszystko szło według ustalonego wzorca. Ludzie byli przewidywalni, nawet jeśli myśleli inaczej. Wystarczyło wiedzieć, gdzie spojrzeć. I jak długo.
Ona była taka jak większość – zwykła, prosta – wręcz podręcznikowy przykład podejścia, jak sprawić, by kobieta była szczęśliwa, ale też zaciekawiona mrokiem, który zostawiał po każdym kolejnym spotkaniu. Tak, by wręcz pragnęły coraz więcej.
Nie czekał długo. Z bagażnika wyjął dwie torby – swoją i jej. Kobieta z pomocą – tym razem emocjonalną – była jedną z tych, które mylą „kochać” z „rozpakowywać cudze traumy”.
Dom pachniał drewnem i kurzem. I czymś jeszcze – oczekiwaniem.
Eleanor, sąsiadka z naprzeciwka, była z tych, które robią herbatę, zanim zadadzą pytanie. Wstała z werandy z wyćwiczoną elegancją i zawołała go gestem. Miał czas – zbrodnie nie znikały z ulic, nawet jeśli zmieniał się kod pocztowy.
Obok niej stała kobieta. Inna niż wszystkie twarze tego wieczoru – zmęczona, prawdziwa, zamknięta. Włosy w nieładzie, spojrzenie twarde. Pachniała zagadką i… czymś jeszcze.
Zapachem jednych z najlepszych wakacji w jego życiu.
Zapach. Ostry, cielesny.

Ten sam, który przesiąkł pościel w hotelu na wakacjach.
Ten sam, który owinął się wokół jego nadgarstków, gdy zbyt długo trzymał nie swoje biodra.
Ten sam, przez który nie wrócił do pokoju obok – do kobiety z pierścionkiem, która wierzyła jeszcze we wspólne jutra.


Sloane.
Tak się przedstawiła.
Głos krótki, ostry – jakby mówił: „Nie rozmawiaj ze mną, jeśli nie musisz.”
Zamknął jej dłoń w swojej – z tą samą starannością, z jaką analizował dowody z miejsca zbrodni. Wyczuł drżenie mięśni – ledwie uchwytne. I nacisk – odrobinę zbyt długi, jakby badała teren.
Odpowiedział uśmiechem. Tym ćwiczonym – aktorskim.
Tylko lekko odsłonięte zęby, spojrzenie łagodne. Fałsz w jedwabiu.
– Maverick Summers – rzucił.
Ton gładki – jak drink, który pije się powoli, chociaż chce się upić od razu.
Jej zapach był jak drzazga. Znajomy, niewygodny.
Zastanawiał się, czy poznaje go też jej skóra.
Wszyscy sąsiedzi wydawali się spać – poza Eleanor, która nadal paplała, i kobietą z boku, która patrzyła z niecierpliwieniem na zegarek.
Jego kochanka.
Ale Maverick patrzył tylko na Sloane.
– My się już znamy, prawda, Slo? – rzucił elegancko, tym wzrokiem, który zapominał o kochance niecierpliwie oczekującej wejścia do „ich nowego życia”.

Lecz on – jak niegdyś – skupiony był wyłącznie na damie Marlowe.
I na tym, co się tutaj może wydarzyć.
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Jego głos. Jak zimne whisky w kryształowej szklance.
Aż zgrzytnęła zębami w środku czaszki, ale na zewnątrz nie poruszyła nawet powieką.
My się już znamy, prawda, Slo?
Patrzyła na niego sekundę dłużej, niż powinna. Zmarszczka między brwiami zdradziła, że umysł zaczął szukać - intensywnie, obsesyjnie - ale nie znalazł odpowiedzi, tylko obraz: hotelowy pokój z oknami na ocean. Chłodne prześcieradło. Język kłamstw zaszyty między udami. Pot i sól.
Hawaje? Nie... Za dużo słońca, za mało sumienia.
A jednak… Znała go. Nie jako Mavericka. Ale jako kogoś, kto wbijał palce w jej bidra, kiedy jej ciało wyginało się w łuk na blacie stołu.
Poczuła, jak wnętrze dłoni lepi się od ciepła. Nie od upału - od adrenaliny.
- Nie sądzę - skłamała bez śladu wahania.
Ale spojrzenie zostało. Zawieszone. Nieufne. Jak u psa, który wie, że coś jest nie tak, ale jeszcze nie wie co.
Eleanor paplała coś o jabłkowym crumble, o tym, że dziewczyna Mavericka jest projektantką wnętrz, że ma nadzieję, że dobrze im się tu będzie żyło.
Słowa leciały, jakby nie miały ciężaru. Jakby ktoś sypał mąkę na blat i udawał, że nie przygotowuje dynamitu.
Sloane czuła spojrzenie Mavericka na policzku. To nie było zwykłe spojrzenie. To było sprawdzanie reakcji. Jakby coś zapisywał.
Czego ode mnie chcesz Summers?
- Macie już lodówkę? - Zapytała nagle, z uśmiechem, który przypominał ostrze noża. - Bo jeśli nie, to Eleanor i tak wam coś przyniesie.
Spojrzała na babcię.
- Babciu, powiedz mi, że nie zamierzasz piec crumble dla każdego sąsiada, bo wiesz, jak to się skończy.
- Domową nalewką - odparła Eleanor z nieskazitelnym spokojem. - I plotkami. Dokładnie tak, jak lubię.
Sloane się zaśmiała, ale to był śmiech z cieniem ostrzeżenia.
Zamierzała już wejść do środka. Już prawie. Ale Maverick był tam. Nie na jej drodze. W jej głowie.
Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła tylko lekko głowę.
- A ty… - rzuciła miękko i posłała Maverickowi leniwe spojrzenie – masz bardzo znajome perfumy.
Zamierzał coś odpowiedzieć, widziała to w jego spojrzeniu. Więc dodała:
To Hermes? - Nie chciała jego odpowiedzi. - Przyniosę nam lemoniady.
I zniknęła w cieniu drzwi, zanim odpowiedź zdążyła się urodzić.
W środku rzuciła kurtkę na poręcz krzesła, buty zostawiła przy drzwiach.
Babcia nadal gawędziła na werandzie, a ona oparła dłonie o blat i pochyliła głowę.
Była zbyt zmęczona na spotkanie z przeszłością. Na kolejne gówno do sprzątnięcia, jakby mało jej było problemów.

Maverick Summers
Slo
kiedyś tego nie było
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Drzwi zamknęły się za nią, zanim zdążył nawet sięgnąć po odpowiedź.
Został na zewnątrz, z tym samym uśmiechem, który wcześniej ćwiczył przed lustrem – teraz bez funkcji, bez odbiorcy. Nie ruszył się od razu. Pozwolił, by cisza znowu opadła – jak kurz po zbrodni.
Nie rozpoznała go? Nie... skłamała. Znała go wystarczająco, by wiedzieć, kiedy milczenie działa lepiej niż krzyk.
„To Hermes?” - Zamrugał powoli. Nie ze zdziwieniem. Z uznaniem.
Zagrała pierwsza. Precyzyjnie. Zostawiła pazur, jakby przeciągnęła nim po jego szyi – wystarczająco, by zostawić ślad, nie krew.
Wiedziała, że nie zapomina się zapachu. Że niektóre rzeczy przywierają do skóry na zawsze – jak tłumiony jęk albo znak po paznokciach, który znika dopiero po kilku dniach.
Obrócił głowę w stronę Eleanor, która wciąż coś mówła, ale słowa odpadały od jego świadomości jak liście z drzew w listopadzie.
Jesień była zawsze porą rozkładu. Zawsze zaczynało się od ciepłych słów i złudzeń. - A potem? - Potem przychodziły przebudzenia, zimne jak marmur.
Jego kochanka – tamta, z pierścionkiem i wiarą w „nowe życie” – przestępowała z nogi na nogę, trzymając się swoich torb jak planu B.
Nie spojrzał na nią.
Zamiast tego zdjął marynarkę, powoli, bez pośpiechu.
Nie dlatego, że było ciepło – było zimno. Ale tamten zapach przylgnął do tkaniny. Chciał go zatrzymać na chwilę dłużej.
Czuł ją – Sloane – nie tylko w nozdrzach. W ciele.
W tym miejscu między łopatkami, gdzie nie dochodzi żadne światło.
Nie tylko perfumy. Coś głębiej. Coś z tamtej nocy, co nadal trzymał w szafce, między dwiema sprawami z Teksasu.
Coś, czego nawet czas nie wyprał.
Spojrzał na drzwi, które się zamknęły.
Zniknęła za nimi. Ale nie uciekła. Nie ona.
Ona zawsze zostawiała coś za sobą – nie pytania. Ostrze.
Zawsze w taki sposób, że jeszcze przez kilka godzin nie wiadomo było, czy się właśnie zaczęło umierać, czy zakochiwać.
– Lemoniada. - Uśmiechnął się, tym razem naprawdę. Krótko. Jakby ktoś rzucił mu wyzwanie.
Nie lubił cytrusów. Ale uwielbiał grę.

Schował ręce do kieszeni.
Nie był gotów wejść. Jeszcze nie.
Chciał zatrzymać to napięcie, jak się zatrzymuje pęknięcie w szkle – tuż przed tym, jak się rozpadnie.
Ale jego ciało pamiętało.
Wysunięte biodro przy blacie kuchni. Słona skóra pod językiem. Ciche, urwane „tak”, które wciąż trzymał pod powieką.

Lemoniada.
Może i przyniesie.
Ale to, co planował, nie miało nic wspólnego z cukrem. Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Kuchnia była za cicha. Nie taka, jaką lubiła - z szumem czajnika, radiem grającym coś z lat 90 i stukotem babcinej laski. Nie zaznała tutaj wytchnienia, które w tym momencie było jej potrzebne.
Nie zerknęła przez okno, chociaż tak bardzo ją kusiło. Wyobrażała sobie, że babcia jest tam sama, ale napięcie pod mostkiem nie pozwalało jej uwierzyć w tę wizję.
Wyciągnęła z lodówki cytryny. Przecięła pierwszą z nich ostrym ruchem. Skupiła się na procesie. Wrzuciła do dzbanka plasterki cytrusów, następnie lód, brązowy cukier, mięta a później gazowana woda. Ruchy szybkie, równe. Jakby przygotowywała zestaw do drenażu, nie lemoniadę.
Głowa pracowała za nią, ale nie miała wątpliwości. Wypowiedział jej imię w ten sam sposób.
Nie chciała martwić babci, więc robiła dobrą minę do złej gry. Przetrwa, przejdzie i nie da nic po sobie poznać. Zacisnęła palce na jednej ze szklanek, które wyciągała właśnie z szafki. Trochę za mocno. Szkło zgrzytnęło pod naciskiem.
Pora tam wrócić. Sloane zgarnęła więc tacę z napojem i szklankami, a następnie otworzyła drzwi na werandę, gdzie wszystko wyglądało normalnie. Babcia mówiła coś o ciasteczkach z kruszonką, dziewczyna Mavericka kiwała głową z tym wyuczonym półuśmiechem, a on po prostu siedział. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie rozpoznał każdego skurczu jej mięśni, każdej drobnej zmiany w oddechu.
Szkło zastukało, kiedy kobieta postawiła tacę na blat. Babcia posłała jej uśmiech w ramach podziękowania, ale brunetka nawet na nią nie spojrzała. Napełniła lemoniadą trzy szklanki i jedną wzięła dla siebie.
Oparła biodro o poręcz i spojrzała mu prosto w oczy. Krótkie spojrzenie. Bez ciepła. Bez wyzwania. Obojętne.
- Mam nadzieje, że lubicie kwaśne - uśmiechnęła się i upiła łyk kwaśnego napoju. Jej ton był spokojny, niemal uprzejmy. Spojrzała na swoją nową sąsiadkę:
- Skąd decyzja, żeby przeprowadzić się w tą okolicę? Dom państwa Stanley był do kupienia od bardzo dawna. Jak trafiliście na ofertę? - Brzmiało jak typowa sąsiedzka ciekawość.

Maverick Summers
Slo
kiedyś tego nie było
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

- Sloane Marlowe -


Usiadł spokojnie, tak jak go uczyli — nie przesadnie prosto, ale z godnością. Ramiona lekko rozluźnione, noga na nodze, dłoń na podłokietniku, palce lewej ręki muskające szkło — jakby właśnie rozważał, czy lemoniada ma więcej mięty czy więcej odwagi.
Zaraz potem, kiedy tylko Sloane postawiła tacę na blacie, jego spojrzenie nie przesunęło się na nią. Nie musiało. Wiedział. Czuł w powietrzu wszystko: niewypowiedziane słowa, ukłucia pod żebrami, rytm, który na chwilę się rozjechał. Oddech nie pasował do uśmiechu. Zgrzyt szkła nie pasował do rytuału.
Oparł się wygodniej. Gdyby babcia spojrzała na niego, zobaczyłaby miłego sąsiada, może trochę zbyt skupionego. Gdyby jego narzeczona spojrzała — zobaczyłaby kogoś, kto właśnie stara się „zintegrować z nowym miejscem”. Ale gdyby Sloane spojrzała — wiedział, co by zobaczyła.

I spojrzała.

Upił łyk lemoniady. Kwaśna. Oczywiście. Nie tylko napój.

– Zaskakujące, jak czasem cytryna smakuje jak wspomnienie
– rzucił cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek. Ton miał miękki, niemal intymny, jakby opowiadał historię z dzieciństwa. Ale jego spojrzenie zawisło w przestrzeni między nią a nim. – Czasem wystarczy łyk i wracają rzeczy, o których nie chcieliśmy pamiętać... albo zbyt dobrze pamiętamy.
Nie odpowiedział na pytanie. Jeszcze nie. Pozwolił, by zawisło w powietrzu jak sieć, zanim zdecyduje, jak się w nią zaplątać.

Zamiast tego spojrzał na swoją narzeczoną — piękna, młoda, grzeczna. Jedna z tych, które nie pytają zbyt wiele. Wystarczająco inteligentna, by znać różnice między niedopowiedzeniem a kłamstwem, ale zbyt zakochana, by je analizować. Przynajmniej na razie.
– Znalazłaś ofertę sama, prawda, kochanie? – zapytał cicho, z tym uśmiechem, który budził zaufanie, ale jednocześnie nie pozwalał wejść za kurtynę. Narzeczona kiwnęła tylko głową, potwierdzając coś, co dla Mavericka było tylko jednym z wielu ruchów w tej partii. Widział, jak Sloane obserwuje. Jak kalkuluje.

Nie przyszedł tu po zemstę.
Nie po wyjaśnienia.
On nie działał w kategoriach emocji. Działał jak cień — z planem, precyzją i obsesją, której nikt nie podejrzewał.


Spojrzał na nią ponownie. Teraz już wyraźnie. Z miękką uprzejmością, taką, której nauczył się od najlepszych psychologów — bo wiedział, że najbardziej boli to, co jest obleczone w czułość.
– Pamiętasz, jak mówiłaś, że domy z przeszłością nie powinny być sprzedawane nowym ludziom? – Uniósł brwi. – Że coś zostaje w ścianach? Że zapach nigdy nie znika, nawet po malowaniu?

Nie dodał, że dokładnie wiedział, które ściany ona dotykała jako dziecko. Że znał rozmieszczenie okien, w które patrzyła po raz pierwszy z rozczarowaniem. Że znał jej licealne hasło do maila, który zmieniła tylko raz. Że wiedział, kiedy zaczęła tracić zaufanie do ludzi — i kiedy zaczęła je odzyskiwać... w hotelowym pokoju... przez ten gorący i intensywnie romantyczny czas

– Tak czy inaczej – spojrzał na babcię i uśmiechnął się, zmieniając ton na lżejszy, cieplejszy – Jeśli ciasteczka są choć w połowie tak dobre jak lemoniada, to chyba zostaniemy tu na długo. - monitorując każdy wyraz twarzy Slo, babci i biednej narzeczonej która była tylko częścią gier.
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wszystko wokół niej zaczęło zlewać się w jeden, wyprany z emocji obraz. Maverick siedział przed nią, a jednak zupełnie nie był w jej zasięgu. Odwróciła wzrok, starając się zignorować to, co wisiało w powietrzu. Chciała odpocząć, a spotkała ją przykra niespodzianka. Chociaż może nie powinna nazywać tego niespodzianką, bo te z natury są pozytywne.
Lemonada była kwaśna, ale to nie ona przywracała jej pamięć. To były jego słowa. Jego ton. To, jak oddychał, jak się poruszał. Odnosiła wrażenie, że nic w tym nie jest przypadkowe. Wszystko w nim było zaplanowane, przemyślane, jakby mógł dostrzec najmniejsze zmiany, nawet te, które nie miały prawa się wydarzyć. Chciała go zignorować, ale to, co mówił, nie pozwalało. Zapach. Jego obecność. Wszystko to wkradało się do jej umysłu, zostawiając ślady, których nie potrafiła usunąć.
- Smakuje, jak wspomnienie - powtórzyła cicho, patrząc na szklankę w ręce. - A czasem trzeba pozwolić wspomnieniom wrócić, Maverick. Lemoniada to smak wakacji, beztroski i braku kontroli oraz obowiązków.Odwróciła wzrok. Nie chciała, by to zabrzmiało jak wyzwanie, ale przecież wiedziała, że on nie mógł tego nie usłyszeć.
Podeszła do babci. Zmieniała temat, unikała odpowiedzi, które mogłyby nasunąć się Maverickowi.
- Babciu, co tam z tym jabłkowym crumble? Czas na deser, czy jeszcze muszę poczekać na twoje opowieści o ciastkach? - Spojrzała na Eleanor, przekładając rozmowę na bezpieczniejsze tory. Na chwile wolała wyjść z tej gry, w której zbyt wiele zależało od tego, co nie zostało powiedziane.
- No już pędzę - babcia posłała wnuczce przepraszające spojrzenie i podniosła się z miejsca by zaraz zniknąć w kuchni.
Sloane nie traciła czasu, odstawiła szklankę na stole bardzo gwałtownie i pochyliła się nad mężczyzną w tym momencie kompletnie ignorując jego narzeczoną, która wyglądała jakby nie wiedziała co tutaj robi.
- Czego chcesz i co tu robisz? - Pochyliła się nad nim jeszcze znaczniej, jedna jej ręka była na barierce tarasu, a druga na ramieniu jego krzesła.
- Jak nie znikniecie stąd oboje w ciągu pięciu minut to będzie z wami krucho. Nie wiem co oboje - zlustrowała kobietę z którą przybył Maverick wzrokiem - odpierdalacie, ale wierz mi. Dowiem się. Nie uwierzę, że się stęskniłeś. - Przekręciła głowę, wpatrując się w jego tęczówki z furią, a kiedy babcia zaczęła się ponownie zbliżać na taras kobieta odsunęła się jak oparzona i wróciła do opierania się o barierki.
- Korzystaj z towarzystwa nowych sąsiadów babciu. Będę w garażu. Muszę... - próbowała wymyślić coś naprędce - wymienić olej w motorze. - Posłała wszystkim przepraszający uśmiech i mogli zobaczyć jak oddala się w stronę swojego motocykla, który po chwili wprowadziła do garażu.
Oparła się o jeden z warsztatowych stołów pełnych narzędzi, świec i gaźnika, który dawno powinien być zutylizowany.

Maverick Summers
Ostatnio zmieniony wt lip 29, 2025 11:16 am przez Sloane Marlowe, łącznie zmieniany 1 raz.
Slo
kiedyś tego nie było
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Sloane Marlowe

Maverick nie odwrócił się za nią, gdy znikała. Nie musiał. Liczył nie kroki, a myśli. Brzmienie fal. Napięcie ukryte w tonie głosu. Drobne drżenie, które zdradzało, że to nie był już plan - tylko reakcja.

A on nie lubił nieplanowanych reakcji.

Podniósł szklankę i dopił lemoniadę. Spokojnie. Jakby nie usłyszał żadnego ultimatum. Jakby jej szept nie był ostrzeżeniem, tylko drobną uwagą między tematami. Narzeczona zerkała na niego niepewnie, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie — delikatne, niemal czułe - by znowu się uśmiechnęła, usiadła i poprawiła włosy za uchem.

- Skarbie - odezwał się cicho, odwracając się do niej lekko, tak żeby jego głos nie sięgnął za daleko — pamiętasz, jak mówiłem ci o tych rodzinnych historiach? O tym, że niektóre miejsca mają więcej warstw, niż się wydaje? - Gdy tylko kiwnęła głową, posłał jej delikatny uśmiech. Choć było oczywiste, że nie wiedziała, bała się mu sprzeciwić. Tylko czy z obawy — czy z miłości?

Gdy w końcu babcia wróciła z deserem, w powietrzu uniósł się zapach - kruszonka pachniała jabłkami i cynamonem. Postanowili usiąść razem - ale bez niej, bez Sloane.
Jednak w pewnym momencie Maverick przerwał jedzenie, odłożył delikatnie łyżkę i sięgnął po telefon. Nie odblokował go, jedynie przesunął palcem po krawędzi obudowy.
- Przepraszam, na moment - zwrócił się z uśmiechem do babci i narzeczonej. - Muszę sprawdzić jedną rzecz, to dosłownie chwila - obiecał, a następnie podszedł do narzeczonej, by uspokoić ją delikatnym gestem i dać gwarancję, że wszystko jest w porządku.

Po chwili zszedł po schodach. Garaż. Światło przyćmione. Pachniało smarem i kurzem. Zatrzymał się w progu.
Nie wszedł od razu. Patrzył.
– Mówisz, że nie uwierzysz – odezwał się wreszcie cicho. Głos miał spokojny. Nie było w nim napięcia. Ani pytania, ani żądania. Tylko konstatacja. – Ale ty nigdy nie miałaś z tym problemu, prawda? Z wierzeniem. Z potrzebą, by coś miało sens.
Zrobił kilka kroków. Nie zbliżył się zbyt mocno. Pozostawił między nimi przestrzeń. Dobrze wyliczoną.
– Nie musiałem wracać. Nie tu, nie teraz. Ale wróciłem. A ty od razu zadajesz pytania, jakby odpowiedź cokolwiek zmieniała.
Spojrzał na jej motocykl. Potem na jej dłonie. Na ramiona. Na oczy. Wszystko w milczeniu.
– Gdybym chciał, żeby to była gra, już byś przegrała. – Nie było w tym emocji. Tylko fakt. – A jednak tu jesteś. Nadal. Oddychasz szybko. Starasz się trzymać kontrole. Ale dobrze wiesz, że to nie ty ją trzymasz. - Przesunął wzrokiem po narzędziach. Jedno z nich wziął do ręki. Podniósł, obejrzał, odłożył. Ostrożnie. Tak jakby znał wagę rzeczy i wiedział, które z nich potrafią zostawić ślad.
– Nie jestem tu przypadkiem, Sloane. Ale ty też nie byłaś przypadkiem. I nigdy nie przestałaś być elementem większego planu. - Odwrócił się. Jeszcze nie wychodził. Dał jej chwilę. Chciał, żeby milczenie się rozciągnęło. Żeby się w nim przejrzała.
– Przynieść ci kruszonkę? – powiedział wreszcie. – Twoja babcia się ucieszy, jak zjesz razem z nami. To będzie… spokojniejsze rozwiązanie.
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy
Awatar użytkownika
I don’t want no scrub, a scrub is a guy that can’t get no love from me...
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Stalowy zapach smaru mieszał się z jej przyspieszonym oddechem. Garaż był jej miejscem - przestrzenią, w której kontrola należała wyłącznie do niej. A jednak teraz czuła, że każde narzędzie na stole, każdy cień pod sufitem został przez niego zmapowany, oswojony jego spojrzeniem. Skalał to miejsce swoją obecnością.
Stała oparta o blat, ręce splecione na piersiach. Widziała go w progu, jakby czekał, aż sama zaprosi go do środka. Nie zamierzała.
- Masz tupet, Summers - syknęła, chociaż głos brzmiał z pozoru spokojnie.
Każde jego słowo wgryzało się w jej skórę, zostawiało ślady jak zbyt ciasny opatrunek. „Gdybym chciał, żeby to była gra, już byś przegrała.”
Kącik jej ust uniósł się w gorzkim półuśmiechu.
- Zabawne. Bo ja pamiętam to zgoła inaczej - zrobiła krok w jego stronię. Nie spuszczała z niego wzroku, a jej spojrzenie wręcz wwiercało się w jego tęczówki.
- Dałeś się uwieść jak nastolatek, któremu starsza kobieta dała odrobinę uwagi. Siedziałeś przy tym barze i pozwoliłeś sobie na to, żeby zapomnieć, że masz narzeczoną. Ja po prostu świetnie się bawiłam. Miałeś być przygodą o której zapomnę. Bo nie masz pojęcia, jak bardzo nauczyłam się wygrywać, kiedy nikogo nie było, by mnie ratować. Mam jej opowiedzieć jak doprowadzałeś mnie do orgazmów na każdym metrze kwadratowym mojego pokoju i twojego. Publicznych miejsc też sobie nie szczędziliśmy. - Oddychała szybciej, złość, furia i wspomnienia dobrego seksu mieszały się gdzieś z tyłu jej czaszki.
Nie odsunęła się, kiedy podszedł bliżej. Przestrzeń między nimi była napięta, jak linka, która mogła pęknąć od najmniejszego ruchu. Patrzyła mu prosto w oczy, czytając w nich wszystko, czego nie powiedział.
- Nie jestem elementem żadnego planu. I nie dam się w niego wciągnąć – dodała ciszej, niemal szeptem. - Jeżeli myślisz, że znowu będziesz tym, który pociąga za sznurki, to się mylisz.
Jego ręka musnęła metal narzędzia, a ona dostrzegła to kontrolowane, ostrożne tempo. Tak, jakby badał jej teren. Jakby czekał, aż się spłoszy.
Nie spłoszy się.
- Kruszonkę możesz sobie darować - urwała ostro, choć jej ton był niemal ironiczny. - Nie mam ochoty jeść przy kimś, kto mówi, że zna moje oddechy lepiej niż ja sama.
Minęła go powoli, z premedytacją ocierając się o jego ramię. Zatrzymała się kawałek dalej, ale nie odwróciła.
- Powiedz swojej ślicznej narzeczonej, że nie każdy dom w Guildwood jest dobrym miejscem do życia. - Jej głos był zimny. - Niektóre lepiej omijać szerokim łukiem.

Maverick Summers
Slo
kiedyś tego nie było
0 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Sloane Marlowe
Początkowo nie zareagował, gdy minęła go z tym chłodnym komunikatem. Nie musiał. Wystarczyło, że poczuł jej ramię - zbyt blisko jego. Zapamiętał ciepło skóry, napięcie mięśni, sposób, w jaki zwolniła krok dokładnie na wysokości jego ciała.

To nie był przypadek.

Odprowadził ją wzrokiem. Bez uśmiechu, bez swojego charakterystycznego grymasu. Zarejestrował każdy szczegół — ustawienie barków, tempo oddechu, to, jak zacisnęła dłoń, kiedy rzucała ostrzeżenie. Brzmiało to jak groźba. Ale on nie odbierał tego w tych kategoriach. Znał różnicę - między agresją a obroną, między pewnością siebie a grą na pokaz.

- To nie jest kwestia tego, czy dasz się wciągnąć – jego ton był równy, niemal obojętny. – Już jesteś w środku. Bo ja nie gram w przyszłość - ja ją projektuję.

Zatrzymał się kilka kroków od niej, ale mówił dalej, jakby stał tuż przy jej uchu.
- Moja narzeczona nie potrzebuje ostrzeżeń. Potrzebuje stabilności. I dokładnie to jej daję. Ty natomiast… nadal próbujesz udowodnić, że nie czujesz. Że kontrolujesz. A wystarczyło dziesięć minut, żebyś mówiła o seksie, krzyczała oczami i traciła rytm własnego oddechu.
Wsunął ręce do kieszeni. Napięcie w jego ciele nie drżało, nie pulsowało. Było stalowe. Spokojne.
– Masz rację, nie jesteś elementem planu – zrobił pauzę. – Ty byłaś jego początkiem. I bez względu na to, co sobie wmawiasz, nadal nim jesteś.
Przekręcił głowę, jakby czegoś słuchał. Ale to był tylko jego własny umysł, przeliczający ryzyko, czas, słowa. Nie powiedział wszystkiego - chciał zostawić trochę tej przestrzeni, otwartego pola na więcej.
- Nie przyszedłem tu, żeby cię przekonywać - dodał po chwili. - Przyszedłem zobaczyć, czy cokolwiek z ciebie zostało. Z tej wersji, która rozumiała, że nie wszystko trzeba wypowiadać głośno, żeby wiedzieć, kto trzyma rękę na pulsie.
Odwrócił się, nie czekając na jej reakcję. Zanim wyszedł, rzucił jeszcze jedno zdanie przez ramię:
- A co do kruszonki... będziesz żałować, że odmówiłaś. Czasem ostatnie rzeczy, które oddzielają ludzi od chaosu, są właśnie tak banalne.
Zatrzymał się przy drzwiach, dłonią zawisł nad klamką. Przez ułamek sekundy trwał w bezruchu - jakby czegoś nasłuchiwał, jakby zostawiał jej ostatnią szansę na słowo, krok, gest.
ODPOWIEDZ

Wróć do „#25”