-
But we're running out of time
all the echoes in my mind crynieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Słońce go oślepiało, zawsze tak było. Myśli mu przyćmiewało, nie był w stanie się skupić na sprawach, nad którymi pracował w takim samym stopniu jak nocami. Wszędzie było za głośno i za jasno, a on potrzebował usłyszeć własne myśli.
Wahał się przez chwilę, czy nie pojawić się pod komisariatem o normalnej porze, jednocześnie osoby parających się takimi zawodami jak on, czy wszyscy, którzy właśnie siedzieli w tym budynku, nie wpisywały się absolutnie w ramy narzuconego przez społeczeństwo normalnego trybu dobowego.
Ostatecznie dotarł na komisariat kiedy na ulicach zapaliły się już latarnie, ludzie mający wolne wieczory zaczęli wylewać się na miasto, a on kupował (dopiero drugą dzisiaj) kawę.
Upijając pierwszy łyk skrzywił się bo była kwaśna, nie lubił kwaśnej kawy, nie żeby się wybitnie znał na rodzajach ale miał kilka ulubionych ziaren. Problem polegał na tym że w najtańszych budach z kawą na mieście wszystkie to były po prostu americano a on nie zamierzał protekcjonalnie pytać zmęczonych pracowników zarabiających najniższą krajową z jakich ziaren ta kawa jest parzona.
- Ja do detektyw Winters.
Wylegitymował się w holu, co było tylko (słuszną) formalnością bo bywały czasy kiedy pojawiał się tu tak często że pamiętał niektórych pomniejszych złodziejaszków - znowu aresztowanych - z imienia i z twarzy i przeszedł dalej, żeby przy recepcji grzecznie poczekać i dopić swoją paskudną kawę.
- Macie tu gdzieś cukier? - Oparł się jednym łokciem o ladę spoglądając na młodego policjanta znudzonego zmianą na linii pierwszego kontaktu z petentami, Haymitch w ogóle mu się nie dziwił.
Chyba ze względu na swoje znużenie właśnie wybrał pasywną przemoc i wzruszył ramionami.
- Pewnie na kantynie. - Na którą on, Birdman obywatel bez munduru, wstępu nie miał.
Mitch skinął tylko na to głową z uśmiechem któremu daleko do życzliwego i upił kolejny kwaśny łyk, rozglądając się.
Postukał palcami w blat, ostatecznie wyjmując telefon, żeby sprawdzić czy w ogóle ma jeszcze numer do Mazarine. Miał kontakty do zbyt wielu ludzi a niestety miewał tendencje do niezapisywania ich z imienia i nazwiska więc teraz przeglądał archiwalne smsy z numerkami telefonów, próbując z treści wywnioskować, który należał do policjantki.
Zdaje się, że ten.
Będzie musiał go w końcu zapisać, teraz był dobry moment.
Odłożył na blat recepcji papierowy kubek i wystukał krótką wiadomość, licząc że na numer trafił dobry, ale nie mógł się pomylić, ostatni raz pracowali razem nad sprawą turystki z Peru, która padła ofiarą ataku na tle seksualnym, z niewieloma innymi osobami akurat o tym by pisał.
Pomijając informatorów.
Mazarine Winters
Wahał się przez chwilę, czy nie pojawić się pod komisariatem o normalnej porze, jednocześnie osoby parających się takimi zawodami jak on, czy wszyscy, którzy właśnie siedzieli w tym budynku, nie wpisywały się absolutnie w ramy narzuconego przez społeczeństwo normalnego trybu dobowego.
Ostatecznie dotarł na komisariat kiedy na ulicach zapaliły się już latarnie, ludzie mający wolne wieczory zaczęli wylewać się na miasto, a on kupował (dopiero drugą dzisiaj) kawę.
Upijając pierwszy łyk skrzywił się bo była kwaśna, nie lubił kwaśnej kawy, nie żeby się wybitnie znał na rodzajach ale miał kilka ulubionych ziaren. Problem polegał na tym że w najtańszych budach z kawą na mieście wszystkie to były po prostu americano a on nie zamierzał protekcjonalnie pytać zmęczonych pracowników zarabiających najniższą krajową z jakich ziaren ta kawa jest parzona.
- Ja do detektyw Winters.
Wylegitymował się w holu, co było tylko (słuszną) formalnością bo bywały czasy kiedy pojawiał się tu tak często że pamiętał niektórych pomniejszych złodziejaszków - znowu aresztowanych - z imienia i z twarzy i przeszedł dalej, żeby przy recepcji grzecznie poczekać i dopić swoją paskudną kawę.
- Macie tu gdzieś cukier? - Oparł się jednym łokciem o ladę spoglądając na młodego policjanta znudzonego zmianą na linii pierwszego kontaktu z petentami, Haymitch w ogóle mu się nie dziwił.
Chyba ze względu na swoje znużenie właśnie wybrał pasywną przemoc i wzruszył ramionami.
- Pewnie na kantynie. - Na którą on, Birdman obywatel bez munduru, wstępu nie miał.
Mitch skinął tylko na to głową z uśmiechem któremu daleko do życzliwego i upił kolejny kwaśny łyk, rozglądając się.
Postukał palcami w blat, ostatecznie wyjmując telefon, żeby sprawdzić czy w ogóle ma jeszcze numer do Mazarine. Miał kontakty do zbyt wielu ludzi a niestety miewał tendencje do niezapisywania ich z imienia i nazwiska więc teraz przeglądał archiwalne smsy z numerkami telefonów, próbując z treści wywnioskować, który należał do policjantki.
Zdaje się, że ten.
Będzie musiał go w końcu zapisać, teraz był dobry moment.
Odłożył na blat recepcji papierowy kubek i wystukał krótką wiadomość, licząc że na numer trafił dobry, ale nie mógł się pomylić, ostatni raz pracowali razem nad sprawą turystki z Peru, która padła ofiarą ataku na tle seksualnym, z niewieloma innymi osobami akurat o tym by pisał.
Pomijając informatorów.
Mazarine Winters
-
The truth is, everybody changes every day, and some things are more devastating than others. But we never are the same, and there are two ways to deal with these changes. You either accept them or you fight them like hell all the way.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
6.
No cóż.
Wakacyjne dni nie zmieniały również jej harmonogramu, więc Winters dzielnie tkwiła na posterunku późną porą w jeden z pierwszych dni sierpnia. Ba, rozważała nawet zarwanie nocki, angażując wszystkie swoje siły w poszukiwanie czegokolwiek, co doprowadzi ją do poszukiwanej nastolatki. Licznik kaw w jej przypadku był już dość wysoki jak na jeden dzień, więc chwilowo raczyła się chłodną wodą. To było mentalne przygotowanie przed piątym kubkiem lurowatej kawy z policyjnego ekspresu. Ale nie miała innej opcji - wolała nie tracić czas na wyjście po lepszej jakości kawę, skoro mogła w tym czasie do czegoś dojść w sprawie.
W czasie, gdy jej kolega Mitch gościł się właśnie przy policyjnej recepcji, ona poszła grzebać w archiwalnych sprawach. Miała złudną nadzieję, że to coś jej da - bo wcale nie podjęła tego kroku wcześniej. Z marnym skutkiem, a jakże. Była w trakcie przeglądania akt, które widziała już chyba dwa razy, gdy jej telefon poinformował ją o nowej wiadomości krótkim dźwiękiem. W trakcie odczytywania wiadomości tylko westchnęła, finalnie zatrzaskując akta i odkładając je na swoje miejsce. Skoro miała gościa, a kartki magicznie nie zmieniły swojej treści, nie zamierzała się dłużej użalać nad jedną i tą samą teczką.
— Mitch Birdman. — rzuciła do niego zamiast klasycznego powitania, gdy już nogi zaniosły ją do miejsca, gdzie czekał na nią dziennikarz. Wcześniej zdobyła też wspomniany cukier, bo miała zwyczajnie po drodze do kantyny. Gestem zachęciła go, by wraz za nią udał się do sali konferencyjnej. Odczekała parę sekund i obróciła się na pięcie, prowadząc go do wcześniej wspomnianego miejsca. Dopiero gdy znaleźli się w pomieszczeniu, zdecydowała się przemówić ponownie. — Kopę lat. Co tam? — to były absolutne wyżyny, jeśli chodziło o beztroskość w przypadku Mazarine. Obrzuciła swojego towarzysza krótkim spojrzeniem, zanim przeniosła wzrok na pusty stół. Postawiła na nim owy cukier, po czym zdecydowała się na klapnięcie na najbliższym jej krzesełku.
Mitch Birdman
Lin (shad0wlin_)
narzucanie lub wymuszanie przez współgracza konkretnych reakcji postaci (niezgodnych z jej charakterem lub pobudkami)
-
But we're running out of time
all the echoes in my mind crynieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Mało znał Mitch takich normalnych glin co sobie chętnie robili przerwy od pracy. Zazwyczaj byli to ci, którzy nie działali w ogóle w terenie, zdążyli obrosnąć tłuszczem, mieli swoje urocze rodzinki z którymi mogli ten czas wolny w lato spędzać. I nie ma w tym absolutnie nic złego, po prostu on sam miał chyba to szczęście, że większość policjantów z Toronto, z którymi mu przyszło na przestrzeni lat pracować, miało tendencje do ożenku z pracą.
Widząc zbliżającą się Mazarinę uniósł dłoń i uraczył kobietę miłym uśmiechem, który tylko się poszerzył gdy usłyszał to powitanie rodem z filmów dramatycznych. Bardzo urocze.
Nie mógł pozostać jej dłużny, żeby scena się dopełniła więc splótł dłonie za plecami i skinął głową, a potem jeszcze raz, oszczędniej, w stronę młodego policjanta za kontuarem i ruszył za kobietą.
Co tam?
- Akurat przechodziłem. - Zerknął na Maze z błyskiem rozbawienia w oku, które mu dosyć często towarzyszyło, chociaż sprawa, z którą tu przyszedł nie była ani trochę zabawna. Mitch jednak od prywaty do sprawa zawodowych o zupełnie innym charakterze potrafił przejść bardzo płynnie i z szacunkiem do tematu.
- Specjalnie. - Dodał, chociaż czy musiał? Nie wpadał na komisariat nigdy ot tak.
Drzwi sali konferencyjnej zamykają się za nimi, a Mitch siada obok Mazarine, na widok cukru wydając głuche "o" i sięga po łyżeczkę, żeby dwie płaskie dorzucić do swojej okropnej kawy. Teraz powinna być znośna.
- Przyszedłem z powodu Abigail Brown. - Uniósł papierowy kubek do ust zerkając na detektyw. Absolutnie nie zakładał, że imię i nazwisko będzie jej od razu coś mówić.
- Dziewczynka uciekła parę dni temu z domu dziecka i opiekunowie nabierają wody w usta. W zasadzie napisała do mnie jej wychowawczyni ze szkoły, zmartwiona, że nic się nie dzieje w sprawie jej zaginięcia. Podobno miała problemy w ośrodku. I poza nim. - Mitch odłożył na chwilę swój kubek żeby wyjąć telefon i podsunąć go Maze, żeby mogła przeczytać bardzo smutnego i dramatycznego maila od kobiety, która niewiele mogła jako pedagog, ale czuła się na tyle bezsilna, że postanowiła spróbować skontaktować się z mediami.
- Słyszałaś coś na ten temat? Próbowałem się kontaktować z tym ośrodkiem, ale głucha cisza.
Mazarine Winters
Widząc zbliżającą się Mazarinę uniósł dłoń i uraczył kobietę miłym uśmiechem, który tylko się poszerzył gdy usłyszał to powitanie rodem z filmów dramatycznych. Bardzo urocze.
Nie mógł pozostać jej dłużny, żeby scena się dopełniła więc splótł dłonie za plecami i skinął głową, a potem jeszcze raz, oszczędniej, w stronę młodego policjanta za kontuarem i ruszył za kobietą.
Co tam?
- Akurat przechodziłem. - Zerknął na Maze z błyskiem rozbawienia w oku, które mu dosyć często towarzyszyło, chociaż sprawa, z którą tu przyszedł nie była ani trochę zabawna. Mitch jednak od prywaty do sprawa zawodowych o zupełnie innym charakterze potrafił przejść bardzo płynnie i z szacunkiem do tematu.
- Specjalnie. - Dodał, chociaż czy musiał? Nie wpadał na komisariat nigdy ot tak.
Drzwi sali konferencyjnej zamykają się za nimi, a Mitch siada obok Mazarine, na widok cukru wydając głuche "o" i sięga po łyżeczkę, żeby dwie płaskie dorzucić do swojej okropnej kawy. Teraz powinna być znośna.
- Przyszedłem z powodu Abigail Brown. - Uniósł papierowy kubek do ust zerkając na detektyw. Absolutnie nie zakładał, że imię i nazwisko będzie jej od razu coś mówić.
- Dziewczynka uciekła parę dni temu z domu dziecka i opiekunowie nabierają wody w usta. W zasadzie napisała do mnie jej wychowawczyni ze szkoły, zmartwiona, że nic się nie dzieje w sprawie jej zaginięcia. Podobno miała problemy w ośrodku. I poza nim. - Mitch odłożył na chwilę swój kubek żeby wyjąć telefon i podsunąć go Maze, żeby mogła przeczytać bardzo smutnego i dramatycznego maila od kobiety, która niewiele mogła jako pedagog, ale czuła się na tyle bezsilna, że postanowiła spróbować skontaktować się z mediami.
- Słyszałaś coś na ten temat? Próbowałem się kontaktować z tym ośrodkiem, ale głucha cisza.
Mazarine Winters
-
The truth is, everybody changes every day, and some things are more devastating than others. But we never are the same, and there are two ways to deal with these changes. You either accept them or you fight them like hell all the way.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Dziwne, że policjantów można było podzielić na dwa obozy - tych, dla których była to tylko praca oraz tych, dla których praca ta była praktycznie całym życiem. Ci pierwsi zwykle mieli bezproblemowe rodziny, ewentualnie dopiero sami stając się problematycznymi. Ci drudzy albo kończyli sami, albo mieli na koncie jakieś nieudane relacje. I to ci pierwsi byli tutaj najszczęśliwsi. A drudzy w międzyczasie harowali za nich.
I jak tu osiągnąć sprawiedliwość dla kogokolwiek? A tym bardziej dla ofiar?
Zapewne odwzajemniła uśmiech w swojej nieco sztywnej i niezwykle krótkiej manierze, bo już przy skierowaniu swoich kroków do sali jej twarz była nienaruszona żadną emocją. Mogła uchodzić za prawdziwą mistrzynię poker face’a, lecz w rzeczywistości po prostu nie lubiła pokazywać nadmiaru emocji. Nie bez żadnej porządnej okazji.
— Aha. — skinęła głową, robiąc to właściwie z automatu. Nawyk, który nabyła przez niezliczoną ilość nadzorowanych przesłuchań. Była to wypowiedź obojętna, nie określająca jej statusu - czy wierzyła, czy też nie. Ale w tym wypadku raczej to drugie.
— Przechodziłeś specjalnie? — powtórzyła po nim. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który nadszedł wraz z drugim słowem. Nawet trochę ją to rozbawiło. Niby nie brzmiało to jakoś szczególnie nietypowo, ale sposób, w jaki wypowiedział się Mitch był całkiem zabawny.
Doszli w końcu do sedna sprawy, a Maze mogła sobie pogratulować w myślach przeczucia, że Birdman raczej nie przyszedł do niej ot tak. Gorzej, że była to sprawa, która nie dawała jej spokoju. A jak już dziennikarze śledczy zaczynają węszyć, musiała zacząć trochę bardziej uważać.
— Mhm. — wyprostowała się nieco na krzesełku, starając się zachować nienaruszoną mimikę twarzy. Nie miała z tym większego problemu. Nie odezwała się nic więcej - był to zabieg celowy, mający wybadać, jak dużo jej rozmówca może wiedzieć o sprawie. Sama nie mogła przecież wypaplać wszystkiego, nawet jakby chciała to zrobić.
Milczała również w momencie, gdy podsunął jej telefon. Przeczytała zawartość maila i bez słowa przysunęła telefon bliżej do właściciela, gdy już skończyła. Dopiero wtedy mogła podnieść wzrok - dalej jednak w jej oczach trudno było wypatrzeć jakąkolwiek emocję.
— Słyszałam. Policja już nad tym pracuje, więc pewnie wychowawczyni została już o tym poinformowana po tym mailu. — tyle mogła jeszcze wyznać. — Ośrodek nie jest zbyt pomocny, ale to akurat żadna nowość. — nie mijała się z prawdą. Od dawna były problemy z tym miejscem. Nie bez powodu dostali przecież oskarżenia o niewiadome powiązania z gangami czy handlem ludzi. O czym już nie wspomniała, bo to akurat nie za bardzo było dostępne dla ucha zwykłego cywila.
Mitch Birdman
I jak tu osiągnąć sprawiedliwość dla kogokolwiek? A tym bardziej dla ofiar?
Zapewne odwzajemniła uśmiech w swojej nieco sztywnej i niezwykle krótkiej manierze, bo już przy skierowaniu swoich kroków do sali jej twarz była nienaruszona żadną emocją. Mogła uchodzić za prawdziwą mistrzynię poker face’a, lecz w rzeczywistości po prostu nie lubiła pokazywać nadmiaru emocji. Nie bez żadnej porządnej okazji.
— Aha. — skinęła głową, robiąc to właściwie z automatu. Nawyk, który nabyła przez niezliczoną ilość nadzorowanych przesłuchań. Była to wypowiedź obojętna, nie określająca jej statusu - czy wierzyła, czy też nie. Ale w tym wypadku raczej to drugie.
— Przechodziłeś specjalnie? — powtórzyła po nim. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który nadszedł wraz z drugim słowem. Nawet trochę ją to rozbawiło. Niby nie brzmiało to jakoś szczególnie nietypowo, ale sposób, w jaki wypowiedział się Mitch był całkiem zabawny.
Doszli w końcu do sedna sprawy, a Maze mogła sobie pogratulować w myślach przeczucia, że Birdman raczej nie przyszedł do niej ot tak. Gorzej, że była to sprawa, która nie dawała jej spokoju. A jak już dziennikarze śledczy zaczynają węszyć, musiała zacząć trochę bardziej uważać.
— Mhm. — wyprostowała się nieco na krzesełku, starając się zachować nienaruszoną mimikę twarzy. Nie miała z tym większego problemu. Nie odezwała się nic więcej - był to zabieg celowy, mający wybadać, jak dużo jej rozmówca może wiedzieć o sprawie. Sama nie mogła przecież wypaplać wszystkiego, nawet jakby chciała to zrobić.
Milczała również w momencie, gdy podsunął jej telefon. Przeczytała zawartość maila i bez słowa przysunęła telefon bliżej do właściciela, gdy już skończyła. Dopiero wtedy mogła podnieść wzrok - dalej jednak w jej oczach trudno było wypatrzeć jakąkolwiek emocję.
— Słyszałam. Policja już nad tym pracuje, więc pewnie wychowawczyni została już o tym poinformowana po tym mailu. — tyle mogła jeszcze wyznać. — Ośrodek nie jest zbyt pomocny, ale to akurat żadna nowość. — nie mijała się z prawdą. Od dawna były problemy z tym miejscem. Nie bez powodu dostali przecież oskarżenia o niewiadome powiązania z gangami czy handlem ludzi. O czym już nie wspomniała, bo to akurat nie za bardzo było dostępne dla ucha zwykłego cywila.
Mitch Birdman
Lin (shad0wlin_)
narzucanie lub wymuszanie przez współgracza konkretnych reakcji postaci (niezgodnych z jej charakterem lub pobudkami)
-
But we're running out of time
all the echoes in my mind crynieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Mitch w przeciwieństwie do Maze był człowiekiem bardzo ekspresyjnym i było to widać po nim już na pierwszy rzut oka. Nie tylko przez wzgląd na jego bogatą mimikę, chociaż zazwyczaj jeśli nie skupienie to gościł na jego twarzy uśmiech.
Nosił kolorowe ubrania, miał kilka widocznych, drobnych tatuaży, o kilka więcej niewidocznych, nie wyglądał ani nie zachowywał się tak, jak mężczyzna na drodze do pięćdziesiątki powinien. Ale co właściwie powinien? Tego już nie był pewien, bo czasy się zmieniały, a wraz z nimi ludzie, a Mitch był ostatnią osobą, która będzie innych w ramy zamykać, więc doceniał jeśli inni nie robili tego z nim. Osobiście czuł się jeszcze bardzo młodo, bo i co to jest czterdzieści (pięć), tym bardziej, że ani nie był życiem zmęczony, ani nie obserwował jak inni, jak mu dzieci dorastają, co faktycznie mogło w ludziach budzić kryzysy związane z wiekiem.
W chwilach takich jak ta, kiedy sytuacja dotyczyła tematów ważnych i poważnych, potrafił stanąć na wysokości zadania i zachować się stosownie do sytuacji.
Pomimo, że już jedną powiekę zmrużył słuchając Mazarine, a drobne zniecierpliwienie zaczęło mrowić go w opuszki palców. Zagryzł dolną wargę jak miał w zwyczaju w momentach skupienia.
- Maze, daj spokój. - Przechylił głowę, przyglądając się kobiecie. Nie przyszedł tutaj rozmawiać z rzecznikiem policji. - Jak długo się znamy? - To pytanie retoryczne na które nie oczekiwał wcale odpowiedzi, bo sam nie był pewien. Poczuł za to potrzebę, żeby podkreślić, że nie jest przypadkowym dziennikarzem, który przyszedł tutaj, żeby mieć na jutro materiał do gazety bo szefowa go ciśnie. I miał nadzieję, że Winters nie ma o nim takiego zdania.
-Policja już nad tym pracuje, słyszałem to wiele razy. Kto dokładnie? Chcę pomóc. Zamierzam jechać do tego ośrodka. - Sięgnął po swój telefon, żeby go schować do kieszeni.
Daleko było mu do dziennikarskiej hieny, która po prostu szuka gorących tematów, żeby wypłata się zgadzała.
Większość życia poświęcił na sprawy kryminalne. Pewnie gdyby nie rodzice sam trafiłby do policji, a nie do dziennikarstwa. Może byłby wtedy w lepszej kondycji.
A może nie. Nie, na pewno nie. Czy ktoś z nich się tutaj odpowiednio odżywiał?
Nachylił się lekko w stronę Mazarine.
- Wiem, że nie możesz mi za wiele powiedzieć, zwłaszcza tutaj. Możesz przekazać kontakt do mnie komukolwiek kto się tym zajmuje? Wiesz, że mam doświadczenie w podobnych sprawach.
Mazarine Winters
Nosił kolorowe ubrania, miał kilka widocznych, drobnych tatuaży, o kilka więcej niewidocznych, nie wyglądał ani nie zachowywał się tak, jak mężczyzna na drodze do pięćdziesiątki powinien. Ale co właściwie powinien? Tego już nie był pewien, bo czasy się zmieniały, a wraz z nimi ludzie, a Mitch był ostatnią osobą, która będzie innych w ramy zamykać, więc doceniał jeśli inni nie robili tego z nim. Osobiście czuł się jeszcze bardzo młodo, bo i co to jest czterdzieści (pięć), tym bardziej, że ani nie był życiem zmęczony, ani nie obserwował jak inni, jak mu dzieci dorastają, co faktycznie mogło w ludziach budzić kryzysy związane z wiekiem.
W chwilach takich jak ta, kiedy sytuacja dotyczyła tematów ważnych i poważnych, potrafił stanąć na wysokości zadania i zachować się stosownie do sytuacji.
Pomimo, że już jedną powiekę zmrużył słuchając Mazarine, a drobne zniecierpliwienie zaczęło mrowić go w opuszki palców. Zagryzł dolną wargę jak miał w zwyczaju w momentach skupienia.
- Maze, daj spokój. - Przechylił głowę, przyglądając się kobiecie. Nie przyszedł tutaj rozmawiać z rzecznikiem policji. - Jak długo się znamy? - To pytanie retoryczne na które nie oczekiwał wcale odpowiedzi, bo sam nie był pewien. Poczuł za to potrzebę, żeby podkreślić, że nie jest przypadkowym dziennikarzem, który przyszedł tutaj, żeby mieć na jutro materiał do gazety bo szefowa go ciśnie. I miał nadzieję, że Winters nie ma o nim takiego zdania.
-Policja już nad tym pracuje, słyszałem to wiele razy. Kto dokładnie? Chcę pomóc. Zamierzam jechać do tego ośrodka. - Sięgnął po swój telefon, żeby go schować do kieszeni.
Daleko było mu do dziennikarskiej hieny, która po prostu szuka gorących tematów, żeby wypłata się zgadzała.
Większość życia poświęcił na sprawy kryminalne. Pewnie gdyby nie rodzice sam trafiłby do policji, a nie do dziennikarstwa. Może byłby wtedy w lepszej kondycji.
A może nie. Nie, na pewno nie. Czy ktoś z nich się tutaj odpowiednio odżywiał?
Nachylił się lekko w stronę Mazarine.
- Wiem, że nie możesz mi za wiele powiedzieć, zwłaszcza tutaj. Możesz przekazać kontakt do mnie komukolwiek kto się tym zajmuje? Wiesz, że mam doświadczenie w podobnych sprawach.
Mazarine Winters
-
The truth is, everybody changes every day, and some things are more devastating than others. But we never are the same, and there are two ways to deal with these changes. You either accept them or you fight them like hell all the way.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Ją nauczono chować wszystko do środka, nawet jeśli miało ją to bezpowrotnie zniszczyć. Właściwie to sama przyjęła taką taktykę, z początku nieumyślnie, potem już z przyzwyczajenia. W swojej skorupce czuła się bezpieczna. Tak samo, jak preferowała radzenie sobie ze wszystkim samodzielnie. Nie bardzo mogła liczyć na matkę, a ojca w ogóle nie miała. Dopiero praca w policji zaczęła rzucać jej wyzwania w tej kwestii. Nie była jednak idealna, zwłaszcza w kwestiach współpracy. I tak sporo wypracowała w sobie przez te naście lat pracy w policji. Swoje lata już też miała na karku. Wewnętrznie czuła się jednak niemalże jak staruszka z tymi wszystkimi doświadczeniami, sprawami i tymi podobnymi. Ale dlatego też często nie patrzyła przez pryzmat wiekowy. Chyba, że akurat chodziło o dzieci.
Skoro już wiedziała, co się święciło, była świadoma jednego. Z Mitchem czeka ją ciężka rozmowa, po części właśnie przez jej charakter. Z jednej strony miało to swoje zalety - policja mogła liczyć na jej dyskrecję i sumienność. Winters czasem marzyła jednak o tym, by móc swobodnie wypowiadać się o sprawach, by głosić informacje, które wiele mogły zmienić.
Nie potrafiła jednak ot tak odłożyć zasad na bok. I Mitch z pewnością o tym wiedział.
Mimowolnie westchnęła, przymykając oczy. Miała też ochotę wesprzeć czoło o swoją dłoń, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Ale ciężar z jej głowy nie zniknął.
— Jak długo się znamy? Wystarczająco, by wiedzieć, że tak łatwo nie odpuścisz. — nie miało to brzmieć jak wyrzut, bardziej jak stwierdzenie faktu. Przez krótką chwilę milczała, nie rezygnując natomiast z kontaktu wzrokowego. — Ale chyba znamy się tak długo, byś również wiedział, że i dla mnie to nie jest łatwe położenie. — postanowiła mu o tym przypomnieć, bo, jakby nie patrzeć, ona też była stroną w tej rozmowie.
— Jazda do ośrodka nic ci nie da. Chyba, że chcesz zdobyć wywiad, a oni - artykuł, który ich wybieli. — ostrzegła go spokojnym tonem, w następnej kolejności poprawiając nieco swoją pozycję na krześle. Nie chciała dla niego źle. Wystarczyło, że źle postawiłby stopę lub zrobiłby to w złym miejscu, a już nieodpowiedni ludzie mieliby go na celowniku.
A dla niej to wciąż był cywil. Ba, nawet jej znajomi z wydziału dalej byli ludźmi, którzy potencjalnie mogli dać się złapać w coś, czego mogli uniknąć.
— Wiem, Mitch. Dlatego możesz mieć kontakt ze mną w tej sprawie, a ja przekażę wszystko w odpowiednie ręce. Nie mogę ci wiele powiedzieć, ale za to mogę działać w twoim imieniu. — miała nadzieję, że te słowa zapewnią go na tyle, by nie miał do niej żadnych pretensji. — Więc może zacznijmy od tego, co sam wiesz na temat tej sprawy? Poza tym, co mi pokazałeś? — zaoferowała mu propozycję, którą mógł odrzucić. Chyba, że faktycznie chciał pomóc.
Mitch Birdman
Skoro już wiedziała, co się święciło, była świadoma jednego. Z Mitchem czeka ją ciężka rozmowa, po części właśnie przez jej charakter. Z jednej strony miało to swoje zalety - policja mogła liczyć na jej dyskrecję i sumienność. Winters czasem marzyła jednak o tym, by móc swobodnie wypowiadać się o sprawach, by głosić informacje, które wiele mogły zmienić.
Nie potrafiła jednak ot tak odłożyć zasad na bok. I Mitch z pewnością o tym wiedział.
Mimowolnie westchnęła, przymykając oczy. Miała też ochotę wesprzeć czoło o swoją dłoń, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Ale ciężar z jej głowy nie zniknął.
— Jak długo się znamy? Wystarczająco, by wiedzieć, że tak łatwo nie odpuścisz. — nie miało to brzmieć jak wyrzut, bardziej jak stwierdzenie faktu. Przez krótką chwilę milczała, nie rezygnując natomiast z kontaktu wzrokowego. — Ale chyba znamy się tak długo, byś również wiedział, że i dla mnie to nie jest łatwe położenie. — postanowiła mu o tym przypomnieć, bo, jakby nie patrzeć, ona też była stroną w tej rozmowie.
— Jazda do ośrodka nic ci nie da. Chyba, że chcesz zdobyć wywiad, a oni - artykuł, który ich wybieli. — ostrzegła go spokojnym tonem, w następnej kolejności poprawiając nieco swoją pozycję na krześle. Nie chciała dla niego źle. Wystarczyło, że źle postawiłby stopę lub zrobiłby to w złym miejscu, a już nieodpowiedni ludzie mieliby go na celowniku.
A dla niej to wciąż był cywil. Ba, nawet jej znajomi z wydziału dalej byli ludźmi, którzy potencjalnie mogli dać się złapać w coś, czego mogli uniknąć.
— Wiem, Mitch. Dlatego możesz mieć kontakt ze mną w tej sprawie, a ja przekażę wszystko w odpowiednie ręce. Nie mogę ci wiele powiedzieć, ale za to mogę działać w twoim imieniu. — miała nadzieję, że te słowa zapewnią go na tyle, by nie miał do niej żadnych pretensji. — Więc może zacznijmy od tego, co sam wiesz na temat tej sprawy? Poza tym, co mi pokazałeś? — zaoferowała mu propozycję, którą mógł odrzucić. Chyba, że faktycznie chciał pomóc.
Mitch Birdman
Lin (shad0wlin_)
narzucanie lub wymuszanie przez współgracza konkretnych reakcji postaci (niezgodnych z jej charakterem lub pobudkami)
-
But we're running out of time
all the echoes in my mind crynieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Jego nauczono... żeby był po prostu sobą. Miał cudownych rodziców, chociaż oboje byli bardzo mocno skupieni na swojej pracy, chyba obserwując przez większość dzieciństwa z jakim zaangażowaniem traktowali każdą opisywaną sprawę, nie był w stanie funkcjonować w inny sposób. To było dla niego zupełnie normalne, naturalne.
Mazarine miała rację. Właśnie dlatego nie będzie łatwo. Jak się już uparł i w coś zaangażował to koniec. Miało to swoje plusy. Zwłaszcza w sytuacjach kiedy policja zatrzymywała się w ślepym zaułku.
Dziennikarze mogli dysponować dowodami, które sami otrzymywali z budzących pytania źródeł. Opublikowane mogły być już wykorzystywane jako legalny dowód.
Uśmiechnął się trochę gorzko na jej słowa, oczywiście, że nie odpuści.
- Oczywiście, wiem o tym. - Dlatego nie naciskał. Dlatego prosił, żeby przekazała osobom odpowiedzialnym za tę sprawę kontakt do niego. Nie zamierzał wywierać na Mazarine presji przez wzgląd na sprawy, w których w przeszłości mogli się wymienić informacjami, zresztą wiedział, że to by nic nie dało.
Zderzyłby się ze ścianą lodu i absolutnie nie miałby o to do niej pretensji. Szanował ją od lat za profesjonalizm i fakt, że była jedną z garstki policjantów w tym mieście, którzy nie byli skorumpowani, a miał wrażenie, że przez rosnącą widoczność działań mafii było coraz trudniej o krystalicznie uczciwego policjanta. A nieuczciwi nie szli w parze z ideą stania na straży moralności obywateli.
- Skąd wiesz? - Nie zamierzał odpuścić wizyty w ośrodku. A Maze może i wiedziała więcej, wcale by się nie zdziwił, ale musiał się o pewnych rzeczach przekonać osobiście. Machnął potem ręką i opadł ciężko na oparcie stołka, sięgając po swoją kawę. Artykuł, który wybieli ośrodek.
Tak, jakby kiedykolwiek w ogóle robił takie rzeczy.
Upił łyk, ale znowu lekko się skrzywił, bo nawet dwie łyżeczki cukru nie zdołały poprawić paskudnego smaku, to chyba sygnał, żeby odpuścić tę kawę i w drodze powrotnej kupić nową.
- Wiem, że nie dogadywała się z dzieciakami. Nie w szkole, w ośrodku. I wiem, że zgłaszała molestowane, ale niczego z tym nie zrobiono. Dzwoniłem do tej wychowawczyni... - Odruchowo stuknął dłonią w kieszeń, w której miał schowany telefon. -... Abigail nie była zbyt lubiana, ale miała jakieś koleżanki, prosiłem wychowawczynię żeby przekazała rodzicom tamtych dziewczynek, że chciałbym się z nimi skontaktować. - Praca dziennikarza, nieustanne prośby o kontakt, nihil novi.
- Rówieśnicy zawsze wiedzą więcej niż rodzice i opiekunowie. A w międzyczasie pojadę do ośrodka i tak. Jeśli się czegoś dowiem - dam ci znać. - On nie widział powodu dla którego nie miałby powiedzieć Mazarine wszystkiego, co miał na ten moment i czego się dowie, nawet w takim skrócie. Nie grał do innej bramki, nie ścigał się kto pierwszy śledztwo rozwiąże, to nigdy nie była jego motywacja.
Po prostu miał gołębie serce i dużo doświadczenia, z którego korzystał.
Mazarine Winters
Mazarine miała rację. Właśnie dlatego nie będzie łatwo. Jak się już uparł i w coś zaangażował to koniec. Miało to swoje plusy. Zwłaszcza w sytuacjach kiedy policja zatrzymywała się w ślepym zaułku.
Dziennikarze mogli dysponować dowodami, które sami otrzymywali z budzących pytania źródeł. Opublikowane mogły być już wykorzystywane jako legalny dowód.
Uśmiechnął się trochę gorzko na jej słowa, oczywiście, że nie odpuści.
- Oczywiście, wiem o tym. - Dlatego nie naciskał. Dlatego prosił, żeby przekazała osobom odpowiedzialnym za tę sprawę kontakt do niego. Nie zamierzał wywierać na Mazarine presji przez wzgląd na sprawy, w których w przeszłości mogli się wymienić informacjami, zresztą wiedział, że to by nic nie dało.
Zderzyłby się ze ścianą lodu i absolutnie nie miałby o to do niej pretensji. Szanował ją od lat za profesjonalizm i fakt, że była jedną z garstki policjantów w tym mieście, którzy nie byli skorumpowani, a miał wrażenie, że przez rosnącą widoczność działań mafii było coraz trudniej o krystalicznie uczciwego policjanta. A nieuczciwi nie szli w parze z ideą stania na straży moralności obywateli.
- Skąd wiesz? - Nie zamierzał odpuścić wizyty w ośrodku. A Maze może i wiedziała więcej, wcale by się nie zdziwił, ale musiał się o pewnych rzeczach przekonać osobiście. Machnął potem ręką i opadł ciężko na oparcie stołka, sięgając po swoją kawę. Artykuł, który wybieli ośrodek.
Tak, jakby kiedykolwiek w ogóle robił takie rzeczy.
Upił łyk, ale znowu lekko się skrzywił, bo nawet dwie łyżeczki cukru nie zdołały poprawić paskudnego smaku, to chyba sygnał, żeby odpuścić tę kawę i w drodze powrotnej kupić nową.
- Wiem, że nie dogadywała się z dzieciakami. Nie w szkole, w ośrodku. I wiem, że zgłaszała molestowane, ale niczego z tym nie zrobiono. Dzwoniłem do tej wychowawczyni... - Odruchowo stuknął dłonią w kieszeń, w której miał schowany telefon. -... Abigail nie była zbyt lubiana, ale miała jakieś koleżanki, prosiłem wychowawczynię żeby przekazała rodzicom tamtych dziewczynek, że chciałbym się z nimi skontaktować. - Praca dziennikarza, nieustanne prośby o kontakt, nihil novi.
- Rówieśnicy zawsze wiedzą więcej niż rodzice i opiekunowie. A w międzyczasie pojadę do ośrodka i tak. Jeśli się czegoś dowiem - dam ci znać. - On nie widział powodu dla którego nie miałby powiedzieć Mazarine wszystkiego, co miał na ten moment i czego się dowie, nawet w takim skrócie. Nie grał do innej bramki, nie ścigał się kto pierwszy śledztwo rozwiąże, to nigdy nie była jego motywacja.
Po prostu miał gołębie serce i dużo doświadczenia, z którego korzystał.
Mazarine Winters
-
The truth is, everybody changes every day, and some things are more devastating than others. But we never are the same, and there are two ways to deal with these changes. You either accept them or you fight them like hell all the way.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Na twarzy Maze zagościł słaby, acz sympatyczny uśmiech.
— Jestem za to bardzo wdzięczna. — bo naprawdę była. Za to właśnie lubiła Mitcha - szanował jej granice, jakiekolwiek by one nie były. Dla Winters był to aspekt niezmiernie ważny, zwłaszcza, że dotyczył pracy na policji. Ta praca była dla niej życiową misją, dla której właściwie się urodziła. Nie, nie dlatego, że była świetną detektyw. Dlatego, że sama równie dobrze mogła skończyć jako dowód sprawy pokroju tych, którymi zajmowała się na co dzień. Gdyby tylko matka zgłosiła zajście trzydzieści pięć lat temu.
Dlatego też preferowała ludzi pomocnych, a nie dodatkowo uprzykrzających jej życie.
Powyższy powód był jednocześnie jednym z przekonań, dla których nigdy nie zniżyłaby się do poziomu skorumpowanych czy powiązanych z mafią gliniarzy. Mogła zrozumieć przywiązanie do rodziny, mogła zrozumieć inne pobudki typu bezpieczeństwo bliskich. Czego nie mogła zrozumieć to uciekanie się do mafii, stojącej jawnie ponad prawem. Ono po coś istniało i jeśli było egzekwowane dobrze, służyło najważniejszemu celowi - ochronie cywili i każdego z nas. Dla niej mafie stały od tego w dalekim dystansie. Ale może nie miała pełnej wiedzy?
— Wiem stąd. Policja już ich sprawdziła. — odparła, nachylając się nad stołem i opierając się łokciami o blat. Podbródek wsparła na jednej z dłoni. — Tam albo nie wiedzą nic, albo kogoś kryją. Kogoś z zewnątrz. — na taki komentarz chyba mogła sobie pozwolić, bo raczej logiczne, że ośrodki często współpracowały z osobami spoza placówki. Tu natomiast sprawa była już bardziej zawiła, ale niestety takich szczegółów już nie mogła przekazywać dalej.
— Tak. To molestowanie mnie akurat mocno boli. — tu pozwoliła sobie trochę się otworzyć, ale Mitch był najpewniej świadomy, jak bardzo rozgoryczona musiała być, skoro do niej nigdy to nie trafiło. Ona z pewnością nie odpuściłaby, dopóki nie znalazłaby winowajcy. Czuła się zatem winna, jak zawsze. — To świetna informacja. Na pewno nam pomoże. — w swój osobliwy sposób sprzedała Birdmanowi komplement. Wyciągnęła na blat swój notes, notując niemalże od razu. Wolała mieć to gdzieś zapisane, by nie zapomnieć. Gdy skończyła zawzięcie skrobać, podniosła wzrok. Na jej twarzy można było dostrzec lekką konsternację. — Jak masz taką chęć, droga wolna. Ale muszę dać znać, że możesz się tam kręcić. — i miała nadzieję, że dla własnego bezpieczeństwa nie będzie robił z tego problemu. Zastanawiała się nawet, czy sama nie pojechać z nim w ramach obstawy. Tę myśl zachowała jednak dla siebie, skrywając ją za nienaruszoną emocjami twarzą i twardym spojrzeniem, które cały czas utrzymywała na swoim rozmówcy.
Mitch Birdman
— Jestem za to bardzo wdzięczna. — bo naprawdę była. Za to właśnie lubiła Mitcha - szanował jej granice, jakiekolwiek by one nie były. Dla Winters był to aspekt niezmiernie ważny, zwłaszcza, że dotyczył pracy na policji. Ta praca była dla niej życiową misją, dla której właściwie się urodziła. Nie, nie dlatego, że była świetną detektyw. Dlatego, że sama równie dobrze mogła skończyć jako dowód sprawy pokroju tych, którymi zajmowała się na co dzień. Gdyby tylko matka zgłosiła zajście trzydzieści pięć lat temu.
Dlatego też preferowała ludzi pomocnych, a nie dodatkowo uprzykrzających jej życie.
Powyższy powód był jednocześnie jednym z przekonań, dla których nigdy nie zniżyłaby się do poziomu skorumpowanych czy powiązanych z mafią gliniarzy. Mogła zrozumieć przywiązanie do rodziny, mogła zrozumieć inne pobudki typu bezpieczeństwo bliskich. Czego nie mogła zrozumieć to uciekanie się do mafii, stojącej jawnie ponad prawem. Ono po coś istniało i jeśli było egzekwowane dobrze, służyło najważniejszemu celowi - ochronie cywili i każdego z nas. Dla niej mafie stały od tego w dalekim dystansie. Ale może nie miała pełnej wiedzy?
— Wiem stąd. Policja już ich sprawdziła. — odparła, nachylając się nad stołem i opierając się łokciami o blat. Podbródek wsparła na jednej z dłoni. — Tam albo nie wiedzą nic, albo kogoś kryją. Kogoś z zewnątrz. — na taki komentarz chyba mogła sobie pozwolić, bo raczej logiczne, że ośrodki często współpracowały z osobami spoza placówki. Tu natomiast sprawa była już bardziej zawiła, ale niestety takich szczegółów już nie mogła przekazywać dalej.
— Tak. To molestowanie mnie akurat mocno boli. — tu pozwoliła sobie trochę się otworzyć, ale Mitch był najpewniej świadomy, jak bardzo rozgoryczona musiała być, skoro do niej nigdy to nie trafiło. Ona z pewnością nie odpuściłaby, dopóki nie znalazłaby winowajcy. Czuła się zatem winna, jak zawsze. — To świetna informacja. Na pewno nam pomoże. — w swój osobliwy sposób sprzedała Birdmanowi komplement. Wyciągnęła na blat swój notes, notując niemalże od razu. Wolała mieć to gdzieś zapisane, by nie zapomnieć. Gdy skończyła zawzięcie skrobać, podniosła wzrok. Na jej twarzy można było dostrzec lekką konsternację. — Jak masz taką chęć, droga wolna. Ale muszę dać znać, że możesz się tam kręcić. — i miała nadzieję, że dla własnego bezpieczeństwa nie będzie robił z tego problemu. Zastanawiała się nawet, czy sama nie pojechać z nim w ramach obstawy. Tę myśl zachowała jednak dla siebie, skrywając ją za nienaruszoną emocjami twarzą i twardym spojrzeniem, które cały czas utrzymywała na swoim rozmówcy.
Mitch Birdman
Lin (shad0wlin_)
narzucanie lub wymuszanie przez współgracza konkretnych reakcji postaci (niezgodnych z jej charakterem lub pobudkami)
-
But we're running out of time
all the echoes in my mind crynieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Na jej słaby uśmiech Mitch nie mógł odpowiedzieć niczym innym jak tylko swoim, pogodnym, przy którym uśmiech Mazarine pewnie wypadał jeszcze bladziej, ale to silniejsze od niego, on nie był w stanie się do ludzi nie uśmiechać, tym bardziej w odpowiedzi.
Nic dziwnego, że miał tyle zmarszczek przy oczach, nie od wczoraj zresztą.
Ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć, że policja może już ich sprawdziła, ale on nie. Nie chciał, żeby pomyślała, że uważał działania policji za nieudolne, bo absolutnie tak nie było. Po prostu wiedział, nie on jeden, że z policją rzadko kto chce współpracować mając coś za uszami.
Oczywiście tak, jak z dziennikarzami. Ale mimo wszystko, anonimowo ktoś często chciał coś podrzucić mediom.
Skinął głową na tę informację, zupełnie nie zaskoczony, że ośrodek mógłby kryć kogoś z zewnątrz. Jeśli to nie problem w środku to zapewne z kimś, kto mógł ośrodek wspierać finansowo, takie byłyby jego pierwsze przypuszczenia. Wszystko się zwykle opierało na interesach a cierpieli na tym zwykli ludzie.
Jeszcze gorzej, kiedy cierpiały na tym dzieci, bo były najbardziej bezbronne.
Mazarine zanotowała krótką notatkę, a Mitch obserwował ją chwilę w tym czasie. Nie odwrócił wzroku, kiedy spojrzała z powrotem na niego i uśmiechnął się, widząc jej konsternację i słysząc, że będzie musiała na niego naskarżyć. Nachylił się do przodu, zamierzając i tak już się zbierać, bo wszystko co mógł już jej powiedział. Tak, jak ona jemu, nie wątpił w to.
- Nie będę się tam kręcił, pani Winters, będę tam pracował. - Dawno już minęły czasy kiedy byłby w stanie powiedzieć do niej panno, z szacunku do grzebania w ziemi nieaktualnych zasad savoir-vivre'u i wieku Mazarine, bo była dorosłą kobietą, a nie nastolatką.
Wstał, biorąc głębszy oddech i sięgnął po papierowy kubek ze swoją niedopitą kawą.
- Dziękuję. Za poświęcony czas. - Skinął głową znosząc dzielnie stalowe spojrzenie kobiety, bo już się nauczył z nim obchodzić.
- Strasznie tu pusto. Zostałaś sama na dyżurze z tym młodym z recepcji bo reszta obstawia festiwal? - Oczywiście fakt, że do tej sali nikt jeszcze nie wszedł nie oznaczał, że w całym głównym komisariacie byli tylko oni, po prostu pozwolił sobie na koniec spotkania na małą prywatę, bo w zasadzie dlaczego nie miałby.
Mazarine Winters
Nic dziwnego, że miał tyle zmarszczek przy oczach, nie od wczoraj zresztą.
Ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć, że policja może już ich sprawdziła, ale on nie. Nie chciał, żeby pomyślała, że uważał działania policji za nieudolne, bo absolutnie tak nie było. Po prostu wiedział, nie on jeden, że z policją rzadko kto chce współpracować mając coś za uszami.
Oczywiście tak, jak z dziennikarzami. Ale mimo wszystko, anonimowo ktoś często chciał coś podrzucić mediom.
Skinął głową na tę informację, zupełnie nie zaskoczony, że ośrodek mógłby kryć kogoś z zewnątrz. Jeśli to nie problem w środku to zapewne z kimś, kto mógł ośrodek wspierać finansowo, takie byłyby jego pierwsze przypuszczenia. Wszystko się zwykle opierało na interesach a cierpieli na tym zwykli ludzie.
Jeszcze gorzej, kiedy cierpiały na tym dzieci, bo były najbardziej bezbronne.
Mazarine zanotowała krótką notatkę, a Mitch obserwował ją chwilę w tym czasie. Nie odwrócił wzroku, kiedy spojrzała z powrotem na niego i uśmiechnął się, widząc jej konsternację i słysząc, że będzie musiała na niego naskarżyć. Nachylił się do przodu, zamierzając i tak już się zbierać, bo wszystko co mógł już jej powiedział. Tak, jak ona jemu, nie wątpił w to.
- Nie będę się tam kręcił, pani Winters, będę tam pracował. - Dawno już minęły czasy kiedy byłby w stanie powiedzieć do niej panno, z szacunku do grzebania w ziemi nieaktualnych zasad savoir-vivre'u i wieku Mazarine, bo była dorosłą kobietą, a nie nastolatką.
Wstał, biorąc głębszy oddech i sięgnął po papierowy kubek ze swoją niedopitą kawą.
- Dziękuję. Za poświęcony czas. - Skinął głową znosząc dzielnie stalowe spojrzenie kobiety, bo już się nauczył z nim obchodzić.
- Strasznie tu pusto. Zostałaś sama na dyżurze z tym młodym z recepcji bo reszta obstawia festiwal? - Oczywiście fakt, że do tej sali nikt jeszcze nie wszedł nie oznaczał, że w całym głównym komisariacie byli tylko oni, po prostu pozwolił sobie na koniec spotkania na małą prywatę, bo w zasadzie dlaczego nie miałby.
Mazarine Winters
-
The truth is, everybody changes every day, and some things are more devastating than others. But we never are the same, and there are two ways to deal with these changes. You either accept them or you fight them like hell all the way.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Pewnie przypuszczała, że Mitcha raczej nie zrazi informacją o tym, że policja zrobiła już swoje. Gliniarze działali po swojemu, zaś dziennikarze mieli swój sposób na zdobywanie materiału. I nie odpowiadali przed tymi samymi przełożonymi, a to też zmieniało postać rzeczy. Nie byli też ograniczeni przez sztywne zasady. Dziennikarze mieli natomiast niewielką siłę sprawczą w porównaniu do policji - do tej, która faktycznie coś robiła.
Przynajmniej do momentu, aż sprawa nie robiła się dużo poważniejsza niż zakładano.
Ta, którą się zajmowali, była już na zupełnie innym poziomie. Mazarine była świadoma, że jej znajomy nie wiedział nawet połowy tego, co oni mieli już na swoich korkowych tablicach. Ale co z tego, skoro poruszali się jak ślimaki, a powolne tempo nie pomagało w absolutnie niczym. Tracili na tym również owi cywile i dzieci, które wciąż były narażone na to samo, co spotkało zaginioną Abigali. Winters robiła co mogła, by jak najszybciej się z tym uporać. Ale nawet mając odpowiednie informacje czasami miała związane ręce - jak nie przez przełożonych, to przez prawo.
I zawsze ją to cholernie denerwowało.
— Ja to wiem, natomiast wiesz jak reszta patrzy na twoją pracę… Panie Birdman. — co prawda zrekompensowała się z opóźnieniem, ale było to bardzo w jej stylu. Nadrobiła to swoim klasycznym, delikatnym uśmieszkiem. Ona mogła być wyjątkiem, ale policjanci z reguły krzywo patrzyli na dziennikarzy. Głównie przez ich historię z utrudnianiem śledztw poprzez rozpowszechnianie informacji, które nie bez powodu były utajnione.
— To ja dziękuję. — rzekła, nie ruszając się z miejsca. Wcale jej się z tym nie śpieszyło, bo czekała ją perspektywa powrotu do akt, które znała już chyba na pamięć. — Pamiętaj, by pogadać z dzieciakami jak już będziesz w ośrodku. — to nie była tylko rada, bo była to utajona sugestia, która mogła pomóc go lepiej nakierować na sprawę. Niby taka drobna sugestia, ale mogła go popchnąć we właściwym kierunku.
Ostatecznie dźwignęła się z krzesełka w żółwim tempie, finalnie kierując swoje kroki do wyjścia z sali.
— Czy my wyglądamy na jakąś festiwalową jednostkę? — zażartowała, choć prawie natychmiast kontynuowała swoją wypowiedź. — Możliwe, że ktoś z naszych tam poszedł. Ale reszta najpewniej bierze udział w festiwalu jako cywile. Albo powyjeżdżali. — tu wzruszyła ramionami. Jej głos był całkowicie obojętny, co nie powinno dziwić. Już dawno temu zaczęła sobie odmawiać przyjemności w takiej postaci. Wolała siedzieć tu i pracować nad czymś sensownym niż potem żałować, że nie powstrzymała uprowadzenia kolejnej nastolatki.
Mitch Birdman
Przynajmniej do momentu, aż sprawa nie robiła się dużo poważniejsza niż zakładano.
Ta, którą się zajmowali, była już na zupełnie innym poziomie. Mazarine była świadoma, że jej znajomy nie wiedział nawet połowy tego, co oni mieli już na swoich korkowych tablicach. Ale co z tego, skoro poruszali się jak ślimaki, a powolne tempo nie pomagało w absolutnie niczym. Tracili na tym również owi cywile i dzieci, które wciąż były narażone na to samo, co spotkało zaginioną Abigali. Winters robiła co mogła, by jak najszybciej się z tym uporać. Ale nawet mając odpowiednie informacje czasami miała związane ręce - jak nie przez przełożonych, to przez prawo.
I zawsze ją to cholernie denerwowało.
— Ja to wiem, natomiast wiesz jak reszta patrzy na twoją pracę… Panie Birdman. — co prawda zrekompensowała się z opóźnieniem, ale było to bardzo w jej stylu. Nadrobiła to swoim klasycznym, delikatnym uśmieszkiem. Ona mogła być wyjątkiem, ale policjanci z reguły krzywo patrzyli na dziennikarzy. Głównie przez ich historię z utrudnianiem śledztw poprzez rozpowszechnianie informacji, które nie bez powodu były utajnione.
— To ja dziękuję. — rzekła, nie ruszając się z miejsca. Wcale jej się z tym nie śpieszyło, bo czekała ją perspektywa powrotu do akt, które znała już chyba na pamięć. — Pamiętaj, by pogadać z dzieciakami jak już będziesz w ośrodku. — to nie była tylko rada, bo była to utajona sugestia, która mogła pomóc go lepiej nakierować na sprawę. Niby taka drobna sugestia, ale mogła go popchnąć we właściwym kierunku.
Ostatecznie dźwignęła się z krzesełka w żółwim tempie, finalnie kierując swoje kroki do wyjścia z sali.
— Czy my wyglądamy na jakąś festiwalową jednostkę? — zażartowała, choć prawie natychmiast kontynuowała swoją wypowiedź. — Możliwe, że ktoś z naszych tam poszedł. Ale reszta najpewniej bierze udział w festiwalu jako cywile. Albo powyjeżdżali. — tu wzruszyła ramionami. Jej głos był całkowicie obojętny, co nie powinno dziwić. Już dawno temu zaczęła sobie odmawiać przyjemności w takiej postaci. Wolała siedzieć tu i pracować nad czymś sensownym niż potem żałować, że nie powstrzymała uprowadzenia kolejnej nastolatki.
Mitch Birdman
Lin (shad0wlin_)
narzucanie lub wymuszanie przez współgracza konkretnych reakcji postaci (niezgodnych z jej charakterem lub pobudkami)